Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2015, 17:13   #199
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CLARKE

Burza przybrała na sile. Pędzące, gęste chmury przecinały już wyraźnie pierwsze promienie Alfa Scuti. Planeta wykonała swój obrót dobowy i właśnie wychodziła tą stronę na nasłonecznioną część. Zaczynał się dzień.

Podmuchy wiatru uderzały w Clarka z dziką furią. Ledwie udało mu się ustać na nogach. To, jakim cudem Virrago utrzymywał się na krawędzi krateru, pozostawało dla inżyniera prawdziwą enigmą. Do czasu.

W pewnym momencie ziemia pod stopami zatrzęsła się wyraźnie – zapewne jeden z efektów przesunięcia się jakiegoś zniszczonego przez atak Polarian korytarza – i szczęście Virrago skończyło się. Fragment krawędzi, na której stał naukowiec, oderwał się od skały macierzystej i poleciał w dół, razem doktorem.

Clarke nie miał szans zareagować. Był, niczym obserwator w holo-kinie.
Virrago krzyknął, lecz krzyki ucichły szybko. Zamieniły się w niewyraźne, ciche jęki.

Izaak podszedł do krawędzi karteru. Ostrożnie, nie chcąc podzielić losu naukowca. Zasolony deszcz siekał wizurę jego hełmu, bębnił wściekle po pancerzu. Ulewa robiła się coraz bardziej intensywna, wręcz ekstremalna.
Spojrzał w dół, ale zobaczył tylko rumowisko skał, szczelin, unoszących się w wodzie kawałków soli.

Zaklął cicho.

Odszukanie Virrago w takich warunkach było niemal niemożliwe.

I wtedy ujrzał Chi’rek w jej kocim skafandrze. Pojawiła się jakieś sto metrów dalej. Felenitka szła powoli, wyraźnie ranna. Zapewne go widziała, bo kierowała się w jego stronę.

Nim jednak doszła do celu w pewnym momencie, Clark zobaczył, że Felenitka potknęła się o coś – zapewne o jakiś zalany wodą wykrot - upadła i już nie wstała.

RESZTA

Ruszyli powoli, trzymając się blisko siebie, na pozycję wyznaczoną przez Clarke’a. Ulewa przybrała na sile. Wizury ich hełmów z trudem umożliwiały poruszanie się w takich warunkach.

Grube krople zasolonej wody uderzały w nich, niczym w ruchome bębny wybijając na pancerzach dziki, szaleńczy rytm.

Nie czuli się najlepiej, mimo wsparcia ze strony wstrzykniętych stymulantów. Poranieni, podenerwowani bardziej przypominali korowód „zombie”, niż trójkę zawodowych żołnierzy Floty Federacji. Z drugiej strony jednak nikt z nich nie był „piechurem”. Ich zadaniem była obsługa kosmicznego okrętu wojennego, nie brodzenie w solance na zapomnianej przez Federację planecie poddawanej przez wrogich obcych zmianom przystosowawczym.

Mieli dosyć. Szczerze. Z całego serca. Mieli dość.

I wtedy to ujrzeli. Niewielki. Dryfujący w powietrzu na czymś rodzaju silników grawitacyjnych obiekt. Srebrzysty, przypominający kraba lub pająka.

Van Belzen bez trudu rozpoznała w nim obcego, który „przeskanował ją” zaraz po wybuchu. Dla Westa i Chana był to niewątpliwie obiekt stworzony przez Polarian.

Wektor jego poruszania się był prosty do obliczenia.

Obcy kierował się prosto na koordynaty Clarke’a.

Był o jakieś czterdzieści metrów od ich pozycji i drugie tyle od p/o kapitana Izzaka.
 
Armiel jest offline