Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2015, 15:43   #10
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Salon posiadłości Dona Rosso był teraz potwornie zapchany. Sam Don siedział na ogromnej sofie, krzesło po jego lewej zajmował Mezzo, po jego prawej, Ricco. Nathan, Jackie, Gio i Anna siedzieli po drugiej stronie stołu. Mimo kolorowego i bogatego wystroju pomieszczenia, panująca w nim atmosfera była dość niesmaczna a w dodatku potwornie obciążająca.
- Każdy po kolei. - zadecydował Rosso. - Chcę to usłyszeć jeszcze raz. Krok po kroku. Z każdego punktu widzenia.
-Nie wiem, czy mogę cokolwiek konstruktywnego powiedzieć o tej sprawie ze swojej strony, Don Rosso. - zaczął Gio tonem w którym wyraźnie było słychać szacunek - W dokach znalazłem się z Anną z zupełnie niezwiązanego z całą sprawą powodu, poszliśmy tam na spacer, bo zazwyczaj jest pusto i cicho. Zaczepiła nas grupa bikerów, to spuściliśmy im łomot aż się kurzyło. - zrobił krótką pauzę.
-Kiedy chcieliśmy skończyć sprawę z “liderem” gangu pojawił się ten nadęty Grek ze Scacchi i zaczął nam wygrażać. Anna chciała uniknąć rozlewu krwi, więc daliśmy sobie spokój i oddaliliśmy się, choć fircyk wyraźnie prosił się o to, by nauczyć go moresu. - relacjonował spokojnie dalej, choć mina wskazywała że taki obrót spraw mu się nie podobał - Zadzwoniłem do Nate’a bo Ricco miał zajęty telefon, a podejrzewałem że przebywają w jednym miejscu. Chciałem podłapać coś do zrobienia, żeby odreagować napsutą krew. Okazało się że są w hangarze w dokach, tam ich spotkałem wśród czterech martwych ciał członków naszej Rodziny. - zbliżał się do końca - Pogadałem chwilę z Nate’em, ale on też nie wiedział co tam się właściwie wydarzyło, wtedy Ricco przekazał że mamy zgłosić się tutaj. - zakończył
Nathan siedział ze splecionymi palcami, opierając łokcie na blacie stołu. Mocno zamyślony wpatrywał się w sobie znany punkt, aż w końcu dotarło do niego że teraz jego kolej na zdanie relacji.
- Ja, Ricco i Jackie pojechaliśmy w wyznaczone przez Dona miejsce. Jackie została w samochodzie, gdy wraz z Ricco wszedliśmy do magazynu. Zastaliśmy tam przerażoną i spanikowaną Bennę ze Scacchi, stojącą nad czterema z naszych ludzi. Próbowałem ją pochwycić, nawet mi się to udało, lecz w pewnym momencie, a dokładniej gdy wstąpiła w cień wyparowała. Dosłownie. - Nate wyciągnął chusteczkę z wewnętrznej kieszeni kamizelki i ściągnął monokl by go przetrzeć delikatnie. - Gdy rozglądałem się po magazynie dostrzegłem przez okno Gio i Annę maltretujących jakiegoś gangera. Zadzwonił do mnie Gio, a ja go naprowadziłem do nas. - Monokl ponownie spoczął na nosie. Jacki zaś stukając palcami wskazujacymi jeden o drugi zakłopotana wymamrotała.
- Ja.. ten… przysnęło mi się w aucie więc. - Rozłozyła ręce na boki, rozglądając się po zgromadzonych. Nie czuła się komfortowo, ale jak Don kazał by każdy się wypowiedział to każdy musiał się wypowiedzieć
Reszta zgromadzonych nie miała nic więcej do powiedzenia. Ricco był po prostu z Nathanem, a grek w kościele był dość pobłażliwy.
Don wchłoną te informacje, od czasu do czasu uśmiechając się lekko.
-Ktoś sobie z nami pogrywa. - przyznał - Ktoś chce walki Luny z Scacchi, myślą, że mogą zyskać gdy zniszczymy siebie na wzajem. - pochylił się dość powolnie, sięgnął swoją masywną dłonią po kufel piwa na stole. - Myślicie, że ktoś byłby w stanie sprostać Lunie, tylko dlatego, że męczy się z Scacchi? - zapytał.
-Moim skromnym zdaniem szefie, samym składem tu obecnym bylibyśmy w stanie zamieść ulice miasta pozostałymi rodzinami mafijnymi, oraz gangami w razie potrzeby. - młody capo po raz drugi zabrał głos jako pierwszy - Jesteśmy prości i bynajmniej nie używam tego jako określenia pejoratywnego. Działamy według prostych zasad, nie knujemy po kątach i dotrzymujemy słowa, z reguły nie ruszamy tych, którzy nie szukają guza. Za to gdy ktoś nam nadepnie na odcisk, to chyba nikt nie chciałby być w jego skórze. - zrobił pauzę i sięgnął po szklankę z wodą, po czym pociągnął kilka łyków. Raczej nie pijał alkoholu na formalnych spotkaniach. - Dobrym porównaniem jest tu śpiący niedźwiedź, niegroźny dopóki się go nie obudzi, agresywnie obudzony zrobi miazgę ze wszystkiego co wpadnie w jego pazury. Ktoś właśnie próbuje zbudzić tego niedźwiedzia i szczerze, uważam że mogłoby to nam dostarczyć sporo rozrywki. - cóż, Gio potrafił czerpać rozrywkę z naprawdę nietypowych sytuacji i chyba każdy w Lunie to wiedział, więc taka wypowiedź nie była zbyt dziwna w jego ustach - Mamy największą siłę ogniową w tym mieście, uderzając pierwsi moglibyśmy posprzątać całe Grand City przy minimalnych, jeśli w ogóle jakichś stratach. To oczywiście dość śmiałe założenia, ale jestem pewien że wykonalne, przy odpowiednich przygotowaniach.
- Zdajesz sobie sprawę że otwarta wojna sprowadzi tutaj gwardię narodową? - Odezwała się Jackie. - Wtedy to wszystko pozamiatają. - Dodała po chwili, kiwając się na krześle.
Gio spojrzał na dziewczynę z pobłażliwym uśmiechem. - Czy ja użyłem słowa wojna? Nazwałbym to raczej czystką i to taką, do której trzeba się solidnie przygotować. - powiedział spokojnie, po czym pociągnął ze szklanki.
-Ale i tak, ostatnie słowo należy do Ciebie szefie. - zwrócił się do Rosso - Co Ty, jako Don myślisz o tym wszystkim?
Don westchnął. - Liczę na to że nie umrzesz za szybko, zdecydowanie kusisz los takim nastawieniem. - ostrzegł Gio. - Oczywiście, że możemy mieć z tego korzyść i oczywiście, że możemy spokojnie przetrzepać tyłek Scacchi a potem zarżnąć tego, kto mieszał się w nasze relacje. Nie będzie jednak żadnej “czystki”. Nie doceniasz starych handlarzy. Wygralibyśmy bitwę do śmierci z tą bandą ale faktycznie zostalibyśmy przez to dość zdruzgotani. Nie wytrwalibyśmy bitwy na drugim froncie. - Rosso poprawił się w fotelu z swoistym, cwanym uśmiechem na twarzy. - Nie chcę słyszeć że zrobiliście chociaż kroczek na tereny Scacchi dopóki nie dam wam do tego sygnału. Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to zaczniecie mieszkać pod ich domami, tylko po to aby ich zadrażnić. Zaczniemy deptać im honor przy pierwszej okazji, ale żadnego zabijania bez mojego pozwolenia. O ile ktoś nie wpadnie na was pierwszy.
-Nic nie poradzę, jestem chyba uzależniony od adrenaliny. - odparł młodzieniec rozbrajająco szczerze. - Jeśli mogę mieć prośbę szefie, w wypadku eskalacji konfliktu, albo jakiegoś dawania nauczki szczekaczom, chcę mieć tego fircykowatego gyrosa dla siebie. Skurwiel pożałuje że się urodził.
Rosso uśmiechnął się na tą prośbę. - Nic ci nie obiecuje, ale zobaczę, co da się zrobić.
Gio uśmiechną się półgębkiem, miał wielką chęć “zapolować” - Ciekaw jestem, kto cały ten bajzel rozpętał. Szczekacze na pewno będą chcieli obrócić go na swoją korzyść, obarczając nas winą za ewentualne kłopoty i wyłudzając zadośćuczynienia. Właśnie, co zrobimy ze sprawą tej martwej czwórki? Powinni za to zapłacić, czyż nie? - poruszył temat, który wydawał mu się dość istotny, nie mogli pozwolić by te knujące czerwie właziły im na głowę bezkarnie. - Nawet jeśli to nie do końca ich wina. - dodał z szyderczym grymasem.
Mezz poprawił krawat. - Wolałbym abyś zostawił te decyzje na potem. Po moich negocjacjach. - zasugerował. Don na to przytaknął.
- Jak powiedziałem. - odezwał się Rosso. - Żadnego mordowania czy wchodzenia na ich terytorium póki wam nie pozwolę. Z dzień spokoju przetrwacie. Potem wam powiem co wam wolno, a co nie. Szczerze mówiąc nie obchodzą mnie osoby niewinne. - dodał też. - Ale JAK SIĘ KURWA DOWIEM, KTO MOICH LUDZI MORDUJE. - Jego ogromna dłoń uderzyła w stół, który odrobinę popękał. Nikt w pokoju jakoś nie spróbował Dona uspokoić. Wręcz przeciwnie, osoby takie jak Ricco wydawały się równie rozgoryczone co i on.
-To śmierć będzie mu się wydawała błogosławieństwem. - dopowiedział młody capo. Był jednym z najmłodszych stażem w Lunie, ale to nie implikowało niczego. Byli dla niego jak rodzina, a kto krzywdzi rodzinę, ten musi zapłacić i to bardzo drogo.
-Skoro póki co mamy się trzymać na uboczu, to może skoczymy na kielicha? Mam wrażenie że przyda nam się po ciężkim dniu. - rzucił dla rozładowania atmosfery, no i miał ochotę na piwo.
- Taa, na pewno zwołam moich chłopców do Tico. Jak ktoś chce, zapraszam. - odpowiedziała Anna.
-Myślałem raczej żeby do “Krawata” iść, Tico lubi zdzierać z klientów. - Gio wspomniał swoją ulubioną knajpę. Poza cenami, lokal starego Tico wydawał mu się trochę za sztywny, zwłaszcza na takie okoliczności. - Co na to reszta?
Ricco wzruszył ramionami. - Ja chyba odpadam, potrzebuję wieczora dla siebie.
Mezzo również przecząco zakiwał głową. - Czeka mnie jutro trochę za dużo pracy.
- Ja mieszkam kilka pięter nad barem Tico, nie będę łazić cholera wie gdzie. - wzruszyła ramionami Anna.
- Od dłuższego czasu chodzi za mną guiness. Idziemy Nate? - Jackie podekscytowana szturchnęła palcem mafioza, który najwyraźniej “złapał zawiechę” jak to się potocznie mówi.
- Nie mam ochoty. - mruknął jedynie.
- Wyjmiesz kiedyś ten kij z dupy? - Zapytała dziewczyna, z delikatnym oburzeniem.
- No chodź… - Zachęcała dalej, gdy dyskretnie zaczęła sięgać ręką bo rzemyk który spinał włosy mafioza. Nate pozostawał niewzruszony, i chyba udawał że nie widzi co planuje Jackie.
Ta zaś szybki mruchem rozwiązała sznurek, rozpuszczajac włosy Nathana.
- Będzie do odbioru w Tico! - Pomachała rzemykiem przed twarzą mafioza.
- Kiedy ty dorośniesz? - Zadał retoryczne pytanie.
-No dobra, widać zostałem przegłosowany… - westchnął z udawaną rezygnacją - A wy gołąbeczki jak zawsze tak uroczo gruchacie. - rzucił z łobuzerskim uśmieszkiem do Nate’a i Jackie
 
Tropby jest offline