Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2015, 19:34   #29
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Góry Mgliste wisiały nad zachodnim brzegiem jak wyrzut sumienia nad beztroskim dotąd aż do bezmyślności sercem Eddy. Ciężkie, ponure szczyty – nie zawsze widoczne, niby odległe, a jednak wciąż obecne. Nigdy nie wiadomo, kiedy ich szare sylwetki wysuną się przed zmęczone oczy, zakryją horyzont, przytłoczą wszystko wokół. Ich bliskość przyciągała złe wspomnienia, tym gorsze, że przeplatane słodkimi chwilami i nadziejami na szczęśliwą przyszłość. Te nadzieje nigdy się nie spełniły, i Eadwine nie chciała patrzeć na miejsce, z którym się wiązały, zbyt łatwo odnajdywała wzrokiem przełęcz, pęknięcie między szczytami, z którego zeszła, by już nigdy nie wrócić w góry. Jechała ze wzrokiem wbitym gdzieś w bok, oczu nie unosiła niemal wcale i marzyła tylko o tym, by pościg za Viglundami skończył się jak najszybciej, już nieważne jak, byle mogła odwrócić się plecami do milczących, zimnych turni. Złoty Dwór Meduseld oddalał się coraz bardziej, by wreszcie zniknąć w sinych oparach złych myśli. Jakże niby miała stanąć przed królem i wykładać swoje racje, gdy nie potrafiła tego zrobić przed Garivaldem, prostym człowiekiem, który pół życia pasał owce, a drugie pół ścigał gobliny po górskich ścieżkach?

Znużenie dopadło Eadwine jeszcze zanim złożyli obóz i wyruszyli z Mikkelem do Przewróconej Skały. Nie takie zwyczajne, jakie rodzi znój podróży czy pracy. Niby wiedziała, że nastąpi, zawsze tak było po nocnych wędrówkach. Nigdy jednak nie dopadło jej z taką siłą. Nagle poczuła ciężar poprzedniej zimy, za długiej, za samotnej i zbyt pełnej bólu, podczas której nie doczekała się na przyjaciółkę, długich miesięcy uciekania przed upartym Garivaldem po całej Dolinie, uciekania i ukrywania prawdy przed Ennaldą, uciekania i utarczek z Ratharem. Szarpania się ze sobą samą i ludźmi, na których jej zależało, mniej lub bardziej, teraz lub kiedyś. Każda próba wyjścia naprzeciw i podania ręki czy zawalczenia o uwagę kończyła się fiaskiem. Ci, których pragnęła mieć blisko siebie, wobec których nade wszystko chciała zachować twarz stawali się coraz bardziej odlegli. Im bardziej się starała, tym żałośniejsze osiągała efekty. Ten stan trwał, i trwał, i końca nie było widać ani nawet nadziei, że takowy kiedyś nastąpi.

Eadwine zawsze znajdywała jasne strony sytuacji i tym razem też znalazła. Konkretnie jedną. Odrzucony Garivald wrócił do swojej wtulonej między skały chaty i w Dolinie słuch po nim zaginął. Dzięki temu Edda mogła żywić nadzieję, że nie będzie musiała stawiać mu czoła w najbliższym czasie. To była wielce pocieszająca okoliczność, choć ulga podszyta była podłymi pobudkami i strachem o własną skórę. W odróżnieniu od okłamanej Ennaldy i zmieszanego z błotem Rathara Garivald naprawdę został skrzywdzony, oberwał boleśnie, dotkliwie i niezasłużenie. Właściwie to powinien szukać odwetu, jak dobrze, że wrócił do domu. Gdzieś w tyle głowy przejmujący chłodem, twardy głos szeptał nieustępliwie o powodach tego zniknięcia bez wieści. Zniknął, bo zniknął na dobre. Odszedł, bo odszedł drogą, z której się już nie wraca. Nic już nie będzie trzeba tłumaczyć. I nic wytłumaczyć nie będzie można. Że niby twardzi, silni duchem i ciałem górale nie rzucają się w przepaść jak obłąkane dzieweczki? Ani nie byłby przecież pierwszym, który zabił się, bo nim wzgardzono, ani nawet pierwszym, który zginął, bo kochał Eadwine Łotrzycę i nie mógł przestać.

Własne myśli nużyły bardziej niż trudy podróży. Smutne, blade widmo męża dołączyło do obrazu potężnego pasterza, wychynęło z odległych, rzadko odwiedzanych rejonów pamięci, gdy las ustąpił miejsca rozsianym wśród trawiastych wzgórz zagajnikom. Wtedy też Mikkel zapytał, czy wszystko w porządku, Eadwine skłamała, że w jak najlepszym, i to było ostatnie, co do Dalijczyka powiedziała przez długie godziny.

Próbowała przypomnieć sobie twarz Grimara, nagle stało się to żywotnie istotne. Nie potrafiła, wspomnienie zatarło się doszczętnie, zmarły nie miał oblicza. Dokładnie pamiętała tylko mężowskie ręce o krótkich, silnych palcach, którymi osłaniał głowę, gdy podnosiła ramię do ciosu. I ciemne włosy pozlepiane krwią.

Widok Przewróconej Skały sterczącej z nurtu sprawił jej niemal ulgę. Miejsce zaplanowanej pułapki dawało złudzenie celu, pozwalało zająć ręce i uwolnić się od towarzystwa Dalijczyka, którego spojrzenia zaczęły Eddzie działać na nerwy i męczyć, bo usilnie próbowała nie dać tego poznać po sobie. Gdy wróciła z krótkiego rekonesansu po okolicy, na ramieniu Mikkela siedział już Lagorhadron. Powtórzone przez ptasiego posłańca wskazówki przyprawiły ją o pusty śmiech i złość, których ukrywać nie miała już nawet ochoty. Szarpnięciem otworzyła juki, ze środka posypało się naoliwone i zadbane żelastwo. Może i nie polowała pasjami, ale lubiła świeże mięso i umiała je złapać, kiedy jeszcze biegało. I bez niczyich światłych rad i ponagleń zdawała sobie sprawę, że zasadzkę trzeba zabezpieczyć ze wszystkich możliwych stron. Pomaszerowała szparko w górę rzeki, nie zaszczycając Mikkela ani jego zwierzęcego druha nawet jednym spojrzeniem.

- Tak, Ratharze. Oczywiście, Ratharze. Chcesz pułapki, oto i pułapki – męłła pod nosem, rozchylając żelazne szczęki w przejściu pomiędzy dwoma skałkami. - Miały być i wilcze doły. Alem szpadla przepomniała zabrać, zaostrzonych pali i jadowitych węży. Głupia ja, jak każda kobieta. Nie polowaniami mi się zajmować, ale mężem i domem. - Przysypała pułapkę suchymi zeszłorocznymi liśmi z brzózki wciśniętej korzeniami w szczelinę skały. - Tyle że ani jednego już nie mam, ani drugiego. Zabiłam drogiego małżonka, zanim zdążył nam chałupę wystawić. Nie wiedziałeś? Jakoś nam się o tym nie zgadało. Jak o niczym zresztą.

Rocha, Rumianka i Bursztyna ukryła w niedalekim zagajniku. Rozkulbaczyła i napoiła konie, nim je uwiązała, a psu umościła legowisko na ich tobołkach i nalała wody do miski. Pod wpływem impulsu wyciągnęła ze swoich juków pudełko z drewna jałowca,. Robota rzemieślnika z Leśnych Ludzi, cenny przedmiot i praktyczny, wieziona w nim żywność dłużej pozostawała świeża. Rzecz ładna, miła w dotyku i przyjemna dla oka. Na wieczku trzech myśliwych ścigało jelenia. Przeciągnęła palcem po wyrytej w drewnie scenie. Kiedyś misterny obrazek pokryty był farbami, ale te zbladły i wytarły się przez lata. Całkiem jak przyjaźń Ennaldy, od której Edda otrzymała pudełko, gdy po raz pierwszy ruszała na szlak jako posłaniec. Tę chwilę córka Beorna chciała zatrzymać dla pamięci, wypaliła rozgrzaną igłą w postaci daty i swego imienia pod stopami ostatniego z łowców. Wtedy się o Eddę troszczyła, ale te czasy minęły bezpowrotnie. Pamiątka była zbędna, skoro miała przypominać tylko o tym, co stracone. Wracając na Przewróconą Skałę, Edda cisnęła z rozmachem jałowcowe pudełko do rzeki. Wiedziała, że to tylko iluzja rozwiązania problemu, ale przynajmniej miała wrażenie, że idzie do przodu, a nie drepcze cały czas w miejscu, uczepiona rękawa Beornowej wychowanicy, podczas gdy ta usilnie próbuje strząsnąć z siebie jej dłonie.

Woda skrzyła się srebrzyście, jednostajnie łomotała o skaliste brzegi i przyprawiała Eadwine o ćmiący ból w skroniach. Na wybór miejsca na zasadzkę zgodziła się, wzruszając obojętnie ramionami. Dopiero kiedy spadła z głazu w lodowatą wodę przy próbie przeprawy, skonstatowała ponuro, że to zły wybór i złe miejsce. Jeśli walka utknie na brzegu, Eadwine może zostać odcięta na skale, znowu znajdzie się poza centrum wydarzeń. Znowu to inni będą wydzierać życiu sławę i uznanie... a jej przypadnie jakże zaszczytna rola dostarczenia Beornowi wieści o cudzych triumfach. Jak zwykle. Tyle że nie za bardzo chciała wychylać się z tak małą i podławą myślą. Za późno już zresztą było na zmianę miejsca, Mikkel nasmarował jakimś tłuszczem drugi z głazów i taki był dumny ze swojej pułapki, że mimowolnie się uśmiechnęła, zdawkowym uśmiechem, jakim zmęczony rodzic nagradza rysunki wydrapane przez dziecko patykiem w błocie. Wróciła do zakładania swojej najlepszej cięciwy z włókien pokrzyw, plecionej rękoma jej ojca, twardej, ostrej i tnącej palce jak nóż przy próbie naciągnięcia w zbyt cienkiej rękawiczce, ale najlepszej i najszybszej ze wszystkich, które miała... Tłustej pułapce Mikkela nie dawała żadnych szans na powodzenie.

Gdy bezczynne oczekiwanie na Viglundczyków wreszcie dobiegło kresu, okazało się, iż omyliła doszczętnie. W wodę poleciał, machając ramiona jakby próbował latać, najpierw czarniawy zwiadowca Viglundczyków, a potem Mikkel, który chciał go wyprzedzić biegnąc brzegiem i pochwycić. Edda przygryzła sobie język do krwi. Oto i wyszło na jaw, jak wprawnym w rzeczywistości była myśliwym, mniej więcej tak samo dobrym, jak żoną. Z takim samym rozeznaniem oceniła szanse i zagrożenia w zasadzce, jak i w swoim małżeństwie. Do pełnego podobieństwa brakowało tylko trupa, jakiejś śmierci niepotrzebnej, niezawinionej i bezsensownej, której można i trzeba było uniknąć. Tych niewolników viglundzkich, co nie byli panami własnego losu, za co więc ich karać na gardle... Chociażby i tego całego Dunstana z wyrwanym językiem. Albo i tego, którego zobaczyła później, którego sylwetka i twarz były jeuj znajome, choć imienia nie pamiętała. Znajomka, sąsiada niemal, z siedliska po drugiej stronie Elfiego Lasu.

Czarnooki zwiadowca patrzył na nią z niepokojem, co w sumie nie dziwiło, w końcu jeńcem został, niepewnym swej przyszłości. Czemu jednak Mikkel popatrywał na nią z obawą, zrozumieć nie mogła. Dalijczyk w ogóle zachowywał się co najmniej dziwacznie. Jakby nie przyszli tu walczyć, zabijać, a może i samemu położyć głowy. Stroił miny, gadał głupoty i brakowało tylko, by zaczął ćwierkać niczym Lagorhadron. Cały zdawał się odmieniony, jakby w nocy ktoś porwał poważnego rycerza szlachetnej krwi, a w jego miejsce podstawił komedianta z wędrownej trupy sowizdrzałów. Albo jakby dobrał się do woreczka ukrytego na dnie torby Eddy, pełnego ciekawych ziół i jeszcze ciekawszych grzybów, od których humor szybował pod chmury, a rozum dla równowagi tracił kontakt z najbliższą okolicą. Zaczynała mieć coraz gorsze przeczucia co do ich zasadzki i powodzenia całej pogoni.

I to jedno, najgorsze założenie musiało się sprawdzić. Viglundczycy mianowicie odjechali, niezainteresowani zupełnie przeprawą na drugi brzeg. Edda na ten widok łupnęła białym czołem w skałę przed sobą. Jeszcze próbowali z Mikkelem ugrać coś na przygotowanej zawczasu pozycji. Ich improwizowany pojedynek wzbudził rechot u herszta Viglundingów. Kolejnego wesołka, którego śmieszyło nie to co trzeba, pewnie na dobranoc każe brańców odzierać żywcem ze skóry dla ukojenia nerwów po ciężkim dniu. Jego śmiech było słychać aż na skale, pomimo szumu przeciskającej się między kamieniami wody. Rozeźlona kurierka machnęła czekanem na oślep, za to z niemałą siłą, Mikkel odskoczył, a gdy zaatakowała powtórnie, złapał ją za nadgarstek i wciągnął za skałę. Wyrwała mu się z uścisku niemal natychmiast i wyjrzała w kierunku brzegu. Walka przyciągnęła na brzeg większość grupy niewolników. Jako publikę, a chwilę potem i uczestników przedstawienia, które skończyć się mogło tylko źle. Pułapka po raz kolejny okazała się nadzwyczaj skuteczna i trzech niewolników Viglunda walczyło już z silnym prądem. Edda naciągnęła cięciwę. W górskich rzekach nigdy nie wiadomo, kiedy grunt ucieknie spod nóg, a kiedy nagle znów się pojawi i będzie można pewnie stanąć. A dwaj z topielców mieli łuki. I wtedy, w najmniej odpowiednim momencie, uważne i zaniepokojone spojrzenia Mikkela wykrystalizowały się w słowa. Od razu w rozkaz. Jakby była jakimś zbójem, rezającym gardła dla chudych sakiewek albo samej radości zabijania. Jakby ich życie znaczyło dla niej tyle co nic, a nie tylko mniej niż żywot Dalijczyka.
- Nie jestem mordercą! - odwarknęła, i sama się przestraszyła braku pewności w swoim głosie.
Na koniec we własną zasadzkę złapali się obydwoje.

Tłusty głaz pokonali. Z jego najwyższego punktu Edda zdążyła jeszcze zobaczyć, że rosły herszt ściga konno biegnącą Irgun, za nim podąża dwóch jeźdzców, jego popleczników. Rathara nigdzie widać nie było, co mogło znaczyć wszystko, albo mogło nie znaczyć nic... Jednak Irgun uciekała.

Mikkel nie doskoczył do drugiego głazu, spadł w wodę, a chwilę potem Edda podążyła jego śladami. Jeszcze w powietrzu wiedziała, że się nie uda, udać się nie może, za słabo się wybiła. Potem jej kostka w jeździeckim bucie wykrzywiła się na obłej krawędzi kamienia, świsnęła w powietrzu włócznia, wypuszczona z rozrzuconych rozpaczliwie dla łapania równowagi rąk.

Woda spływająca z Gór Mglistych była zimna jak lód, chłód wgryzał się w ciało aż do kości, wyciskał dech z piersi. Nurt szarpał Eddą jak lalką. Wynurzyła się, tłukąc desperacko ramionami. Mikkel coś krzyczał, z bardzo daleka i bardzo niewyraźnie. Chciała mu odwrzasnąć, że sobie poradzi, niech się zajmie czymś ważnym, albo chociaż ważniejszym. Coś zacisnęło się mocarnie na jej talii, z ust wyleciał więc tylko jęk, a potem bezradny bulgot, kiedy zaczęła się przytapiać. Wyrwała zza paska nóż i sieknęła z furią na oślep, i jeszcze raz, i ponownie, zanim zdała sobie sprawę, że zimna obręcz zaciskająca się na jej ciele to lina, którą dla asekuracji skoku przywiązała się do skały. Próbowała się jeszcze na niej podciągnąć, ale prąd był zbyt silny. Przecięła sznur trzymanym w skostniałej dłoni nożem. Niemal natychmiast porwał ją nurt, obrócił, rzucił o podwodny głaz, wcisnął głowę pod wodę.

Było jej coraz zimniej i słabła, i wiedziała, jak to się skończy. Człowiek z zimnem nie wygrywa, najwyżej może uciec, zanim będzie za późno. Zdążyła pomyśleć, że nie chce tu umierać, nie w lodowatej wodzie i nie kiedy nie będzie to miało żadnego znaczenia.


 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 14-06-2015 o 23:28.
Asenat jest offline