Deithwen nie miał ochoty na walkę z przeważającymi siłami wroga po raz trzeci. Bez swojej magii, która przecież już udowodniła swą przydatność, czuł się jak bez ręki. Dowódca i pozostali członkowie drużyny uparli się na brawurowy atak, a przecież, jeżeli już mieli nacierać, to na ten moment wystarczyło zabrać jeńców i uciekać, zanim koboldy połapią się w sytuacji. Stało się jednak inaczej. Wszyscy mężnie rzucili się do boju. Chcąc, czy nie chcąc i tak musiał walczyć. Na początku, całej drużynie, poszło całkiem dobrze. Małe potworki wpadły w panikę. W tym początkowym okresie, druid po prostu ciskał oszczepami w uciekających wrogów, a Eris urządziła sobie polowanie na te obrzydliwe przerośnięte jaszczurki.Nic prostszego. W końcu jednak koboldy zorientowały się, że atakujący są tak naprawdę dość nieliczni. Próbowały kontrataku. Tymczasem półelf, przygotował sobie ostatni oszczep i cisnął zza osłony w kobolda po prawej, którego miał na widoku. Eris była osamotniona z przodu, najpewniej za chwile przystąpi do natarcia na jaszczurki, które są przed nią. Deithwen nie chciał tracić wiernej towarzyszki, chciał ją wspomóc. W końcu przecież i tak musiał przystąpić do walki z zwarciu, czego nie lubił. Może być ciężko-pomyślał, po czym powierzył swój los swemu bogu i wyciągając sejmitar ruszył do walki.