Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2015, 15:40   #87
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Obóz wojenny koboldów, nieznana lokacja
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Południe


Droga do portalu dłużyła się, mimo że zarówno jeńcy jak i najmici biegli ile sił w nogach. Przestało mżyć, ale śliskie leśne poszycie utrudniało bieg. Franka martwiła się o drużynę; miała świadomość, że zanim one dotrą do czarnoczubów walka z pewnością już się zakończy. Na czyją korzyść? Nie miała czasu się zastanawiać, zwłaszcza że Gergo zwrócił jej uwagę na coś innego - duże, płowe cienie, które od czasu do czasu migały im między drzewami. W sporym oddaleniu, to prawda, lecz z niepokojącą regularnością. Nie koboldy, to pewne; jednak co? Obecność tajemniczej Tillit w lesie niepokoiła; zwłaszcza Gergo miał pewność, że kobieta nie odpuści. I faktycznie, gdy zbliżyli się do bliźniaczych drzew ujrzeli wiotką sylwetkę kobiety niedbale opartą obok plecionki tworzącej ramę portalu.

- Cuda się jednak zdarzają. Gratulacje - uśmiechnęła się lekko, choć uśmiech nie sięgnął oczu.

Zoja, prawdę mówiąc, nie za bardzo zrozumiała, o co chodzi kobiecie; być może Tillit nawiązywała do jakiejś wcześniejszej rozmowy z najemnikami, a może miała zupełni co innego na myśli; kto wie. Na razie jednak nie wyglądała nieprzyjaźnie, przynajmniej w porównaniu z koboldami, które zostawili za sobą. Uzdrowicielka nieco zwolniła krok, ale nie przestała zmierzać w kierunku portalu.

- Dziękuję - powiedziała odruchowo, i od razu się zmieszała - Jeszcze nie zasłużyliśmy na gratulacje. Dopiero jak wszyscy bezpiecznie wrócą do domów... Czy nie chciałabyś nam w tym pomóc? - spytała, kierowana nagłym impulsem. Czające się po bokach cienie nie wyglądały przyjemnie, a jej grupka była zbyt mała, żeby cokolwiek na nie poradzić.
- Zechciałabym. Ale pod dwoma warunkami. Wasz… Evan pytał czego chcę w zamian za pomoc. Patrząc na was już to wiem. Po pierwsze ty, lathandrytko, pojedziesz do najbliższej wsi. Teraz. Dam ci konia, on cię poprowadzi. Mieszkającego tam kowala kopnął narowisty koń; nie sądzę by chłop dożył ranka, a jest okolicznym wsiom potrzebny. Jeśli uratujesz mu życie możesz nawet wziąć sobie tamtejszą kapliczkę Chauntei; jej kapłan… opuścił ją jakiś czas temu. Po drugie, gdy załatwicie sprawy z nimi - wskazała na jeńców - wrócicie tu i wytępicie wszystkie pozostałe w lesie gady. Oczywiście nie za darmo; zapłacę waszą zwyczajową stawkę i dam zadatek byście mogli się odpowiednio wyekwipować w Futenbergu. Lasy są tu pełne zwierzyny, a pola żyzne, jednak nie kupicie tu magicznych mikstur czy porządnej broni. Decydujcie.
- A... ale... mogliśmy to zrobić bez żadnych warunków. Wystarczyło powiedzieć, że jest tam taki problem! - oczy Zoi rozszerzyły się lekko; po opowieściach kompanów spodziewała się co najmniej tego, że Tillit może nie rzuci im się do od razu gardła, ale przynajmniej zdrowo ofuknie... a nie zaproponuje coś, co w zasadzie było dobrym uczynkiem dla lokalnej społeczności. Zaraz się jednak zmitygowała.
- To znaczy ja... my... chętnie to zrobimy, ale nie mogę tak sama decydować za Evana i resztę... niemniej uczynię wszystko, żeby ich przekonać! - dodała, rozglądając się niepewnie po lesie i mogącym zaraz wychynąć zza drzew niebezpieczeństwie - Ale może najpierw... pomóżmy tym ludziom? Proszę? - zamrugała jak umiała najładniej oczami, podchodząc ostrożnie do portalu z kulejąca kobietą i przywołując gestem ręki Gergo. Branka niepewnie postępowała za uzdrowicielką. Nie rozumiała co się dzieje, ale nie miała wyjścia - musiała zaufać Zoji. Jednak stojąca im na drodze Tillit pokręciła głową.
- Mieliście czas na rozmowy. Musicie zadecydować teraz, albo… - znacząco wskazała w stronę, skąd nadal dochodziły echa walki. Najemnicy w obozie nie mogli czekać wiecznie.
- TAK! - powiedziała, a raczej krzyknęła zdenerwowana Zoja, którą sytuacja zaczęła powoli przerastać. Czynienie dobra szantażem? Co to niby miało znaczyć? Z drugiej strony nie było faktycznie czasu na dyskusje; za ich plecami trwało starcie, którego losy mogły się zaraz przechylić na złą stronę. Ale uzdrowicielka bardziej bała się reakcji towarzyszy; Franka już wcześniej dała wyraźnie do zrozumienia, że uważa Tillit za jakieś pomniejsze wcielenie zła, a ostatnie, czego teraz potrzebowali, to awantura czy rękoczyny... które nie wiadomo, jak mogłyby się skończyć.
- Ja pojadę... - dodała ciszej, spoglądając na kapłankę - Ci ludzie będą bezpieczniejsi z Franką; droga z portalu do Zamieci jest długa i niepewna, a oni muszą wrócić cali!
- Słuszna decyzja - rzekła Tillit, po czym gestem zupełnie nie licującym z jej aparycją damy wsadziła dwa palce w usta i wydała z siebie przenikliwy gwizd, a potem kolejny, nieco cichszy. Zza pobliskich krzaków wyprysnęły dwa potężne, płowe cienie i stanęły na ścieżce. Gergo aż przysiadł, chowając się za Franką na tyle, na ile dał radę. Uwolniony młodzieniec wrzasnął; pewnie uciekłby gdyby nie mocny uścisk dłoni kapłanki.
- Zabić - rozkazała Tillit, wskazując w stronę obozu koboldów. Potężne, szare wilki, niemal dwukrotnie przewyższające rozmiarem Eris pomknęły w las. Nim stojąca przed portalem grupa otrząsnęła się z zaskoczenia, z północy rozległ się kolejny szelest i między drzewami pojawił się piękny ogier, osiodłany i gotowy do drogi. Jedyny problem mógł rodzić fakt, że jego kopyta utkane były z dymu. I to, że Zoja niezbyt umiała jeździć.
- Jest mi obojętne kto pojedzie, dopóki potrafi leczyć dotykiem, a nie zielem - wzruszyła ramionami Tilit. - Wsiadaj.
- Przepraszam... To moja wina… Gdybym wtedy nie krzyknęła… - szepnęła do Zoji Roberta.
- Nie mów tak! Nic się nie stało przecież. Zaraz będziesz w domu, z rodziną, bezpieczna... - uzdrowicielka mocno, od serca przytuliła wieśniaczkę i jak umiała najlepiej postarała się ją uspokoić. Spotkanie z Tillit i jej propozycja była dziwna (i trochę straszna, ale Zoja nie czuła bynajmniej, że bierze udział w czymś zupełnie grzesznym; co najwyżej niepojętym. W świątyni uczono akolitów, że i owszem, złe bóstwa mogą kusić śmiertelnych, ale zdecydowanie więcej było przy tym nagości, rogów, krwi, ostrzy, skórzanych akcesoriów oraz ognia. Nawet bardzo się starając, Tillit nie wyglądała raczej na wcielenie Loviatar, zawsze gotowej krzywdzić wyznawców Okaleczonego Boga.

- Po wszystkim wróć od razu do Futenbergu - poleciła sucho Franka. Nie powiedziała nic więcej. Po prawdzie było jej na rękę, że Zoja podjęła rozmowę. Kapłanka zachowywała się bardziej jak rodzic, który trzymając przy nogach sobie swoje pociechy broni je od obcych. Tilit była obca. Szczególnie po prezentacji jej towarzystwa. Podejście Franki do jej osoby nie zmieniło się, a nawet bardziej utwierdziło. Tilit była złą osobą. Nie chciała też ingerować z decyzję uzdrowicielki. Z jednej strony cieszyła się, że w końcu zdołała podjąć jakąś decyzję za samą siebie bez konsultacji z przełożonymi, gdy nie ma na nią czasu i możliwości. Z drugiej... Faktycznie było to wyjście najrozsądniejsze, które nawet nie pojawiło się w głowie kapłanki. Dziewczyna pilnowała swoich podopiecznych a jej skupienie i zdenerwowania cały czas duchem było z resztą towarzyszy. Jej wzrok był niemal wbity w kierunku ścieżki do obozowiska koboldów. Nie padał często na Zoję, a tajemniczą kobietę... Cóż, po prostu ignorował.

Tymczasem Tillit odliczyła monety, wsypała do mieszka i rzuciła France. Mieszek upadł u stóp zaciętej kapłanki, która udawała, że nie widzi nowej zleceniodawczyni. Młodzieniec podniósł go niepewnie, zdumiony dziwacznym zachowaniem lathandrytki.
- Tyle powinno wam chyba starczyć, prawda? Ile wam potrzeba czasu by obrócić do miasta i z powrotem? Dzień? Dwa? – spytała łowczyni.
- Z Zamieci do Futenbergu są dwa dni marszu - cicho rzekła ex-branka, która chyba chciała pomóc.
- Hm… no to niech będzie pięć dni. Za pięć dni ktoś będzie czekał przy portalu, by zaprowadzić was do Lisowa. Wypłatę dostaniecie po zakończeniu zadania. Jeśli będziecie potrzebować więcej, to we wsiach wiedzą jak się ze mną skontaktować.

Tillit odsunęła się od portalu. Mimo że nie wykonywała żadnych wrogich gestów - nie wyciągnęła nawet broni - nikt nie śmiał przejść obok niej i Zoja miała wrażenie, że osobliwą nieznajomą trochę to bawiło… a trochę smuciło.
Uzdrowicielka tymczasem pożegnała się z uratowanymi, Gergo i kapłanką, a potem wdrapała się na wierzchowca. Kilka razy zdarzyło jej się dla żartu dosiadać świątynnego muła, ale to było nic w porównaniu z jazdą na prawdziwym koniu. Na wszelki wypadek przylgnęła płasko do grzbietu zwierzęcia, czepiając się łapkami jego grzywy najmocniej jak potrafiła.

- Nie martwcie się o mnie! Wracajcie bezpiecznie i niech bogowie nad wami czuwają! - zakrzyknęła na koniec, ale odjąć ręki z szyi konia, by pomachać towarzyszom już się nie odważyła. Na rozkaz właścicielki magiczny wierzchowiec ruszył z kopyta i zniknął między drzewami. Tillit spojrzała raz jeszcze w stronę Franki, ignorując Gergo.

- Powodzenia w walce z koboldami. Mam nadzieję, że solidnie zapracujecie na swoją wypłatę - rzekła, po czym odwróciła się i ruszyła przed siebie, podobnie jak wcześniej praktycznie rozpływając się w powietrzu.
- Ccc… co to miało być? - wyjąkał uwolniony młodzieniec, popatrując z lękiem to w stronę obozu koboldów, to tam, gdzie zniknęła nieznajoma, której jego wybawiciele najwyraźniej bali się bardziej niż stada potwornych gadów.
- To była osoba, która najprawdopodobniej mogła sama was uwolnić, ale tego nie zrobiła... - skomentowała kapłanka ponuro pod nosem, bardziej do samej siebie niż w odpowiedzi młodzieńcowi.
- Znajdźmy lepiej schronienie przed deszczem - poleciła patrząc znowu w kierunku obozu koboldów.
- Gdzie… - Roberta rozejrzała się wokoło. Co prawda czarnoczuby były dość gęste, ale i tak nie dawały pełnej osłony.
- Nie powinniśmy uciec jak najdalej się da? A jak koboldy ruszą w pogoń? - nerwowo zapytał Olaf.
Kapłanka oderwała w końcu wzrok od ścieżki rozglądając się po okolicy.
- Macie racje... Nie ma gdzie... – odparła, mocując się z dylematem zajmującym całą jej głowę.

Chciała pomóc wszystkim, ale nie potrafiła się rozpięciorzyć. Chciała pomóc uratowanym, chciała pomóc najemnikom, tak samo Zoji jak i zrobić wszystko, by uratować jeszcze trzecią porwaną dziewczynę. Musiała podjąć decyzję, w której pomoże komuś kosztem innych. Nie potrafiła podjąć decyzji od której zależy czyjeś życie. Szczególnie, gdy jakikolwiek wybór najprawdopodobniej doprowadzi do czyjeś śmierci. Doprowadzenie dwójki do wioski było najbliższe realizacji...
- Gergo, przeprowadź nas przez portal i czekaj aż reszta tu wróci – stwierdziła wreszcie.

Kobold posłusznie chwycił kapłankę za rękę. Ta podała swoją roztrzęsionemu młodzieńcowi (który nie do końca rozumiał co się dzieje, gdyż podczas poprzedniej podróży był nieprzytomny), ten swojej towarzyszce niedoli i wszyscy wkroczyli w portal.

Gdy znaleźli się po drugiej stronie chłopak wyrzygał te marne resztki, którymi karmiły go koboldy. Potem wrzeszczał gdy zobaczył na ziemi ludzką czaszkę, która jakimś cudem przyturla się tu z drugiej sali, a na końcu rozkaszlał się od dymu z łuczyw, którym zdążyła się wypełnić jaskinia gdy najemników nie było.
- Sprowadzi pająki - syknął Gergo do Franki z niesmakiem, zanim znów przeszedł przez portal. Kapłanka nie miała zamiaru ruszać do wioski sama; zamiast tego poleciła Olafowi i Robercie by rozgościli się w tym niegościnnym miejscu, co też niechętnie uczynili. By wypełnić klaustrofobiczną ciszę Roberta zaczęła wypytywać Frankę o wieści z Bukowa oraz to, kim w zasadzie są ich nieoczekiwani wybawiciele. Olaf siedział skulony pod ścianą, starając się nie patrzeć na leżący na ziemi czerep. Kapłanka odpowiadała nieuważnie, zerkając co i rusz na ścianę z portalem. Bitwa w obozie powinna była się już dawno zakończyć…
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline