Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2015, 22:35   #91
Asderuki
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Hans opuścił towarzystwo jakiś czas temu i właśnie z powrotem wracał do “Złotego Pawia”. Machnął już przyjacielsko kamratom wciąż siedzącym przy stoliku ale dał znak na bar i podążył ku niemu. Tam chwilę spędził szlifując swoje “migowo - tileańskie rozmówki sklepowe dla początkujących” gdy w końcu ta ciemnowłosa kelnerka rozbawiona do oporu roześmiała się przeszła na język ojczysty Mansteina który był zdecydowanie bardziej komunikatywny dla nich obojga. Jej reikspiel był zdecydowanie lepszy niż jego tileański. Wówczas łysy kapłan przypomniał sobie, że to chyba faktycznie u niej zamawiał wcześniej i wino i obiad. Teraz już się z nią chciał choć trochę zrobić jakieś tam wrażenie więc na pożegnanie powiedział jej te tileańskie “boungiorno” co akurat mu zdążyło zapaść w pamięć. To znów wywołało falę wesołości uroczej kelnereczki i zdziwienia u kapłana. - Ale to oznacza “dzień dobry”. - wyjaśniła mu gdy przestała się śmiać. - Ale też bardzo miłe. - dodała zaraz pocieszająco.

Odszedł więc od baru w całkiem dobrym humorze, zwłaszcza, że udało mu się załatwić co chciał na mieście i teraz mógł spokojnie usiąść ze współpodróżnikami iii… I właśnie wówczas wpadł w kłopoty. A dokładniej to kłopoty wpadły w niego. Przy tłoku panującym w karczmie wzrastajacym stopniowo ale nieubłaganie im bliżej było wieczora ktoś wpadł na niego od tyłu. Zaskoczony Ostermarczyk aby zachować równowagę no i nie wylać wina z dzbana i kufla które właśnie zamówił u sympatycznej kelnerki za pieniądze sponsora wyprawy postąpił ze dwa chwiejne i chaotyczne kroki. Pewnie by odzyskał balans ciała, równowagę ducha a i zbytnio trunku nie utracił ale sam wówczas wpadł na plecy okryte jakąś czernioną brygantyną. Plecy okazały się być połączone z całkiem szybkim ramieniem które odepchnęło go z powrotem w tył wbijając przy okazji łokieć w żołądek. Temu nagłemu zwrotowi sytuacji esseńczyk już nie dał rady sprostać, zwłaszcza, że nie chciał wylać zapitki więc wywalił się w końću jak długi na zadek a wino choć chlupnęło i polało się po dzbanie i kuflu to jednak w większości zostało w obu naczyniach.

Hans miał mimo to dobry humor więc uznał to za ciekawy zbieg okoliczności i bardziej ucieszył się z zachowania wina w mniej więcej całości niż przejął całą sytuacją. Dopiero jak jeszcze siedział na ziemi z trzymanym kuflem i dzbanem a ten facet z brygantyną odwrócił się, stał nad nim i zaczął się coś drzeć po obcemu, machać rękami i wskazywać coś na oklapnietego imperialnego zorientował się, że ten dla odmiany chyba bardziej się tym przejął od niego. A gdy się okazało, że jest razem z dwoma jakimiś znajomkami którzy potakująco kiwają głowami, też mają brygantyny i dorzucają swoje pretensjonalne trzy grosze dotarło do niego, że sprawa trzeba się zająć trochę bardziej.

- Słuchajcie chłopaki, przepraszam, że na was wpadłem ale ktoś mnie popchnął z tyłu. - rzekł w reikspiel gdy tamten pierwszy, jakiś opalony, smagły, na wojskowo ostrzyżony brunet chyba coś się go spytał czekając na odpowiedź. Nie był pewny po jakiemu tamten gada ale liczył, że w tym ogromnym, portowym mieście któryś z nich może załapie co mówi. A jeśli nie to chociaż domyślą się o co mu chodzi. Zdołał już podnieść się w kucki z wciąż trzymanym przez siebie winem które znów się chybotało ale jednak wciąż w większości pozostawało w środku gdy łapy tamtego nagle wystrzeliły do przodu uderzając go w barki i powalając z powrotem na podłogę co wywołało złośliwe śmiechy i komentarze całej trójki.

- Hej! Zostaw mnie! Jestem kapłanem! - wrzasnął nagle rozjuszony tą napaścią i impertynencją kapłan. Dotarło bowiem do niego, że tamci wcale nie chcą się dogadać i najwyraźniej szukają zaczepki którą on właśnie im niespodziewane dostarczył. Co więcej do tych trzech dołączył jeszcze jakiś krasnolud i młoda dziewczyna ostrzyżona krótko tak samo jak oni. Wszyscy mieli te charakterystyczne skórznie i sprawiali wrażenie pewnych siebie najemników czy żołnierzy. Szukających rozrywki i rozróby.

Ten “szef” jak go w myślach sklasyfikował Hans ruszył z pewnym siebie wyrazem twarzy, podpuszczany złośliwymi uwagami reszty towarzyszy by znów pewnie wywinąć jakiś numer łysemu na podłodze z dłońmi uwięzionymi w trzymanych naczyniach ale ten był tym razem gotowy. Gdy się zbliżył imperialny but wystrzelił do przodu, trafił w biodro i odepchnął napastnika. Ten zaskoczony takim podstępnym atakiem zdawałoby się bezbronnej ofiary cofnął się o krok w tył z jakimś pewnie przekleństwem zaskoczenia. To dało potrzebny czas kapłanowi by powstać na nogi.

- Cofnąć się psy! - warknął Manstein stojąc już na nogach. Teraz gdy już był w pionie okazało się, że jest tak samo wyrośnięty i krzepki jak ten prowodyr. A agresywna i pewna siebie postawa i głos świadcząca, że jej właściciel nie jest pierwszy raz w podobnej sytuacji a bo na całkiem pijanego i nieświadomego zagrożenia nie wyglądał. To wywołało cień zastanowienia na połowie tych obcych w skórzniach ale sprawę przesądził ten ich szef który dążył do dania nauczki obcemu. Poza tym była ich piątka a łysy może był postawny ale był sam. No i wciąż trzymał te głupie kufle. No i przecież nie byli jakimiś wymoczkami.

Hans widział, że ten szefu idzie na niego z zamiarem spuszczenia mu manta. Wiedział, że sam na piątkę to słabe kalkulacje. Ale dał wyraz rys jego charakteru wyniosły z huligańskich czasów młodości spędzony w dzielnicach esseńskiej biedoty. Czasami sam się dziwił jak niewiele brakowało by nie został jakimś hersztem banitów ściganym przez prawo. Dzięki jednak Sigmarowi i edyktowi z okazji rocznicy wstąpienia na tron miłosciwie im panującego Imperatora, podążył mimo wszystko kapłańską drogą. Jednak zawsze miał dość wojowniczą naturę a szkolenia w klasztorach i uczelniach tylko nadały jej szlachetny i pożyteczny kierunek ale jej nie stępiły. Co najwyżej wytłumiły niezbyt pochlebne zwyczaje i większość lapsusów językowych wynikłych z plebejskiego pochodzenia. W efekcie może Hans i był kapłanem ale kompletnie nie miał natury cichego, slęczącego przy księgach mnicha z mrocznej celi. Więc mimo, że rozsądek nakazywał ucieczkę albo chociaż krzyknięcie o pomoc do stolika obsiadłego przez towarzyszy to duma nie pozwalała mu jęczeć o pomoc i łaskę. Poza tym miał plan jak zniwelować choć część przewagi przeciwnika.

~ Trzeba ich rodzielić bo mnie chujki otoczą! ~ wiedział że wówczas z taką chmarą i lawiną ciosów spadajacych zewsząd nie miałby szans w pojedynkę. Rzucił okiem z trochę smętnym wzrokiem na wciąż trzymane wino. Trochę szkoda. Tyle się nawysilał najpierw by je zamówić a potem by go nie wylać a teraz…

Cisnął nagle i bez ostrzerzenia zawartością dzbanka w twarz szefa co już był przy nim i cofał ramię do zadania ciosu. Ten sapnął zaskoczony momentalnie się zatrzymując i przykładajac dłonie do oblanej i szczypiącej twarzy. Hans nie czekał tylko zdzielił go dzbankiem w te dłonie na twarzy i kopnął w żołądek posyłając go ze dwa kroki w tył w akompaniamencie zaskoczonych okrzyków i reszty najemników i zebranych gości. Manstein wykorzystał znów moment zaskoczenia wywołany jego “zdradzieckim” atakiem. Wiedział, ze musi się zwijać prędko bo w gruncie rzeczy ów zaatakowanemu szefowi nic nie było i zyskał na czasie tylko. Ale bitwy wygrywa się pracowicie rzezając batalion po batalionie a nie na raz całe wrogie armie.

Zaraz więc chlusnął zawartością kufla w twarze dziewczyny i krasnoluda którzy zareagowali podobnie jak ich szef. Niestety w tym momencie Hans został z dwoma pustymi naczyniami i ta improwizowana, płynna i smaczna amunicja już mu się skończyła. Ale miał jeszcze naczynia. Zdzielił więc kuflem krasnoluda wykorzystujac jego zaskoczenie. Uznał go za groźniejszego przeciwnika od watłej chłopczycy. Znów zyskał chwilę spokoju z kolejną dwójką ale pozostali dwaj najemnicy w końću ogarnęli sytuację na tyle, że ruszyli na niego bez zbędnej finezji dążąc do spuszczenia mu solidnego wpierdolu. Tak przynajmniej to wyglądało z ich zacietych rysów twarzy i bezkompromiowego dążenia do dopadniecia krnąbrnego kapłana.

~ Muszę być w ruchu! ~ Hans wiedział, że trochę im popsuł szyki i zaskoczył rozbijając siły główne ich grupki ale żaden z nich nie był załatwiony na dobre. Ot chwilowo zredukował ich przewagę liczebną z kurewsko wielkiej do znośnej. Cofnął się więc lekko w bok i do tyłu ze trzy kroki zmuszajac by podążyli za nim. Tak jak przypuszczał oddzielili się nieco od siebie na co po cichu liczył. Ta niewielka przerwa dawała mu szansę. Zaatakował nagle. Zamiast drobić kolejny krok do tyłu nagle zrobił go do przodu przez co znalazł się akurat na cios z łysiejącym, starszawym grubciem i kopnął go w brzuch zamiast uderzyć jak tamten oczekiwał. Kopnięcie bolało ale dało się znieść. Gdy tamten poleciał do tyły sigmaryta nie tracąc impetu kontynuował atak na już kompletnie tym zaskoczonego drugiego najmitę. Cios kuflem w bok głowy od cofającego się jeszcze moment temu kapłana kompletnie go zaskoczył. Hans wykorzystał sytuację i rozbił kufel ostatecznie na czarnowłosej czuprynie która była na wysokości jego piersi po ciosie wolnej ręki w brzuch który zgiął go w pół prawie. W efekcie pierwszy napastnik upadł na dechy podłogi. Hans zdązył mu sprzedać tylko jednego kopa w żebra i już musiał się zajać powracajacym grubciem z poczatkiem łysiny. A za jego plecami widział już wkurzonych szefa i krasnoluda który parli przez tłum i gości jak dwa tarany by się zrewanżować za podstepne numery Ostermarczyka.

Ale na razie miał tylko jednego przeciwnika. Plan rozdzielenia ich na razie działał i przynosił efekty. Wciąż jednak sprawa była na ostrzu noża a najemnicy mieli znacznie większe pole manewru od pojedynczego sigmaryty. Ale na razie wciąż miał tylko jednego przeciwnika…

Zamarkował znów kopnięcie w brzuch na co najemnik zareagował wyraźnie zwalniajac i szykując się na odparcie tego znanego już sobie ataku. Jego spojrzenie powedrowało ku nogom łysego obcego a garda obniżyła się gotowa zasłonić się przed atakującą nogą. Wówczas Hans doskoczył trzaskajac go najporstszym prostym w twarz. Cios był szybki ale słaby. W pojedynkę niewiele robił komuś kto miał choć minimalne doświadczenie w walkach. Zaraz za nim jednak poszybował kolejny z podobnym efektem ale na trzeci grubciu już był gotowy unosząc znów gardę gdy efekt zaskoczenia się skończył. Wówczas widząc że proste są już mało efektywnę Hans zaatakował sierpowym co obrońca sparował a zaraz potem znów sierpowym z drugiej strony. Ale tym razem zamiast trzaskać złapał go za potylicę jednocześnie odsuwajac się nieco w bok i ciskajac zaskoczony łeb z całym impetem w kant blatu pobliskiego stołu. Siła uderzenia byłą tak wielka, że głowa najmity aż odskoczyła z powrotem jak odbita piłka zostawiając na blacie krwawy rozbryzg i zęby z rozbitych warg, szczęki i nosa po czym bez najmniejszego jęku upadł bezwładnie na podłogę. To już drugi. Dobrze szło, teraz jeszcze tylko…

Spodziewał się, że ten ich szef i krasnolud już muszą być blisko ale sądził, że zdąży. Nie zdązył. Świat eksplodował mu bólem a gardło żałosnym jękiem gdy krasnoludzka pięść z siłą kafara wyladowała mu w nerach. Człowieka zgięło w pół tak samo jak przed chwilą jego przeciwników. Musiał zyskać moment by złapac oddech. Próbował kulawo oderwać się od przeciwnika ale krasnolud nie był w ciemię bity i wiedział jak wykorzystać przewagę i inicjatywę. Ponownie pięść wylądowała na ciele ofiary mimo, że teraz już częsciowo Hans zdołał zasłonić się ramieniem. Wciąż był jednak obolały i przygiety co ułatwiało robotę krasnoludowi. Kolejna pięść wylądowała prosto w na twarzy kapłana nieco już go ogłuszając. Wówczas do akcji włączł sie ten szef z punktu widzenia Hansa wręcz nagle po prostu zjawiając się przy nim. Jego dwie pięści wzięły potężny zamach i trafiły z impetem w plecy kapłana powalając go na płask na posadzkę. ~ Nie jest dobrze… ~ przemknęło mu przez głowę po tej całej serii połączonych ciosów gdy wciąż szumiało mu w głowie i miał kłopoty ze złapaniem oddechu.

Widział jak szefu już cofa nogę by mu sprzedać kopa w żebra. Zdołał w ostatniej chwli ubiec go i kopnąć go w piszczel. Kontrkopniecie nie było zbyt mocne ale trafiło na moment w jedyną trzymajacą cały balans ciała nogę więc brygantyniarzem zachwiało i musiał złapać równowagę. Jednak to dało khazadowi czas na akcję. Wykorzystał sytuację i złapał swoimi mocarnymi ramionami szyję leżącego na plecach kapłana. Ten poczuł jak ramie o twardości kamienia wzmaga nacisk na jego krtań z siłą imadła. W efekcie tego manewru krasnolud zaczął dusić jednocześnie unieruchamiajac go i wystawiając na ataki reszty jego kamratów. A dokłądniej to tej chłopczycy która zjawiła się nie wiadomo skąd i zaczęła kopać powalonego i prawie unieruchomionego Ostermarczyka. ~ Co za cholerna pchła! ~ wkurzył się na nią mimo powagi sytuacji.

Po ciosach miał problem z łapaniem oddechu a teraz przez stalowy uścisk kransoluda nie mógł złapac nowego. Wiedział, że to długo już nie potrwa. Ten szefu chyba też tak sądził bo przez już łzawiące i zamglone oczy kpałan widział jego złosliwy uśmieszek i zachęty jakimi zachęcał dziewczynę do skopania krnąbrnego obcego. Sądząc po triumfującym uśmieszku tamten sądził, że już wygrał i on i jego ludzie. Manstein jeszcze wierzgał próbując osłabić ramieniami osłabić nacisk ramion krasnoluda, jeszcze odganiał nogą czy drugą kopiąca go chłopczycę ale wygladało, ze już jest po sprawie.

Hans zdając sobie sprawę, że krasnolud jest za silny by się wyrwać i zbyt doświadczony by się mu wiwinąć, już harcząc z braku oddechu zaatakował krasnoluda na moment puszczając jego ramię jedną ręką. Wsadził palce w nozdrza i szarpnął bezlitoście rozrywajac tę delikatne mięso i ciagnąc za swoimi palcami szkarłatną półpłynną strugę. Krasnolud wrzasnął nagle puszczając pokonanego zdawałoby się człowieka i przykładając dłonie do okaleczonej twarzy. Nagły zwrot w walce i opetańczy wrzas khazada zaskoczył i brygantyniarza i dziewczynę którzy zatrzymali się i zawahali się próbując zorientowac sie co sie stało. Hans który wiedział co się stało nie wahał się ani trochę. Jednym płynnym ruchem sprzedał kopa w piszczel dziewczynie zaskakując ją całkowicie teraz ta krzyknęła odskakując poza zasieg powalonego kapłana.

Do ataku ruszył więc ten prowodyr zajścia ale znów nadział się na zasłonę hansowych butów. Kapłan nie zdążył przyjąć w pełni obronnej postawy więc tylko kopnął go buciorem w bok kolana stopując na chwilę. Najemnik sapnął i zacisnął zęby ale nadal miał zamiar wykończyć opornego przeciwnika cios jednak na moment go zatrzymał. Wóczas Manstein kopnął go ponownie dokładnie w te same kolano. Teraz jednak już cios był zadany z pełną mocą a nie z szybkiej, chaotycznej kontry. Najemnik zawył w niebogłosy i cofnął się z pół kroku przykładając odruchowo dłonie do bolacego miejsca. Teraz miał głowę znacznie niżej… Hansowy but wystrzelił ponownie trafiajac go w twarz przerywajac jego krzyk i wytrącając z równowagi. By nie upaść najemnik przyklęknął na załym kolanie. Ale teraz sigmaryta nie odpuszczał i jego but ponownie wylądował na głowie przeciwnika tym razem już przewracając go na podłogę.

Hans wreszcie zyskał czas by powstać na nogi. Chłopczyca która zdawała się być jako jedyna w miarę cała z przeciwników Mansteina patrzyła na niego niepewnie. Wyglądała na zaskoczoną czy wręcz przestraszoną taką nagłą odmianą sytuacji. Już miała faceta pod butami a tu nagle została z nim sama a ten już stał na nogach. Taka odmiana wyraźnie nie była jej na rękę. Nagle odezwał się ten ich powalony szef. Wrzeszczał pomimo boleści promieniującej z uszkodzonego kolana, wrzeszczał wściekle i rozkazująco. Pod wpływem jego wrzasku dziewczyna nerwowo oblizała wargi i z wahaniem ale jednak sięgnęła po nóż.

- Mała… Nie rób tego… - wysapał do niej ciężko dyszący, łysy sigmarita widząc stal w jej dłoniach. Stal odmieniała wszystko. Póki szło na czyste rękoczyny margines bezpieczeństwa był dosć spory. Ale stal w reku kompletnie odmieniała równowagę sił w jakiejkolwiek walce. - A ty się zamknij! Masz na nich zły wpływ! - warknął wściekle na powalonego szefa. Ruszył ku niemu by go wyłączyć z walki na dobre. Liczył, że bez jego wrzasków laska zwyczajnie spierdoli bo od początku mu na zbyt dzielną i odważną nie wygladała. Teraz miała nóż i też się wahała. A jakby Manstein dobył swojego mogło się zrobić naprawdę nieciekawie.

Powalony szef widząc nadciągajacego łysola próbował się zastawić nogami poodobnie jak ten chwilę wcześniej. Była to w końcu dość popularna i całkiem skuteczna w obronie technika potrafiaca zniechęcić mniej zdeterminowanego przeciwnika bolesnymi kopnięciami. Ale Hansa cieżko było uznać za przeciętnego przeciwnika. Wyłapał moment i złapał wierzgające nogi przeciwnika za nogawki. Złośliwie przekręcił zranione wcześniej kolano jakby chciał je faktyczne ukręcić jak zakrętkę. Facet wydarł się opętańczo i by złagodzić nacisk odwrócił się na brzuch. Wówczas niespodziewanie Hans go puścił i kopnął go bezlitośnie w bezbronne żebra. Nim ten się zwinął w kłebek od tego ciosu podeszwa hansowego buta wylądowała z impetem na jego potylicy przekazujac energię ciosu jego twarzy która z głośnym gruchnieciem trzasnęła o deski podłogi. - Prześpij się! - sapnął z satysfakcją Hans wiedząc, że wyeliminował go z walki wreszcie ostatecznie.

Za sobą usłyszał wsciekły, bojowy okrzyk powracajacego do walki krasnoluda. Opętany bólem i rządzą zemsty khazad runął z impetem na człowieka. Dziewczyna nadal stała niezdecydowana z nożem w ręku. Hans wiedział, że impet i masa oraz wsciekłosc są zdecydowanie po stronie krasnoluda. Zapowiadało się, na ciężką i długą walkę bowiem khazad dał się mu poznać jako krzepki i doświadczony wojownik a on sam już zebrał cięgi w tej walce i to własnie głównie od niego. A jeszcze była ta dziewczyna. Zapewne na solo nie była zbyt odważna ale jeśli by się uwikłał w walkę z khazadem pewnie znów by skorzystała z okazji jeśliby się nadażyła. A z tym jej nożem w łapie mogło być tym razem naprawdę groźne.

Manstein doznał olśnienia widząc nadbiegającego krasnoluda. Kopnął ku niemu ławę która posunęła się nagle zagradzajac wojownikowi dorgę. Ten nie zdoałał wyhamować i wpadł wprost na nią wykładajac się jak długi na podłogę. Sigmaryta nie miał zamiaru czekać aż sie podniesie i sprzedał mu szybkiego kopniaka czubkiem buta w twarz a potem kilka kolejnych w żebra pacyfikując go ostatecznie.

Przeniósł spojrzenie na tę ostatnią przeciwniczkę. Została tylko ona. Włąściwie to dziwił się czemu nie skorzystała z okazji i nie zrejterowała. - Noo pchełko… To zostaliśmy sami… - westchnął dysząc ciężko. Obite nery naprawde dawały mu się we znaki. Rozbite wargi też nie poprawiały mu nastroju. Ani te gorące miejsce przy skroni które jutro pewnie zmieni się w kolorowy siniak. - A mówiłem ci, że nie lubię jak się mnie kopie? - rzekł spluwajac na podłogę i ruszając w jej stronę. Czuł, że nie jest skora do walki nawet pomimo trzymanego noża. Przynajmniej nie kiedy musiałaby walczyć w pojedynku i otwarcie. Tak jak przypuszczał wytrzymała jakieś dwa kroki nim rzucia się do ucieczki wywołując salwe śmiechu u części obserwujacych a u kapłana triumfujący uśmieszek.

Jednak zamiast zwiać z knajpy cąłkowicie czmychnęła za jeden z opustoszałych podczas walki stołów. - Niee noo… Chyba nie chcesz sie ganiać wokół stołu co? - mruknął na poły rozbawiony na poły zirytowany Manstein. Rozumiał, że chciałą zwiać ale czuł, ze coś knuje. Wyglądało jakby grała na czas. Więc gdy po jednym kółku wokół stołu faktycznie sprytnie i skutecznie zachowywała cała odległość stołu między nimi postanowił sprawe zakońćzyć tak szybko jak się da. Jakoś bowiem póki widział przeciwnika na nogach nie uśmeichało mu się odpuścić. Jakby zwiała miałby już z głowy no ale jak tak jątrzyła go swoim widokiem to go cholera brała.

- Ahh taak… Taka z ciebie szpryciula? - rzekł przystajac po drugiej stronie stołu i usmiechajac sie lekko opierajac dłonie o blat stołu. Dziewczyna niepewnie zatrzymała sie dokłądnie naprzeciwko zachowując maksymalny dystan tych paru kroków obrobionego, drewnianego mebla między nimi. Po chwili wahania również uśmeichnęła się bezczelnie. Póki dzielił ich ten stół mogłą się tak ganiać z tym silniejszym i większym ale wolniejszym facetem całą noc. Hans również sie uśmiechnął szczerze bo naprawdę bawiła go myśl o tym co sie zaraz stanie.

Dłonie na krawędzi stołu złapał od początku z myślą o tym numerze. A chciał ją zagadać by się nie zdołała wywinąć co mu się udało. Teraz więc nagle i bez ostrzerzenia szarpnął w górę ramionami podrywajac stół w górę i wywracajac go. Zaskoczona dziewczyna pisnęła z przestrachu i cofnęła się chaotycznie od upadajacego mebla a łysy kapłan już pędził przez nagle pustą przestrzeń ku niej. Odwróciła się by zwiać dalej ale wpadłą wprost na wciąż siedzących przy jakimś stole biesiadników. Ci widząc, że szykuje się starcie pomiędzy drobną dziewczyną o swojskim języku a obcym, sporawym obcym facetem mieli dość jasno sprecyzowane sympatie. Jeden z nich stłukł butelkę i powoli wstał ze świeżo wyprodukowanym tulipanem. Hans zahamował gwałtownie widząc, ze z jednej uciekającej dziewczyny nagle ma do czynienia z całym, świeżym stolikiem potencjalnych oponentów. Usłyszał też jakieś krzyki i od wejścia zauważył dwóch nowych facetów w dziwnie podobnych brygantynach jak ta dziewczyna i jej koledzy.

***

Wielce niepocieszony był Galvin. Koło szynku zrobił się młyn i migał gdzieś tam Hans. Co gorsza krasnolud był tak skupiony na narzekaniu na jakość piwa, że nie przejął się w ogóle bójką. Dopiero kiedy zrozumiał że to jakieś obwiesie napadły na kapłana Sigmara jego zainteresowanie incydentem obróciło się o całe sto osiemdziesiąt stopni.
- O w dupe! Biją Hansa! - stwierdził krasnolud i zebrał się z krzesła.
Kiedy piwowar wybierał broń Manstein już skakał, biegał, lał się, wywalał sprzęty, a publiczność klaskała, śmiała się lub kibicowała. Krasnolud spojrzał bystro na towarzyszy po czym chwycił za siedzisko. Mógłby za księgę (wszak miał ich parę, a każda była ciężkim tomiszczem), ale dobry cios kantem książki w nasadę nosa zabija. Krzesło wydawało się dużo bezpieczniejsze, no i jeżeli jakiś debil wyleje na nie wino lub piwo nic się nie stanie. Tak uzbrojony Galvin ruszył na pomoc kapłanowi, który w tym czasie ścigał dziewczynę, która jako jedyna przetrwała starcie. Bić kobiety nie wypadało, więc krasnolud skierował się na jednego z podnoszących się drabów. Chwycił krzesełko za nogi i przywalił jednemu z nich w łeb. Drewno było solidne i uderzenie też. Tamten krzyknął zaskoczony, złapał się za głowę i spróbował umknąć, ale Galvin nie przestawał okładając go drewnem niczym strażnik miejski dorwanego rzezimieszka. Wróg w końcu odwinął się i wyprowadził mocny cios pięścią, ale ta trafiła na krzesło, którym się Galvin zastawił. Człowiek jęknął, kiedy pięść natrafiła na twarde drewno, ale nie powtrzymało go to. Kolejny cios poleciał na krasnoluda, a ten przyjął go na klatę. Cios zatrzymał się na torsie osłoniętym grubym materiałem szaty i wzmocnionej skórzni. Zaraz po nim poleciał kopniak który trafił Galvina w nogę. Piwowar tylko się zachwiał. Uderzenia były mocne, ale nie robiły na nim wielkiego wrażenia. Znów pięść poleciała w jego stronę, a dokładniej w twarz. Krasnolud i ten cios przyjął. Policzek zabolał rozcięty od środka. Tym razem zabolało. Ale zęby były całe.
W końcu Galvin odpowiedział. Krzesło poszło w kolano. A dokładniej trochę poniżej niego. Przez karczmę poniósł się krzyk, kiedy silne uderzenie wzruszyło nerwy i mięśnie. Noga wyprostowała się i gdyby staw pozwalał zgięłaby by się w kolanie drugą stronę. Ale nie mogła. Dlatego ból był niesłychany. Galvin jednak nie miał zamiaru przestać. To był dopiero początek… musiał sobie nadrobić po tym jak Hans rozbił prawie całą gromadkę obwiesiów.

Z racji, że czkawka młodej nie odpuszczała, w pewnym momencie dziewucha postanowiła zaczerpnąć tak zwanego świeżego powietrza. Nic tak w końcu na skołatany umysł i żołądek dobrze nie robi. Wyśliznęła się więc spomiędzy biesiadników i wywędrowała w meandry przykrczemne, gdzie nikt bez powodu nie chadzał. Później rozkoszowała się jakże pięknym wieczorem tej nocy. Trwało to ani długo ani krótko - tylko tyle, ile trwać powinno. Później Elena postanowiła wrócić do wesołej, podpitej gromadki. Wzięła głębszy wdech i pchnęła drzwi. Los chciał, że trafiła akurat do karczmy w kilka kroków za dwoma uprzejmymi mężczyznami. Chwila wystarczyła, by zoczyła Hansa, a potem Galvina i całą czeredkę walczących (jeszcze lub już nie).
- Ożeż w mordę... - zaklęła pod nosem. I schyliła się, bo coś poleciało w kierunku drzwi. Jakieś naczynie rozbryzło się na drewnie. Oho, tutaj chyba już bezpiecznie nie będzie. Dziewucha prześliznęła się boczkiem tak, by zoczyć, co kto i komu. Kiedy wysondowała, że jeden z uprzejmych mężczyzn, który wszedł przed nią do karczmy rozpoczął szarżę w kierunku Hansa, chwyciła za kufel i niewiele myśląc doskoczyła do mężczyzny od tyłu i z impetem wymierzyła cios w jego łepetynę tak, by się poskładał. Tu nie było czasu na zastanawianie się i na rozważanie, kto zaczął, czyja była wina i kto powinien oberwać. Przemyśli się później, teraz trzeba było zacząć działać. Hans i tak miał zbyt wiele na głowie.
Elena miała więcej szczęścia niż rozumu, bo jeden z dwójki drabów, którzy przed nią weszli do przybytku, padł ogłuszony. Nie spodziewał się ataku z tyłu od młodej i praworządnie wyglądającej (powiedzmy) niewiasty. Jednak kolorowo być nie mogło, drugi z koleżków widząc, co się dzieje, ruszył z impetem na Elenę. Wyszczerzył się w pół-czarnym uśmiechu i chciał ją powalić swoim ciężarem. Dziewczynie cudem udało się odskoczyć. Przewróciła się na jakiś stołek, obijając sobie przy tym porządnie kość ogonową. Nie miała jednak czasu na ubolewanie nad tym faktem, gdyż mężczyzna nadal miał ochotę jej dokopać. Instynkt wyraźnie jej podpowiadał, że jeśli mu się nie wywinie, za chwilę może być niebezpiecznie. Szybkość i zwinność przeciwko sile i zapewne sporo większym doświadczeniu. Siedząc jeszcze na pupie kopnęła więc w stołek, by poleciał pod nogi przeciwnikowi. Sama przetoczyła się szybko na brzuch, poderwała się na równe nogi i wskoczyła na wolny stolik. Mężczyzna pogonił za nią. Goście w karczmie w zastraszającym tempie się ewakuowali z frontu, przynajmniej z jego części. I pewnie Elenie udałoby się zrobić to, co zamierzała, gdyby złośliwość rzeczy martwych była choć trochę mniejsza. Dziewucha pośliznęła się na czymś tłustym na stole. Wywinęła prawie salto w powietrzu, a kiedy spadła, obwieś w brygantynie złapał ją za nogę. Ściągnął ją z blatu tak, że aż gruchnęła o podłogę. Na chwilę zabrakło jej tchu, a przed oczami zobaczyła jakże słynną ciemność. Być może w przypływie paniki (ewentualnie budzącego się dopiero kobiecego instynktu przetrwania) Elena tak wierzgnęła drugą nogą, że jej niezbyt czysty bucik znalazł się w bardzo niebezpiecznej dla mężczyzn okolicy i ugodził największy skarb, jaki mężczyźni noszą. Efekt był natychmiastowy. Dał dziewczynie możliwość odwrotu, z której naprawdę chętnie skorzystała. Czmychnęła w stronę drzwi, wpadła na kogoś, kto opuszczał przybytek i kuśtykając dała drapaka w bliżej nieokreślonym kierunku.

Czarodziej wstał od stołu i zbliżył się do miejsca potyczki ale nie miał zamiaru dołączać. Choć karczemne awantury nie były mu obce, nie lubił brać w nich udziału. Umiał walczyć wręcz ale nie tak dobrze jak jego towarzysze, magii zaś wolał nie używać, więc w tej sytuacji nie chciał ryzykować siniaków jeśli nie czegoś gorszego. Usadowił się by mieć dobry widok na kompanów i jedynie w sytuacji realnego zagrożenia któregoś z nich postanowił zaregować. Jak na razie Hans i Galvin radzili sobie na tyle dobrze, że nawet we dwóch powinni być w stanie roznieść bandę tutejszych obwiesiów. Czarodziej chciał co prawda pomóc Elenie z racji tego że była kobietą ale niewiasta wykazała się zadziwiającą zręcznością i nim Manfred zdążył zareagować załatwiła dwóch napastników po czym bezpieczna czmychnęła. Tak już spokojniejszy mag opierając się o ścianę dalej obserwował zajście.

Wolf wracał właśnie zza rogu karczmy gdzie skierował się za potrzebą. Chowając koszulę w spodnie nie zauważył jak coś wypadło z drzwi, uderzyło go niemal przewracając i pobiegło dalej. Rycerz dojrzał co prawda dłuższe włosy, ale nie skojarzył w uciekinierze Eleny. Spojrzał nieco zamroczony alkoholem na otwarte teraz drzwi od karczmy.
Jakiś tumult. Jakieś zamieszanie. Do jego uszu dochodził głośny gwa i trzask rozbijanych naczyń oraz łamanego drewna. Zmrużył oczy podejrzewając najgorszego i wszedł do środka. Szybko, jak na podpitą głowę, ocenił sytuację. Odetchnął z ulgą gdy zobaczył, że to tylko karczemna burda.
Hans i Galvin już się tłukli. Reszty nie było lub była zbyt pijana by brać aktywny udział. Ruszył zatem do ich stolika. Zatrzymał się tylko na moment by przepuścić dziewkę karczemną, która umknęła gdzieś na bok, byle z dala od awantury. Po raz kolejny tego wieczora zawiesił na jej podrygującym biuście wzrok i po chwili wznowił marsz. Znalazł się w kilku kolejnych krokach przy wspólnej ławie. Dał kuksańca leżącej pod stołem Youviel boleśnie trafiając w bok.
- Wstawać ferajna! - ryknął na całą karczmę chwytając się krawędzi stołu. - Kumpli nam biją!
Dwa razy uderzył kuflem o stół i już nie czekał aż się pozbierają. Ruszył zamiast tego w stronę Hansa, by wesprzeć towarzysza w burdzie. Wyminął leżące “zwłoki” niemal się samemu o nie zabijając.
- Galvin! - ryknął starając sobie przypomnieć wojenne zawołanie na zwieranie szyku. W końcu olśniło go gdy przypomniał sobie jak wołali stirlandzcy dziesiętnicy - W kupę!
Stanął obok kapłana w chwili gdy ten zamierzał ścierać się z kolejnymi awanturnikami. Rycerz nie miał ani krzesła, ani kufla. Miał za to pięści, którymi zaczął młócić pierwszego z odważniejszych. Zdołał wyprowadzić ze trzy ciosy zanim jego przeciwnik - Mikrej postury, ale za to zwinny facet o gęstej brodzie i tatuowanym ramieniu - wyswobodził się i odepchnął Wolfa. Zaraz też obok stolika przeszarżował inny uczestnik awantury, niczym byk wbijając się w stirlandzczyka, unosząc go i przebiegając z nim jeszcze kilka metrów, zanim nie rzucił go z hukiem na ziemię.
Uderzenie wydusiło z Wolfa całe powietrze. Przekręcił głowę z jękiem. Odruchowo szarpnął się w bok unikając ciosu na twarz. Osiłek który jeszcze niedawno udawał taran stęknął gdy pięść uderzyła o podłogę. Złożył się do następnego ciosu wciąż siedząc okrakiem na rycerzu, który tym razem nie zdołał uniknąć. Świat wybuchł i nabrał metalicznego posmaku, gdy z rozciętego policzka zaczęła się sączyć jucha.
W końcu zebrał siły i złapał swojego oprawcę obiema dłońmi za kark i pociągnął ku sobie na spotkanie podnoszącej się głowy. Czaszki zderzyły się lecz na korzyść tylko jednego z walczących. “Taran” oklapł oszołomiony i Wolf bez trudu mógł go z siebie zrzucić. Z pomocą - wpierw krzesła, a potem stołu - wstał niemal o własnych siłach na równe nogi, by ponownie dołączyć do awantury.

Słysząc zawołanie dowódcy piwowar dokończył okładanie następnego obwiesia, który zdołał mu zadać parę silnych kopniaków na klatę i po ramionach. Nogami sfatygowanego już krzesła Galvin dźgnął przeciwnika w brzuch, lecz jedna z nóg trafiła poniżej pasa, składając przeciwnika wpół. Krasnolud cofnął się trzymając przed sobą narzędzie rozboju i zajął pozycję u podnoszącego się Wolfganga konsolidując się w ten sposób w duet. Galvin mimo że poobijany wyglądał na zdecydowanie zadowolonego z możliwości wyładowania się na kimkolwiek. Szczerzył zaciśnięte, umorusane czerwienią zębiska, zaś z nosa ciekła mu strużka krwi. Oczy pałały bitewnym zapałem. Wraz z Wolfem zbliżyli się do Hansa, który bił następnego oponenta, aby zwiększych kohezję własnej grupy. Galvin wyręczył w końcu kapłana bijąc krzesłem pod kolana obwiesia, wywalając go na ziemię i wyłączając z dalszej rozróby. Piwowar sięgnął w pewnym momencie do kieszeni i cisnął czymś w karczmarza. Błysk w powietrzu, paru ludzi próbowało to złapać, ale ostatecznie dwie złote monety zostały zręcznie pochwycone przez gospodarza.
- To za szkody! - zawołał.

Hans stwierdził z zadowoleniem, że reszta grupy stopniowo również zaczynała sie włączać do bójki jak kto mógł. Przy nim byli już Wolf i Galvin z którymi walczyli razem ramię w ramię. Gdzieś tam kątem oka zoczył wywijającą Elenę i będącego w pogotowiu Manfreda. Brygantyniarze zaczęli się wyraźnie “kończyć” jednak w karczemnych gościach wstąpił chyba jakis lokalny. patrotyczny duch współnoty bo do bójki zaczęli dołączać kolejni i kolejni i w cholernie większej częsci raczej nie po stronie drużyny Wolf’a.

- Chodźże tu pchełko… - warknął do przestraszonej obrotem sprawy chłopczycy która została jako jedyna z pierwotnej grupy tych najemników czy żołnierzy. Widząc młodą i przestraszoną dziewczęcą twarz trochę zmiękł ale tak całkiem odpuścić jej nie chciał. Nie za te buty które mu sprzedała i wciaż czuł na żebrach ani za ten nóż którego nie odwążyła się użyć ale jednak dobyła na niego. Teraz częściowo zahukana pomiędzy okładającym gości krasnoludem a jego oponentami chyba próbowała się urwać ale kapłan wciąż miał ją na uwadze. Wychwycił moment i złapał ją za nadgarstek z nożem boleśnie wykręcając jej ramię aż posłuszna prawom anatomii i fizyki zgięła się jak scyzoryk i rozwarła dłoń wypuszczajac nóż na uwalane rozlanym trunkiem i jadłem dechy podłogi.

- Manfred! Do ciebie! - wrzasnął nawet dość wesoło jak na tę sytuację w stronę druzynowego czarodzieja i z impetem popchnął dziewczynę w stronę uczonego. Z ich czwórki tylko on był na tyle blisko i był wolny by ją złapać. Hans mógł co prawda zdzielić dziewczynę tak samo jak jej kompanów ale jakoś nie miał tak do końca sumienia. Co innego w walce albo jakby dalej machała tym nożem no ale tak bezlitosny to nie był by natrzaskać wątłej dziewczynie.

Ledwo jednak uwolniony od chłopczycy która trzepocząc ramionami dla zachowania równowagi pędziła na spotkanie Manfreda a już musiał się ogarniać od nastepnego wstajacego z ławy kamrata tego którym dopiero co zajął się Galvin. - Co wstajesz dobry człowieku… - rzekł Hans uderzajac uwolnionymi dłońmi w barki przeciwnika. Ten zaskoczony takim manewrem z powrotem opadł na siedzisko ławy. - Siedzenie jest zdrowsze… - kopnął w brzuch siedzącego nagle przeciwnika a ten jęknął i zgiął się, zaraz złapał go znów za ramiona i ku jego twarzy poszybowało hansowe kolano. Facet odbiłby się pewnie w tył ale kapłan trzymał go mocno uderzając jeszcze raz, i drugi i kolejnyaż nagle puścił go bez ostrzeżenia i ten wreszcie poszybował do tyłu na blat stołu który cąły czas był za nim ciągnąc za sobą łukowatą. szkarłatną smugę z rozbitych warg i nosa.

Wówczas Ostermarczyk usłyszał zakrzykniecie bojowe znane mu ze strilandzkich regimetnów. Od razu sie poczuł jak na polu bitwy. Urwał się od stołu po częsci już wyłaczonych przez nich z walki biesiadników i znalazł się przy Stirlandczyku. Znów czuł się jak wtedy na Wzgórzach… Zebrali się we trójkę mniej wiecej na srodku sali. A zewsząd spozierkali na nich wściekli, szykujący się do spuszczenia im łomotu Tileańczycy. Walka osiągnęła moment w kórym zaskoczenie wyparowało a mimo poczatkowych strat i razów większość jeszcze miała siły i ochotę na dalsze starcie. Przewaga liczebna miejscowych osiłków i zabijaków zdawała się być przygniatajaca. Jednak wijace się na podłodze jęczące lub ciche i nieruchome ciała mówiły jasno, że przyjezdni nie są łatwą zdobyczą a postawa świadczyła, że nie zamierzają oddać pola walki bez walki.

Wówczas z tłumu poleciał jakiś kufel który uderzył sigmaritę w ramię. Zaraz po nim nadleciał kolejny który przeleciał nad nimi i rozbił się na kimś lub na czymś. Wówczas imperialni zorientowali się, że gościom spodobał się ten pomysł i zaczęli szukać podobnej amunicji. Tarcz zaś przy sobie nie mieli by się przed nią zasłonić a pozostając na środku sali prosiliby się więc o kolejne trafienia.

- Za stół! - wrzasnął Hans nie mając zamiaru czekać aż tamci na serio rozpoczną kuflowe bombardowanie. Skoczył za jakiś stół i już widząc, już pierwszą lecącą ku nim fale kufli. Sapnął z wysiłku ale udało mu się w ostatniej chwili przewrócić ciężki mebel i schylić za nim. Usłyszał jak z hukiem kufle albo trzaskają głucho o przewrócony blat albo rozbijają się gdzieś za nimi na ścianie. I tedy klęcząc i czekając na nie wiadomo co zorientował się, że widzi na podłodze leżącą postać ich elfki. Dotarło do niego, że widać skitrał się przypadkowo za “ich” stołem.

Nie wyglądało jednak na to aby tym razem zapowiadało się na dzikie harce i rozrubę jaką poczyniła na ich pierwszej posiadówie. Ostroucha była miękka niczym przegotowana klucha i nie była w stanie nawet pożądnie usiedzieć a co dopiero ustać i jeszcze wziąć udział w potyczce. Ta karczemna bójka musiała się obyć bez niej i jej jakichkolwiek umiejętności. “Spieczony kurczak” jak to słyszała, że się z niej podśmiewują, był bliższy opróżnianiu żołądka niż rzucaniu kufli bądź innych elementów otoczenia.

Gdy kapłan popchnął w stronę czarodzieja kobietę ten w obronnym odruchu wyciągnął przed siebie ręce by złagodzić impet uderzenia. Dziewka zatrzymała się kilkanaście centymetrów przed zaskoczonym Manfredem. Jej twarz momentalnie pokryła się rumieńcem a mag rzucił szybkie spojrzenie w dół. Niefortunnie w chwili kontaktu jego dłonie wylądowały na jej biuście.
- Proszę wybaczyć młoda damo…- tyle zdążył powiedzieć nim owa dama zdzieliła go w twarz pięścią. Na szczęście nie miała na tyle siły by go oszołomić ale wyrwała go z zamyślenia nad niekomfortową sytuacją. Nie puszczając biustu wypowiedział kilka tajemniczych słów w lingua praestantia, skumulowana moc zaczarowała kobietę i pozbawiła ją przytomności. Bezbronna, asekurowana jego ramionami osunęła się na ziemię. Manfred rozejrzał się i szczęśliwie w powszechnym rabanie sama magiczną sztuczka nie przyciągnęła niczyjej uwagi. Dla pewności jednak postanowił szybko usadowić się w innym miejscu, tu jednak złośliwy los dał o sobie znać i popchnięty przez jakiegoś oprycha wylądował za stołem. Tuż obok Hansa i Youviel.
 
Asderuki jest offline