Marv nie potrafił zrozumieć swoich towarzyszy. Nauki wpajane mu od młodości, choć często bardzo bolesne, utrwaliły się głęboko w świadomości młodzieńca. Uznał rozkaz Evana, skoro miało tak być, niech będzie. Ciągle jednak słyszał w głowie głos ojca i starszych braci. Wychowani na niebezpiecznym pograniczu nauczyli się nie lekceważyć wroga.
"Nigdy nie szarżuj, zawsze wyciągaj małe grupki, pojedyncze sztuki. Nawet jak bydle jest małe, to może schować się w krzakach, dziabnąć w nogę, spaść na ciebie z drzewa. Lepiej niech one przyjdą. Wybijesz je, a późniejsze przepędzenie stanie się o wiele łatwiejsze."
Jedna z wielu rad. Co z tego, gdy inni woleli szarżować, bo usłyszeli o jeńcach? Dwóch! Strach pomyśleć co stało się z innymi.
I co stanie się z nimi samymi, początkującymi, pożalcie się bogowie, najemnikami.
Zmusił się do stawiania kolejnych kroków, w środku stawki podążąjąc ku przeznaczeniu. Zaczynał się domyślać, że bycie jednym z najemników wcale nie oznacza życia samodzielnego. Ciągle musiał słuchać innych, podążać za ich dziwacznym myśleniem, za nic mającym sobie dobro Marva. Po wyjściu z tuneli trafili na deszcz, co jeszcze bardziej pogłębiło paskudny, pesymistyczny nastrój rudowłosego. Gdyby to składało się na całość jego osobowości, może zawróciłby i dał sobie z tym spokój. Coś jeszcze jednak siedziało w głębi, więc zamiast załamania, na obliczu chłopaka malowała się determinacja i upór.
- Jeszcze wam pokażę... - mruczał do siebie bardzo cicho przez zęby, zaciskając w dłoni stylisko włóczni. Kilka innych czuł przywiązanych do pleców. Nie były wyważone do rzucania, ale mogły się przydać ciskane w tłum.
Niewiele widział z tego co się działo. Ukryty za krzakiem, niedaleko Evana, śledził jedynie dźwięki. Obraz przed oczami stanowił wielokolorową plamę, która nagle wybuchła chaosem. Rozbłysły zaklęcia, pofrunęły pociski, a w uszach Marva rozbrzmiał rozkaz dowódcy. Nie było już pola do namysłu. Należało zamknąć umysł.
Cisnął trzymaną w dłoni koboldzią włócznią, a potem jeszcze dwoma. W tłum kotłujących się lub leżących stworów, nie licząc na wielki sukces. Rzucanie i strzelanie zawsze szło mu bardziej niż źle. Lekką drżącą dłonią wyszarpnął długi miecz z pochwy, tym razem to z nim idąc do ataku u boku Evana. Siekało się szybciej niż dźgało, w teorii przynajmniej, a musieli w pełni wykorzystać zaskoczenie stworów zanim będzie trzeba się wycofać. |