Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2015, 20:19   #86
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wpierw JD poczuł dumę, lecz później przyszedł cichy, zjadliwy szept: „to w ogóle nie powinno mieć miejsca”. Co prawda opanował się, lecz ile w tym było zasługi jego, a ile chłopca? Mimo wszystko raczej nie było sensu nad tym dumać – liczyły się rezultaty – a koniec końców oboje Knutsonowie przeżyli. Oby tylko nie wydał werdyktu zbyt pospiesznie.

Zbadał tętno na skroniowej powierzchownej, tuż przed małżowiną uszną – biło. Młody Knutson stracił dużo osocza i bladość jego cery dobrze nie rokowała; JD nie miał pojęcia, co powinien uczynić w tej sytuacji. Podać własną, nieumarłą krew? A jak przez to przypadkiem uczyni go wampirem? Czy to w ogóle możliwe? Wiatr nieznośnie wiał w plecy Ashforda, coraz mocniej spychając go na mężczyznę. W rozterce postanowił sprawdzić stan drugiego z poszkodowanych – rękawem niezbyt sterylnej koszuli przetarł jego rozdarte czoło. Koniecznie należało zająć się raną Rafaela.

- Poczekaj chwilkę – rzucił cichym, monotonnym tonem do Erou, po czym otworzył drzwi do kabin i pociągnął przez nie starszego Knutsona. Położył go na łóżku, wyjął z apteczki wodę utlenioną, polał rozcięcie, bo czym niesprawnie zabandażował. Przed wyjściem wyjął karty SIM z komórek marynarzy, które spoczywały na stoliku obok i wrócił po młodszego Knutsona.

Ułożywszy go obok ojca, już miał wyjść, gdy okazało się, że… nie może ruszyć się z miejsca. Wyrzuty sumienia niczym kule u nogi przytwierdzały go do kajuty. Gula w przełyku rosła, gdy obserwował, jak ciężki i urywany jest oddech Kurta.

„Parę razy zdarzyło nam się być na morzu w czasie sztormu i zawsze kiedy gubiliśmy orientację lub było krucho, zaczynaliśmy lamentować na głos co to mama nam zrobi, jak nie wrócimy na kolację. Wtedy zawsze się udaje jakoś dotrzeć do brzegu.”

- Tym razem też się dobrze skończy…? – wyszeptał cicho, jakby sam do siebie. Usiadł na łóżku obok obu mężczyzn, a następnie wyciągnął rękę, aby sprawdzić puls i temperaturę. Zawahał się i zrezygnował, napotykając jakąś wewnętrzną barierę. Zegar na ścianie zabił cztery razy, oznajmiając, że za dwie-trzy godziny zacznie świtać. Podobno w Japonii uważa się cztery za liczbę śmierci. JD poczuł, że ma dość.

Wyciągnął nadgarstek, wgryzł się w tętnice, po czym przystawił do ust mężczyzny. Kurt przyssał się, chłonąc iskierki życia, pragnąc więcej…

- Dość – zdecydowanym ruchem odsunął nadgarstek i wstał. Przed wyjściem przykrył kocem obydwu mężczyzn, by następnie zamknąć za sobą drzwi. Na klucz.


Bestia. Depresja. Smutek. JD potrzebował odpoczynku, głównie od siebie. Nie mógł już ze sobą wytrzymać. Nie potrafił płakać, lecz czuł potrzebę. Gdyby nie chłopiec na górze, dla którego musiał być silny, najpewniej powziąłby kurs na największą górę lodową i w ten sposób zakończył kłopot swój własny, egzystencjonalny, jak i kłopot Camarilli, jaką stanowiła dwójka śmiertelników w kabinie obok.

Już wolał złość i gniew niż całkowite wyzucie z emocji. Straszna pustka. Wyjątkowo rzeczywistość odpowiadała psychice – w obu przypadkach dryfował na jakimś statku gdzieś na bezkresnym morzu i nikogo nie było za sterami. Cykl Bestia-rozkosz-depresja – ile razy jeszcze miał się powtórzyć? Był taki słaby i niepewny…

Jednak tam na górze siedział sobie mały, ślepy chłopiec, najpewniej jeszcze bardziej wystraszony. Zaufał mu, gdy postanowił opuścić Klausa i wejść pod jego opiekę… bez względu na to, jak słaby się nie czuł, JD postanowił, że będzie dalej próbować. Właśnie dla niego.

Wzrok wampira napotkał plecak, w którym powinny być tabletki nasenne otrzymane od Fanchon. Wrócił do Knutsonów i włożył każdemu po jednej pod język, aby mieć pewność, że ich otępienie przedłuży się aż do następnej nocy. Ponownie dokładnie zamknął drzwi i bez większego animuszu ruszył na pokład, by spotkać się z Erou.


- Chodź, pomożesz mi przy kokpicie – uśmiechnął się, wychodząc na zewnątrz. - Prawdopodobnie razem mamy większe szanse rozwikłać tajemnice wajch i przycisków.

Wziął go za rękę i poprowadził do środka.

- Bardzo przepraszam za to, czego musiałeś być świadkiem. Nie mam żadnego wytłumaczenia i gorzej, nie jestem w stanie składać obietnic, że to się nigdy nie powtórzy. W takim razie jednak proszę… uciekaj jak najprędzej i najdalej. Postąpiłeś bardzo lekkomyślnie, narażając siebie w ten sposób. Jestem za to wdzięczny, gdyż uratowałeś życie tych ludzi… - przełknął ślinę. Te słowa smakowały bardzo gorzko, znacznie gorzej, niż się spodziewał. – Mimo to, proszę, aby to się więcej nie powtórzyło.

Wypróbował po kolei każdy klucz z pęku, jaki zwinął z kieszeni nieprzytomnego Rafaela Knutsona. Któryś zadziałał i wkrótce obydwoje przekroczyli próg sterowni.

- Będę się tobą opiekować jeszcze przez dwa dni i jedną noc, nie licząc tej, która właśnie dobiega końca. Do świtu pozostało niewiele czasu, toteż trzeba działać szybko. Metodą prób i błędów spróbuję ustawić nowy kurs i włączyć autopilota… zupełnie się na tym nie znam, szczerze mówiąc. Najlepiej, gdyby statek nie płynął za szybko, żebyśmy nie uderzyli o brzeg.

Pomieszczenie było wytapetowane nagimi podobiznami biuściastej Pameli Anderson; loga w prawym dolnym rogu plakatów dumnie obwieszczały markę Playboya. Kiedyś JD poczułby wielkie zgorszenie, teraz go to jedynie lekko rozbawiło. W duchu natomiast podziękował opatrzności, że Erou jest niewidomy i nie musi niczego tłumaczyć.

- Knutsonowie nie są związani, w ich kabinie jest jedzenie, toteż powinni przeżyć. Po tych dwóch dniach zamierzam wsunąć pod szczelinę podłogową karty SIM, które wyjąłem z ich telefonów. Wtedy będą mogli zadzwonić po pomoc, natomiast my, jeśli wszystko dobrze pójdzie, będziemy już daleko.

Na środku kokpitu tkwiła duża, bardzo obiecująca wajcha. Może wystarczy zapalić silnik i przesunąć ją do przodu? Plan brzmiał jak wytwór Dee-Dee z Laboratorium Dextera, ale JD naprawdę nie miał wielu alternatyw. Mógł tylko próbować na oślep i liczyć na szczęście.

- Wkrótce zejdziemy na dół, ty też powinieneś się trochę przespać. Tylko… Argh, tak. Tylko spróbujemy to rozpracować.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 13-06-2015 o 21:19.
Ombrose jest offline