Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2015, 13:00   #81
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Marv nie potrafił zrozumieć swoich towarzyszy. Nauki wpajane mu od młodości, choć często bardzo bolesne, utrwaliły się głęboko w świadomości młodzieńca. Uznał rozkaz Evana, skoro miało tak być, niech będzie. Ciągle jednak słyszał w głowie głos ojca i starszych braci. Wychowani na niebezpiecznym pograniczu nauczyli się nie lekceważyć wroga.
"Nigdy nie szarżuj, zawsze wyciągaj małe grupki, pojedyncze sztuki. Nawet jak bydle jest małe, to może schować się w krzakach, dziabnąć w nogę, spaść na ciebie z drzewa. Lepiej niech one przyjdą. Wybijesz je, a późniejsze przepędzenie stanie się o wiele łatwiejsze."
Jedna z wielu rad. Co z tego, gdy inni woleli szarżować, bo usłyszeli o jeńcach? Dwóch! Strach pomyśleć co stało się z innymi.
I co stanie się z nimi samymi, początkującymi, pożalcie się bogowie, najemnikami.

Zmusił się do stawiania kolejnych kroków, w środku stawki podążąjąc ku przeznaczeniu. Zaczynał się domyślać, że bycie jednym z najemników wcale nie oznacza życia samodzielnego. Ciągle musiał słuchać innych, podążać za ich dziwacznym myśleniem, za nic mającym sobie dobro Marva. Po wyjściu z tuneli trafili na deszcz, co jeszcze bardziej pogłębiło paskudny, pesymistyczny nastrój rudowłosego. Gdyby to składało się na całość jego osobowości, może zawróciłby i dał sobie z tym spokój. Coś jeszcze jednak siedziało w głębi, więc zamiast załamania, na obliczu chłopaka malowała się determinacja i upór.
- Jeszcze wam pokażę... - mruczał do siebie bardzo cicho przez zęby, zaciskając w dłoni stylisko włóczni. Kilka innych czuł przywiązanych do pleców. Nie były wyważone do rzucania, ale mogły się przydać ciskane w tłum.

Niewiele widział z tego co się działo. Ukryty za krzakiem, niedaleko Evana, śledził jedynie dźwięki. Obraz przed oczami stanowił wielokolorową plamę, która nagle wybuchła chaosem. Rozbłysły zaklęcia, pofrunęły pociski, a w uszach Marva rozbrzmiał rozkaz dowódcy. Nie było już pola do namysłu. Należało zamknąć umysł.
Cisnął trzymaną w dłoni koboldzią włócznią, a potem jeszcze dwoma. W tłum kotłujących się lub leżących stworów, nie licząc na wielki sukces. Rzucanie i strzelanie zawsze szło mu bardziej niż źle. Lekką drżącą dłonią wyszarpnął długi miecz z pochwy, tym razem to z nim idąc do ataku u boku Evana. Siekało się szybciej niż dźgało, w teorii przynajmniej, a musieli w pełni wykorzystać zaskoczenie stworów zanim będzie trzeba się wycofać.
 
Sekal jest offline  
Stary 08-06-2015, 00:06   #82
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Obóz wojenny koboldów, nieznana lokacja
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe


Czarodziej choć cieszył się że drużyna podejmuję działanie, minę miał nie tęgą. Co prawda nie naruszył jeszcze zapasu silniejszych czarów przez co do walki był gotowy ale zwykłe zmęczenie dawało o sobie znać. Dodatkowo piekła go szyja w miejscu gdzie wcześniej ukąsił kleszcz a deszcz irytował gdy kosmyki mokrych włosów zasłaniały oczy. Czekał w napięciu na pozycji którą wcześniej ustali. Czasem tylko z dezaprobatą spoglądał na umorusane od barwników palce. Wynik odruchowego sprawdzania morką dłonią stanu komponentów do czarów. Lecz wszystko zmierzało wreszcie ku końcowi, co prawda pozostawał jeszcze tak zwany obóz rodziny a w nim pewnie wódz ale główne siły wroga miały ulec rozbiciu. Kainowi nie chodziło nawet by uratować dwóch jeńców co przerwać wreszcie łańcuch złych wydarzeń jaki dotyka wioski. Zlecone zadanie należało wykonać a pewne straty były niestety nieuniknione.

Walka zaś z perspektywy czarodzieja była szybka. Unikał walki wręcz i raził (z niską skutecznością) przeciwników bełtami z lekkiej kuszy. Zaklęcie deszczu kolorów które rzucił dwukrotnie, okazało się przydatne i wystawiało kilka koboldów na zabójcze ciosy reszty najemników. Sprawny atak drużyny, zaowocował chaosem w obozie wroga co wykorzystano by uratować dwójkę pojmanych. Kain przygotował kolejny składnik zaklęcia, tym razem suchy kawałek wieprzowej skórki. Gdyby jaszczurki się przegrupowały stworzy im pod nogami warstwę śliskiego tłuszczu co przy odrobinie szczęścia część spowolni a część po przewraca. Liczył że walka będzie trwała i zakończy się wybiciem większości koboldów a nie odwrotem drużyny.
 
Nemroth jest offline  
Stary 08-06-2015, 15:47   #83
 
Piter1939's Avatar
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze
Deithwen nie miał ochoty na walkę z przeważającymi siłami wroga po raz trzeci. Bez swojej magii, która przecież już udowodniła swą przydatność, czuł się jak bez ręki. Dowódca i pozostali członkowie drużyny uparli się na brawurowy atak, a przecież, jeżeli już mieli nacierać, to na ten moment wystarczyło zabrać jeńców i uciekać, zanim koboldy połapią się w sytuacji. Stało się jednak inaczej. Wszyscy mężnie rzucili się do boju. Chcąc, czy nie chcąc i tak musiał walczyć. Na początku, całej drużynie, poszło całkiem dobrze. Małe potworki wpadły w panikę. W tym początkowym okresie, druid po prostu ciskał oszczepami w uciekających wrogów, a Eris urządziła sobie polowanie na te obrzydliwe przerośnięte jaszczurki.Nic prostszego. W końcu jednak koboldy zorientowały się, że atakujący są tak naprawdę dość nieliczni. Próbowały kontrataku. Tymczasem półelf, przygotował sobie ostatni oszczep i cisnął zza osłony w kobolda po prawej, którego miał na widoku. Eris była osamotniona z przodu, najpewniej za chwile przystąpi do natarcia na jaszczurki, które są przed nią. Deithwen nie chciał tracić wiernej towarzyszki, chciał ją wspomóc. W końcu przecież i tak musiał przystąpić do walki z zwarciu, czego nie lubił. Może być ciężko-pomyślał, po czym powierzył swój los swemu bogu i wyciągając sejmitar ruszył do walki.
 
Piter1939 jest offline  
Stary 10-06-2015, 08:54   #84
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
post wspólny

Najemnicy dawali z siebie wszystko. Trenowane przez miesiące, lata umiejętności wreszcie miały szansę sprawdzenia sie w praktyce. Włócznie, miecze i strzały położyły może z dziesiątkę koboldów, kilkanaście było również uśpionych lub oszołomionych zaklęciami czaromiotów. Mimo wszystko najemnicy nadal mieli przed sobą co najmniej dwadzieścia zdolnych do walki gadów, które wreszcie odkryły, że nie atakuje ich wielka armia wysokich, a zaledwie kilka osób i zaczęły się przegrupowywać. Powoli otaczały szarżujących najemników, nie dbając o to, że depczą po martwych lub rannych towarzyszach. Kolejni ruszyli w stronę strzelców, ciskając w nich włóczniami, które łatwiej niż kamienie z procy przechodziły przez gęstwinę.
- Za mną! - krzyknął Evan i z wyciągniętym mieczem rzucił się wir walki. Koniec niepewności, trzeba było zakończyć sprawę raz na zawsze. Bitwa jednak nie przebiegała po jego myśli, przynajmniej na początku. Młody wojownik znów dał się ponieść emocjom i kolejne pełne furii ciosy, trafiały w pustkę. Koboldy rozpierzchły się przed jego wielkim mieczem, ale żaden z nich nawet nie został draśnięty.

Sinara dopóki mogła korzystała z kuszy starając się wybić jak najwięcej koboldów ze swojej strony obozu. Gdyby któryś z sojuszników mógł być za bardzo na jej linii strzału przerzuciłaby się na miecz i wpadła w wir walki wręcz. Miała nadzieję, że krzaki dawały choć trochę ochrony i że zdąży zrobić unik, jeśli zobaczy lecącą na jej ciało włócznię.
Pierwszy bełt przeciął powietrze i gładko wsunął się w ciało koboloda. Stwór otworzył szeroko oczy, ale te nie widziały już otaczającego świata. Uradowana dziewczyna nałożyła kolejny bełt. Uniosła kuszę i spuściła cięciwę. Tym razem pocisk nie dotarł do celu, wbił się w pieniek kilka metrów za koboldami i wibrował przez chwilę drwiąc z nieudolności kuszniczki.
- Niech to! - zaklęła Sinara.
Kolejny bełt był przeznaczony dla stwora, który był coraz bliżej. Jednocześnie poszybowała jego włócznia i jej bełt z kuszy, i obie sięgnęły celu. Dziewczyna syknęła łapiąc się za biodro. Włócznia rozcięła mocno skórę i rana powoli robiła się wielką czerwoną plamą. Sinara nie mogła pozwolić sobie na dekoncentrację. Założyła kolejny bełt i uniosła kuszę. Na pocieszenie zauważyła, że kolejny kobold leżał na ziemi ze strzałą w sercu. Jej radość szybko prysnęła gdy kolejny strzał spudłował, a kolejna włócznia sięgnęła jej ramienia. Krew trysnęła gdy skóra została rozcięta. Na twarzy dziewczyny pojawił się bolesny grymas a łzy cisnęły się do oczu. Jej skupinie było coraz bardziej osłabione, dlatego następny bełt ledwie spowolnił kolejnego kobolda gdy wbił się w jego bok, omijając najwyraźniej ważne punkty witalne.
- Cholera jasna! - krzyknęła kuszniczka i otarła łzy z oczu. Koboldy były wciąż w pewnym oddaleniu, więc nie musiała jeszcze sięgać po miecz.

Również Kain nie miał szczęścia; ostrzeliwane koboldy oddawały w dwójnasób i w końcu i maga trafił oszczep, boleśnie raniąc w ramię, oraz pocisk z procy, który rozbił mu głowę. Mag zachwiał się i usiadł za drzewem, z trudem koncentrując na słowach zaklęć, jakimi planował zabezpieczyć towarzyszom u sobie odwrót.

Gaspar osłaniał Sinarę dopóki nie groziło to trafieniem swoich. Potem porwał tarczę i , manewrując tak, żeby nie za dużo koboldów miało go naraz w polu widzenia, ruszył za nią. Walka wręcz to nie był jego konik. Ale miał tarczę. I hełm. Może pomogą w identyfikacji zwłok….
Starał się przebić do Evana i Marva, którego wielka tarcza dawała lepszą osłonę przeciw pociskom. Po drodze udało mu się usiec dwie gadziny, samemu inkasując bolesną ranę w bok. Potem ustawił się bokiem do Marva i dalej robił mieczem, osłaniając mu tyły.
 
Sayane jest offline  
Stary 10-06-2015, 09:38   #85
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Obóz wojenny koboldów, nieznana lokacja
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe



Shavri, słysząc bliskie wołanie kapitana, zwrócił się do niego i Marva plecami, obrzucając spojrzeniem cztery dochodzące do siebie koboldy. Czuł, jak Bijak przesuwa się pod kaftanem i szuka schronienia na jego plecach na wysokości łopatki. Tropiciel ryknął, żeby dodać sobie animuszu, a koboldom strachu i zamachnął się na pierwszego gada, który stał na wprost, napierając plecami na drzewo. Jego szybka i brutalna śmierć obudziła pozostałe koboldy, które z gniewnym poszczekiwaniem ruszyły do ataku. Pierwszy był jednak tak zdenerwowany, że spudłował straszliwie. Ostrze jego włóczni wylądowało Shavriemu między nogami, ryjąc w darni bruzdę. To samo zdenerwowanie ocaliło jednak koboldowi życie, gdyż zaraz po zadaniu ciosu, padł na ziemię. Miecz tropiciela, ciągnący za sobą gęste krople koboldziej krwi, przeleciał mu z wizgiem nad łbem. Shavri chciał poprawić cios, ale kobold, odtoczył się na bok. Wobec czego tropiciel powziął atak na innego gada, który za nadto się do niego zbliżył, zostawiając czwartego z nich - tego, który stał najbliżej ogniska - Marvowi do rozprawienia się z. Zaatakowany kobold również zdołał uniknąć spotkania z ciężkim ostrzem tropiciela, a sam był tak przerażony, że jego atak równie dobrze mógł się odbywać w zupełnie przeciwnym kierunku. Ale kiedy Shavri cofał się po swoim nieudanym ciosie, poczuł silny ból w boku tuż nad biodrem, gdzie ćwiekowaną skórę przebiła włócznia kobolda, który się wcześniej od niego odturlał. Shavri spojrzał na niego. Kobold trzymał włócznie obułap jakby zdumiony tym, co zrobił. Przez dwie sekundy gapił się to na tropiciela, to na drzewce swojej włóczni, gdzie pojawiła się szkarłatna krew tropiciela.
- Taak, traffiłeś Traffo - przyznał tropiciel z sykiem, głosem zmienionym przez ból i złość. Wyszczerzył się sardonicznie. Kobold zobaczył w tych roziskrzonych ogniem walki oczach swoją rychłą śmierć, która dopadła go, gdy człowiek lewą ręką złapał za włócznie, a za pomocą prawej wysłał klingę na spotkanie z jego gadzią piersią. Nim kobold padł, omamiony adrenaliną tropiciel zdołał wyrwać sobie z boku włócznie i już rozglądał się za kolejnym oponentem.
Rana była ciężka, a on już dzisiaj zaliczył trzy podobne. Wiedział jednak, że ich praca w tym obozie dopiero się zaczęła. Jeśli uda im się oczyścić pole z tych koboldów, które były najbliżej ich, może uda mu się wyciągnąć łuk… Wierzył, że Sune kilka nocy wcześniej pobłogosławiła go w czasie strzelania szczęściem głupiego, o które ją poprosił. To znaczy, że najpierw ma szczęście, a potem zrobi coś głupiego...
Ból powodował, że go mdliło.

Zdenerwowanie i niepewność Marva zniknęła zaraz po tym, jak minął prymitywną palisadę tuż obok Evana, biegnąc na spotkanie małego, szczekającego i piszczącego przeznaczenia. Ruda śmierć. Prawie wybuchnął śmiechem na tę myśl. Adrenalina pędząca w jego żyłach czasami wprawiała go w ten stan, euforyczno-beztroski. Gdzieś bardzo podświadomie wiedział, że to minie i potem będzie jedynie gorzej, ale teraz nie dbał o to i jego miecz również, bo szeroki zamach zmiótł pierwszego kobolda, dopiero podnoszącego się z ziemi. Krew bryznęła, a małym ciałem cisnęło na bok. Poczuł dwa uderzenia w tarczę i trzecie w bok. Grot włóczni wbił się lekko między płytki zbroi i zaraz wypadł. Ukłucie bólu Hund w tym stanie bez trudu zignorował i ciął kolejnego wroga. Ciężki miecz rozłupał małą czaszkę. Wydawało się, ze chłopak wpadł w jakiś szał, gdy zaczął krzyczeć, dodając tym sobie energii i przebił ostrzem jednego z małych włóczników, odkopując go na bok. Starał się trzymać blisko Evana i miał wrażenie, że wybija wszystkich za dowódcę, któremu chyba nie szło tak dobrze. Kolejny cios trafił i pozbawił stwora jakiejś kończyny. Walka mieczem bywała paskudna!
Szczęście i zaskoczenie zaczynały mijać. Na udzie poczuł ból, nawet nie wiedząc kiedy zarobił tę ranę, a przed następnym ciosem jeden z przeciwników zwinnie uskoczył.
- Musimy się wycofać! - krzyknął w stronę Evana, zasłaniając się tarczą od kolejnych nadbiegających wrogów. Jedna z włóczni wbiła się w drewno, obciążając jeszcze lewą rękę. Na szczęście na brak siły Hund jeszcze nie narzekał.

Oszczep trafił w cel, co niewątpliwie wzbudziło radość druida. Teraz należało wspomóc Eris. Deithwen sprawnie przeskoczył przez prymitywaną barykadę, po czym wyciągnął sejmitar. Zasłaniając się tarczą ruszył na jednego z wrogów, niestety mały potworek uniknął ciosu. Eris w tym samym czasie, także nie radziła sobie najlepiej - włócznie koboldów skutecznie uniemożliwiały jej rozszarpanie któregoś z nich. Druid miał podobne problemy i znów chybił, co wykorzystał przeciwnik, dźgając półelfa w biodro. Deithwen stłumił okrzyk bólu i zachował zimną krew. Nagłe cięcie na odlew zaskoczyło kobolda. Padł jak rażony piorunem i dogorywał na ziemi, przecięty niemal na pół. Eris cały czas nie radziła sobie dobrze, nie zdołała zadać żadnego ciosu, a odniosła rany. Przeciwników było jeszcze sporo. Nie wróżyło to dobrze, teraz pozostało tylko liczyć na to, że inni radzą sobie lepiej i przybędą z pomocą. Teraz Deitwhen chciał teraz przede wszystkim przeżyć. Zasłaniając się tarczą starał się parować kolejne ciosy wrogów, kontratakując tylko wtedy, kiedy nadążała się okazja.
 
Drahini jest offline  
Stary 10-06-2015, 10:58   #86
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Nieopodal wejścia do jamy koboldów, Wilczy Las
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe


- Potrzebuję twojej pomocy... - Kapłanka zaczęła cicho pod nosem ściskając w dłoniach symbol Lathandera. - Zrób coś... Cokolwiek... Oni tego nie rozumieją... Jeśli nie potrafią rozumieć, nie muszą... Ale trzeba pomóc tym ludziom... Póki jeszcze można... Proszę... Wystarczy, że tchniesz w nich wątpliwość... To wystarczy...

Franka nie uniżała się, nie padała z pokorą na kolana przed jego obliczem. W każdej chwili mogła prosić go o pomoc, w każdej chwili mogła z nim pomówić. Rozmawiali siedząc przy jednym stole. Pan Poranka dla kapłanki był najlepszym przyjacielem. Sama nawet nie wiedziała, czy relacja kapłanki z bogiem powinna tak wyglądać. Niemniej było to dla niej najbardziej naturalnym sposobem.
Modliła się aż w końcu przyniosło to efekty. Dzięki temu mogła się nieco uspokoić... Evan w końcu podjął słuszną decyzję.


Obóz wojenny koboldów, nieznana lokacja
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe


Naciągnięty na głowę przesiąknięty kaptur przyklejał się razem ze plecionymi włosami do mokrej twarzy. Wieczne ich poprawianie wcale nie pomagało w sytuacji kapłanki. Poruszała się jak dziecko we mgle, w przenośni, jak i dosłownie. Wielkie oczy razem ze strachem przed nieznanym starczyły, by nie postawić żadnego kroku. Jej jedna połowa, pełna wątpliwości, pragnęła siedzieć w miejscu za bezpiecznym drzewem. Druga połowa była sukcesywnie popychana do przodu przez tę samą osobę, której amulet zaciskała w dłoni. "Dasz radę", "Uratujesz ich" powtarzała siła z każdym pchnięciem. W końcu trafiła tam, gdzie potrzebowała.
- Nie bójcie się, przyszliśmy was ocalić - szepnęła w kierunku siedzącej pod drzewem pary. Z przejęcia nie wiedziała nawet, czy były to jej słowa, czy osoby z którą przybyła, bo mogła przysiąc, że słowa te nie miały na myśli najemników.

Następne obrazy przez niesamowite przejęcie i zdenerwowanie przeleciały prawie omijając świadomość. Franka ocknęła się gdy ujrzała lico Zoji. Jej pomoc przypomniała kapłance o stanie kostki uratowanej.

- Zaczekaj! - odezwała się przelewając skrawek leczniczej energii przez ciepłe dłonie na opuchniętą stopę. - Franka jestem, to jest Zoja - zaczęła w kierunku uratowanych przypominając sobie również o tym, że powinna się do nich odezwać.

Był to Olaf, młodzieniec z Luty, oraz Roberta pochodząca z Zamieci. Z jej parosłownej relacji i chaotycznych pytań lathandrytki wychodziło na to, że była w obozie koboldów od około trzech dni. Natomiast to, co zabolało kapłankę najdotkliwiej, to wiadomość o jeszcze jednej dziewczynie, którą w nocy zabrano w nieznane miejsce. Najgorszy możliwy scenariusz zatruł głowę Franki i tchnął jeszcze większe zdenerwowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 10-06-2015 o 21:06.
Proxy jest offline  
Stary 10-06-2015, 15:40   #87
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Obóz wojenny koboldów, nieznana lokacja
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe


Droga do portalu dłużyła się, mimo że zarówno jeńcy jak i najmici biegli ile sił w nogach. Przestało mżyć, ale śliskie leśne poszycie utrudniało bieg. Franka martwiła się o drużynę; miała świadomość, że zanim one dotrą do czarnoczubów walka z pewnością już się zakończy. Na czyją korzyść? Nie miała czasu się zastanawiać, zwłaszcza że Gergo zwrócił jej uwagę na coś innego - duże, płowe cienie, które od czasu do czasu migały im między drzewami. W sporym oddaleniu, to prawda, lecz z niepokojącą regularnością. Nie koboldy, to pewne; jednak co? Obecność tajemniczej Tillit w lesie niepokoiła; zwłaszcza Gergo miał pewność, że kobieta nie odpuści. I faktycznie, gdy zbliżyli się do bliźniaczych drzew ujrzeli wiotką sylwetkę kobiety niedbale opartą obok plecionki tworzącej ramę portalu.

- Cuda się jednak zdarzają. Gratulacje - uśmiechnęła się lekko, choć uśmiech nie sięgnął oczu.

Zoja, prawdę mówiąc, nie za bardzo zrozumiała, o co chodzi kobiecie; być może Tillit nawiązywała do jakiejś wcześniejszej rozmowy z najemnikami, a może miała zupełni co innego na myśli; kto wie. Na razie jednak nie wyglądała nieprzyjaźnie, przynajmniej w porównaniu z koboldami, które zostawili za sobą. Uzdrowicielka nieco zwolniła krok, ale nie przestała zmierzać w kierunku portalu.

- Dziękuję - powiedziała odruchowo, i od razu się zmieszała - Jeszcze nie zasłużyliśmy na gratulacje. Dopiero jak wszyscy bezpiecznie wrócą do domów... Czy nie chciałabyś nam w tym pomóc? - spytała, kierowana nagłym impulsem. Czające się po bokach cienie nie wyglądały przyjemnie, a jej grupka była zbyt mała, żeby cokolwiek na nie poradzić.
- Zechciałabym. Ale pod dwoma warunkami. Wasz… Evan pytał czego chcę w zamian za pomoc. Patrząc na was już to wiem. Po pierwsze ty, lathandrytko, pojedziesz do najbliższej wsi. Teraz. Dam ci konia, on cię poprowadzi. Mieszkającego tam kowala kopnął narowisty koń; nie sądzę by chłop dożył ranka, a jest okolicznym wsiom potrzebny. Jeśli uratujesz mu życie możesz nawet wziąć sobie tamtejszą kapliczkę Chauntei; jej kapłan… opuścił ją jakiś czas temu. Po drugie, gdy załatwicie sprawy z nimi - wskazała na jeńców - wrócicie tu i wytępicie wszystkie pozostałe w lesie gady. Oczywiście nie za darmo; zapłacę waszą zwyczajową stawkę i dam zadatek byście mogli się odpowiednio wyekwipować w Futenbergu. Lasy są tu pełne zwierzyny, a pola żyzne, jednak nie kupicie tu magicznych mikstur czy porządnej broni. Decydujcie.
- A... ale... mogliśmy to zrobić bez żadnych warunków. Wystarczyło powiedzieć, że jest tam taki problem! - oczy Zoi rozszerzyły się lekko; po opowieściach kompanów spodziewała się co najmniej tego, że Tillit może nie rzuci im się do od razu gardła, ale przynajmniej zdrowo ofuknie... a nie zaproponuje coś, co w zasadzie było dobrym uczynkiem dla lokalnej społeczności. Zaraz się jednak zmitygowała.
- To znaczy ja... my... chętnie to zrobimy, ale nie mogę tak sama decydować za Evana i resztę... niemniej uczynię wszystko, żeby ich przekonać! - dodała, rozglądając się niepewnie po lesie i mogącym zaraz wychynąć zza drzew niebezpieczeństwie - Ale może najpierw... pomóżmy tym ludziom? Proszę? - zamrugała jak umiała najładniej oczami, podchodząc ostrożnie do portalu z kulejąca kobietą i przywołując gestem ręki Gergo. Branka niepewnie postępowała za uzdrowicielką. Nie rozumiała co się dzieje, ale nie miała wyjścia - musiała zaufać Zoji. Jednak stojąca im na drodze Tillit pokręciła głową.
- Mieliście czas na rozmowy. Musicie zadecydować teraz, albo… - znacząco wskazała w stronę, skąd nadal dochodziły echa walki. Najemnicy w obozie nie mogli czekać wiecznie.
- TAK! - powiedziała, a raczej krzyknęła zdenerwowana Zoja, którą sytuacja zaczęła powoli przerastać. Czynienie dobra szantażem? Co to niby miało znaczyć? Z drugiej strony nie było faktycznie czasu na dyskusje; za ich plecami trwało starcie, którego losy mogły się zaraz przechylić na złą stronę. Ale uzdrowicielka bardziej bała się reakcji towarzyszy; Franka już wcześniej dała wyraźnie do zrozumienia, że uważa Tillit za jakieś pomniejsze wcielenie zła, a ostatnie, czego teraz potrzebowali, to awantura czy rękoczyny... które nie wiadomo, jak mogłyby się skończyć.
- Ja pojadę... - dodała ciszej, spoglądając na kapłankę - Ci ludzie będą bezpieczniejsi z Franką; droga z portalu do Zamieci jest długa i niepewna, a oni muszą wrócić cali!
- Słuszna decyzja - rzekła Tillit, po czym gestem zupełnie nie licującym z jej aparycją damy wsadziła dwa palce w usta i wydała z siebie przenikliwy gwizd, a potem kolejny, nieco cichszy. Zza pobliskich krzaków wyprysnęły dwa potężne, płowe cienie i stanęły na ścieżce. Gergo aż przysiadł, chowając się za Franką na tyle, na ile dał radę. Uwolniony młodzieniec wrzasnął; pewnie uciekłby gdyby nie mocny uścisk dłoni kapłanki.
- Zabić - rozkazała Tillit, wskazując w stronę obozu koboldów. Potężne, szare wilki, niemal dwukrotnie przewyższające rozmiarem Eris pomknęły w las. Nim stojąca przed portalem grupa otrząsnęła się z zaskoczenia, z północy rozległ się kolejny szelest i między drzewami pojawił się piękny ogier, osiodłany i gotowy do drogi. Jedyny problem mógł rodzić fakt, że jego kopyta utkane były z dymu. I to, że Zoja niezbyt umiała jeździć.
- Jest mi obojętne kto pojedzie, dopóki potrafi leczyć dotykiem, a nie zielem - wzruszyła ramionami Tilit. - Wsiadaj.
- Przepraszam... To moja wina… Gdybym wtedy nie krzyknęła… - szepnęła do Zoji Roberta.
- Nie mów tak! Nic się nie stało przecież. Zaraz będziesz w domu, z rodziną, bezpieczna... - uzdrowicielka mocno, od serca przytuliła wieśniaczkę i jak umiała najlepiej postarała się ją uspokoić. Spotkanie z Tillit i jej propozycja była dziwna (i trochę straszna, ale Zoja nie czuła bynajmniej, że bierze udział w czymś zupełnie grzesznym; co najwyżej niepojętym. W świątyni uczono akolitów, że i owszem, złe bóstwa mogą kusić śmiertelnych, ale zdecydowanie więcej było przy tym nagości, rogów, krwi, ostrzy, skórzanych akcesoriów oraz ognia. Nawet bardzo się starając, Tillit nie wyglądała raczej na wcielenie Loviatar, zawsze gotowej krzywdzić wyznawców Okaleczonego Boga.

- Po wszystkim wróć od razu do Futenbergu - poleciła sucho Franka. Nie powiedziała nic więcej. Po prawdzie było jej na rękę, że Zoja podjęła rozmowę. Kapłanka zachowywała się bardziej jak rodzic, który trzymając przy nogach sobie swoje pociechy broni je od obcych. Tilit była obca. Szczególnie po prezentacji jej towarzystwa. Podejście Franki do jej osoby nie zmieniło się, a nawet bardziej utwierdziło. Tilit była złą osobą. Nie chciała też ingerować z decyzję uzdrowicielki. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu zdołała podjąć jakąś decyzję za samą siebie bez konsultacji z przełożonymi, gdy nie ma na nią czasu i możliwości. Z drugiej... Faktycznie było to wyjście najrozsądniejsze, które nawet nie pojawiło się w głowie kapłanki. Dziewczyna pilnowała swoich podopiecznych a jej skupienie i zdenerwowania cały czas duchem było z resztą towarzyszy. Jej wzrok był niemal wbity w kierunku ścieżki do obozowiska koboldów. Nie padał często na Zoję, a tajemniczą kobietę... Cóż, po prostu ignorował.

Tymczasem Tillit odliczyła monety, wsypała do mieszka i rzuciła France. Mieszek upadł u stóp zaciętej kapłanki, która udawała, że nie widzi nowej zleceniodawczyni. Młodzieniec podniósł go niepewnie, zdumiony dziwacznym zachowaniem lathandrytki.
- Tyle powinno wam chyba starczyć, prawda? Ile wam potrzeba czasu by obrócić do miasta i z powrotem? Dzień? Dwa? – spytała łowczyni.
- Z Zamieci do Futenbergu są dwa dni marszu - cicho rzekła ex-branka, która chyba chciała pomóc.
- Hm… no to niech będzie pięć dni. Za pięć dni ktoś będzie czekał przy portalu, by zaprowadzić was do Lisowa. Wypłatę dostaniecie po zakończeniu zadania. Jeśli będziecie potrzebować więcej, to we wsiach wiedzą jak się ze mną skontaktować.

Tillit odsunęła się od portalu. Mimo że nie wykonywała żadnych wrogich gestów - nie wyciągnęła nawet broni - nikt nie śmiał przejść obok niej i Zoja miała wrażenie, że osobliwą nieznajomą trochę to bawiło… a trochę smuciło.
Uzdrowicielka tymczasem pożegnała się z uratowanymi, Gergo i kapłanką, a potem wdrapała się na wierzchowca. Kilka razy zdarzyło jej się dla żartu dosiadać świątynnego muła, ale to było nic w porównaniu z jazdą na prawdziwym koniu. Na wszelki wypadek przylgnęła płasko do grzbietu zwierzęcia, czepiając się łapkami jego grzywy najmocniej jak potrafiła.

- Nie martwcie się o mnie! Wracajcie bezpiecznie i niech bogowie nad wami czuwają! - zakrzyknęła na koniec, ale odjąć ręki z szyi konia, by pomachać towarzyszom już się nie odważyła. Na rozkaz właścicielki magiczny wierzchowiec ruszył z kopyta i zniknął między drzewami. Tillit spojrzała raz jeszcze w stronę Franki, ignorując Gergo.

- Powodzenia w walce z koboldami. Mam nadzieję, że solidnie zapracujecie na swoją wypłatę - rzekła, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie, podobnie jak wcześniej praktycznie rozpływając się w powietrzu.
- Ccc… co to miało być? - wyjąkał uwolniony młodzieniec, popatrując z lękiem to w stronę obozu koboldów, to tam, gdzie zniknęła nieznajoma, której jego wybawiciele najwyraźniej bali się bardziej niż stada potwornych gadów.
- To była osoba, która najprawdopodobniej mogła sama was uwolnić, ale tego nie zrobiła... - skomentowała kapłanka ponuro pod nosem, bardziej do samej siebie niż w odpowiedzi młodzieńcowi.
- Znajdźmy lepiej schronienie przed deszczem - poleciła patrząc znowu w kierunku obozu koboldów.
- Gdzie… - Roberta rozejrzała się wokoło. Co prawda czarnoczuby były dość gęste, ale i tak nie dawały pełnej osłony.
- Nie powinniśmy uciec jak najdalej się da? A jak koboldy ruszą w pogoń? - nerwowo zapytał Olaf.
Kapłanka oderwała w końcu wzrok od ścieżki rozglądając się po okolicy.
- Macie racje... Nie ma gdzie... – odparła, mocując się z dylematem zajmującym całą jej głowę.

Chciała pomóc wszystkim, ale nie potrafiła się rozpięciorzyć. Chciała pomóc uratowanym, chciała pomóc najemnikom, tak samo Zoji jak i zrobić wszystko, by uratować jeszcze trzecią porwaną dziewczynę. Musiała podjąć decyzję, w której pomoże komuś kosztem innych. Nie potrafiła podjąć decyzji od której zależy czyjeś życie. Szczególnie, gdy jakikolwiek wybór najprawdopodobniej doprowadzi do czyjeś śmierci. Doprowadzenie dwójki do wioski było najbliższe realizacji...
- Gergo, przeprowadź nas przez portal i czekaj aż reszta tu wróci – stwierdziła wreszcie.

Kobold posłusznie chwycił kapłankę za rękę. Ta podała swoją roztrzęsionemu młodzieńcowi (który nie do końca rozumiał co się dzieje, gdyż podczas poprzedniej podróży był nieprzytomny), ten swojej towarzyszce niedoli i wszyscy wkroczyli w portal.

Gdy znaleźli się po drugiej stronie chłopak wyrzygał te marne resztki, którymi karmiły go koboldy. Potem wrzeszczał gdy zobaczył na ziemi ludzką czaszkę, która jakimś cudem przyturla się tu z drugiej sali, a na końcu rozkaszlał się od dymu z łuczyw, którym zdążyła się wypełnić jaskinia gdy najemników nie było.
- Sprowadzi pająki - syknął Gergo do Franki z niesmakiem, zanim znów przeszedł przez portal. Kapłanka nie miała zamiaru ruszać do wioski sama; zamiast tego poleciła Olafowi i Robercie by rozgościli się w tym niegościnnym miejscu, co też niechętnie uczynili. By wypełnić klaustrofobiczną ciszę Roberta zaczęła wypytywać Frankę o wieści z Bukowa oraz to, kim w zasadzie są ich nieoczekiwani wybawiciele. Olaf siedział skulony pod ścianą, starając się nie patrzeć na leżący na ziemi czerep. Kapłanka odpowiadała nieuważnie, zerkając co i rusz na ścianę z portalem. Bitwa w obozie powinna była się już dawno zakończyć…
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 10-06-2015, 19:50   #88
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Czwarta doba misji

Obóz wojenny koboldów
(nieznana lokacja)
wczesne popołudnie, 15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Najemnicy radzili sobie całkiem nieźle - drobne ciała koboldów nie mogły oprzeć się mocarnym ciosom ludzkich mieczy, sejmitarów i włóczni. Jednak gadów było zbyt wiele i mimo że stos trupów przed walczącą w środku obozu czwórką rósł, to równocześnie malały też siły atakujących. Liczne drobne rany krwawiły, a ręce słabły. Po bokach Gaspar i Deithwen wspierali główną grupę jak mogli; strzały Sinary były zabójczo precyzyjne (nawet Kainowi raz czy dwa udało się zranić przeciwnika bełtem z kuszy), lecz mimo to powoli, powolutku szale przechylały się na korzyść obrońców obozowiska.

- Budzą się! - wrzasnęła Sinara by przekrzyczeć zgiełk walki. Faktycznie, unieszkodliwione przez czarodzieja i Gergo koboldy w końcu odzyskiwały świadomość. Rada Marva by brać nogi za pas wydawała się bardziej niż słuszna. Kain zamachał rękami raz i drugi wyczarowując wielkie plamy tłustej mazi. Co prawda na nierównym leśnym terenie nie dawały one takiego efektu jak na gładkim bruku Silverymoon, ale i tak zdezorientowane koboldy wykładały się na nich jak długie. Ukrytym w krzakach najmitom udało się dołączyć do głównej grupy. W najgorszej sytuacji był Deithwen - li tylko i z Eris przeciw sporej grupce zdolnych do walki koboldów.

Naraz za najemnikami, od strony portalu rozległ się szelest gałęzi, jak gdyby przedzierały się przez nie jakieś duże stworzenia i z krzaków wyprysnęły dwa wilki, z łatwością przeskakując prymitywną barykadę. Ale jakie wilki! Wysokością w kłębie dorównywały Marvowi czy Evanowi, a długością dwukrotnie przewyższały Eris. Nie zwracając uwagi na ludzi bestie rzuciły się na koboldy, z łatwością miażdżąc ich kruche kości potężnymi szczękami i odrzucając na bok drgające ciała jakby to były szmaciane lalki. Gady w panice rozpierzchły się między namiotami, próbując chować się w nich lub umknąć w las. Najemnicy mieli okazję wycofać się… lub dokończyć dzieła.


 
Sayane jest offline  
Stary 12-06-2015, 15:34   #89
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Wilcza rzeź

Obóz wojenny koboldów (nieznana lokacja)
wczesne popołudnie,
15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Shavri zamarł w pół machnięcia mieczem. Szczęśliwie dla niego kobold, z którym zamierzał się zetrzeć, również zagapił się na dwa monstra, które wypadły z zielonej ciemności okalającej obóz wojenny. Wilki były przerażające, choć tropiciel nie potrafił ustalić sam w swoim sercu, czy bardziej przeraża go ich metodyczność w zabijaniu koboldów, czy ich nienormalna wielkość. Shavri słyszał kiedyś o takich zwierzętach... kiedyś nawet widział tropy… ale nie miał pojęcia, że złowieszczy wilk może być tak wielki…
Przez porażająco długą chwile czuł w ustach siny smak pierwotnego strachu zwierzyny przed myśliwym. Który to lęk rozlewał się zimnym odrętwieniem w całym jego zmęczonym i krwawiącym ciele. A potem uzmysłowił sobie, że dwa wilki omijają najemników, swoją cichą furię ogniskując tylko i wyłącznie na koboldach. Gad, którego miał usiec, zaczął uciekać, gdy jeden z dwóch czterołapych myśliwych, nie wytracając swojej prędkości, zwrócił się ku nim. Wielki wilk w zgrabnych susach sadził ku koboldowi przez cały obóz w szokującym pokazie gracji i prędkości, zmniejszając dystans, jaki ich od siebie dzielił. Pod szarym futrem, okrwawionym koboldzią juchą, harmonijnie pracowały wielkie mięśnie.
Shavri poczuł, jak Bijak ze strachem kurczy się pod jego kaftanem, kiedy wilk przez moment biegł prosto na nich, nim przewrócił uciekającego od tropiciela kobolda. Już samo to powinno mu wystarczyć do wzięcia nóg za pas. Ale nie byłby sobą. Pomimo grozy, jaką roztaczał wokół siebie wilk, adorujący wszystkie żywe stworzenia Shavri zapragnął go dotknać….
To musiało jednak poczekać. Trzeba było wyrżnąć jaszczurki w obozie do spodu i Shavri wyszedł na spotkanie uciekających chaotycznie koboldów, zamachując się mieczem na pierwszego z nich i przerywając na całą wieczność jego ucieczkę. Nieopodal Deithwen i jego wilczyca potrzebowali pomocy. Tropiciel ruszył w tamtą stronę, po drodze pracując mieczem, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja.
Nie zastanawiał się nawet przez chwile, skąd wzięły się owe szare błyskawice. Choć gdyby się zdobył na taki wysiłek, to odpowiedź wydawała się wręcz oczywista...

Przez chwilę Sinara stała zdumiona i gapiła się oniemiała na dwa wilki siejące spustoszenie w wioseczce koboldów. W końcu zdecydowała, że darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda. Nie słyszała wciąż by Evan krzyknął rozkaz odwrotu, dla niej było to jednoznaczne z dalszym atakiem. W tym chaosie, który się teraz utworzył, dziewczyna zrezygnowała z dalszego strzelania. Lepiej było w końcu wziąć miecz w rękę i siekać niedobitków, którzy staną na jej drodze. Sinara, lekko kulejąc, uniosła miecz i ruszyła przed siebie. W jej oczach widać było ból i ogromną determinację. Koboldy uciekały na oślep, nie przejmując się zbytnio ludźmi, więc nietrudno było parować ich niezdarne ciosy, czy siec przez plecy te, które nawet nie myślały o walce.

Marv nie próbował szarżować. Zabił jednego kobolda, który praktycznie sam na niego wbiegł, i utrzymywał pozycję u boku Evana, czekając na jego rozkaz. Jakoś nie kwapił się do ataku tam, gdzie szalały tak potężne stworzenia. Pierwszy raz widział coś takiego i potrzebował chwili, aby w pełni wyjść z szoku. Również Evan był w głębokim zdziwieniu. Stał przez chwilę z otwartą gębą, nie bardzo wierząc w to co widzi. Oszołomienie wywołane przez ogromne wilki na szczęście szybko minęło i trochę ta sytuacja ostudziła wcześniejszą furię kapitana. Evan tym razem już ze sporą dozą ostrożności atakował uciekające koboldy starając się jednak nie być zbyt blisko ogromnych wilków.
Stojący obok towarzyszy Gaspar z rozmachem kopnął uciekającego kobolda w słabiznę i zgiął się wpół z bólu. Bolało go przy każdym oddechu. Chyba miał złamane żebro, może nawet dwa. Cały bok tuniki lepił się do ciała, a krew zaczęła już skapywać u dołu tkaniny. Przed oczami tańczyły mu ciemne plamy, a w uszach rozlegało się dudnienie. Z dziwnym spokojem patrzył na ogromne wilki szerzące zagładę wśród koboldów. Wydawały się takie… nierzeczywiste. Prawie jak stwory z bajek, które opowiadała mu mama.
- Chybaśmy… - z jękiem oparł się o drzewo - chybaśmy przeważyli - odkaszlnął ciężko, splunął na dłoń i z uwagą jął wypatrywać krwi w plwocinie.

Deitwen zajęty walką w pierwszej chwili nie zauważył, co tak wystraszyło koboldy. Niewątpliwie wysłane przez kogoś złowieszcze wilki uratowały mu życie, zważywszy zwłaszcza na dotychczasowy wynik starcia. Nie palił się do pogoni za uciekającymi. Domyślał się, że sprawa zwycięstwa drużyny jest właściwie przesądzona. Tajemnicza czarodziejka najpewniej zdecydowała się im pomóc. Ciekawe tylko dlaczego…? Na dalsze rozważania przyjdzie jednak czas.
Wyczerpany czarowaniem i ranami Kain po prostu usiadł tam gdzie stał i przymknął oczy, nie zwracając uwagi na uciekające gady.


 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 12-06-2015 o 15:37.
Drahini jest offline  
Stary 14-06-2015, 17:59   #90
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację

Masakra w wykonaniu złowieszczych wilków skończyła się niemal tak szybko jak się zaczęła. Stojące wśród martwych i dogorywających koboldów bestie spojrzały na najemników. Marv przeraził się, że wilki wpadły w amok wywołany zapachem krwi i rzucą się teraz na ludzi, jednak potwory - bo trudno było nazwać inaczej zwierzęta tej wielkości - zignorowały najmitów i popędziły w las, kierując się na północ. Nie wyglądało na to, by były zainteresowane ściganiem koboldów, którym udało się uniknąć pogromu; po prostu odeszły. Drużyna odetchnęła z ulgą.

Sinara gładkim cięciem pozbawiła życia ostatniego kobolda w jej pobliżu. Jakieś niedobitki kuliły się jeszcze w drugiej części obozu, ale i oni mieli zaraz wyzionąć ducha. Dziewczyna pokuśtykała powoli przed siebie, ciągnąć miecz końcówką po ziemi. Wyglądała na bardzo zmęczoną, krwawiące rany barwiły jej strój na czerwono. Dokuśtykała w końcu bliżej środka obozu i zauważyła, że prawie wszyscy również odnieśli jakieś rany. Jedynie Evan zdawał się być nienaruszony. Podeszła do niego i oparła się ciężko, zwalniając ciężar z ranionej nogi. Teraz gdy walka się skończyła, poczuła jak bardzo jest zmęczona i obolała.
- Czy teraz możemy wracać do wioski? - zapytała przywódcę, siląc się na uśmiech.
- Chyba możemy, ale najpierw proponuje rozejrzeć się za łupami. Może będzie tu coś ciekawego - rzekł druid. Jakby w odpowiedzi na słowa Deithwena gdzieś w pobliżu rozległo się niepewne gdakanie.

Shavri, który w końcu dobiegł do nich, ukląkł… a w zasadzie upadł na kolana koło Eris. Nie do końca wiedział, jak mógłby pomóc wilczycy. Ta zresztą wyszczerzyła na tropiciela zęby i szybko schowała się w krzakach by wylizać swoje rany.
- Nie wszystkie koboldy padły. Widziałem, jak kilka ucieka w las. Słuchajcie, gdzie jest Kain? - zawołał nagle, rozglądając się bezradnie. - Potrzebujemy uzdrowiciela dla siebie i dla Eris. Ja mam trochę płótna… Nada się na opatrunki…, ale ran nie wyleczą... - tropiciel potrząsnął głową, oczy zachodziły mu mgłą. Rana w boku pulsowała tępym bólem.
Gaspar podniósł głowę, bez słowa zzuł kaftan i szarpnięciem oddarł rękaw koszuli.
- Naści - rzekł, podając szarpie otumanionemu Shavri’emu. Drugi rękaw podarł na pasy i zajął się krwawiącym bokiem. Nadal kłuło przy oddychaniu.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172