Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2015, 19:55   #5
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację





kilka tygodni wcześniej; obskurna speluna pośrodku przysłowiowego niczego...




Bar jakich tysiące. W tle z starego gramofonu lecący jazz, barman pewnie miał obowiązkowego obrzyna i chorobę serca w gratisie do imienia po jakimś skurwysynie z komiksów a oni siedzieli przy stole. James akurat leczył na górze postrzały po ostatniej akcji, John gdzieś się zasiał swoim zwyczajem, a Maria stwierdziła, że znowu coś się poluzowało w aucie. Zostali we trójkę, Roger jednak zaraz ich opuścił z typowym dla siebie pseudo zabawnym komentarzem. Malcolm po dłuższej chwili milczenia uniósł kufel piwa i upił łyk.
- Pytałaś się już czy mają tu robotę dla chemika?

Siedząca obok blondynka nonszalancko założyła nogę na nogę i oparłszy łokcie o blat upstrzonego wielobarwnymi plamami stolika, uśmiechnęła się uprzejmie.
- Już zaganiasz mnie do pracy? Dopiero przyjechaliśmy, gdzie czas na złapanie oddechu? - spytała w zamyśleniu bawiąc się wyszczerbionym kuflem. Pax, jak na dobrego psa przystało, warował przy Jamesie żeby nie przyszło mu do głowy ruszać się gdzieś poza wynajętą klitkę. Miał odpoczywać, a nie szukać guza, poza tym June potrzebowała chwili dla siebie. Każdy czasem potrzebował.

- Tak dopiero przyjechaliśmy, że jeden z nas już załapał kulkę a jeden z miejscowych “bossów’ już ma do nas pretensje…

Dziewczyna posłała rozmówcy pełne politowania spojrzenie.
- Skarbie...ja wam kazałam wyciągać spluwy i zgrywać dużych chłopców? Mówiłam: załatwmy to na spokojnie, po co zaczynać wizytę od rozróby? - na jej twarzy pojawiła się lekka nagana - A o pretensje się nie martw. Coś się wymyśli.

- Nie wątpię, że coś się wymyśli. Dokładniej to z drugim miejscowym szefem skoro pierwszy nas nie lubi. A tak samo jak nie zawsze trzeba wyciągać klamki tak i nie zawsze trzeba załatwiać wszystko od rozmowy. Wszystko zależy od klimatu. Inaczej jest w Federacji a inaczej w Hegemonii.

-Rozmowa to zawsze dobry początek - upiła łyk piwa. Jak na taką spelunę nie było aż tak tragiczne, choć przysłowiowej dupy nie urywało, ale czego się spodziewać po podobnym zadupiu? - Daje czas na rozeznanie się, czy przeciwnik wart jest tego, by spróbować się z nim dogadać, czy szkoda na niego czasu. Zabijanie...jest nudne, chyba że to Hegemonia - ale to akurat wyjątkowo prostolinijne miejsce. Szczęśliwie tak się składa, że znajdujemy się teraz daleko poza jej granicami, można więc postępować w cywilizowany sposób.-zakończyła, spoglądając na mężczyznę znad szklanej krawędzi naczynia.

- Cywilizowany? W rozumieniu federacyjnym, nowojorskim czy posterunkowym? A może jeszcze innym?


-Aż tyle odległych miejsc dane ci było zwiedzić?
- odpowiedziała pytaniem na pytanie, dorzucając pod nosem ciche - Ciekawe…

- Skądże. Zdążyło mi się jednak poznać wielu ludzi z tych miejsc.


- Bazujesz więc nie na sprawdzonych informacjach, a zasłyszanych plotkach, których naocznie nie dane ci było potwierdzić? Oczywiście Mal, oczywiście. - June zamilkła na chwilę, po czym podjęła temat lekkim tonem - Nierozwaga, lekkomyślność. Nadpobudliwość. Łatwowierność… rozmawiamy o Rogerze? Wydawało mi się, że o tobie.

- Primo odrzuć Sophio zbędną semantykę, ją zostaw na naszych zleceniodawców. Secudno, rozmawialiśmy o Tobie nie o mnie a tym bardziej nie wiem skąd pomysł, że o Rogerze. Tertio bazuję nie na opiniach osób trzecich a na analizie psychologicznej osób z tamtych rejonów, które poznałem. Przyznaję, z dwóch z tych trzech rejonów były to tylko osoby z wyższych kręgów więc nie dające mi pojęcia o klasie niższej. Pozwolisz, że odbiję pytaniem? - Malcolm upił piwa, dla odmiany to on zaczął przypatrywać się rozmówczyni.

-Quatro Malcolmie: dlaczego pozbawiać się czegoś, co sprawia nam przyjemność? - nie spuściła wzroku, wychyliła się tylko lekko do przodu, kładąc przedramiona na stoliku - A quinto...cóż może zrobić biedna, nieuzbrojona kobieta, jeśli nie zgodzić się z pokorą na swój los? Powiedzmy, że powiem “nie”...co wtedy? Wyciągniesz kajdanki, przyprzesz do ściany i wyrecytujesz moja prawa? Chociaż jeśli lubisz zabawy w portrety psychologiczne, istnieje opcja zawleczenia podejrzanego na kozetkę celem przeprowadzenia szczerej rozmowy. Masz notesik i ołówek? Trzeba wyglądać profesjonalnie.

- Prosiłem o coś, o zarzucenie gier słownych. Aż tak trudno wyzbyć się czegoś co prowadzimy na co dzień?

- Skoro tak ładnie prosisz, jak mogłabym ci odmówić? - westchnęła z wyraźnym smutkiem - Ciężko wyzbyć się przyzwyczajeń, ale cóż począć? Pytaj więc, odbijaj piłeczkę...czy co tam akurat masz pod ręką.

- No tak. Rozmawiam w końcu z bezbronną kobietką, która w tej rozmowie ciągle przybiera formę ofensywną. A moje pytanie jest proste. Skąd Federatka, szlachcianka z wykształceniem do którego mi, prostemu glinie daleko, nauczyła się tyle o świecie. A raczej o ludziach w byłych stanach zjednoczonych?

-Formę ofensywną? - zdziwiła się wyraźnie, unosząc krytycznie lewą brew ku górze - Skarbie...nie wiem czy wiesz...może nie miałeś wielu kontaktów z kobietami, istnieje taka opcja. Pozwól, że coś ci wyjaśnię: kobiety z natury są ciekawskie i dużo mówią. Jeśli dany temat je interesuje - pytają. Kto pyta nie błądzi, chociaż “pyta” takie brzydkie słowo.

- Gra słów. Wysoka jak na ten pseudo bar gdzie slow fallus kojarzy się z nazwą karabinu bo zbyt uczenie brzmi. Formę ofensywną? Owszem. Ciągle próbujesz wymóc na mnie odpowiedzi nie podając samej zbyt wielu. Jakoś przy Jamesie nie zauważyłem tej dociekliwości a przynajmniej nie w tych kwestiach. A co do ciekawskiej natury kobiet to owszem zauważyłem ją. Jest ona tak samo prawdziwa jak fakt, że każdy facet jara się klamką. Większość facetów jara się desertem. Większość kobiet ogranicza swą ciekawość do “tak?”. Odpowiedz mi June uciekasz przed kimś czy szukasz czegoś? - Malcolm tym razem nie przypatrywał się jej znad piwa. Wbił w nią przyszpilający wzrok. Kogoś o mniejszym charakterze by złamał ale nie mówimy przecież o kimś “jako takiej” silnej psychice.

Blondynka posmutniała, ale nie odwróciła wzroku. Drobne usta wygięły się ku dołowi, przyjmując kształt podkówki. Wyglądała, jakby właśnie działa się jej wielka krzywda.
- Wszystkie rozmowy na osobności przeprowadzasz w formie przesłuchania? Wiesz… czasem warto zdjąć mentalny mundur, wtedy o niebo przyjemniej się żyje. To też doskonały przykład ludzkiej natury: są rzeczy których nie przeskoczysz, zawsze będą siedzieć głęboko w tobie. Zakorzenione prze wieloma latami, wypracowane i utrwalone do nawyków...a myślałam, że pracujemy w jednym zespole. - mówiła lekko obrażonym tonem, spokojnie i bez pośpiechu bawiąc się kuflem - Jakoś przy Rogerze nie zauważyłam tego policyjnego tonu…

- Ja porzucę swoje zakorzenione nawyki gdy Ty porzucisz swoje. Swoją drogą zabawne, już drugi raz wyrzucasz mi mój zawód tym samym unikając odpowiedzi na pytanie o sobie.

- Co poradzę? Nie jestem tak wdzięcznym tematem do rozmowy jak ty - znów uśmiechała się wesoło, samymi ustami. Oczy pozostawały obojętne - Wolę mówić o tobie. Lubię mężczyzn w mundurach.

- Wybacz, że Ciebie zawiodłem zostawiając swój w Zgniłym Jabłku. Myślę, że wdzięcznym tematem do rozmowy jest to co ukryte, a Ty?

- Czyżbym słyszała nutkę ekscytacji? Jak u dziecka trzymającego na kolanach prezent świąteczny i mającego pozwolenie od rodziców by go w końcu rozpakować. Niewiadome, nieznane… wszystko czego nie dotknęliśmy, nie spróbowaliśmy i nie poznaliśmy zawsze nęci niż to, co wiadome od samego początku. Każdy z nas ma w sobie żyłkę odkrywcy… policjanci w szczególności, ale co ja mogę się znać? Szkoda, że nie masz ze sobą munduru. Wyglądałbyś w nim zacnie.

- Tylko, że gdy prezentu zbyt długo nie możemy rozpakować przestaje on nas nęcić. Albo, wybacz policyjną metaforę, zaczynamy z niego słyszeć tykanie.

- Nie uczyli cię na kursie jak dobrać się do tego, co kobieta ma pod spodem? - rzuciła niewinnie, łapiąc między palec wskazujący, a kciuk, kołnierz bluzy i pociągnęła delikatnie - Zbytnia dociekliwość może czasem zostać potraktowana jako naprzykrzanie się, a na to są podobno paragrafy.

- Może w feudalnej Federacji macie kursy. U nas po prostu się żyje.

- Życie jest najlepszym kursem - przestała bawić się kuflem - a twoja teza jest bardzo wygodna. Spychoterapia...ale niech będzie. Odłóż na stolik swoją odznakę, ja odłożę pajęczynę. - oparła brodę na splecionych dłoniach i dorzuciła:
-Porozmawiajmy jak człowiek z człowiekiem.

- Porozmawiajmy.

- Cały czas rozmawiamy.

- To skąd zwrot “porozmawiajmy jak człowiek z człowiekiem”? Mieliśmy odrzucić swoje role.

June spojrzała się na niego wymownie.
- Przecież odrzuciłam swoją. Sprawdzam czy zrobiłeś to samo. Więc? - zawiesiła pytanie w powietrzu.

Na jej spojrzenie odpowiedział uśmiechem. Ale szczerym, kto jak kto ale ona potrafiła to rozpoznać, mimo, że uśmiechnął się samymi wargami.
- Porzuciłaś? Zapomniałaś porzucić też i semantyki.

- Och Mal. - machnęła ręką, unosząc na moment brodę ze splecionych palców - Nie myl semantyki z uprzejmym zainteresowaniem i stonowana ciekawością. Chcę porozmawiać z Malcolmem, nie oficerem Malcolmem. O co ten pierwszy chce zapytać, czego się dowiedzieć?

Chwilę milczał. Potem napił się piwa i znowu milczał, jeszcze dłużej.
- Chyba z Malcolmem Houstonem.
Po raz pierwszy słyszała jego nazwisko a on się przypatrywał. Niejako wyzywająco.

Dziewczyna leniwym gestem wyciągnęła rękę nad stolikiem i z ciepłym uśmiechem diabła odpowiedziała:
- Sophia de La Verda. Skoro już jesteśmy przy wzajemnej prezentacji. Ponowię pytanie: co chcesz wiedzieć? - zamarła z ręką w powietrzu.

Chwycił lekko jej dłoń i ją ucałował. Jednak nie z przesadną galanterią ani też nie jak ktoś nie nawykły do tego gestu, jak osoba nawykła do salonów.
- Wiele rzeczy ale jestem przecież tu po to by służyć pani, Sophio.

Dziewczyna zaśmiała się, ale bez złośliwości. Zupełnie jakby rozmówca szczerze ją rozbawił.
-No proszę...potrafisz być szarmancki, nie tylko gromić wzrokiem. Ciekawe spostrzeżenie - przestała chichotać i kontynuowała - June. Wystarczy June. Nie lubię mojego imienia. Powiedzmy… złe skojarzenia.

- Wybacz pani, nie jestem adekwatną osobą, która powinna to wytykać ale czy powinniśmy wstydzić się swojego imienia i nazwiska? Czy one nie determinują naszej osoby?
Mówił nie jak nadęty federata, było w tym więcej naturalności. Bardziej odzywał się jak dyplomata?

- Jesteśmy tym, kim sami chcemy, panami samych siebie. Jeśli będziemy o tym pamiętać, nikt nigdy nie zdegraduje nas z ludzi wolnych do roli niewolników, podludzi. Zależności...bywają czasem sytuacje w których musimy wbrew woli podporządkować się ogólnie przyjętym normom, lecz zawsze trzeba pamiętać o własnej wartości - zamyśliła się i przygryzając wargę wodziła wzrokiem po twarzy rozmówcy, uprzejmie uśmiechniętej - To nie kwestia wstydu, to kwestia wyboru. Jeśli nie podoba ci się przypięta odgórnie notatka na czole, zrywasz ją. Zresztą, to żadna tajemnica: moja ciotka tak ma na imię. Delikatnie rzecz ujmując, nie przepadamy za sobą. Jesteś zadowolony z odpowiedzi, czy znów zarzucisz mi żonglowanie słowem?

- Jakże mógłbym to zrobić?
Przepił do niej piwem. Nie licząc napitku i lokalu jego maniery faktycznie wskazywały na obycie w wyższych sferach. Naprawdę wyższych.
- Proszę wybaczyć ale nie zgodzę z panią. Nie jesteśmy tym kim chcemy być, mimo, że takich udajemy. Nie możemy zedrzeć kartki i napisać nowej ponieważ nie jesteśmy zmazać swoich doświadczeń. Jesteśmy rezultatem swoich decyzji. I jedyne co możemy zrobić to odpowiednio podejmować decyzje by te nas ukształtowały według pewnego schematu. Wszelkie inne decyzje to kłamstwa. Ale co ja, biedny sługa prawa może o tym wiedzieć? Szczególnie w rozmowie z taką erudytką?

- Pozwolę sobie mieć na ten temat inne zdanie, ale szanuję twoje. Każdy ma prawo do własnych opinii, gdybyśmy wszyscy myśleli tak samo świat stałby się nudnym miejscem. Z kim wtedy prowadziłoby się podobne dyskusje? - ponownie wzruszyła ramionami - Porzućmy ten oficjalny ton, nie miejsce na to i nie czas. Podrzędna dziura jak ta i tak tego nie doceni, a przecież pracujemy razem, prawda? Możemy spróbować nawiązać między sobą mniej sztywne relacje. Jeśli erudycją nazywasz umiejętność budowy zdania złożonego, w takim razie kim jesteś, o biedny sługo prawa, wygnany tak daleko od rodzinnego miasta?

- Skromnym sługą drogiej pani… Ale mieliśmy porzucić formalny ton. To czemu Ty June tu zawędrowałaś? Ty, która mogłabyś z swoja osobowością zostać na dworze jakiegoś barona lub samego Collinsa?

- Przeceniasz mnie. Jestem tylko prostą, łatwowierną i nastawioną do życia zbyt optymistycznie blondynką. Nie dla mnie wielkie miasta i otoczenie kogoś takiego jak nasz drogi Prezydent. Uznam to jednak za komplement. - kiwnęła głową, jakby w podzięce - Wędruję tam, gdzie James. To jemu trzeba by zadać to pytanie...a jak jest z tobą? Czemu porzuciłeś służbę i wybrałeś Pustkowia, miast pilnowania i egzekwowania porządku w Wielkim Mieście?

- Mieliśmy porzucić gry słowne. Omamy. Ale dobrze, odpowiem i to szczerze. Nie porzuciłem niczego, nie że zdezerterowałem. Wymówiłem pracę według wszelkich zasad przyjętych w NYPD. Czemu? Bo wkurwiało mnie upolitycznienie policji. Odpowiesz szczerze w zamian na moją szczerą odpowiedź? Na którekolwiek z moich wcześniejszych pytań?

-Mal, Mal... jesteś niemożliwy! Przecież odpowiedziałam z pełną szczerością. Twój policyjny nos każe ci wietrzyć kłamstwo w każdym usłyszanym zdaniu? Wybacz dygresję, ale nadmierna podejrzliwość jest jedną z oznak paranoi.- wydęła usta i zmarszczyła brwi - I kto tu się bawi w gry słowne, “skromny sługo”?

- Oboje się bawimy. - ponownie się uśmiechną. - A pięć lat łapania gwałcicieli, morderców i innych odszczepieńców uczy szukać w ludziach tego co złe. Jeśli chcesz optymizmu i wiary to tym zajmuje się Roger.

- Co widzisz we mnie, że wciąż raz za razem próbujesz mnie obrazić? - zapytała z uprzejmym zainteresowaniem - Stawianie na jednej półce z podobnym elementem, jest nieuprzejme.

- Obrazić? Czym? Komplementami, konwersacją na bardziej wymagające tematy niż te jakie zwykle prowadzimy w naszym gronie. Hm… Czym ostatnio Ciebie tak zaciekawiliśmy? Różnicą między karabinami szturmowymi na 5,56 i 7,62? A może przyjęciem do wiadomości tego co ciągle utrzymujesz, że jesteś zwykłą, delikatną blondyneczką udającą się na koniec świata z dala od wygód za swoim wybrankiem? A Roger jest młody, musi się wyszumieć i powygłupiać.

June spojrzała w dół, na swoje ręce bez odcisków, które fizycznej pracy nigdy nie zaznały, po czym powróciła wzrokiem do oczu policjanta.
- Wybacz, ale o zagadnieniach odnośnie sprzętu lepiej rozmawiać z Marią, nie moja działka. Nie wymagaj ode mnie za wiele - skrzywiła usta - Mnie ostatnio zaciekawił pewien glina, który odszedł ze służby z przyczyn ideologicznych i tą wersję mamy uznać za prawdziwą. Ile w niej prawdy, wie tylko on. Gdzie nam, biednym żuczkom pytać i dociekać. Prawda jest podobno jedna, ale dla mnie zawsze istniały trzy jej odmiany.

- Znam je. I to ja wszędzie doszukuję się kłamstwa… Aby udowodnić, że jestem szczery mam Ciebie zanudzić konfliktem między pierwszym a drugim wydziałem policji? Przekazywaniu uprawnień dla wojska? Jeżeli chcesz ładniejszą historię mogę jakąś wymyślić. O miłości kolidującej z pracą, ucieczce przed byłymi kolegami… Ale bajki lepiej opowiada Roger. Więcej w nich wybuchów, przelecianych dziewczyn i hord przeciwników, których sam pokonał.

- Pozwól słuchaczowi ocenić co jest dla niego ciekawe, co nudne. Skąd możesz wiedzieć co go zainteresuje? Szczerość...widzisz Mal? Od razu uciekasz w stronę fikcji, zamiast skupić się na faktach… ale jak odróżnić fakt od fikcji? W twoim wykonaniu jedno przeplata się z drugim, ciekawi mnie tylko czy wciąż potrafisz je od siebie odróżnić, czy zlały ci się w jedno i sam już w nie wierzysz.

- Mówisz z doświadczenia?

- Z obserwacji kochanie, nie bierz tego tak do siebie.


- Absolutnie. Powiedz mi, jak to jest grać na co dzień? Budzić się co rano i zakładać maskę. Kłaść się z nią spać. Ani chwili naturalności.

- Przecież doskonale wiesz - zachichotała, kręcąc z namysłem głową - Musimy rozmawiać o rzeczach oczywistych? Oczywistości są nudne.

- To co oczywiste dla nas dla innych jest niepojęte. O ile to zrozumiałe w przypadku Rogera to dziwi mnie w przypadku Jamesa. Człowieka, który tyle przeżył a ciągle nie widzi pewnych spraw.

- Nie martw się o niego, potrafi sobie poradzić...w każdej sytuacji.

- Nie martwię, dawno przestałem zbawiać świat.

- Więc co cię tak dziwi, hm? - w jej głosie pojawiła się fascynacja. Patrzyła na Malcolma jak na wyjątkowo ciekawy okaz jadowitego węża. Od zawsze lubiła węże...

Gliniarz jak zawsze był spokojny i opanowany.
- Znowu zarzucisz mi paranoję i zbytnią podejrzliwość…

- Jestem po prostu ciekawa twojego zdania, czy to źle?

- Dobro, zło… Ale skoro sobie życzysz… -Dopił piwo i gestem pokazał kelnerce by przyniosła im po jeszcze jednym.
- Dwójka federatów. Kobieta, młoda, sądząc po manierach i elokwencji córka co najmniej barona. Mężczyzna, starszy, były żołnierz więc pewnie drugi lub trzeci syn dla którego nie starczyło majątku. Do tego dumny, w końcu nie chciał służyć innemu szlachcicowi. Podróżują do Hegemoni lub Teksasu zamiast do bardziej cywilizowanego miejsca gdzie mogliby znaleźć spokojniejsze stanowisko. Powstaje pytanie, czemu? Najprostszym wytłumaczeniem jest ucieczka. Czym spowodowana? Mezalians. Tylko sprawy rzadko są tak proste jak nam się wydaje. A tym bardziej sprawy w która ty, droga Sophio jesteś zamieszana.

- Nic nigdy nie jest proste...ale podam ci pewien trop, szczerość za szczerość i nie myśl, że jeśli mnie upijesz zacznę dzielić się opowieściami z dzieciństwa - mruknęła, odstawiając prawie pusty kufel na koniec stolika - Dobrze zauważyłeś: James to żołnierz. Weteran. Ktoś przyzwyczajony do wojennej zawieruchy, adrenaliny. Jak myślisz, czym dla kogoś takiego jest wizja siedzenia do końca życia w jednym, wygodnym co prawda, ale za to na dłuższą metę monotonnym miejscu?

- Nie małej adrenaliny dostarcza polowanie na gankora w górach. Albo najazd na sąsiada lub pojedynek. Jednak skłonny jestem uwierzyć, że to adrenalina pchnęła go do podróży. Podobnie jak Rogera. Jednak co z tobą? Nie mów mi tylko o miłości, w tą chyba oboje nie wierzymy.

- Czemu? Nie jesteś w stanie uwierzyć w wyższe uczucia? Spójrz na Blacka. - zauważyła, wspominając zaobrączkowanego, cichego i na dłuższą metę porządnego tropiciela.

- Black jest innym typem człowieka. Ktoś kto na co dzień zakłada różne maski jak rękawiczki, ktoś zdolny manipulować emocjami nie jedzie na drugi koniec świata przez pełne niebezpieczeństw pustkowia z miłości.

- Każdy z nas ma jakieś wartości nadrzędne, które pielęgnuje. Nieważne kim jest, czym na co dzień się zajmuje - obróciła głowę w stronę schodów na wyższe piętro i pokoju w którym pod kuratelą wielkiego, czarnego psa odpoczywał jej partner. Przez dłuższy moment nic nie mówiła, uśmiechając się jedynie ciepło w eter.
- Rozczaruję cię. Widocznie nie jestem aż tak wyrachowana i skomplikowana jak zakładasz - przerwała ciszę - Zależy mi na nim, to takie ciężkie do pojęcia?

- Skądże. Każdy z nas jest zdolny do uczuć. To nas odróżnia od maszyn.


- Teraz ja odbiję piłeczkę...dlaczego podróżujesz z Rogerem? Przecież nie dla jego poczucia humoru. Ochrona pleców, ktoś kto w razie potrzeby nie zostawi cię na pastwę losu? Wiadomo...w grupie zawsze raźniej i bezpieczniej.

- Można nim polegać a to rzadkie w dzisiejszych czasach. Chłopak ma kręgosłup moralny i jest dobry w swoim fachu. A humor… Sam kiedyś opowiadałem w barach niestworzone historyjki.

- Ciągle to robisz. - zauważyła, rozglądając się wymownie po wnętrzu lokalu.

Uśmiechnął się.
- Widzisz? Pewnych odruchów trudno jest się pozbyć.

- Mieliśmy odłożyć na bok przyzwyczajenie i sztuczki. Podobno, tak słyszałam przynajmniej, a może pamięć już mnie zwodzi? To piwo jest paskudne, ale mocne.

- Czego więcej chcieć od piwa? Ustaliliśmy też, że nie sposób pozbyć się masek.

- Nazywają mnie kłamcą. Jeśli mówię, że kłamię jest to prawda, czy fałsz? - westchnęła z rozbawieniem.

- Znałem kiedyś człowieka. Mówił on wszem i wobec, że jest oszustem, że robi wszystko dla zysku. Robił to jednak z taką klasą i wdziękiem, że wszyscy śmiali się jak z dobrego żartu. A potem zostawali w samych gaciach.

- Utalentowany człowiek - zgodziła się wesoło, przyjmując z rąk kelnerki nową porcję piwopodobnych szczyn - ale nie rozmawiajmy o nim, tylko o tobie. Komu nadepnąłeś na odcisk, że ciepła, wygodna posadka gliny w Jabłku przestała być tak wygodna? Poglądy polityczne aż tak mogą zniszczyć człowiekowi życie? Niee...w tym musi być coś więcej. Akcja, reakcja. Konsekwencje. Nic nigdy nie jest takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka, prawda skarbie?

Podziękował skinieniem głowy kelnerce i podał jej wyciągnięte z kieszeni dwa naboje.
- A czasem szukając drugiego czy trzeciego dna sami je tworzymy. Odszedłem z pracy bo ta przestała mnie pociągać. Jeżeli nie chcesz uwierzyć w ideologię to uwierz w dumę. Nie podobało mi się jak policjantami pomiatała bezpieka. I nie, nie uciekłem, złożyłem wypowiedzenie. A co może robić człowiek, który potrafi tylko strzelać i widzieć w ludziach to co najgorsze?

- Wyrazić wdzięczność za napitek i dalej się uśmiechać?- podpowiedziała, nie przestając się niewinnie szczerzyć. Było w tym tyle samo szczerości, co i w całej ich rozmowie. Prawda i fałsz - granice między nimi już dawno się zatarły, ale ani jej ani rozmówcy specjalnie to nie bolało. Chodziło o sam taniec z nożem ukrytym za plecami.
Kto nadawał się do tego lepiej niż oszust i glina?
A noc dopiero się zaczynała...





Teksas, aktualnie...



W chwilach takich jak te, June serdecznie żałowała, że nie została w Federacji. Rok temu słysząc słowo Teksas, przed jej oczami stawał obraz prawie sielankowy. Widziała wielkie stada bydła przepędzanego po rozległych zielonych pastwiskach przez zarośniętych, śmierdzących kowbojów w wysokich butach i o niedogolonych mordach. Myślała o miastach pełnych ciężko pracujących, prostych ludzi nawykłych do znoju i trudu dnia codziennego...coś na podobieństwo robotników pracujących w kopalniach należących do jej rodziny. Jednak tym, co powitało podróżnych w stanie Samotnej Gwiazdy nie był miejscowy element, lecz upał. Ostre, palące promienie słońca zalewały cała okolicę, zmieniając ziemię w spękaną, chrzęszczącą nieprzyjemnie pod stopami skorupę, a podmuchy wiatru zamiast ukojenia przynosiły ze sobą tylko kolejne porcje nieznośnego upału.
Było za gorąco, za jasno, za brudno...za irytująco. Dobrze chociaż, że banda najemników poruszała się samochodem. Gdyby przyszło im ciągnąć się na piechotę przez spiekotę i żar okolic Rosewell, dziewczyna czułaby się w obowiązku zwrócić reszcie uwagę na kilka istotnych detali. Uczyniłaby to spokojnie, acz dobitnie i z odpowiednią dozą ekspresji… jak zwykle zresztą.

Znosiła katusze z godnością, zachowując ciszę i tylko sunąca mechanicznie po psim karku ręka drgała co jakiś czas, jakby miała ochotę zacisnąć się w pięść i komuś przypierdolić. June doskonale zdawała sobie sprawę, że nawet jeśli rzuciłaby się z pazurami na oponenta, ten zaśmiałby się jej w twarz i pstryknięciem palców posłał na drugi kąt placu niczym upierdliwego komara. Fizycznie na tle pozostałej części Black Sands wypadała...bardzo mizernie, delikatnie mówiąc. Już czarny cane corso warujący grzecznie tuż obok wzbudzał więcej respektu, niż jego wątła blond właścicielka, ale nie od bicia tu przecież była. Dobrze, że James stał tuż obok: jego obecność łagodziła większość niedogodności, układając usta dziewczyny w ciepły uśmiech.


Pax też wydawał się być w pełni szczęśliwy i zadowolony z obecnej sytuacji. Ziajał wesoło i kręcąc olbrzymim łbem z prawa na lewo, cieszył się z krótkiego postoju. Stacja benzynowa zapewniała przynajmniej odrobinę cienia i chłodu, oraz namiastkę cywilizacji w tej dzikiej, nieprzyjaznej krainie.
Spokój. Każdy potrzebował czasem chwili dla siebie...

Życie jak to życie, musiało się w końcu spierdolić. Komitet powitalny motocyklistów przerwał moment relaksu. Dobrze, że Johny wypatrzył ich nim oni zobaczyli zakurzony samochód, zaparkowany w ruinach stacji benzynowej.

Chwila zamieszania, ustaleń i już każdy wiedział co robić, ale nic dziwnego. Podróżowali ze sobą już jakiś czas, zdążyli się dotrzeć i rozumieli w lot, czasem nawet bez słów.
Truchtając za Jamesem, blondynka mocowała się z kaburą broni, a gdy mężczyzna się odwrócił, posłała mu pełne troski spojrzenie. Patrzyli na siebie przez dwa uderzenia serca, po czym każde zajęło swoją pozycję.
Kolejna awantura.
Kolejne trupy.
Rutyna...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 12-06-2015 o 20:24.
Zombianna jest offline