Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2015, 09:38   #85
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Obóz wojenny koboldów, nieznana lokacja
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe



Shavri, słysząc bliskie wołanie kapitana, zwrócił się do niego i Marva plecami, obrzucając spojrzeniem cztery dochodzące do siebie koboldy. Czuł, jak Bijak przesuwa się pod kaftanem i szuka schronienia na jego plecach na wysokości łopatki. Tropiciel ryknął, żeby dodać sobie animuszu, a koboldom strachu i zamachnął się na pierwszego gada, który stał na wprost, napierając plecami na drzewo. Jego szybka i brutalna śmierć obudziła pozostałe koboldy, które z gniewnym poszczekiwaniem ruszyły do ataku. Pierwszy był jednak tak zdenerwowany, że spudłował straszliwie. Ostrze jego włóczni wylądowało Shavriemu między nogami, ryjąc w darni bruzdę. To samo zdenerwowanie ocaliło jednak koboldowi życie, gdyż zaraz po zadaniu ciosu, padł na ziemię. Miecz tropiciela, ciągnący za sobą gęste krople koboldziej krwi, przeleciał mu z wizgiem nad łbem. Shavri chciał poprawić cios, ale kobold, odtoczył się na bok. Wobec czego tropiciel powziął atak na innego gada, który za nadto się do niego zbliżył, zostawiając czwartego z nich - tego, który stał najbliżej ogniska - Marvowi do rozprawienia się z. Zaatakowany kobold również zdołał uniknąć spotkania z ciężkim ostrzem tropiciela, a sam był tak przerażony, że jego atak równie dobrze mógł się odbywać w zupełnie przeciwnym kierunku. Ale kiedy Shavri cofał się po swoim nieudanym ciosie, poczuł silny ból w boku tuż nad biodrem, gdzie ćwiekowaną skórę przebiła włócznia kobolda, który się wcześniej od niego odturlał. Shavri spojrzał na niego. Kobold trzymał włócznie obułap jakby zdumiony tym, co zrobił. Przez dwie sekundy gapił się to na tropiciela, to na drzewce swojej włóczni, gdzie pojawiła się szkarłatna krew tropiciela.
- Taak, traffiłeś Traffo - przyznał tropiciel z sykiem, głosem zmienionym przez ból i złość. Wyszczerzył się sardonicznie. Kobold zobaczył w tych roziskrzonych ogniem walki oczach swoją rychłą śmierć, która dopadła go, gdy człowiek lewą ręką złapał za włócznie, a za pomocą prawej wysłał klingę na spotkanie z jego gadzią piersią. Nim kobold padł, omamiony adrenaliną tropiciel zdołał wyrwać sobie z boku włócznie i już rozglądał się za kolejnym oponentem.
Rana była ciężka, a on już dzisiaj zaliczył trzy podobne. Wiedział jednak, że ich praca w tym obozie dopiero się zaczęła. Jeśli uda im się oczyścić pole z tych koboldów, które były najbliżej ich, może uda mu się wyciągnąć łuk… Wierzył, że Sune kilka nocy wcześniej pobłogosławiła go w czasie strzelania szczęściem głupiego, o które ją poprosił. To znaczy, że najpierw ma szczęście, a potem zrobi coś głupiego...
Ból powodował, że go mdliło.

Zdenerwowanie i niepewność Marva zniknęła zaraz po tym, jak minął prymitywną palisadę tuż obok Evana, biegnąc na spotkanie małego, szczekającego i piszczącego przeznaczenia. Ruda śmierć. Prawie wybuchnął śmiechem na tę myśl. Adrenalina pędząca w jego żyłach czasami wprawiała go w ten stan, euforyczno-beztroski. Gdzieś bardzo podświadomie wiedział, że to minie i potem będzie jedynie gorzej, ale teraz nie dbał o to i jego miecz również, bo szeroki zamach zmiótł pierwszego kobolda, dopiero podnoszącego się z ziemi. Krew bryznęła, a małym ciałem cisnęło na bok. Poczuł dwa uderzenia w tarczę i trzecie w bok. Grot włóczni wbił się lekko między płytki zbroi i zaraz wypadł. Ukłucie bólu Hund w tym stanie bez trudu zignorował i ciął kolejnego wroga. Ciężki miecz rozłupał małą czaszkę. Wydawało się, ze chłopak wpadł w jakiś szał, gdy zaczął krzyczeć, dodając tym sobie energii i przebił ostrzem jednego z małych włóczników, odkopując go na bok. Starał się trzymać blisko Evana i miał wrażenie, że wybija wszystkich za dowódcę, któremu chyba nie szło tak dobrze. Kolejny cios trafił i pozbawił stwora jakiejś kończyny. Walka mieczem bywała paskudna!
Szczęście i zaskoczenie zaczynały mijać. Na udzie poczuł ból, nawet nie wiedząc kiedy zarobił tę ranę, a przed następnym ciosem jeden z przeciwników zwinnie uskoczył.
- Musimy się wycofać! - krzyknął w stronę Evana, zasłaniając się tarczą od kolejnych nadbiegających wrogów. Jedna z włóczni wbiła się w drewno, obciążając jeszcze lewą rękę. Na szczęście na brak siły Hund jeszcze nie narzekał.

Oszczep trafił w cel, co niewątpliwie wzbudziło radość druida. Teraz należało wspomóc Eris. Deithwen sprawnie przeskoczył przez prymitywaną barykadę, po czym wyciągnął sejmitar. Zasłaniając się tarczą ruszył na jednego z wrogów, niestety mały potworek uniknął ciosu. Eris w tym samym czasie, także nie radziła sobie najlepiej - włócznie koboldów skutecznie uniemożliwiały jej rozszarpanie któregoś z nich. Druid miał podobne problemy i znów chybił, co wykorzystał przeciwnik, dźgając półelfa w biodro. Deithwen stłumił okrzyk bólu i zachował zimną krew. Nagłe cięcie na odlew zaskoczyło kobolda. Padł jak rażony piorunem i dogorywał na ziemi, przecięty niemal na pół. Eris cały czas nie radziła sobie dobrze, nie zdołała zadać żadnego ciosu, a odniosła rany. Przeciwników było jeszcze sporo. Nie wróżyło to dobrze, teraz pozostało tylko liczyć na to, że inni radzą sobie lepiej i przybędą z pomocą. Teraz Deitwhen chciał teraz przede wszystkim przeżyć. Zasłaniając się tarczą starał się parować kolejne ciosy wrogów, kontratakując tylko wtedy, kiedy nadążała się okazja.
 
Drahini jest offline