Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2015, 10:12   #191
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Tylko użycie siły odciągnęło Virrago od rumowiska. Siłą też musieli postawić go na nogi i pchać przed sobą popychając lufą karabinu. Żadne zastraszanie, żadne groźby nie działały na niego – tak, jakby mężczyzna ich zwyczajnie nie słyszał.

Ocknął się dopiero, kiedy wyszli na zewnątrz, w szalejące piekło żywiołów.
Dopiero opuszczając walącą się grotę doświadczyli potwornej siły terraformingu.

Uderzył w nich huraganowy wicher z siłą, która mogła ich zmieść z powierzchni planety, gdyby nie jej wysoka grawitacja i konstrukcja skafandrów!

Uderzyły w nich strugi wody! Istny potop!

Ale to nie była woda, tylko gęstsza solanka, która ściekała po ich pancerzach, niczym gęsta zupa lub ptasie odchody. Niemal czuli, jak synt-metal, z którego wykonano ich skafandry wchodzi w reakcję z tą żrącą, solną substancją. Tym kwasem solnym o – na szczęście dla nich – niezbyt silnym stężeniu.

Kierowanie się wzorkiem było tak samo utrudnione, jak wcześniej, gdy kryli się w SALT-01. Widzieli, co najwyżej na kilka kroków, i to tylko dzięki snopom swoich reflektorów, które ledwie przebijały się przez gęste opady atmosferyczne.

Temperatura podniosła się do plus ośmiu stopni Celsjusza i ziemia wokół nich parowała, co dodatkowo ograniczało widoczność.

Podłoże zamieniło się w rwące potoki płynącej wody. W najgłębszych miejscach brodzili w niej po kolana, głownie jednak ciecz – niosąca z sobą kryształki soli – obmywała im stopy, oblepiała buty. Grunt był niestabilny, śliski, zdradziecki, łatwo było zahaczyć stopą o skrytą pod wodą przeszkodę lub wpaść w jakiś wykrot, dziurę, wyżłobienie terenu.

Piekło!

Prawdziwe wodne i huraganowe piekło.

Chan namierzył koordynaty, włączył też moduły radiowe, nie obawiając się, że w tym szaleństwie namierzy ich jakaś wroga jednostka. Nie sądził, by jacyś Polarianie przebywali jeszcze na powierzchni Perły. Chociaż z ryboidami nic w sumie nie było pewnego. Kanonier obserwował też odliczający na jego wyświetlaczu zegar. Cyfry błyskawicznie pędziły w stronę zera. W stronę, kiedy – jak przypuszczał – wróg przywali raz jeszcze ze swojego orbitalnego działa.

Trzymali się blisko siebie, ignorując zasady bezpieczeństwa wpojone w Akademii podczas omawiania i ćwiczenia taktyki walki na powierzchniach planet. Ułatwiając trafienie całego oddziału jednym strzałem lub granatem. Ale, w przypadku omawianych taktyk, nich przecież nie brał pod uwagę widoczności takiej, jak teraz na Perle. Oddalając się od siebie chociaż metr dalej najpewniej pogubiliby się w szalejącej nawałnicy.

Zegar tym razem spóźnił się o kilka sekund.

Niebo za ich plecami zawirowało, kiedy chmury i deszcz przeciął szeroki snop niewidzialnej energii, a potem rozległ się potworny huk i ziemia pod ich stopami oszalała.

Dopiero teraz poczuli prawdziwą potęgę działa grawitronowego! Pozbawieni schronu nad swoimi głowami, w postaci potężnej konstrukcji kopalni, zostali wystawieni na całą moc rażenia niszczycielskiej wiązki. Promienia zaprojektowanego tak, by niszczyć całe miasta. A oni byli ledwie kilkaset metrów od epicentrum.

Fala uderzeniowa przeszła po nich, niczym oddech piekieł. Uderzyła w nich tonami zagęszczonej solą wody! Uderzyła wiatrem, który popchnął ich po zalanej wodą powierzchni!

Życie uratowało im to, że wcześniej upadli, a niszczycielski promień, nie miał na swojej drodze budynków, których elementy mogły posłużyć, jako naturalne szrapnele. Fala uderzeniowa – na szczęście dla nich – zamiast ton gruzu, rozerwanych kawałków stali – uderzyły w nich tylko hektolitry wody, tony soli zbitych w mniejsze i większe grudki i nielicznych kawałków macierzystej skał! Paskudny, przerażający grad odłamków.

Owszem. Mogli zginąć, jeżeli ich niesione falą uderzeniową na kilkaset metrów ciało trafiłoby, w jakość twardszą przeszkodę. Wtedy najprawdopodobniej potężne siły zmiażdżyłyby ich ciała w krwawą pakę, a pancerz by wytrzymał.

Mogli zginąć, jeśli uderzenie o jakąś przeszkodę zniszczyłoby im skafander, doprowadziło do jego dekompresji. Obecnie atmosfera planety była niczym chlorowodór – gaz który miał silnie żrące i wyjątkowo trujące właściwości. Kilka oddechów i człowieka spotkałaby szybka i potwornie bolesna śmierć!

Bezsilni, niesieni przez potężną fale uderzeniową, oszołomieni i zagubieni, mogli jedynie liczyć na cud, że uda im się oszukać los.

Wirowali na wietrze, jak porwane wichurą liście! Ślizgali się po mokrych skałach, jak śmieci porwane przez rynsztok! Porwani przez karuzelę śmierci i strachu! Pozbawieni jakiejkolwiek szansy na obronę przed potężną falką uderzeniową. Za każdym razem, kiedy ich ciała trafiały w jakaś przeszkodę lub uderzały w nich większe kawałki poniesionych przez falę grawitronową śmieci myśleli, że to już koniec! Ale los okazał się dla nich łaskawy.

Dla prawie wszystkich, poza jedną osobą.

WEST

West porwany przez falę uderzeniową pamiętał niewiele z szaleńczego wirowania i ślizgu, w jaki energia wprawiła jego ciało. Uderzył raz, czy dwa w jakąś solną formację, rozwalając ją na kawałki i tracąc impet. Raz chyba nawet odbił się od kogoś z załogi, ale wszystko działo się tak szybko w takim chaosie, że nie byłby w stanie złożyć z tego spójnego raportu.

W pewnym momencie jednak zatrzymał się. Leżał w gęstej kałuży solnej, parującej breji. Skan systemu w skafandrze okazał się nad wyraz pomyślny.

Żadnych uszkodzeń. Także skan biomedyczny jego ciała zaskoczył pozytywnie. Oprócz drobnych obrażeń – potłuczeń i sińców – nie uszkodził sobie niczego.

Radio działało. Szybko zaczął nadawania na ustalonym wcześniej z załogą paśmie. Nie miał pewności, czy Polarianie ponownie nie walną ze swojej piekielnej armaty, a wtedy najchętniej znajdowałby się już w drodze na orbitę.

CHAN

Także Kanonier niewiele pamiętał z tego, jak leciał w fali uderzeniowej. Brak ręki spowodował, że jego ciało było asymetryczne, przez co bardziej skłonne do niespodziewanych zmian kierunku. Czuł się przeraźliwie bezbronny, nie mogąc nawet w instynktownym odruchu zasłonić rękoma głowy, by uchronić najważniejszy organ przed zderzeniem z litą formacją skalną i roztrzaskaniem niczym jajka.

Ale i jemu dopisało szczęście. Co prawda skan biomedyczny pokazywał, że miał złamane dwa żebra i zwichniętą w łokciu jedyną rękę, ale odpowiednio zaaplikowane środki przeciwbólowe pozwalały mu funkcjonować normalnie.

Po chwili już miał namierzonych pozostałych ocalonych załogantów.

CLARKE

Wirował, niczym na szalonej karuzeli. Ślizgał się, niczym na jakimś archaicznym i obłąkanym aquaparku!

Raz walnął hełmem w coś naprawdę twardego. Pamiętał, że obróciło go wtedy w powietrzu. Poderwało w górę i pociągnęło, razem z burzą solnych odłamków i mniejszych skał, gdzieś w bok, po jakiejś pochyłości.

Potem chyba uderzył w coś jeszcze i świadomość odzyskał dopiero leżąc na plecach w płytkiej kałuży solnego roztworu, zalewany kolejnymi falami deszczu.

Skan pancerza przyniósł gwałtowną falę strachu.

Zniszczenie pokrywy na lewej nodze. Na szczęście Izzak miał skafander pozbawiony funkcji dekapitacyjnej. Sam sobie pozmieniał konfiguracje.

Uszczelniony hełm stanowił podstawę jego systemu obronnego. Ryzykował, bo kiedy dekompresja i odszczelnienie kombinezonu nastąpiłoby w mniej sprzyjających warunkach najpewniej zginąłby na miejscu. Jednak i tutaj inżynier pozostawił sobie furtkę. Sam mógł załączyć ostrza i odciąć sobie kończynę, gdyby zaistniała taka potrzeba. Tutaj tylko odsłonięta noga narażona była jedynie na działanie kwasu solnego, ale nie było to nic, z czym nie poradziłaby sobie odpowiednia dawka medykamentów i painkillerow, które ochoczo zaaplikował Izaakowi system medyczny pancerza sygnalizując jednocześnie jemu, jako dowódcy sygnał o rannym żołnierzu.

Radio działało. Pozostałe systemy również. Nie było tak źle.

Szybko nawiązał kontakt z pozostałymi: Chanem i Westem. Tylko Van Belzen milczała. Widział jednak jej pozycję. Sto osiemdziesiąt metrów na wschód od niego. Marker nie poruszał się, co mogło oznaczać, że ich nawigatorka spotkała się z jakąś twardszą przeszkodą i zginęła. Mogło też oznaczać, że żyje i nieprzytomna potrzebuje pomocy.


VAN BELZEN

Nawigatorkę porwało tornado, niczym nieczystości w kiblu. Poleciała, popłynęła, poszybowała gdzieś w przestrzeń, uderzając o wszystko, co złośliwy los postawił jej na drodze.

Nie leciała długo. Jej podróż zakończyła się na czymś twardym, co wyłączyło jej światło i świadomość.

Ocknęła się pod warstwą zasolonej cieczy. Szybko podniosła się do pozycji siedzącej. Skan skafandra pokazywał kilka drobnych uszkodzeń, nie zagrażających jednak jego funkcjonalności. Straciła broń, zerwaną z zaczepu, co teraz martwiło ją średnio. Najgorszym było uszkodzenie nadajnika radiowego. Chociaż GPS i system namierzania działał jak należy. Przynajmniej tyle.

Bioskan pokazał jednak, że ma złamane cztery zebra i lekkie wstrząśnienie mózgu. Do tego miała nieznaczne uszkodzenia prawej dłoni i powybijane place. Jakim, kurwa, cudem, mogła powybijać sobie palce w tym cudzie techniki, to nie mieściło się jej w głowie!

Widziała oznaczenia reszty załogi. Jedna osoba pięćdziesiąt pięć metrów od niej na wschód. Druga osiemdziesiąt na północ i trzecia sto osiemdziesiąt na zachód.

Usiadła pozwalając, by jej organizm otrząsnął się z szoku i wtedy go zobaczyła.

Poruszał się dosłownie pięć metrów od niej, kierując wyraźnie w jej stronę. Przypominający kraba lub pająka pancerz, zupełnie jednak inny od tych, które miała okazję oglądać wcześniej. Znacznie mniejszy, co i tak oznaczało, ze rozmiarom dorównujący człowiekowi, nie licząc oczywiście odnóży.
Bez wątpienia jednak Polariański.

Kierował się prosto na nią, a ona – jak się kurde okazało – nie miała broni! Teraz dopiero zaczęła się martwić.

Przednia cześć skafandra Polarianina rozjaśniła się czerwienią. Nie było wątpliwości, ze rybol ją namierzył. I zapewne postanowił zakończyć znajomość w typowym dla ich rasy, paranoiczno - agresywnym stylu. Zresztą, jak sami pokazali, ludzie nie byli lepsi.

Próbowała się odtoczyć, ale była wolniejsza niż wiązka energii, która wystrzeliła w jej stronę i Van Belsen zalało nagle jaskrawe, pulsujące czerwienią światło.
 
Armiel jest offline  
Stary 31-05-2015, 17:18   #192
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=l04epdSEvtQ[/MEDIA]

Wybuch. To ostatnie co zapamiętał Clarke. Potężna eksplozja energii wysłana wprost z orbity, aby raz na zawsze unicestwić członków wojsk Federacji. Wybuch, który wywołał masywną falę uderzeniową, która poderwała wszystko wokół, wliczając w to żołnierzy z załogi AJOLOSA. Gdy Clarke stracił grunt pod nogami, a gigantyczna fala energii wyrzuciła go w powietrze uświadomił sobie, że zginął. Wiedział, był tego pewny, że są to jego ostatnie chwile życia. Tyle razy otarł się o śmierć od początku misji, że limit jego szczęścia został wyczerpany. Dał się ponieść, oddał swoje ciało w objęcia zimnej śmierci. Poczuł ulgę, było mu już wszystko jedno, gdy uświadomił sobie, że to już koniec. Wreszcie mógł przestać walczyć i odpocząć. Gdy wirował w śmiertelnym tańcu, wśród krystalicznych cząsteczek solanki, był spokojny, nie krzyczał, a jego mózg odciął się od tego co działo się naokoło. Clarke był teraz w rodzinnym domu, był nastolatkiem i razem ze swoim ojcem naprawiali jakiś sprzęt elektroniczny. Wtedy przyszło uderzenie, coś twardego trafiło w kask technika, pozbawiając go przytomności.

***

-Tato, nie tak. Przecież to nie zadziała - powiedział nastoletni Clarke do swojego ojca. -Zobacz, ten obwód musisz zamknąć, a to musisz podpiąć do uziemienia. No chyba, że chcesz żeby wszystko poszło z dymem -
-No dobra, masz rację młody- powiedział śmiejąc się jego ojciec. Clarke czuł się wspaniale! Czuł się bezpieczny w rodzinnym domu, z rodzicami. Było mu ciepło, nic go nie bolało, był zdrów i miał całe życie przed sobą. Kto chciałby zrezygnować z takiej perspektywy?
-Clarke.- odezwał się głos nieznany młodemu Isaac'owi. -Clarke, obudź się. - głos należał do mężczyzny o ciemnych włosach. Dorosły Clarke poznał go dość dobrze, był to Morgan Ross, skaner z ALOJOSA. -Clarke, kurwa mać, wstawaj, ty pierdolony pojebie!- zawtórował niski i opryskliwy głos należący do łysego gościa w ciemnych okularach. Jones, zwiadowca z załogi AJOLOSA. -Nie możesz się poddać. Inaczej nasza śmierć pójdzie na marne- odezwał się kobiecy głos, należący do młodziutkiej esperki Ineth Rowens. Nastoletni Clarke spojrzał na swojego ojca, jednak jego oczy były puste, martwe. Wpatrywał się nimi w Clarke'a, wiercąc dziurę w jego duszy. Poczuł jak przyspiesza mu tętno, a postaci otaczające go zbliżają się. Clarke krzyknął -Tato! Pomóż!- lecz w tym monecie postać jego ojca rozwiała się niczym kupka popiołu na wietrze, wraz z całym otoczeniem. Był teraz sam z trzema nieżyjącymi członkami załogi AJOLOSA, którzy zbliżali się powtarzając jak mantrę "Obudź się", a gdy byli już o włos od twarzy nastolatka jego nogę przeszył przeraźliwy ból, który spowodował przeraźliwy krzyk...

***

...to on krzyczał. On, dorosły Clarke. Był ubrany w skafander i leżał na rozmokłej powierzchni Perły, prawie przykryty słoną breją, która wlewała się przez rozszczelnioną nogawkę do środka ochronnego ubioru, wywołując poważne poparzenia i falę bólu. Potwierdzeniem całej sytuacji był głos SI skafandra
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M6n1OcztL7s[/MEDIA]
-Uwaga, wykryto rozszczelnienie skafandra. Wprowadzono dodatkowe zaciski izolujące miejsce rozszczelnienia- co w domyśle oznaczałoby amputację, jednakże przeprogramowany skafander technika tylko zacisnął się wokół jego nogi, uniemożliwiając przedostanie się solanki głębiej.
Chwilę później technik poczuł ulgę, zapewne wtedy, gdy w jego ciele rozeszły się środki przeciwbólowe zaordynowane przez SI. Clarke usiadł z wyraźnym wysiłkiem i rzucił oko na mapę, która przesłał im Chan. Pomogła mu zorientować się w sytuacji.
-Tu... Clarke- powiedział ciężko dysząc -Van Belzen? Odbiór? - gdy nie doczekał się odpowiedzi nadał do pozostałych załogantów - Chan, West pomóżcie Van Belzen, jesteście najbliżej. Ja spróbuję dorwać Virrago, to nasza przepustka na statek Felinitów, odbiór?-

Po czym podniósł się z wyraźnym trudem, starając się nie obciążać zranionej nogi. Nadał na ogólnym paśmie, lokalnym, z zasięgiem do kilkuset metrów -Virrago, strój. Zginiesz jeśli z nami nie pójdziesz. Nie widzisz co tu się kurwa dzieje? Zatrzymaj się, a masz szanse przeżyć - w czasie gdy prowadził monolog, który miał nadzieję, przemówi do rozsądku "doktorowi zło", ruszył w jego stronę, przygotowując broń do strzału.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 31-05-2015, 23:21   #193
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Polarianie zdecydowanie przestali oszczędzać energię.
Walnęło, chyba wcześniej, niż to wyliczył Chan, i Tony poczuł, jak na jego osobie realizuje się odwieczne marzenie ludzkości - lot bez lotni czy innych urządzeń.
Niestety... ten lot zakończył się dokładnie tak samo, jak lot mitycznego Ikara - wielkim pluskiem. No, prawie tak samo, bowiem Tony, w przeciwieństwie do mitycznego przeciwnika, przeżył, chociaż był nieco poobijany. W pierwszej chwili nie wierzył, że jest cały i zdrowy, ale system biomedyczny wiedział swoje.
Broń też była sprawna.
Tony pokręcił ze zdziwieniem głową.

- West zdrowy! - rzucił w eter, z radością informując o tym fakcie cały świat. Czyli najbliższych kompanów.

Odzew zabrzmiał w jego uszach znacznie mniej optymistycznie. Chan oberwał, Clark był w jeszcze gorszym stanie, a Frida w ogóle zamilkła, co zdecydowanie nie było podobne do pyskatej nawigatorki.
A jakby tego było mało, to jeszcze doktorek zniknął...


- Idę po nią! - odpowiedział na polecenie technika, po czym, rozglądając się na wszystkie strony, nisko pochylony, ruszył tam, gdzie powinna się znajdować nawigatorka.
Dopóki skafander Fridy nie ogłosił śmierci, trzeba było spróbować wyciągnąć ją z tej solankowej brei.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-06-2015, 03:56   #194
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Znowu poleciał jak szmaciana lalka. Mimo kombinezonu przez chwilę czuł się jak na kolejce górskiej, tylko tu nie było hamulców bezpieczeństwa. Przez moment czuł pełnię euforii lecąc przez potoki solanki, potem całkowicie stracił czucie.


Obudziły go stymy, albo tak mu się zdawało, nie czuł bólu, był niezniszczalny. Biorąc pod uwagę obrażenia jakie do tej pory odniósł, czuł się całkiem usprawiedliwiony w tym stwierdzeniu. Stanął na nogi, nie puszczając karabinu z ręki, chociaż nie miał pojęcia czy będzie w stanie go użyć. Spróbował zgiąć rękę w łokciu. Potem do rzeczywistości przywróciła go przerwana cisza na kanale komunikacyjnym. - Van Belzen? Jasne. Chan żywy, druga ręka częściowo sprawna, ale nic nie uniosę. Mówiłem odstrzelić coś temu Virago. - Skończył Shao i ruszył w kierunku namiaru Fridy. O ile przedzieranie się przez potoki można było tak nazwać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 03-06-2015, 09:17   #195
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Chociaż wydawało się to niemożliwe, sztorm na powierzchni Perły chyba przybrał na sile. Szli z wielkim trudem, poobijani i wymęczeni, zalewani tonami gęstego, solnego deszczu i popychani przez szalejącą wichurę. W tym burzowym piekle zdani byli tylko na elektroniczne sensory w swoich skafandrach, bo ludzkie zmysły najzwyczajniej w świecie zawodziły.

CHAN, WEST, FRIDA

Dotarli do celu prawie jednocześnie, znajdując się tylko i wyłącznie dzięki namierzeniu ko ordynatów. I dzięki halogenom, które widzieli już z kliku metrów. Mając ze sobą stałą łączność radiową nie byli zaskoczeni swoją obecnością.

Van Belzen była tam. Leżała w płytkiej wodzie, lekko przygnieciona przez drobne kawałki skamieniałej, śliskiej soli. Prawie ją ominęli, wyglądała bowiem jak większy odłamek gruntu.

Żyła, lecz dopiero trzecia próba nawiązania z nią kontaktu dała oczekiwane rezultaty. Frida ocknęła się i ujrzała dwie znajome sylwetki. Chan i West. Z ich pomocą udało się jej usiąść, a potem wstać.

I wtedy sobie przypomniała. Czerwone światło wydobywające się ze skafandra Polarianina i to, co działo się potem.

To był ESPer. Lub ktoś, kto dysponował podobną mocą. Ich umysły w jakiś niepojęty sposób zlały się w jedno. Jak dwa naczynia z cieczą zanurzone w trzeciej – rozmywając się w sobie, ulegając dyfuzji w obrębie całości. Widziała ciemne, mroczne miejsce, dno oceanu. Widziała dziwaczne konstrukcje, o obcych kształtach i rozwiązaniach architektonicznych. Oddziałujące na jej zmysły. Przytłaczające swoim ogromem i swoją dziwacznością. A potem ujrzała …. Bestię. Obcego. Innego jednak niż te, które udało się poznać i skatalogować ludziom. Humanoidalny, monstrualnych rozmiarów byt przypominał niezgrabnego, brzuchatego humanoida, z głową kałamarnicy. Przy gębowym otworze zwijały się wężowe sploty potężnych macek. Obcy był ogromny. Większy niż zniszczony AJOLOS. Dużo większy. A potem Firda ujrzała jego oczy. Zanurzyła się w odmęty zła. Szaleństwa. Ta istota skażona byłą nienawiścią, skażona byłą chęcią dominacji i niszczenia i mimo, że Frida jej nie znała, wiedziała, że tak jest.

Lud Polarianina wycierpiał tak wiele. Czcił bestię, jako swojego morskiego boga w zamian otrzymując jedynie zagładę i cierpienie. Aż bestia, któregoś dnia, wzniosła się ponad powierzchnię wody, na potężnych, błoniastych skrzydłach i opuściła swój lud. Powędrowała do gwiazd. I zapomniano o niej, na planecie, z której pochodził Polaraianin. Aż kilkanaście cykli temu, jego lud otrzymał wezwanie. Sygnał. Po niezliczonych tysiącleciach ich bóg przebudził się i przemówił do nich. Do swoich sług. Przestraszony i słaby. A oni nie byli już stworzeniami żyjącymi w oceanicznych głębinach. Potrafili wznieść się nie tylko na powierzchnię, zdobyć nieprzyjazne lądy, lecz także unieść się do gwiazd. Wyruszyli, by odszukać swojego dawnego ciemiężcę i zniszczyć.

Lecz, gdy byli blisko celu, okazało się, że nie są tutaj sami. Że jest tutaj Wróg. Wróg, który uwolnił Pradawnego. Pozwolił mu odzyskać siły. Nakarmił. I za to, wróg musiał zginąć. Podobnie jak Pradawny. Był tutaj. I tylko to się liczyło. Lud istoty z morza, Polarianina, wiedział, jak go przytrzymać, wiedział jak zniewolić. Rozpoczął proces zniszczenia. Ale Wróg na powierzchni miał coś, co wiązało Pradawnego z nim. Zmuszało do posłuszeństwa lub pozwalało wybłagać wsparcie. Polarianie musieli to zdobyć, zrozumieć, zbadać.

Wiedzieli, że nie ma bowiem zła większego, niż to, które drzemało najpierw na ich ojczystej planecie Praglak, a teraz tutaj, na tej solnej planetce na rubieżach ich dominium.

To zrozumienie było tak … dziwne i przytłaczające, że Fridzie zakręciło się w głowie. Zabrakło na kilka sekund tchu.

On tu był. Szukał. Darował jej życie tylko dlatego, że … nie widział potrzeby jej zabijania. Że chciał ostrzec ją i jej gatunek. O tym, który nadał Sygnał i którego Wróg, czyli Federacja uwolniła spod solnej pułapki kilka miesięcy temu.

CLARKE

Szedł powoli, ciesząc się tym, że stracił czucie w odsłoniętej nodze. Znieczulenie zaaplikowane przez skafander umożliwiało mu funkcjonowanie. Pozwalało przemieszczać się za Virrago.

Co więcej, pozwalało zbliżać się do naukowca. W tempie może powolnym, ale zauważalnym. Dystans pomiędzy uciekinierem i ścigającym malał z każdą minutą.

W końcu go zobaczył. Kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie kiedyś znajdowała się SALT-01. A teraz, zgodnie z odczytami, rozciągał się powoli nabierający wody krater. Ostatni strzał z orbity zrobił swoje. Kopalnia nie wytrzymała. Wsporniki pękły i grunt zapadł się w miejscach, gdzie wcześniej wydrążyły go maszyny człowieka.

Clarke ujrzał naukowca na krawędzi postrzępionego krateru. Stał tam, niczym posąg. Zalewany solanką, zdawał się nie reagować na szalejący wokół wiatr.
Clarke był od Virrago jakieś dwadzieścia kroków. Może nawet mniej. I wtedy człowiek odwrócił się. W rękach trzymał coś, co z tej odległości wyglądał0 niczym kawałek kamienia.

- Wrócił do mnie – Clarke usłyszał wyraźny głos na ogólnym paśmie. – Jest przy mnie. Nie wszystko jeszcze stracone.

Virrago zachwiał się na krawędzi krateru. Wzniósł ręce z kamieniem nad głowę. Clarke wykorzystał systemy namierzania i powiększył obiekt.
To faktycznie był kamień. Wyglądał nieco nienaturalnie, jakby poddano go kiedyś jakiejś obróbce. Jedna połowa kamienia była bulwiasta i przypominała jajo, druga lekko pofałdowana przypominała jakieś splątane pnącze lub kłębowisko gadów.

- On ich nienawidzi, wiesz - mówił Virrago powoli, niczym w transie. – Nienawidzi polarian. Może nam pomóc wygrać tę wojnę. Unicestwić ich gatunek. Unicestwić wszystko. Tylko trzeba mu służyć.

Na skanerze Clarka pojawiły się dwa nowe odczyty. Jeden prawej, drugi z lewej strony. To nie mogli być ani Chan, ani West. Ich widział znacznie wyżej, przy punkciku oznaczającym Fridę. Ten z lewej kierował się prosto na nich i był jakieś sto metrów od celu. Ten drugi dopiero, co wszedł w promień wykrywacza i był niewyraźny, rozmyty, nieczytelny – szacunkowo jakieś trzysta metrów od ich pozycji.

- Trzeba pozwolić mu odejść. Uciec z tej pułapki. Opuścić układ Alfa Scuti i powędrować dalej. Ku gwiazdom. Wiesz. Jest taki piękny. Taki wspaniały. Jego mądrość nie zna granic. Trwał przez eony. Możliwe, że jest przedstawicielem najstarszej znanej nam rasy. Anth-Arill. Wszyscy sądziliśmy, że oni wymarli, wiesz? Że odeszli w zapomnienie. Ale tak nie jest. Są. Jeden jest tak blisko, gotów by podzielić się z nami swoją mądrością. Gotów by pomóc nam rzucić galaktyki na kolana.

Verrtigo bredził. Bredził jak szaleniec. Ale było coś tym jego bełkocie, co mroziło Clarka gdzieś, w nieodkrytych wcześniej warstwach psyche. Budziło jakieś uśpione, nieznane mu wcześniej lęki.

- Pomyśl. Korporacja może poprowadzić ludzkość ku nowemu porządkowi! Wystarczy tylko … poświecić kilkadziesiąt miliardów istot. Głównie obcych, a oni przecież się nie liczą.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-06-2015, 20:53   #196
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Żyła.
I na dodatek wylegiwała się w solance, jakby przyjechała to na kąpiele błotne. Odbiło jej z nadmiaru wrażeń?

- Frida! Wstawaj!

W paru krokach znalazł się przy leżącej i spróbował pomóc jej wstać.

- Możesz ustać? - spytał, nie ukrywając niepokoju w głosie. - Nie mamy czasu! A jeszcze nasz doktorek zniknął. Isaac na niego poluje.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-06-2015, 19:12   #197
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Clarke stał wpatrując się w bredzącego “doktora zło”. Co chwila rzucał okiem na mapę, która pokazywała kolejne punkciki, które zbliżały się do miejsca, gdzie technik się znajdował. Nie wiedząc co robić dalej, ale za to wiedząc, że Virrago nie pójdzie z nim po dobroci Isaac postanowił nawiązać łączność z Felinitką.
-Tu Clarke, dowódca załogi AJOLOS’a. Chi’rek gdzie jesteś? Mam tu Virrago, ale on stracił kontakt z rzeczywistościa. Bredzi coś o jakimś kosmicznym holokauście, a do tego zbliżają się do mnie jeszcze dwie niezidentyfikowane jednostki. Nie wiem czy uda mi się go przechwycić. Odbiór?
- ej..muj..pró..je - usłyszał w odpowiedzi rwany głos.

- Nie zrozumiałem. Powtórz. Obiór? - powiedzial Clarke, powoli zbliżając się w kierunku Virrago. -Tak, wiem. Rozumiem, ale musimy się stad wydostać, żeby ten plan wypalił. Chodź ze mną, pomogę ci, ale ty musisz mi najpierw pomóc. Ida do nas Polarianie i oni na pewno przeszkodzą nam w tym planie - mówł Clarke, chcąc przemówić do rozsądku doktorowi Virrago.

Virrago nie odpowiedział. Wznosił dłonie w gorę, niczym nawiedzony kaznodzieja. W systemie łączności zatrzessczało i dał się słyszeć ponownie głos Chi'rek.

- mu... isz pow...mać... Trzeba. Roz...ię. Vi...ago w...... - seria trzasków zagłuszyła dalsze słowa.
- Rozumiesz?

Ostatnie słowo było niemal czyste. Z lekkim poszumem w tle.

- Bez odbioru.

- Kurwa mać...- zaklął do siebie Clarke. Nie mógł zrozumieć co Chi`rek chciała mu przekazać.
-Nie rozumiem. Próbuję przejąć Virrago, jeśli mi się nie uda to go zneutralizuję. Bez odbioru. rzucił w eter Clarke, nie licząc na odpowiedź od Felienitki.

Postanowił działać. Ruszył w kierunku doktora szybciej, chciał go złapać i siłą zaprowadzić do statku. Nie było sensu pieścić się z nim, wóz albo przewóz.

Kiedy zaczął się zbliżać w stronę Virrago ten zachwiał się, zabalansował na krawędzi. Był w stanie rzucić się w dół, do krateru, w osuwisko kamieni i rozpadliny.

-Spokojnie. Nie ruszaj się, wszystko będzie dobrze. Stój. - mówił do oszalałego doktora. Chciał go uspokoić, albo przyciągnąć jego uwagę i wykorzystać tą chwilę, aby go złapać. Jeśli jednak nie powiodłoby się to, to Clarke nie miał zamiaru ryzykować własnym życiem, więc starał się zachować wzmożoną czujność.

W zależności od wyniku tej konfrontacji nadał odpowiedni komunikat do swoich ludzi, informując ich o przebiegu zajścia i niezależnie od niego prosząc o asystę, gdyż obawiał się dwóch niezidentyfikowanych jednostek, które zbliżały się w jego kierunku.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 06-06-2015, 06:30   #198
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich godzin, ciągłą walkę i regularną wojnę między rybolami, a Federacją, dziwny pająkowaty stwór powinien był zabić nieuzbrojonego, skazanego na jego łaskę i niełaskę przeciwnika, jednak zamiast rozsmarować mózg van Belzen po całej okolicy, darował jej życie i próbował się na swój pojebany sposób uciąć sobie pogawędkę.
Człowiek i Polarianin - nawiązanie kontaktu między jednostkami tak różnymi nie mogło być łatwe i przyjemne...ani proste: pod kątem biologicznym za bardzo się różnili, by móc porozumieć się w sposób konwencjonalny, jednak to coś co było najwidoczniej esperem zadało sobie ten trud, by przekazać informacje przeciwnikowi i wyjaśnić dlaczego jego lud rozpoczął burdę w tym układzie, gwiżdżąc na możliwość oraz konsekwencje tego czynu, w postaci rozpoczęcia otwartego konfliktu zbrojnego, mogącego swoim ogniem objąć całą galaktykę. Polars dał też jasny przekaz, że nie spoczną, póki nie osiągną celu. Zniszczenie istoty nazywanej Pradawnym; olbrzymiego, potężnego bytu mianującego się bogiem. Mackowaty skurwysyn przypominał Fridzie białe paskudztwo z poprzedniej wizji, żerujące na szczątkach korwety typu CARGO - był równie obcy, przerażający i roztaczał wokół siebie aurę czystej grozy. Czy jego obraz również został przesłany do jej umysłu jako ostrzeżenie, a jeśli tak kto go wysłał? Polarianie?
Cholerne rybole - po nich mogła się już spodziewać wszystkiego, jednak jedno musiała im przyznać: mieli rozmach, skurwysyny…

- No żesz kurwa! - jęknęła głośno, potrząsając łbem niczym wyciągnięty z kąpieli pies - O ja cię pierdolę...gdzie...gdzie ten rybi skurwysyn? - poderwała się, a nagła zmiana pozycji wywołała u niej ostre zawroty głowy, zmuszając do ponownego opadnięcia na kolana. Przynajmniej się nie zrzygała...tyle dobrego. Słyszała jak West drze się na nią, sugerując ogarnięcie dupska i powrót do wykonywanej misji. Misja...wróg też był tu z własna misją, a oni ewidentnie mu w jej wykonaniu nie pomagali. Nawigator stanęła przed ciężkim wyborem: czy zamknąć ryj i zachować majaki dla siebie, czy podzielić się nimi z resztą, narażając się na okrzyknięcie oszołomem. Uniosła rękę do szklano metalowej maski, odkaszlnęła aby przeczyścić drapiące gardło i zaczęła nadawać na kanale ogólnym tak, by i Clarke mógł ją usłyszeć. jak robić sobie siarę, to przy całej klasie. W sumie i tak reszta załogi uważała ją za wariatkę...
- Pierdolony rybol mógł mnie rozjebać bez mrugnięcia okiem, nawet kurwa broni nie miałam! - wydarła, rzucając rozbieganym spojrzeniem dookoła w próbie namierzenia upuszczonej spluwy. - Zamiast tego...gadał, pokazał dlaczego tu są! Był tu, celował do mnie tym swoim czerwonym okiem. To jebany esper, jak chuj w dupę jej pamięci, Rowens! Oni szukają kogoś...czegoś. Czegoś wielkiego, do chuja! Jakiegoś kocura-rozpierdalacza, którego kiedyś czcili na Praglak! Pradawnego...kutasa z masą macek, fruwającego zła, ich dawnego boga do jasnej kurwy! Są tu bo odebrali nadany przez niego sygnał. Wiadomość, każącą im ruszyć łuskowate dupska i aportować na wezwanie...tyle że oni nie chcą mu służyć, tylko go rozjebać! Definitywnie, na śmierć. Ostatecznie, bo to nie dobrotliwy Budda, tylko stwór chaosu i zniszczenia...a te kopalniano-korporacyjne kurwy go obudziły...uwolniły! Któryś z nich potrafi go kontrolować, wybłagać wsparcie. Dlatego z nami walczą, z Federacją, uznają za wroga!

Do cna jej się we łbie popierdoliło, pomyślał Tony, wsłuchując się w pokręcone i mętne wywnętrzenia, płynące z ust nawigatorki. Nigdy nie była w pełni normalna, a teraz... Oszukała systemy skafandra i naćpała się czegoś, czy też walnęła w coś łbem i jej parę klepek wcześniej obluzowanych wypadło...
A może to jakieś zaraźliwe cholerstwo, co się nie wiedzieć jak przenosi? Najpierw Rowens, potem doktorek, a teraz tą dopadło.
- Pradawnego kutasa z mackami? I Polars ci to powiedział? - spytał z wyraźnym niedowierzaniem. - Gdzie jest ten Polars?

- Nie wiem co ćpałaś i co masz w medpaku, ale musiałaś solidną dawkę dostać - rzucił Chan, kiedy dotarł już do Fridy. - Ale historyjka świetna, no i korpo faktycznie czegoś tutaj szukali, a doktorek jakoś dziwnie ważny dla nich żywy - dodał szybko. - No i gratuluję pierwszego pokojowego kontaktu z chuj wie czym. Tyle że Perła zdaje się działała jako kopalnia od niedawna, długo po tym jak zaczęliśmy się napierdalać z rybolami - skwitował kanonier.


- West, wyobraź sobie, że skurwysyn mi się nie tłumaczy jak wychodzi. Wiem, że wolałbyś żeby mnie rozjebał, peszek. Jak go spotkamy złóż mu zażalenie. - warknęła nawigator, wzruszając ramionami i obróciła się w stronę Chana, klaszcząc dwa razy w dłonie, choć z wybitymi paluchami nie było to łatwe. - Dziękurwa, ty też zasługujesz na owacje. Otworzyli kopalnię kwadrans temu tylko żeśmy to przegapili, bo stykaliśmy się końcówkami w lądowniku. No ja pierdolę...i to niby ja pieprzę bzdury?! Sprawdzaliście logi sondy, od której zaczął się ten cały rozpierdol? Ja sprawdzałam. Sygnał to jakaś masa gówna, szumu i śnieżynek, całkowicie niezrozumiała dla ludzkiego umysłu. Do ciężkiego chuja, myślicie że te jebane rybie łby ryzykowałyby rozpoczęcie wojny z Federacją, gdyby nie miały wyjebanego motywu? Wiem jak to brzmi i jebie mnie co o mnie pomyślicie - jedna bura kurwa już zatajała informacje przez które reszta mogła uznać ją za wariatkę...i oto jak skończyliśmy! Tactor nie żyje! Ross nie żyje! Jones nie żyje! My też wkrótce do nich dołączymy! Ta jebana suka na szczęście też gryzie piach, oby dziwce ziemia ciężką była. AJOLOSA rozjebali na drobne kawałki! Wszyscy wiemy kto to zrobił, ale ich motywy?! Dawać, wy nieomylne, wszystkowiedzące skurwysyny, jedziecie z teoriami! Tylko wysilcie kutasy na coś więcej niż początek inwazji i chęć zdominowania Galaktyki, bo to akurat w kurwę mniej się trzyma kupy niż chęć rozprucia dupska jakiemuś antycznego potworowi, który im bruździł w przeszłości...i ruszmy dupy, Clarke został tam sam. Muszę znaleźć broń. - zakończyła z sykiem, zabierając się za przetrząsanie najbliższego bajora.

- Gówno mnie obchodzi - odparł Tony - kto, jak, kiedy i gdzie ci wchodzi i wychodzi! Tego, co ja myślę, to nie wiesz, więc mi swoich pragnień nie przypisuj. A skoro doznałaś nagle olśnienia i cię światłość wiedzy powaliła, to weź swoje dupsko i zapieprzaj razem z Shao czym prędzej do HAWKA i wołaj tego całego Spencera. Skoroś pełna wiedzy niespodziewanej ważnej dla ludzkości, albo i wsześchwiata całego, to nieś ją dalej, a nie chomikuj dla paru niedowiarków. A ja pójdę po Isaaka.

Nie czekając na odpowiedź (a i tak był pewien, ze zaraz do niego dotrze, przez słuchawki, pełna ekspresji) ruszył w stronę, gdzie powinien się znajdować ich dowódca, dajcie bogowie oby razem z Virrago.

- Jasne że kurwa nie wiem co masz w głowie: pierdolonej pustki nie da się opisać. Kogo tym razem zabijesz jebana latarnio mądrości, żeby po raz kolejny udowodnić swoją głupotę? - spytała szyderczo, odwracając się na krótką chwilę. - Chciałbyś rządzić, a chuj się na tym znasz. Jones zginął ,bo zachciało ci się myśleć samodzielnie, tylko że chuja się na tym znasz. Jebana księżniczka zignorowała rozkaz, a rozkaz był prosty jak konstrukcja cepa: brać żywcem... ale czego ja wymagam? Wypierdalaj w podskokach i kozacz dalej, tępy skurwielu… oby ten jebany esper tym razem użył broni.

- Opanuj swój ozorek - odpalił Tony - i poszerz nieco zakres słów, bo się powtarzasz. Nie przed tobą odpowiadam i nie przed tobą będę się tłumaczyć. I pamiętaj, cokolwiek powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie - dodał z jawną kpiną.
Nie da się ukryć, że Fridzie, prócz braku piątej klepki, zaczęła również doskwierać skleroza. Nikt nie wydał rozkazu, bezsensownego zresztą, by brać Polarianina żywcem. Sugestia Jonesa rozkazem nie była i nie mogła być.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 11-06-2015, 17:13   #199
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CLARKE

Burza przybrała na sile. Pędzące, gęste chmury przecinały już wyraźnie pierwsze promienie Alfa Scuti. Planeta wykonała swój obrót dobowy i właśnie wychodziła tą stronę na nasłonecznioną część. Zaczynał się dzień.

Podmuchy wiatru uderzały w Clarka z dziką furią. Ledwie udało mu się ustać na nogach. To, jakim cudem Virrago utrzymywał się na krawędzi krateru, pozostawało dla inżyniera prawdziwą enigmą. Do czasu.

W pewnym momencie ziemia pod stopami zatrzęsła się wyraźnie – zapewne jeden z efektów przesunięcia się jakiegoś zniszczonego przez atak Polarian korytarza – i szczęście Virrago skończyło się. Fragment krawędzi, na której stał naukowiec, oderwał się od skały macierzystej i poleciał w dół, razem doktorem.

Clarke nie miał szans zareagować. Był, niczym obserwator w holo-kinie.
Virrago krzyknął, lecz krzyki ucichły szybko. Zamieniły się w niewyraźne, ciche jęki.

Izaak podszedł do krawędzi karteru. Ostrożnie, nie chcąc podzielić losu naukowca. Zasolony deszcz siekał wizurę jego hełmu, bębnił wściekle po pancerzu. Ulewa robiła się coraz bardziej intensywna, wręcz ekstremalna.
Spojrzał w dół, ale zobaczył tylko rumowisko skał, szczelin, unoszących się w wodzie kawałków soli.

Zaklął cicho.

Odszukanie Virrago w takich warunkach było niemal niemożliwe.

I wtedy ujrzał Chi’rek w jej kocim skafandrze. Pojawiła się jakieś sto metrów dalej. Felenitka szła powoli, wyraźnie ranna. Zapewne go widziała, bo kierowała się w jego stronę.

Nim jednak doszła do celu w pewnym momencie, Clark zobaczył, że Felenitka potknęła się o coś – zapewne o jakiś zalany wodą wykrot - upadła i już nie wstała.

RESZTA

Ruszyli powoli, trzymając się blisko siebie, na pozycję wyznaczoną przez Clarke’a. Ulewa przybrała na sile. Wizury ich hełmów z trudem umożliwiały poruszanie się w takich warunkach.

Grube krople zasolonej wody uderzały w nich, niczym w ruchome bębny wybijając na pancerzach dziki, szaleńczy rytm.

Nie czuli się najlepiej, mimo wsparcia ze strony wstrzykniętych stymulantów. Poranieni, podenerwowani bardziej przypominali korowód „zombie”, niż trójkę zawodowych żołnierzy Floty Federacji. Z drugiej strony jednak nikt z nich nie był „piechurem”. Ich zadaniem była obsługa kosmicznego okrętu wojennego, nie brodzenie w solance na zapomnianej przez Federację planecie poddawanej przez wrogich obcych zmianom przystosowawczym.

Mieli dosyć. Szczerze. Z całego serca. Mieli dość.

I wtedy to ujrzeli. Niewielki. Dryfujący w powietrzu na czymś rodzaju silników grawitacyjnych obiekt. Srebrzysty, przypominający kraba lub pająka.

Van Belzen bez trudu rozpoznała w nim obcego, który „przeskanował ją” zaraz po wybuchu. Dla Westa i Chana był to niewątpliwie obiekt stworzony przez Polarian.

Wektor jego poruszania się był prosty do obliczenia.

Obcy kierował się prosto na koordynaty Clarke’a.

Był o jakieś czterdzieści metrów od ich pozycji i drugie tyle od p/o kapitana Izzaka.
 
Armiel jest offline  
Stary 12-06-2015, 07:55   #200
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Clarke ciężko dyszał. Był zmęczony. Nie, był wykończony. Gdyby nie końska dawka środków przeciwbólowych to czułby każde ścięgno w ciele, każdy najmniejszy mięsień i kość. To wszystko bolałoby go niemiłosiernie. Nie wspominając już o poparzonej nodze. Na szczęście moment zderzenia z prawdą został odwleczony w czasie.

Virrago przepadł, a Clarke nie miał zamiaru ryzykować życiem. Misja ratunkowa nie miała najmniejszego sensu, w takich warunkach byłoby to samobójstwo, z góry skazane na porażkę. Isaac już miał nadać komunikat do swojej załogi i Chi'rek, gdy zobaczył tą ostatnią. Była ranna, to było widać gołym okiem po sposobie w jaki się poruszała. Gdy upadła i nie podniosła się Isaac wiedział, że znaczy to tylko jedno, ale nie mógł jej tam zostawić.
-Chi'rek, odbiór? Co jest? - nadał do niej, aby sprawdzić czy jest przytomna, a równocześnie ruszył w jej kierunku. Ostatni wysiłek. Jeśli Felinikta żyła, to Clarke miał zamiar jej pomóc wstać i wrócić na jej statek i spierdalać z tej przeklętej kupy słonego błota.
-Mam tu Chi'rek. Jest ranna, idę jej pomóc. Co z wami? Wszyscy cali? Van Belzen, West, Chan? Odbiór? Jeśli wszystko w porządku to ruszajcie do statku, dogonię was, odbiór?- nadał do swojej załogi, zupełnie nieświadomy zbliżającego się w jego kierunku Polarianina.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172