Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2015, 22:35   #91
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Hans opuścił towarzystwo jakiś czas temu i właśnie z powrotem wracał do “Złotego Pawia”. Machnął już przyjacielsko kamratom wciąż siedzącym przy stoliku ale dał znak na bar i podążył ku niemu. Tam chwilę spędził szlifując swoje “migowo - tileańskie rozmówki sklepowe dla początkujących” gdy w końcu ta ciemnowłosa kelnerka rozbawiona do oporu roześmiała się przeszła na język ojczysty Mansteina który był zdecydowanie bardziej komunikatywny dla nich obojga. Jej reikspiel był zdecydowanie lepszy niż jego tileański. Wówczas łysy kapłan przypomniał sobie, że to chyba faktycznie u niej zamawiał wcześniej i wino i obiad. Teraz już się z nią chciał choć trochę zrobić jakieś tam wrażenie więc na pożegnanie powiedział jej te tileańskie “boungiorno” co akurat mu zdążyło zapaść w pamięć. To znów wywołało falę wesołości uroczej kelnereczki i zdziwienia u kapłana. - Ale to oznacza “dzień dobry”. - wyjaśniła mu gdy przestała się śmiać. - Ale też bardzo miłe. - dodała zaraz pocieszająco.

Odszedł więc od baru w całkiem dobrym humorze, zwłaszcza, że udało mu się załatwić co chciał na mieście i teraz mógł spokojnie usiąść ze współpodróżnikami iii… I właśnie wówczas wpadł w kłopoty. A dokładniej to kłopoty wpadły w niego. Przy tłoku panującym w karczmie wzrastajacym stopniowo ale nieubłaganie im bliżej było wieczora ktoś wpadł na niego od tyłu. Zaskoczony Ostermarczyk aby zachować równowagę no i nie wylać wina z dzbana i kufla które właśnie zamówił u sympatycznej kelnerki za pieniądze sponsora wyprawy postąpił ze dwa chwiejne i chaotyczne kroki. Pewnie by odzyskał balans ciała, równowagę ducha a i zbytnio trunku nie utracił ale sam wówczas wpadł na plecy okryte jakąś czernioną brygantyną. Plecy okazały się być połączone z całkiem szybkim ramieniem które odepchnęło go z powrotem w tył wbijając przy okazji łokieć w żołądek. Temu nagłemu zwrotowi sytuacji esseńczyk już nie dał rady sprostać, zwłaszcza, że nie chciał wylać zapitki więc wywalił się w końću jak długi na zadek a wino choć chlupnęło i polało się po dzbanie i kuflu to jednak w większości zostało w obu naczyniach.

Hans miał mimo to dobry humor więc uznał to za ciekawy zbieg okoliczności i bardziej ucieszył się z zachowania wina w mniej więcej całości niż przejął całą sytuacją. Dopiero jak jeszcze siedział na ziemi z trzymanym kuflem i dzbanem a ten facet z brygantyną odwrócił się, stał nad nim i zaczął się coś drzeć po obcemu, machać rękami i wskazywać coś na oklapnietego imperialnego zorientował się, że ten dla odmiany chyba bardziej się tym przejął od niego. A gdy się okazało, że jest razem z dwoma jakimiś znajomkami którzy potakująco kiwają głowami, też mają brygantyny i dorzucają swoje pretensjonalne trzy grosze dotarło do niego, że sprawa trzeba się zająć trochę bardziej.

- Słuchajcie chłopaki, przepraszam, że na was wpadłem ale ktoś mnie popchnął z tyłu. - rzekł w reikspiel gdy tamten pierwszy, jakiś opalony, smagły, na wojskowo ostrzyżony brunet chyba coś się go spytał czekając na odpowiedź. Nie był pewny po jakiemu tamten gada ale liczył, że w tym ogromnym, portowym mieście któryś z nich może załapie co mówi. A jeśli nie to chociaż domyślą się o co mu chodzi. Zdołał już podnieść się w kucki z wciąż trzymanym przez siebie winem które znów się chybotało ale jednak wciąż w większości pozostawało w środku gdy łapy tamtego nagle wystrzeliły do przodu uderzając go w barki i powalając z powrotem na podłogę co wywołało złośliwe śmiechy i komentarze całej trójki.

- Hej! Zostaw mnie! Jestem kapłanem! - wrzasnął nagle rozjuszony tą napaścią i impertynencją kapłan. Dotarło bowiem do niego, że tamci wcale nie chcą się dogadać i najwyraźniej szukają zaczepki którą on właśnie im niespodziewane dostarczył. Co więcej do tych trzech dołączył jeszcze jakiś krasnolud i młoda dziewczyna ostrzyżona krótko tak samo jak oni. Wszyscy mieli te charakterystyczne skórznie i sprawiali wrażenie pewnych siebie najemników czy żołnierzy. Szukających rozrywki i rozróby.

Ten “szef” jak go w myślach sklasyfikował Hans ruszył z pewnym siebie wyrazem twarzy, podpuszczany złośliwymi uwagami reszty towarzyszy by znów pewnie wywinąć jakiś numer łysemu na podłodze z dłońmi uwięzionymi w trzymanych naczyniach ale ten był tym razem gotowy. Gdy się zbliżył imperialny but wystrzelił do przodu, trafił w biodro i odepchnął napastnika. Ten zaskoczony takim podstępnym atakiem zdawałoby się bezbronnej ofiary cofnął się o krok w tył z jakimś pewnie przekleństwem zaskoczenia. To dało potrzebny czas kapłanowi by powstać na nogi.

- Cofnąć się psy! - warknął Manstein stojąc już na nogach. Teraz gdy już był w pionie okazało się, że jest tak samo wyrośnięty i krzepki jak ten prowodyr. A agresywna i pewna siebie postawa i głos świadcząca, że jej właściciel nie jest pierwszy raz w podobnej sytuacji a bo na całkiem pijanego i nieświadomego zagrożenia nie wyglądał. To wywołało cień zastanowienia na połowie tych obcych w skórzniach ale sprawę przesądził ten ich szef który dążył do dania nauczki obcemu. Poza tym była ich piątka a łysy może był postawny ale był sam. No i wciąż trzymał te głupie kufle. No i przecież nie byli jakimiś wymoczkami.

Hans widział, że ten szefu idzie na niego z zamiarem spuszczenia mu manta. Wiedział, że sam na piątkę to słabe kalkulacje. Ale dał wyraz rys jego charakteru wyniosły z huligańskich czasów młodości spędzony w dzielnicach esseńskiej biedoty. Czasami sam się dziwił jak niewiele brakowało by nie został jakimś hersztem banitów ściganym przez prawo. Dzięki jednak Sigmarowi i edyktowi z okazji rocznicy wstąpienia na tron miłosciwie im panującego Imperatora, podążył mimo wszystko kapłańską drogą. Jednak zawsze miał dość wojowniczą naturę a szkolenia w klasztorach i uczelniach tylko nadały jej szlachetny i pożyteczny kierunek ale jej nie stępiły. Co najwyżej wytłumiły niezbyt pochlebne zwyczaje i większość lapsusów językowych wynikłych z plebejskiego pochodzenia. W efekcie może Hans i był kapłanem ale kompletnie nie miał natury cichego, slęczącego przy księgach mnicha z mrocznej celi. Więc mimo, że rozsądek nakazywał ucieczkę albo chociaż krzyknięcie o pomoc do stolika obsiadłego przez towarzyszy to duma nie pozwalała mu jęczeć o pomoc i łaskę. Poza tym miał plan jak zniwelować choć część przewagi przeciwnika.

~ Trzeba ich rodzielić bo mnie chujki otoczą! ~ wiedział że wówczas z taką chmarą i lawiną ciosów spadajacych zewsząd nie miałby szans w pojedynkę. Rzucił okiem z trochę smętnym wzrokiem na wciąż trzymane wino. Trochę szkoda. Tyle się nawysilał najpierw by je zamówić a potem by go nie wylać a teraz…

Cisnął nagle i bez ostrzerzenia zawartością dzbanka w twarz szefa co już był przy nim i cofał ramię do zadania ciosu. Ten sapnął zaskoczony momentalnie się zatrzymując i przykładajac dłonie do oblanej i szczypiącej twarzy. Hans nie czekał tylko zdzielił go dzbankiem w te dłonie na twarzy i kopnął w żołądek posyłając go ze dwa kroki w tył w akompaniamencie zaskoczonych okrzyków i reszty najemników i zebranych gości. Manstein wykorzystał znów moment zaskoczenia wywołany jego “zdradzieckim” atakiem. Wiedział, ze musi się zwijać prędko bo w gruncie rzeczy ów zaatakowanemu szefowi nic nie było i zyskał na czasie tylko. Ale bitwy wygrywa się pracowicie rzezając batalion po batalionie a nie na raz całe wrogie armie.

Zaraz więc chlusnął zawartością kufla w twarze dziewczyny i krasnoluda którzy zareagowali podobnie jak ich szef. Niestety w tym momencie Hans został z dwoma pustymi naczyniami i ta improwizowana, płynna i smaczna amunicja już mu się skończyła. Ale miał jeszcze naczynia. Zdzielił więc kuflem krasnoluda wykorzystujac jego zaskoczenie. Uznał go za groźniejszego przeciwnika od watłej chłopczycy. Znów zyskał chwilę spokoju z kolejną dwójką ale pozostali dwaj najemnicy w końću ogarnęli sytuację na tyle, że ruszyli na niego bez zbędnej finezji dążąc do spuszczenia mu solidnego wpierdolu. Tak przynajmniej to wyglądało z ich zacietych rysów twarzy i bezkompromiowego dążenia do dopadniecia krnąbrnego kapłana.

~ Muszę być w ruchu! ~ Hans wiedział, że trochę im popsuł szyki i zaskoczył rozbijając siły główne ich grupki ale żaden z nich nie był załatwiony na dobre. Ot chwilowo zredukował ich przewagę liczebną z kurewsko wielkiej do znośnej. Cofnął się więc lekko w bok i do tyłu ze trzy kroki zmuszajac by podążyli za nim. Tak jak przypuszczał oddzielili się nieco od siebie na co po cichu liczył. Ta niewielka przerwa dawała mu szansę. Zaatakował nagle. Zamiast drobić kolejny krok do tyłu nagle zrobił go do przodu przez co znalazł się akurat na cios z łysiejącym, starszawym grubciem i kopnął go w brzuch zamiast uderzyć jak tamten oczekiwał. Kopnięcie bolało ale dało się znieść. Gdy tamten poleciał do tyły sigmaryta nie tracąc impetu kontynuował atak na już kompletnie tym zaskoczonego drugiego najmitę. Cios kuflem w bok głowy od cofającego się jeszcze moment temu kapłana kompletnie go zaskoczył. Hans wykorzystał sytuację i rozbił kufel ostatecznie na czarnowłosej czuprynie która była na wysokości jego piersi po ciosie wolnej ręki w brzuch który zgiął go w pół prawie. W efekcie pierwszy napastnik upadł na dechy podłogi. Hans zdązył mu sprzedać tylko jednego kopa w żebra i już musiał się zajać powracajacym grubciem z poczatkiem łysiny. A za jego plecami widział już wkurzonych szefa i krasnoluda który parli przez tłum i gości jak dwa tarany by się zrewanżować za podstepne numery Ostermarczyka.

Ale na razie miał tylko jednego przeciwnika. Plan rozdzielenia ich na razie działał i przynosił efekty. Wciąż jednak sprawa była na ostrzu noża a najemnicy mieli znacznie większe pole manewru od pojedynczego sigmaryty. Ale na razie wciąż miał tylko jednego przeciwnika…

Zamarkował znów kopnięcie w brzuch na co najemnik zareagował wyraźnie zwalniajac i szykując się na odparcie tego znanego już sobie ataku. Jego spojrzenie powedrowało ku nogom łysego obcego a garda obniżyła się gotowa zasłonić się przed atakującą nogą. Wówczas Hans doskoczył trzaskajac go najporstszym prostym w twarz. Cios był szybki ale słaby. W pojedynkę niewiele robił komuś kto miał choć minimalne doświadczenie w walkach. Zaraz za nim jednak poszybował kolejny z podobnym efektem ale na trzeci grubciu już był gotowy unosząc znów gardę gdy efekt zaskoczenia się skończył. Wówczas widząc że proste są już mało efektywnę Hans zaatakował sierpowym co obrońca sparował a zaraz potem znów sierpowym z drugiej strony. Ale tym razem zamiast trzaskać złapał go za potylicę jednocześnie odsuwajac się nieco w bok i ciskajac zaskoczony łeb z całym impetem w kant blatu pobliskiego stołu. Siła uderzenia byłą tak wielka, że głowa najmity aż odskoczyła z powrotem jak odbita piłka zostawiając na blacie krwawy rozbryzg i zęby z rozbitych warg, szczęki i nosa po czym bez najmniejszego jęku upadł bezwładnie na podłogę. To już drugi. Dobrze szło, teraz jeszcze tylko…

Spodziewał się, że ten ich szef i krasnolud już muszą być blisko ale sądził, że zdąży. Nie zdązył. Świat eksplodował mu bólem a gardło żałosnym jękiem gdy krasnoludzka pięść z siłą kafara wyladowała mu w nerach. Człowieka zgięło w pół tak samo jak przed chwilą jego przeciwników. Musiał zyskać moment by złapac oddech. Próbował kulawo oderwać się od przeciwnika ale krasnolud nie był w ciemię bity i wiedział jak wykorzystać przewagę i inicjatywę. Ponownie pięść wylądowała na ciele ofiary mimo, że teraz już częsciowo Hans zdołał zasłonić się ramieniem. Wciąż był jednak obolały i przygiety co ułatwiało robotę krasnoludowi. Kolejna pięść wylądowała prosto w na twarzy kapłana nieco już go ogłuszając. Wówczas do akcji włączł sie ten szef z punktu widzenia Hansa wręcz nagle po prostu zjawiając się przy nim. Jego dwie pięści wzięły potężny zamach i trafiły z impetem w plecy kapłana powalając go na płask na posadzkę. ~ Nie jest dobrze… ~ przemknęło mu przez głowę po tej całej serii połączonych ciosów gdy wciąż szumiało mu w głowie i miał kłopoty ze złapaniem oddechu.

Widział jak szefu już cofa nogę by mu sprzedać kopa w żebra. Zdołał w ostatniej chwli ubiec go i kopnąć go w piszczel. Kontrkopniecie nie było zbyt mocne ale trafiło na moment w jedyną trzymajacą cały balans ciała nogę więc brygantyniarzem zachwiało i musiał złapać równowagę. Jednak to dało khazadowi czas na akcję. Wykorzystał sytuację i złapał swoimi mocarnymi ramionami szyję leżącego na plecach kapłana. Ten poczuł jak ramie o twardości kamienia wzmaga nacisk na jego krtań z siłą imadła. W efekcie tego manewru krasnolud zaczął dusić jednocześnie unieruchamiajac go i wystawiając na ataki reszty jego kamratów. A dokłądniej to tej chłopczycy która zjawiła się nie wiadomo skąd i zaczęła kopać powalonego i prawie unieruchomionego Ostermarczyka. ~ Co za cholerna pchła! ~ wkurzył się na nią mimo powagi sytuacji.

Po ciosach miał problem z łapaniem oddechu a teraz przez stalowy uścisk kransoluda nie mógł złapac nowego. Wiedział, że to długo już nie potrwa. Ten szefu chyba też tak sądził bo przez już łzawiące i zamglone oczy kpałan widział jego złosliwy uśmieszek i zachęty jakimi zachęcał dziewczynę do skopania krnąbrnego obcego. Sądząc po triumfującym uśmieszku tamten sądził, że już wygrał i on i jego ludzie. Manstein jeszcze wierzgał próbując osłabić ramieniami osłabić nacisk ramion krasnoluda, jeszcze odganiał nogą czy drugą kopiąca go chłopczycę ale wygladało, ze już jest po sprawie.

Hans zdając sobie sprawę, że krasnolud jest za silny by się wyrwać i zbyt doświadczony by się mu wiwinąć, już harcząc z braku oddechu zaatakował krasnoluda na moment puszczając jego ramię jedną ręką. Wsadził palce w nozdrza i szarpnął bezlitoście rozrywajac tę delikatne mięso i ciagnąc za swoimi palcami szkarłatną półpłynną strugę. Krasnolud wrzasnął nagle puszczając pokonanego zdawałoby się człowieka i przykładając dłonie do okaleczonej twarzy. Nagły zwrot w walce i opetańczy wrzas khazada zaskoczył i brygantyniarza i dziewczynę którzy zatrzymali się i zawahali się próbując zorientowac sie co sie stało. Hans który wiedział co się stało nie wahał się ani trochę. Jednym płynnym ruchem sprzedał kopa w piszczel dziewczynie zaskakując ją całkowicie teraz ta krzyknęła odskakując poza zasieg powalonego kapłana.

Do ataku ruszył więc ten prowodyr zajścia ale znów nadział się na zasłonę hansowych butów. Kapłan nie zdążył przyjąć w pełni obronnej postawy więc tylko kopnął go buciorem w bok kolana stopując na chwilę. Najemnik sapnął i zacisnął zęby ale nadal miał zamiar wykończyć opornego przeciwnika cios jednak na moment go zatrzymał. Wóczas Manstein kopnął go ponownie dokładnie w te same kolano. Teraz jednak już cios był zadany z pełną mocą a nie z szybkiej, chaotycznej kontry. Najemnik zawył w niebogłosy i cofnął się z pół kroku przykładając odruchowo dłonie do bolacego miejsca. Teraz miał głowę znacznie niżej… Hansowy but wystrzelił ponownie trafiajac go w twarz przerywajac jego krzyk i wytrącając z równowagi. By nie upaść najemnik przyklęknął na załym kolanie. Ale teraz sigmaryta nie odpuszczał i jego but ponownie wylądował na głowie przeciwnika tym razem już przewracając go na podłogę.

Hans wreszcie zyskał czas by powstać na nogi. Chłopczyca która zdawała się być jako jedyna w miarę cała z przeciwników Mansteina patrzyła na niego niepewnie. Wyglądała na zaskoczoną czy wręcz przestraszoną taką nagłą odmianą sytuacji. Już miała faceta pod butami a tu nagle została z nim sama a ten już stał na nogach. Taka odmiana wyraźnie nie była jej na rękę. Nagle odezwał się ten ich powalony szef. Wrzeszczał pomimo boleści promieniującej z uszkodzonego kolana, wrzeszczał wściekle i rozkazująco. Pod wpływem jego wrzasku dziewczyna nerwowo oblizała wargi i z wahaniem ale jednak sięgnęła po nóż.

- Mała… Nie rób tego… - wysapał do niej ciężko dyszący, łysy sigmarita widząc stal w jej dłoniach. Stal odmieniała wszystko. Póki szło na czyste rękoczyny margines bezpieczeństwa był dosć spory. Ale stal w reku kompletnie odmieniała równowagę sił w jakiejkolwiek walce. - A ty się zamknij! Masz na nich zły wpływ! - warknął wściekle na powalonego szefa. Ruszył ku niemu by go wyłączyć z walki na dobre. Liczył, że bez jego wrzasków laska zwyczajnie spierdoli bo od początku mu na zbyt dzielną i odważną nie wygladała. Teraz miała nóż i też się wahała. A jakby Manstein dobył swojego mogło się zrobić naprawdę nieciekawie.

Powalony szef widząc nadciągajacego łysola próbował się zastawić nogami poodobnie jak ten chwilę wcześniej. Była to w końcu dość popularna i całkiem skuteczna w obronie technika potrafiaca zniechęcić mniej zdeterminowanego przeciwnika bolesnymi kopnięciami. Ale Hansa cieżko było uznać za przeciętnego przeciwnika. Wyłapał moment i złapał wierzgające nogi przeciwnika za nogawki. Złośliwie przekręcił zranione wcześniej kolano jakby chciał je faktyczne ukręcić jak zakrętkę. Facet wydarł się opętańczo i by złagodzić nacisk odwrócił się na brzuch. Wówczas niespodziewanie Hans go puścił i kopnął go bezlitośnie w bezbronne żebra. Nim ten się zwinął w kłebek od tego ciosu podeszwa hansowego buta wylądowała z impetem na jego potylicy przekazujac energię ciosu jego twarzy która z głośnym gruchnieciem trzasnęła o deski podłogi. - Prześpij się! - sapnął z satysfakcją Hans wiedząc, że wyeliminował go z walki wreszcie ostatecznie.

Za sobą usłyszał wsciekły, bojowy okrzyk powracajacego do walki krasnoluda. Opętany bólem i rządzą zemsty khazad runął z impetem na człowieka. Dziewczyna nadal stała niezdecydowana z nożem w ręku. Hans wiedział, że impet i masa oraz wsciekłosc są zdecydowanie po stronie krasnoluda. Zapowiadało się, na ciężką i długą walkę bowiem khazad dał się mu poznać jako krzepki i doświadczony wojownik a on sam już zebrał cięgi w tej walce i to własnie głównie od niego. A jeszcze była ta dziewczyna. Zapewne na solo nie była zbyt odważna ale jeśli by się uwikłał w walkę z khazadem pewnie znów by skorzystała z okazji jeśliby się nadażyła. A z tym jej nożem w łapie mogło być tym razem naprawdę groźne.

Manstein doznał olśnienia widząc nadbiegającego krasnoluda. Kopnął ku niemu ławę która posunęła się nagle zagradzajac wojownikowi dorgę. Ten nie zdoałał wyhamować i wpadł wprost na nią wykładajac się jak długi na podłogę. Sigmaryta nie miał zamiaru czekać aż sie podniesie i sprzedał mu szybkiego kopniaka czubkiem buta w twarz a potem kilka kolejnych w żebra pacyfikując go ostatecznie.

Przeniósł spojrzenie na tę ostatnią przeciwniczkę. Została tylko ona. Włąściwie to dziwił się czemu nie skorzystała z okazji i nie zrejterowała. - Noo pchełko… To zostaliśmy sami… - westchnął dysząc ciężko. Obite nery naprawde dawały mu się we znaki. Rozbite wargi też nie poprawiały mu nastroju. Ani te gorące miejsce przy skroni które jutro pewnie zmieni się w kolorowy siniak. - A mówiłem ci, że nie lubię jak się mnie kopie? - rzekł spluwajac na podłogę i ruszając w jej stronę. Czuł, że nie jest skora do walki nawet pomimo trzymanego noża. Przynajmniej nie kiedy musiałaby walczyć w pojedynku i otwarcie. Tak jak przypuszczał wytrzymała jakieś dwa kroki nim rzucia się do ucieczki wywołując salwe śmiechu u części obserwujacych a u kapłana triumfujący uśmieszek.

Jednak zamiast zwiać z knajpy cąłkowicie czmychnęła za jeden z opustoszałych podczas walki stołów. - Niee noo… Chyba nie chcesz sie ganiać wokół stołu co? - mruknął na poły rozbawiony na poły zirytowany Manstein. Rozumiał, że chciałą zwiać ale czuł, ze coś knuje. Wyglądało jakby grała na czas. Więc gdy po jednym kółku wokół stołu faktycznie sprytnie i skutecznie zachowywała cała odległość stołu między nimi postanowił sprawe zakońćzyć tak szybko jak się da. Jakoś bowiem póki widział przeciwnika na nogach nie uśmeichało mu się odpuścić. Jakby zwiała miałby już z głowy no ale jak tak jątrzyła go swoim widokiem to go cholera brała.

- Ahh taak… Taka z ciebie szpryciula? - rzekł przystajac po drugiej stronie stołu i usmiechajac sie lekko opierajac dłonie o blat stołu. Dziewczyna niepewnie zatrzymała sie dokłądnie naprzeciwko zachowując maksymalny dystan tych paru kroków obrobionego, drewnianego mebla między nimi. Po chwili wahania również uśmeichnęła się bezczelnie. Póki dzielił ich ten stół mogłą się tak ganiać z tym silniejszym i większym ale wolniejszym facetem całą noc. Hans również sie uśmiechnął szczerze bo naprawdę bawiła go myśl o tym co sie zaraz stanie.

Dłonie na krawędzi stołu złapał od początku z myślą o tym numerze. A chciał ją zagadać by się nie zdołała wywinąć co mu się udało. Teraz więc nagle i bez ostrzerzenia szarpnął w górę ramionami podrywajac stół w górę i wywracajac go. Zaskoczona dziewczyna pisnęła z przestrachu i cofnęła się chaotycznie od upadajacego mebla a łysy kapłan już pędził przez nagle pustą przestrzeń ku niej. Odwróciła się by zwiać dalej ale wpadłą wprost na wciąż siedzących przy jakimś stole biesiadników. Ci widząc, że szykuje się starcie pomiędzy drobną dziewczyną o swojskim języku a obcym, sporawym obcym facetem mieli dość jasno sprecyzowane sympatie. Jeden z nich stłukł butelkę i powoli wstał ze świeżo wyprodukowanym tulipanem. Hans zahamował gwałtownie widząc, ze z jednej uciekającej dziewczyny nagle ma do czynienia z całym, świeżym stolikiem potencjalnych oponentów. Usłyszał też jakieś krzyki i od wejścia zauważył dwóch nowych facetów w dziwnie podobnych brygantynach jak ta dziewczyna i jej koledzy.

***

Wielce niepocieszony był Galvin. Koło szynku zrobił się młyn i migał gdzieś tam Hans. Co gorsza krasnolud był tak skupiony na narzekaniu na jakość piwa, że nie przejął się w ogóle bójką. Dopiero kiedy zrozumiał że to jakieś obwiesie napadły na kapłana Sigmara jego zainteresowanie incydentem obróciło się o całe sto osiemdziesiąt stopni.
- O w dupe! Biją Hansa! - stwierdził krasnolud i zebrał się z krzesła.
Kiedy piwowar wybierał broń Manstein już skakał, biegał, lał się, wywalał sprzęty, a publiczność klaskała, śmiała się lub kibicowała. Krasnolud spojrzał bystro na towarzyszy po czym chwycił za siedzisko. Mógłby za księgę (wszak miał ich parę, a każda była ciężkim tomiszczem), ale dobry cios kantem książki w nasadę nosa zabija. Krzesło wydawało się dużo bezpieczniejsze, no i jeżeli jakiś debil wyleje na nie wino lub piwo nic się nie stanie. Tak uzbrojony Galvin ruszył na pomoc kapłanowi, który w tym czasie ścigał dziewczynę, która jako jedyna przetrwała starcie. Bić kobiety nie wypadało, więc krasnolud skierował się na jednego z podnoszących się drabów. Chwycił krzesełko za nogi i przywalił jednemu z nich w łeb. Drewno było solidne i uderzenie też. Tamten krzyknął zaskoczony, złapał się za głowę i spróbował umknąć, ale Galvin nie przestawał okładając go drewnem niczym strażnik miejski dorwanego rzezimieszka. Wróg w końcu odwinął się i wyprowadził mocny cios pięścią, ale ta trafiła na krzesło, którym się Galvin zastawił. Człowiek jęknął, kiedy pięść natrafiła na twarde drewno, ale nie powtrzymało go to. Kolejny cios poleciał na krasnoluda, a ten przyjął go na klatę. Cios zatrzymał się na torsie osłoniętym grubym materiałem szaty i wzmocnionej skórzni. Zaraz po nim poleciał kopniak który trafił Galvina w nogę. Piwowar tylko się zachwiał. Uderzenia były mocne, ale nie robiły na nim wielkiego wrażenia. Znów pięść poleciała w jego stronę, a dokładniej w twarz. Krasnolud i ten cios przyjął. Policzek zabolał rozcięty od środka. Tym razem zabolało. Ale zęby były całe.
W końcu Galvin odpowiedział. Krzesło poszło w kolano. A dokładniej trochę poniżej niego. Przez karczmę poniósł się krzyk, kiedy silne uderzenie wzruszyło nerwy i mięśnie. Noga wyprostowała się i gdyby staw pozwalał zgięłaby by się w kolanie drugą stronę. Ale nie mogła. Dlatego ból był niesłychany. Galvin jednak nie miał zamiaru przestać. To był dopiero początek… musiał sobie nadrobić po tym jak Hans rozbił prawie całą gromadkę obwiesiów.

Z racji, że czkawka młodej nie odpuszczała, w pewnym momencie dziewucha postanowiła zaczerpnąć tak zwanego świeżego powietrza. Nic tak w końcu na skołatany umysł i żołądek dobrze nie robi. Wyśliznęła się więc spomiędzy biesiadników i wywędrowała w meandry przykrczemne, gdzie nikt bez powodu nie chadzał. Później rozkoszowała się jakże pięknym wieczorem tej nocy. Trwało to ani długo ani krótko - tylko tyle, ile trwać powinno. Później Elena postanowiła wrócić do wesołej, podpitej gromadki. Wzięła głębszy wdech i pchnęła drzwi. Los chciał, że trafiła akurat do karczmy w kilka kroków za dwoma uprzejmymi mężczyznami. Chwila wystarczyła, by zoczyła Hansa, a potem Galvina i całą czeredkę walczących (jeszcze lub już nie).
- Ożeż w mordę... - zaklęła pod nosem. I schyliła się, bo coś poleciało w kierunku drzwi. Jakieś naczynie rozbryzło się na drewnie. Oho, tutaj chyba już bezpiecznie nie będzie. Dziewucha prześliznęła się boczkiem tak, by zoczyć, co kto i komu. Kiedy wysondowała, że jeden z uprzejmych mężczyzn, który wszedł przed nią do karczmy rozpoczął szarżę w kierunku Hansa, chwyciła za kufel i niewiele myśląc doskoczyła do mężczyzny od tyłu i z impetem wymierzyła cios w jego łepetynę tak, by się poskładał. Tu nie było czasu na zastanawianie się i na rozważanie, kto zaczął, czyja była wina i kto powinien oberwać. Przemyśli się później, teraz trzeba było zacząć działać. Hans i tak miał zbyt wiele na głowie.
Elena miała więcej szczęścia niż rozumu, bo jeden z dwójki drabów, którzy przed nią weszli do przybytku, padł ogłuszony. Nie spodziewał się ataku z tyłu od młodej i praworządnie wyglądającej (powiedzmy) niewiasty. Jednak kolorowo być nie mogło, drugi z koleżków widząc, co się dzieje, ruszył z impetem na Elenę. Wyszczerzył się w pół-czarnym uśmiechu i chciał ją powalić swoim ciężarem. Dziewczynie cudem udało się odskoczyć. Przewróciła się na jakiś stołek, obijając sobie przy tym porządnie kość ogonową. Nie miała jednak czasu na ubolewanie nad tym faktem, gdyż mężczyzna nadal miał ochotę jej dokopać. Instynkt wyraźnie jej podpowiadał, że jeśli mu się nie wywinie, za chwilę może być niebezpiecznie. Szybkość i zwinność przeciwko sile i zapewne sporo większym doświadczeniu. Siedząc jeszcze na pupie kopnęła więc w stołek, by poleciał pod nogi przeciwnikowi. Sama przetoczyła się szybko na brzuch, poderwała się na równe nogi i wskoczyła na wolny stolik. Mężczyzna pogonił za nią. Goście w karczmie w zastraszającym tempie się ewakuowali z frontu, przynajmniej z jego części. I pewnie Elenie udałoby się zrobić to, co zamierzała, gdyby złośliwość rzeczy martwych była choć trochę mniejsza. Dziewucha pośliznęła się na czymś tłustym na stole. Wywinęła prawie salto w powietrzu, a kiedy spadła, obwieś w brygantynie złapał ją za nogę. Ściągnął ją z blatu tak, że aż gruchnęła o podłogę. Na chwilę zabrakło jej tchu, a przed oczami zobaczyła jakże słynną ciemność. Być może w przypływie paniki (ewentualnie budzącego się dopiero kobiecego instynktu przetrwania) Elena tak wierzgnęła drugą nogą, że jej niezbyt czysty bucik znalazł się w bardzo niebezpiecznej dla mężczyzn okolicy i ugodził największy skarb, jaki mężczyźni noszą. Efekt był natychmiastowy. Dał dziewczynie możliwość odwrotu, z której naprawdę chętnie skorzystała. Czmychnęła w stronę drzwi, wpadła na kogoś, kto opuszczał przybytek i kuśtykając dała drapaka w bliżej nieokreślonym kierunku.

Czarodziej wstał od stołu i zbliżył się do miejsca potyczki ale nie miał zamiaru dołączać. Choć karczemne awantury nie były mu obce, nie lubił brać w nich udziału. Umiał walczyć wręcz ale nie tak dobrze jak jego towarzysze, magii zaś wolał nie używać, więc w tej sytuacji nie chciał ryzykować siniaków jeśli nie czegoś gorszego. Usadowił się by mieć dobry widok na kompanów i jedynie w sytuacji realnego zagrożenia któregoś z nich postanowił zaregować. Jak na razie Hans i Galvin radzili sobie na tyle dobrze, że nawet we dwóch powinni być w stanie roznieść bandę tutejszych obwiesiów. Czarodziej chciał co prawda pomóc Elenie z racji tego że była kobietą ale niewiasta wykazała się zadziwiającą zręcznością i nim Manfred zdążył zareagować załatwiła dwóch napastników po czym bezpieczna czmychnęła. Tak już spokojniejszy mag opierając się o ścianę dalej obserwował zajście.

Wolf wracał właśnie zza rogu karczmy gdzie skierował się za potrzebą. Chowając koszulę w spodnie nie zauważył jak coś wypadło z drzwi, uderzyło go niemal przewracając i pobiegło dalej. Rycerz dojrzał co prawda dłuższe włosy, ale nie skojarzył w uciekinierze Eleny. Spojrzał nieco zamroczony alkoholem na otwarte teraz drzwi od karczmy.
Jakiś tumult. Jakieś zamieszanie. Do jego uszu dochodził głośny gwa i trzask rozbijanych naczyń oraz łamanego drewna. Zmrużył oczy podejrzewając najgorszego i wszedł do środka. Szybko, jak na podpitą głowę, ocenił sytuację. Odetchnął z ulgą gdy zobaczył, że to tylko karczemna burda.
Hans i Galvin już się tłukli. Reszty nie było lub była zbyt pijana by brać aktywny udział. Ruszył zatem do ich stolika. Zatrzymał się tylko na moment by przepuścić dziewkę karczemną, która umknęła gdzieś na bok, byle z dala od awantury. Po raz kolejny tego wieczora zawiesił na jej podrygującym biuście wzrok i po chwili wznowił marsz. Znalazł się w kilku kolejnych krokach przy wspólnej ławie. Dał kuksańca leżącej pod stołem Youviel boleśnie trafiając w bok.
- Wstawać ferajna! - ryknął na całą karczmę chwytając się krawędzi stołu. - Kumpli nam biją!
Dwa razy uderzył kuflem o stół i już nie czekał aż się pozbierają. Ruszył zamiast tego w stronę Hansa, by wesprzeć towarzysza w burdzie. Wyminął leżące “zwłoki” niemal się samemu o nie zabijając.
- Galvin! - ryknął starając sobie przypomnieć wojenne zawołanie na zwieranie szyku. W końcu olśniło go gdy przypomniał sobie jak wołali stirlandzcy dziesiętnicy - W kupę!
Stanął obok kapłana w chwili gdy ten zamierzał ścierać się z kolejnymi awanturnikami. Rycerz nie miał ani krzesła, ani kufla. Miał za to pięści, którymi zaczął młócić pierwszego z odważniejszych. Zdołał wyprowadzić ze trzy ciosy zanim jego przeciwnik - Mikrej postury, ale za to zwinny facet o gęstej brodzie i tatuowanym ramieniu - wyswobodził się i odepchnął Wolfa. Zaraz też obok stolika przeszarżował inny uczestnik awantury, niczym byk wbijając się w stirlandzczyka, unosząc go i przebiegając z nim jeszcze kilka metrów, zanim nie rzucił go z hukiem na ziemię.
Uderzenie wydusiło z Wolfa całe powietrze. Przekręcił głowę z jękiem. Odruchowo szarpnął się w bok unikając ciosu na twarz. Osiłek który jeszcze niedawno udawał taran stęknął gdy pięść uderzyła o podłogę. Złożył się do następnego ciosu wciąż siedząc okrakiem na rycerzu, który tym razem nie zdołał uniknąć. Świat wybuchł i nabrał metalicznego posmaku, gdy z rozciętego policzka zaczęła się sączyć jucha.
W końcu zebrał siły i złapał swojego oprawcę obiema dłońmi za kark i pociągnął ku sobie na spotkanie podnoszącej się głowy. Czaszki zderzyły się lecz na korzyść tylko jednego z walczących. “Taran” oklapł oszołomiony i Wolf bez trudu mógł go z siebie zrzucić. Z pomocą - wpierw krzesła, a potem stołu - wstał niemal o własnych siłach na równe nogi, by ponownie dołączyć do awantury.

Słysząc zawołanie dowódcy piwowar dokończył okładanie następnego obwiesia, który zdołał mu zadać parę silnych kopniaków na klatę i po ramionach. Nogami sfatygowanego już krzesła Galvin dźgnął przeciwnika w brzuch, lecz jedna z nóg trafiła poniżej pasa, składając przeciwnika wpół. Krasnolud cofnął się trzymając przed sobą narzędzie rozboju i zajął pozycję u podnoszącego się Wolfganga konsolidując się w ten sposób w duet. Galvin mimo że poobijany wyglądał na zdecydowanie zadowolonego z możliwości wyładowania się na kimkolwiek. Szczerzył zaciśnięte, umorusane czerwienią zębiska, zaś z nosa ciekła mu strużka krwi. Oczy pałały bitewnym zapałem. Wraz z Wolfem zbliżyli się do Hansa, który bił następnego oponenta, aby zwiększych kohezję własnej grupy. Galvin wyręczył w końcu kapłana bijąc krzesłem pod kolana obwiesia, wywalając go na ziemię i wyłączając z dalszej rozróby. Piwowar sięgnął w pewnym momencie do kieszeni i cisnął czymś w karczmarza. Błysk w powietrzu, paru ludzi próbowało to złapać, ale ostatecznie dwie złote monety zostały zręcznie pochwycone przez gospodarza.
- To za szkody! - zawołał.

Hans stwierdził z zadowoleniem, że reszta grupy stopniowo również zaczynała sie włączać do bójki jak kto mógł. Przy nim byli już Wolf i Galvin z którymi walczyli razem ramię w ramię. Gdzieś tam kątem oka zoczył wywijającą Elenę i będącego w pogotowiu Manfreda. Brygantyniarze zaczęli się wyraźnie “kończyć” jednak w karczemnych gościach wstąpił chyba jakis lokalny. patrotyczny duch współnoty bo do bójki zaczęli dołączać kolejni i kolejni i w cholernie większej częsci raczej nie po stronie drużyny Wolf’a.

- Chodźże tu pchełko… - warknął do przestraszonej obrotem sprawy chłopczycy która została jako jedyna z pierwotnej grupy tych najemników czy żołnierzy. Widząc młodą i przestraszoną dziewczęcą twarz trochę zmiękł ale tak całkiem odpuścić jej nie chciał. Nie za te buty które mu sprzedała i wciaż czuł na żebrach ani za ten nóż którego nie odwążyła się użyć ale jednak dobyła na niego. Teraz częściowo zahukana pomiędzy okładającym gości krasnoludem a jego oponentami chyba próbowała się urwać ale kapłan wciąż miał ją na uwadze. Wychwycił moment i złapał ją za nadgarstek z nożem boleśnie wykręcając jej ramię aż posłuszna prawom anatomii i fizyki zgięła się jak scyzoryk i rozwarła dłoń wypuszczajac nóż na uwalane rozlanym trunkiem i jadłem dechy podłogi.

- Manfred! Do ciebie! - wrzasnął nawet dość wesoło jak na tę sytuację w stronę druzynowego czarodzieja i z impetem popchnął dziewczynę w stronę uczonego. Z ich czwórki tylko on był na tyle blisko i był wolny by ją złapać. Hans mógł co prawda zdzielić dziewczynę tak samo jak jej kompanów ale jakoś nie miał tak do końca sumienia. Co innego w walce albo jakby dalej machała tym nożem no ale tak bezlitosny to nie był by natrzaskać wątłej dziewczynie.

Ledwo jednak uwolniony od chłopczycy która trzepocząc ramionami dla zachowania równowagi pędziła na spotkanie Manfreda a już musiał się ogarniać od nastepnego wstajacego z ławy kamrata tego którym dopiero co zajął się Galvin. - Co wstajesz dobry człowieku… - rzekł Hans uderzajac uwolnionymi dłońmi w barki przeciwnika. Ten zaskoczony takim manewrem z powrotem opadł na siedzisko ławy. - Siedzenie jest zdrowsze… - kopnął w brzuch siedzącego nagle przeciwnika a ten jęknął i zgiął się, zaraz złapał go znów za ramiona i ku jego twarzy poszybowało hansowe kolano. Facet odbiłby się pewnie w tył ale kapłan trzymał go mocno uderzając jeszcze raz, i drugi i kolejnyaż nagle puścił go bez ostrzeżenia i ten wreszcie poszybował do tyłu na blat stołu który cąły czas był za nim ciągnąc za sobą łukowatą. szkarłatną smugę z rozbitych warg i nosa.

Wówczas Ostermarczyk usłyszał zakrzykniecie bojowe znane mu ze strilandzkich regimetnów. Od razu sie poczuł jak na polu bitwy. Urwał się od stołu po częsci już wyłaczonych przez nich z walki biesiadników i znalazł się przy Stirlandczyku. Znów czuł się jak wtedy na Wzgórzach… Zebrali się we trójkę mniej wiecej na srodku sali. A zewsząd spozierkali na nich wściekli, szykujący się do spuszczenia im łomotu Tileańczycy. Walka osiągnęła moment w kórym zaskoczenie wyparowało a mimo poczatkowych strat i razów większość jeszcze miała siły i ochotę na dalsze starcie. Przewaga liczebna miejscowych osiłków i zabijaków zdawała się być przygniatajaca. Jednak wijace się na podłodze jęczące lub ciche i nieruchome ciała mówiły jasno, że przyjezdni nie są łatwą zdobyczą a postawa świadczyła, że nie zamierzają oddać pola walki bez walki.

Wówczas z tłumu poleciał jakiś kufel który uderzył sigmaritę w ramię. Zaraz po nim nadleciał kolejny który przeleciał nad nimi i rozbił się na kimś lub na czymś. Wówczas imperialni zorientowali się, że gościom spodobał się ten pomysł i zaczęli szukać podobnej amunicji. Tarcz zaś przy sobie nie mieli by się przed nią zasłonić a pozostając na środku sali prosiliby się więc o kolejne trafienia.

- Za stół! - wrzasnął Hans nie mając zamiaru czekać aż tamci na serio rozpoczną kuflowe bombardowanie. Skoczył za jakiś stół i już widząc, już pierwszą lecącą ku nim fale kufli. Sapnął z wysiłku ale udało mu się w ostatniej chwili przewrócić ciężki mebel i schylić za nim. Usłyszał jak z hukiem kufle albo trzaskają głucho o przewrócony blat albo rozbijają się gdzieś za nimi na ścianie. I tedy klęcząc i czekając na nie wiadomo co zorientował się, że widzi na podłodze leżącą postać ich elfki. Dotarło do niego, że widać skitrał się przypadkowo za “ich” stołem.

Nie wyglądało jednak na to aby tym razem zapowiadało się na dzikie harce i rozrubę jaką poczyniła na ich pierwszej posiadówie. Ostroucha była miękka niczym przegotowana klucha i nie była w stanie nawet pożądnie usiedzieć a co dopiero ustać i jeszcze wziąć udział w potyczce. Ta karczemna bójka musiała się obyć bez niej i jej jakichkolwiek umiejętności. “Spieczony kurczak” jak to słyszała, że się z niej podśmiewują, był bliższy opróżnianiu żołądka niż rzucaniu kufli bądź innych elementów otoczenia.

Gdy kapłan popchnął w stronę czarodzieja kobietę ten w obronnym odruchu wyciągnął przed siebie ręce by złagodzić impet uderzenia. Dziewka zatrzymała się kilkanaście centymetrów przed zaskoczonym Manfredem. Jej twarz momentalnie pokryła się rumieńcem a mag rzucił szybkie spojrzenie w dół. Niefortunnie w chwili kontaktu jego dłonie wylądowały na jej biuście.
- Proszę wybaczyć młoda damo…- tyle zdążył powiedzieć nim owa dama zdzieliła go w twarz pięścią. Na szczęście nie miała na tyle siły by go oszołomić ale wyrwała go z zamyślenia nad niekomfortową sytuacją. Nie puszczając biustu wypowiedział kilka tajemniczych słów w lingua praestantia, skumulowana moc zaczarowała kobietę i pozbawiła ją przytomności. Bezbronna, asekurowana jego ramionami osunęła się na ziemię. Manfred rozejrzał się i szczęśliwie w powszechnym rabanie sama magiczną sztuczka nie przyciągnęła niczyjej uwagi. Dla pewności jednak postanowił szybko usadowić się w innym miejscu, tu jednak złośliwy los dał o sobie znać i popchnięty przez jakiegoś oprycha wylądował za stołem. Tuż obok Hansa i Youviel.
 
Asderuki jest offline  
Stary 14-06-2015, 22:36   #92
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Wolf stęknął stając przy drzwiach do swojego pokoju. Był solidnie poobijany, a elfka ciążyła mu na ramieniu. Była obudzona, bo zdążyła się przespać pod stołem podczas całej rozróby. Jednak wspierała się na człowieku, gdyż alkohol wciąż szumiał jej w głowie.
Sięgnął do kieszeni i z ociąganiem wydobył z niej klucz, który następnie włożył do zamka. Obrócił go wsłuchując się w szczęk zapadek. Każdy ruch był powolny. Wyciągnął klucz i popchnął drzwi. Ustąpiły ze zgrzytem, pozwalając wejść dwójce awanturników do środka. Rycerz jęknął gdy stuknął posiniaczonym barkiem we framugę. Zaraz potem z jego ust wydarło się pojedyncze przekleństwo.
Światło z korytarza oraz wpadający przez okno księżycowy blask pozwalały odróżnić kontury mebli. Podszedł wraz z elfką do łóżka i puścił ją by mogła usiąść. Jakaś bezimienna dziewka służebna, a może i córka karczmarza, która pojawiła się w pokoju zaraz za nimi wtoczyła na środek balię i zaraz umknęła po wiadra chłodnej wody. Wolf nie chciał zaspać na statek, a większość drużyny była pijana lub obita, że z chęcią by uległa ciepłu porannego łóżka. Poza tym był brudny, ona była brudna, a mycie się w słonej wodzie nie było interesującym pomysłem.
- Rozbieraj się - mruknął do Youviel.
Sam zaczął ściągać z siebie ciuchy niewiele sobie robiąc z obecności dziewki donoszącej wiadra. Dźwięk przelewanej do balii wody już działał pobudzająco, gdyż stanowił obietnicę kąpieli.

Youviel patrzyła nijakim wzrokiem na rozbierającego się mężczyznę. Z westchnięciem zaczęła się powoli rozbierać. Było jej wszystko jedno. Powoli i niezdarnie kolejne części dodzierzy znajdowały swoją drogę na podłogę. Szpecąca twarz blizna od smoczych płomieni ukazywała się teraz w swej pełnej okazałości. Zwykle niknąca za kołnierzem teraz była widoczna na całych plecach, pośladkach, udach i łydkach a nawet stopach. Ręce i dłonie też ozdobione były stopioną i pomarszczoną skórą. Tylko przód ciała, gdzie znajdowały się niewielkie piersi kobiety został nietknięty. Pomijając tylko kolejną szpetną bliznę w okolicach łona, gdzie opętany Ekhart wbił swój zaczarowany nóż pozostawiając kobietę kaleką do końca swych dni. Wspomnienie o nienarodzonym dziecięciu.

Służka tylko głośniej westchnęła widząc ten obraz cierpienia. Wolf patrzył na Youviel przez dłuższą chwilę. Dotknął jej dłoni i zaczął wodzić palcami po spalonym ramieniu w górę. Dotarł do barku, szyi i w końcu do policzka kobiety. Spojrzał jej w oczy.
- Do balii - powiedział cicho.

- Mff - wyrwało się z ust elfki. Przypominało to nieco mruknięcie niezadowolonego kota. Spróbowała jednak wstać. Przeszła na czworaka do balii aby wspierając się o jej krawędź niezdarnie wejść do środka.

Wolf również wszedł do balii. Była wystarczająco duża by pomieścić ich oboje. Woda zaś była chłodna i z początku nieprzyjemna. Przywracała jednak trzeźwość i energię w obolałe członki mężczyzny. Rozsiadł się wygodniej i machnął dłonią na służkę, dając znak że może odejść. Zamknęła za sobą drzwi, ale wpierw raz jeszcze obejrzała się na poparzoną elfkę.
- Jesteś przytomna? - zapytał gdy już byli sami.

Elfka źle przeżyła wejście do chłodnej wody. Skuliła się grzejąc chwilę swoim ciałem. Na pytanie Wolfa podniosła na niego wzrok. Niechętnie zagarnęła wodę w dłonie i obmyła nimi twarz. Pomogło.
- Powiedzmy - rzekła po piątym razie. Zimno wyostrzyło nieco rzeczywistość ale nie usunęło skutków ciągłego picia.

- Musisz przestać - Wolf warknął czując jak emocje się w nim wzbierają. - Jak jesteś pijana przestajesz być sobą. Nie podoba mi się to.

Elfka ściągnęła brwi patrząc spode łba na mężczyznę. Wzruszyła ramionami.

- Nie rób tego do diaska! - chlapnął w taflę wody ochlapując oboje kropelkami. - Nie zachowuj się jakby ci nie zależało.

Kobieta skrzywiła się.
- Zależy mi aby wymazać doszczętnie egzystencję Braghthorna - nie była w stanie się złościć mocniej. Zaczynała ją boleć głowa.

- Świetnie. Ale chcę mieć do tego kobietę, na której mi zależy. Nie pijany wrak. - Przez moment Wolf pochylił się do przodu, ale przy ostatnich słowach opadł opierając się plecami o ścianę balii. Chłód odbierał wściekłość.

Youviel wbiła wzrok w człowieka.
- Niewiele zostało Wolf. Nie masz co liczyć na powrót do poprzedniego stanu. Stało się co się stało i nic tego nie zmieni. Nastąpiła nieodwracalna zmiana i musisz się z tym pogodzić. Nie jestem tym samym elfem, z którym po pijaku się chędorzyłeś w karczmie u Ragena. Nigdy już nie będę. Pogódź się z tym wreszcie i daj mi spokój. Zemszczę się nawet jeśli trzeba będzie przebić się przez chordy niemartwych ciał. Nie dam się zatrzymać ani uwięzić. Kurnous mi świadkiem, że dopadnę swoją ofiarę. Wytropię, w ten lub inny sposób i zniszczę.

- Wiesz dobrze, że się z tym nie pogodzę i nie dam ci spokoju - odburknął mężczyzna. - Może to zrozumiesz... po wszystkim.
Sięgnął po mydło i przełamał na pół rzucając część elfce. Zaczął się myć doprowadzając skórę do czystości. Przemył tak samo włosy dokładnie je szorując. Po wszystkim wstał i ociekając wodą wyszedł z balii. Szorstkim ręcznikiem osuszył ciało i czekał aż elfka również zakończy oblucję.

- Ty też jesteś inny. Sam sięgasz po mydło - Youviel powiedziała bez cienia rozbawienia. - Przemawiasz do innych. W końcu to ciebie się słuchają najbardziej. Dobijasz interesów z kapitanami, masz tytuł i ziemię jakby nie patrzeć na baronię. Masz cel i nie błąkasz się od karczmy do karczmy szukając zarobku - elfka zaczęła wymieniać dostrzegając coraz to kolejne zmiany jakie zaszły w człowieku.
- Też zostałeś okaleczony, ale wciąż możesz pociągnąć swoje dziedzictwo dalej. Ja już nie mogę. Nigdy nie będę mogła. W swoim krótkim życiu doznałam uszczerbku najwyższego stopnia. Mam niecałe dziewięćdziesiąt lat a już nigdy nie będę mogła pomyśleć o posiadaniu dziecka. Jeśli mnie ta wyprawa nie zabiję i nic innego mnie nie zabije… to następne tysiące lat będę żyć ze świadomością, że nie podołam wspomóc swojej rasie. Straciłam tę możliwość.

Wolf pokręcił głową.
- Wiem o tym. Ale ze wszystkich rodzajów zemsty wybrałaś tą, która wyniszcza też ciebie. Wiedz że zrobię wszystko żebyś się w końcu otrząsnęła z tego żalu i rozgoryczenia, w jakim toniesz. Koniec końców pomożesz swojej rasie. Może nie wydając na świat potomka, ale… nie wiem… trenując innych, walcząc z chaosem. Topiąc smutki w alkoholu na pewno niewiele z tych rzeczy zdołasz zrobić. A już na pewno nie przysporzysz swojej rasie dobrego wizerunku. I może… za te twoje tysiąc lat, jak robaki dawno już zdechną z głodu na moich kościach… wspomnisz moje słowa.

- Nie przysparzam go od kiedy zhańbiłam się ucieczką Wolf. Zostawiłam tych wszystkich, który jeszcze walczyli lub dogorywali i uciekłam przed zwierzoluźmi. Wiesz o tym. W zasadzie od tamtego czasu nie zrobiłam nic co mogło by mnie w jakikolwiek sposób usprawiedliwić - elfka zanurzyła się bardziej w zimnej wodzie mocząc w niej głowę. Pod palcami czuła nierówności we swoich włosach. Dłuższe i krótsze prawdopodobnie zajmie jej jakieś pięćdziesiąt lat aby odzyskać długość taka jaką miała kiedy spotkała Wolfa po raz pierwszy.
- Nie ma dla mnie powrotu. Jak twoje kości zbieleją nie będzie też powodu aby ciągnąć dalej tę moją marną egzystencje.

- Pieprzysz głupoty Youviel - warknął w odpowiedzi. - Gadasz jak jest, a nawet nie chcesz spróbować tego zmienić. Twierdzisz że zhańbiłaś to zacznij szukać odkupienia i naprawiać swoje winy. Najłatwiej jest pogrążyć się w żalu. Świetnie tłumi zmysły i nie zmusza do myślenia o zbyt wielu rzeczach… bo aby coś naprawić trzeba się napracować. Wykazać siłą woli. Chyba że tak bardzo zaimponowały ci krasnoludy? Bo zachowujesz się co najmniej jak Wolfgrimm.
Skończył szorować się ręcznikiem i zaczął zakładać lnianą koszulę i spodnie do snu.

Elfka zdała się głucha na oskarżenie i oszczerstwa Wolfa. Skończyła się myć i wyszła w balii. Bez słowa zaczęła się ubierać. Nie przywdziewała jednak stroju nocnego a swoją skórznię.

Wolf nie był zdziwiony zachowaniem elfki. Wystarczająco często rezygnowała ze snu, na rzecz nocnych spacerów. Stanął przed Youviel kładąc dłoń na jej ramieniu. Drugą wsunął jej za kark i pociągnął ku sobie by ją pocałować.

Elfka dała się pocałować, choć było to bez wyrazu z jej strony.
- Śpij. Wrócę niedługo - z tymi słowami wyszła z pokoju. Nieco treźwiejsza, choć wciąż nabuzowana wybyła. Już chwilę po tym jak znalazła się na ulicy zaczęła szeptać do siebie. Słowa płynęły formując się w zdania, a zdania w całe wypowiedzi. Nie było odbiorcy tego monologu. Kobieta paplała sama do siebie wyrzucając trzymane w ryzach potrzeby. Wiedziała, że sprawia problemy. Nie lubiła tego ale nie potrafiła już tego powstrzymać. Musiała się ruszać, musiała działać, musiała mówić. Kosztem snu, który niewątpliwie był jej potrzebny, błądziła po uliczkach odstraszając zarówno wyglądem jak i szepczącym potokiem słów. A może po prostu nikogo nie interesowała samotna patyczakowata postać na tyle aby obić jej mordę. Szepczących ludzi się w końcu zostawia samych sobie. Szaleńcy potrafili być bardzo nieprzewidywalni. Szczególnie ci z płomienną blizną na twarzach.
 
Jaracz jest offline  
Stary 15-06-2015, 03:24   #93
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dla Laury wizja wyprawy morskiej jawiła się jako najgorszy z koszmarów. Długie tygodnie na rozklekotanej łajbie pośród jednostek wysoce nieprzystosowanych do zamknięcia - to będzie rzeźnia. Horror… bo jak inaczej nazwać konieczność dobrowolnego poddania się okrutnej torturze, jaką jest niewątpliwie uwięzienie na pokładzie długości kilkudziesięciu kroków...i to pokładzie dryfującym beztrosko pośrodku kapryśnej, wodnej tafli? Na tak małej przestrzeni wszelkie konflikty zaczną zaogniać się w mgnieniu oka, albowiem zwaśnione strony nie będą miały nawet tej głupiej możliwości, by zejść sobie z drogi i ochłonąć. Jedno słowo, jeden gest za dużo i zbutwiałe deski spłyną krwią...ale to akurat najmniej martwiło kobietę w czerwieni. Krew musiała płynąć, nieważne czyja i nieważne gdzie. Zresztą nikt nie powiedział, że uda im się dotrzeć do celu w jednym kawałku - ciemne, morskie głębiny zamieszkiwały stwory, którym imiona wspominano szeptem, spluwając przez lewe ramię na odczynienie złego uroku.

Fanatyczka postanowiła darować sobie wspólne biesiady, picie i wysłuchiwanie wzajemnych historii. Wystarczy, że od świtu nie uwolni się od nich przez bardzo długi czas. Najemni za dużo gadali, sprawiali za wiele zamieszania i najzwyczajniej w świecie doprowadzali spokojną służkę bożą do stanu czystego, niekontrolowanego wkurwienia...szczególnie ostatnio. Dlatego też miast kisić się przy stole, zebrała cztery litery z wyra i zostawiwszy nożownika samemu sobie, ruszyła na spacer po mieście. Kierunek jej nie interesował, liczyło się tylko stawianie kolejnych kroków i wiatr targających czarnymi włosami.

Laura miała dość wszystkich po kolei: ludzi, przebrzydłych khazadów, Lothara i ostrouchego oszołoma ostatnimi czasy zbyt intensywnie zaglądającego do kufla. W całej zgrai najmniej irytował ją Gomez, ale on akurat był równie popierdolony i zwichrowany - trafił swój na swego. Gorzej dobrać się nie mogli i jeszcze przez własna głupotę wpakowali się w problemy. Znaczy fanatyczka się wpakowała, bo co jemu siedziało we łbie tego nie wiedziały nawet najstarsze mądre baby z lewego krańca wsi. Jeszcze wpadłby na genialny pomysł i wziął nogi za pas, migając się od odpowiedzialności, a nie od dziś wiadome było, że dzieci nie robią się same. Na samą myśl fanatyczka splunęła pod nogi.
Ile czasu minie, nim stanie się zbyt niezgrabna i ociężała, by skutecznie wykonywać swoje obowiązki? Co wtedy? Stanie się kamieniem u szyi dla reszty, a na to pozwalała jej duma.
- Dzięki ci Panie za próby, którymi doświadczasz swe wierne sługi, albowiem każda z nich niesie ze sobą naukę. Z każdym pokonanym wyzwaniem stajemy się lepsi i silniejsi - westchnęła pod nosem i zaraz zarechotała tak paskudnie, że przechodzący drugą stroną ulicy ludzie zatrzymali się, by dać nura w najbliższy zaułek.

Byle dotrwać do rana, wpakować się na statek, a gdy ziemia stanie się raptem rozmazaną kreską majaczącą na horyzoncie za plecami, przyjdzie czas na poważną rozmowę z nożownikiem .Taka szczerą, od serca, a jeśli nie zadziała...Laura znała szybszą i pewniejszą drogę do tego organu, prowadzącą przez sam środek piersi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 15-06-2015 o 03:27.
Zombianna jest offline  
Stary 15-06-2015, 21:36   #94
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Gomez i jego wieczorny spacer

Podczas, gdy większość brała udział w karczemnej burdzie, Gomez wyruszył na poszukiwania ojca. Ciemne, mroczne zaułki miasta nie stanowiły dla nożownika problemu, bowiem swoją młodość spędzał w podobnych temu miejscach. Kupcy, podróżnicy nie wiele wiedzieli, więc “Estalijczyk” musiał udać się w mroczniejsze rejony miasta. Obskurne tawerny, pełne podejrzanych mord morderców gotowych poderżnąć gardło własnej matce, zarżnąć za kilka srebrników, czy handlarzy podejrzanym towarem. To od nich postanowił uzyskać odpowiedź, lecz i tym razem nie było mu dane dostać nawet skrawka informacji. Nie licząc na więcej, Gomez postanowił ruszyć ku swojej noclegowni, gdy nagle usłyszał chrząknięcie. Momentalnie się odwrócił, mając noże w pogotowiu, by zobaczyć starego mężczyznę w otoczeniu kilku dryblasów. Każdy z nich przy pasie miał kordelas, a w dłoniach po nożu. Starszy mężczyzna siedział na beczce i ćmił fajkę. Przejechał dłonią po siwych włosach spoglądając na akrobatę spode łba i rzekł:
-Zły dzień na pytania. A jeszcze gorszy, jeśli chodzi o Azam Omeir’a - po tych słowach zeskoczył z beczki i kuśtykając, podszedł do Gomeza. Był niższy od niego, więc musiał unieść głowę, by móc spojrzeć mu w oczy -Tak. Podobieństwo jest widoczne w oczach..chłopcze. A więc, szukasz go? Chcesz go znaleźć. Niedobry omen. Niedobry. Tylko dla kogo. - zaśmiał się i klasnął głośno dłońmi. -No chłopaki. Powiemy mu kim był Azam Spryciarz - odpowiedziała parsknięciami załoga starego dziada -Morda w kubeł. Nie pytałem was. No już już.. Azam Azam.. - starzec odwrócił się i można było dostrzec w jego oczach nienawiść lub coś równie mocnego -Dobrze, powiem Ci, niech ten stary skurwiel płaci za swoje grzechy. Gdy dotrzesz do El-Haikk, udasz się do tawerny Dar Jedynego, którą zarządza Abdul Zahir. On na pewno będzie wiedział, bowiem tam gdzie Abdul, tam i Azam płynął. Byli nierozłączni za moich czasów. Ja Twojego ojca poznałem, gdy płynęliśmy do Marienburga, a potem udawaliśmy się do Altdorfu. To było dawno, z dwie dyszki temu. Tak... byliśmy młodzi, dumni, butni i wierzyliśmy. że świat będzie nasz. Świat może nie był, ale portowe dziwki jak najbardziej - starzec zaśmiał się, lecz gdy zawtórowała mu jego kompanija, zgromił ich wzrokiem. Zamilkli momentalnie -No więc tak. Pływałem z nim na Persifalu i powiem Ci synku jedno. Większego farciarza w życiu nie widziałem. Kiedyś pewien chłop trzymał go na muszce. Lufa pistoletu wycelowana w jego serce z pięciu metrów. Spust i bach. Cisza. Kliknięcie. Rozumiesz. Nie wypał. Skurwiel Azam miał takiego farta. Dupy do niego garnęły, choć raz kiedyś bredził, że zakochał się w takiej jednej i że wróci do niej. No, ale blisko dziesięć lat go nie widziałem i ziemii Imperium również. Płyń do Arabii. Do kraju piachu i złota. Do kraju, gdzie umarli chadzają za dnia, a tylko prawdziwi mężczyźni mogą tam przetrwać. Odnajdź Abdul Zahira i powiedz mu, że czas spłacić dług. Powiedz mu, że Cię przysyłam i że ma Ci pomóc - rzucił, wracając do swoich kompanów, którzy otoczyli go kordonem. Zaczęli się oddalać i gdy Gomez miał już zapytać się, jak ma starzec na imię, ten rzucił -jak odnajdziesz ojca przekaż mu pozdrowienia. Powiedz, że kapitan Flint go pozdrawia - ostatniemu zdaniu towarzyszył śmiech.

Akrobata wiedział, że nie ma po co iść za Flintem, więc jedyne co mu pozostało, to wrócić do pokoju. Niewiele się dowiedział, ale zawsze była to kolejna wskazówka. Przemykając się ciemnymi uliczkami, zdawało mu się, że ktoś go obserwuje, lecz mimo prób sprowokowania tego kogoś do odkrycia, nie udało się to. Jedyne więc, co mu pozostało to powrót do wkurzonej czarnulki i ciepłego łóżka. Tym razem, gdy Gomez zamknął oczy nocna mara go nie nawiedziła. Dane mu było w spokoju się wyspać.

Karczemne historie

Kufle jeszcze przez chwilę latały w koło, gdy do karczmy wpadli ochroniarze. Za pomocą pięści i pałek zaprowadzili porządek. “Szef” wraz ze swoimi kamratami został wyprowadzony, tak samo, jak paru innych chojraków. Ich rzeczy wyrzucone na ulice. Niektórzy coś jeszcze krzyczeli, ale ochroniarze znali się na swojej robocie. Szybkimi, celnymi ciosami wybili z głowy pijanej hołocie ochotę na powrót do środka.
Karczmarz z wściekłością spoglądał na swój dobytek i kapłana. Zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że aż mu knykcie zbielały. Podszedł do Hansa i szturchnął go palcem, lekko popychając:

-Ty!!! Ty!!!! Peste!!! Zapłacisz mi za to!!! Zapłacisz!!! - szynkarz pieklił się i wściekał. Za jego plecami stanęło dwóch, rosłych mężczyzn, co by słowa szefa zyskały większy respekt -Idź mi z oczu ty!!! Mascalzone - wykrzyknął -Już. Won. Przespaceruj się, co bym cię tu jakiś czas nie widział. Za drzwi. Won!!!

Hans nie chcąc większych kłopotów, wyszedł, przy czym karczmarz pomagał mu, popychając go w ich kierunku. Tawerna była dość mocno zniszczona. Kilka stołów, wiele krzeseł, jeszcze więcej kufli było porozbijanych. W szybie okna widniała dziura, zapewne spowodował nią latający kufel. Podłoga lepiła się od wylanego trunku i krwi. Kilka złociszy zapewne nie załatwi sprawy, tym bardziej, że do tej pory, karczma była miejscem dość spokojnym i cichym. Kapłan, nie mając za wiele do roboty poszedł się przejść. Miało mu to dobrze zrobić, tym bardziej, że noc była dość ciepła.

Karczmarz spojrzał na leżącą dziewczynę, którą mag lekko “znieczulił”. W kilku żołnierskich słowach kazał Manfredowi zabrać ją z karczmy i zobaczyć, czy nic jej nie jest. Miał ją zostawić tuż obok stajni, na ławie, która znajdowała się na jej tyłach. Ten wyszedł z nią i upewniwszy się, że dziewczyna żyje zostawił ją tam. Sam też wrócił do swojego pokoju

Reszta natomiast wróciła do swoich pokoi, co by w spokoju przeczekać do rana. Widać było gołym okiem, że właściciel lokalu nie zamierza dyskutować z nikim. Wściekły niczym osa, w dodatku mający za sobą kilku mocarnych ochroniarzy, nie wydawał się być w nastroju do jakichkolwiek pertraktacji.

Hans natomiast szedł sobie spokojnie ciemną, mroczną podążając gdzieś przed siebie. Skręcał to w jeden, to w drugi zaułek chcąc odpocząć i odsapnąć. Adrenalina wciąż krążyła w jego żyłach, buzując niczym wzburzone morze. Walka przypomniała mu kim jest i kim był. Mimo nauk, jakie odbył tak naprawdę w głębi duszy pozostał awanturnikiem. Szedł tak zamyślony i skupiony, skręcając w kolejną alejkę, gdy nagle poczuł palący ból z tyłu głowy. Z mroku wyłoniły się trzy postacie, które momentalnie zaczęły okładać go pałkami. Ciosy spadły tak szybko i gwałtownie, że kapłan nie zdążył się zasłonić. Pierwsze, drugie, a potem i trzecie uderzenie posłało go na ziemię, a świat zaczął wirować, ciemnieć, aż w końcu ogarnął go mrok. Hans stracił przytomność.

Youviel

Youviel postanowiła spędzić ten wieczór samotnie włócząc się po mieście. Dotarła aż do portu, gdzie stanęła na molo i wpatrywała się w księżyc. Czas nagle przestał mieć dla niej znaczenie i tylko ta chwila się liczyła. Przeszłość zaczęła ponownie ją doganiać, pogrążając w zadumie. Zamknęła oczy, chcąc odgonić od siebie krwawe i straszne wspomnienia, lecz gdy je otworzyła już nie stała na molo. Znów czuła, jakby nie była w swoim ciele, znów nie była sobą. Spoglądała oczami na jakiś stary, poniszczony i zakurzony papirus napisany w starożytnym języku. Jednym z tych, które zostały zapomniane przez wielu ludzi i tylko garstka znała ich znaczenie. Elfka spoglądała na symbole i choć widziała je po raz pierwszy na oczy i nic nie wskazywało, że będzie wstanie je zrozumieć, jej umysł zaczął je rozszyfrowywać. Znaki stawały się słowami:

-Gdy nadejdzie czas i dwaj odwieczni kochankowie znów staną w tej samym dniu patrząc na siebie czule poświęcić musisz życie. Dusza nienarodzonego otworzy wrota, i pierwszy sługa powróci. Znów Czarna Wieża stanie się gwarantem strachu i grozy, bowiem gdy Pierwszy spojrzy na zachód, ziemię znów mrok ogarnie. By tak się stało oddaj duszę nienarodzonego w ofierze. Potem narysuj okrąg mocy stworzony z krwi wybranego. Jego dusza i ciało muszą być czyste, dłonie i honor nie splamione niczym, a wiara twarda i nie zachwiana niczym głaz. Gdy czas się wypełni wypowiedz słowa zapisane w kamieniu

Następnie wzrok elfki padł na kolejną rycinę przedstawiającą papirus, i choć znaki na nim nie były wyraźne i dobrze widoczne, to jedno spojrzenie na nie, wystarczyły łowczyni na zrozumienie ich znaczenia:

Przyzywam Cię w imię waszego mistrza
Pierwszy z dziewięciu niech powróci do życia
I poprzez moc Jego
On stworzył Cię mocą swej Sztuki
Dał ci życie
Powstań, powstań, powstań

Gdy elfka doczytała do końca, poczuła silny ból w głowie i straciła przytomność. Padła na ziemię, nie wiedząc gdzie tak naprawdę jest i co się właściwie wydarzyło. Dopiero nad ranem, gdy z wielkim wysiłkiem zdołała podnieść powieki, zobaczyła, że leży na molo. Słońce powoli zaczęło wyglądać zza horyzontu. Na szczęście ludzie jeszcze mocno spali i nikt nie przejmował się leżącą na ziemi kobietą. Trzeba więc było wracać do karczmy, tym bardziej, że w gardle robiło się sucho, a i żołądek domagał się strawy.

27 Vorhexen 2522

Świt nastał, a wraz z nim nadeszła piękna, słoneczna pogoda. Ptaki zasiadły na drzewach, cichutko poćwierkując, a ulice powoli zaczęły zapełniać się ludźmi. Karczmy tak samo. Prawie cała drużyna zebrała się na dół, gdzie karczmarz przywitał ich delikatnym uśmiechem. W jego oczach nadal tlił się gniew i coś w rodzaju żalu, lecz bez słowa podał wszystkim jadło i napitek. Byli wszyscy poza Hansem, którego od wieczornego wyjścia z tawerny nikt nie widział. Nawet elfka zdążyła wrócić z wieczornego spaceru, który z jakiś tajemniczych powodów dla reszty przeciągnął się aż do rana.

Gdy posiłek został podany, do środka weszło kilkunastu mężczyzn, którym przewodził jakiś szlachcic Po krótkiej rozmowie z karczmarzem, która odbywała się w ich rodzimym języku, ten ostatni wskazał Manfreda. Arystokrata ruszył więc ku stolikowi, gdzie siedział mag wraz z resztą drużyny Wolfa, przy okazji dając jakiś znak swoim “pomagierom”. Ci od razu wycelowali w stolik muszkiety, a było ich z piętnaście, dając tym samym znać, by lepiej każdy pozostał na swoim miejscu. Gdy szlachcic podszedł, rzekł w staroświatowym:

-W imieniu Barona Lorenzo Lupo ten o to człowiek - tu wskazał na Manfreda -zostaje oskarżony o morderstwo Beatrice Dioux. Według zeznań świadków, widzieli jak podczas walki z jego ręki Beatrice padła nieprzytomna na ziemię i więcej nie wstała. Świadkowie twierdzą też, że oskarżony wyniósł, nie dającą znaku życia ów damę z karczmy. Ta została dziś rano znaleziona nieżywa..Oskarżony uda się z nami, gdzie zostanie umieszczony w areszcie, aż do czasu rozprawy. Oskarżycielem będzie Hrabia Vincent Dioux, ojciec ofiary. - oficjalny ton mężczyzny zwiastował prawdziwe kłopoty.

Hans

Hans powoli otworzył jedną, a potem drugą powiekę. Szło mu to ciężko, bowiem świdrujący ból przeszywał jego czaszkę. Chciał się ruszyć, ale silne więzy uniemożliwiały mu to. Usta miał zakneblowane. Zauważył, że od pasa w górę był nagi, a ktoś go tak sprytnie oporządził, że wisiał nad ziemią z metr. Dłonie miał skrępowane, tak samo jak i nogi i wyglądał niczym kiełbasa oczekująca na przypieczenie. Kapłan kątem oka zarejestrował, że znajduje się w jakiejś stajni, albo oborze, a przed nim siedzi wygodnie “szef”, któremu podczas wieczornej burdy obił porządnie mordę. Złamany nos, duże sińce na całej twarzy i mocno spuchnięte oko świadczyły, że ów młodzik dostał porządnie w kość.
-O w końcu nasz wróbelek się obudził. No już myślałem, że będę śniadał sam - podniósł puchar, zapewne wypełniony winem, w geście toastu i upił z niego łyk. Było widać kątem oka, że skrzywił się nieznacznie przy tym, co pewnie psuło mu tą chwilę tryumfu.
-Nie było dane nam się przedstawić. Jestem Giovanni Lupo, bratanek Duka Alfonso Lupo - uśmiech, który pojawił się na jego twarzy przepełniony był bólem.

Giovanni wstał dumnie od stołu i podszedł do koksownika, w którym palił się ogień. Odpalił on pochodnie i skierował ją w stronę wiszącego. Zrobił to delikatnie, wręcz pieszczotliwie pozwalając, by ogień muskał nagie ciało kapłana.

-Ty chamie pobiłeś mnie, a teraz ja odpłacę Ci pięknym za nadobne. Przypieczemy boczku temu bydlakowi, niech wie, że Tileańska szlachta umie ugościć Imperialnych kmieci - przejechał tak raz, drugi, a Hans jedyne, co mógł to gryźć knebel. Ślina spływała mu po kącikach ust, a jego ciałem targał spazm bólu. Czuł się bezradny i bezbronny. Tileańczyk widząc, że jego ofiara mocno osłabła podszedł do niej i zdjął jej knebel, mówiąc:
-Chyba coś mówiłeś bo nie dosłyszałem?
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 15-06-2015 o 23:15.
valtharys jest offline  
Stary 16-06-2015, 00:04   #95
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Wolf już w chwili gdy dojrzał muszkiety wiedział że nie ma co sięgać po broń. Nie zmieniło to faktu że jajecznica, którą się zajadał nagle zrobiła się gorzka. Przeżuł kęs, który miał w ustach i przełknął wraz z ogromną gulą emocji, które nim teraz zaczęły targać. Zdziwienie nagłym obrotem sprawy, Zniechęcenie od kolejnej przeszkody jaka pojawia się na ich drodze. Było też kilka innych równie ponurych, ale najsilniejsze było wkurzenie. Bliżej nieukierunkowana nienawiść, która sprawiła że powieka zdrowego oka drgnęła rycerzowi gdy odkładał widelec do miski.

Powiódł wzrokiem po zbrojnych, aż zatrzymał się na szlachcicu. Mogłoby się wydawać że go taksuje spojrzeniem, a wcześniej że ocenia postawę i oręż żołnierzy. Po prawdzie to jednak starał sobie przypomnieć poprzedni wieczór w największych szczegółach. Zwłaszcza ten moment, w którym Manfred jakoby łapał jakąś nieprzytomną dziewczynę. Choć usilnie próbował, to nie mógł połączyć faktów i układanka, która zdawała się tego poranka całym obrazem, nagle okazała się być niepełna.

Nie lubił jak się mierzyło do niego z broni. W takiej sytuacji wszelkie obietnice stawały się nieszczere. Z kolei świadomość że śmierć czyha już nie za zakrętem, a u wylotu lufy sprawiała, że wszyscy stawali się nerwowi. Z początku chciał powiedzieć, że nie ma potrzeby podnosić muszkietów. Był jednak człowiekiem trzeźwo patrzącym na świat i wiedział, że gdyby był po drugiej stronie za nic w świecie nie uwierzyłby w takie zapewnienia. Wszak poprzedniego wieczora uczestniczyli w nielichej burdzie. Konsekwencje trzeba teraz przełknąć. Cieszył się że ma do czynienia z żołnierzami. Była mała szansa, że komuś drgnie palec na spuście. By jednak losu nie kusić, podniósł otwartą dłoń tuż ponad blatem stołu dając znak towarzyszom, że to nie czas na awantury.

- Skoro tak, będę towarzyszyć - powiedział twardo. - Oskarżenie o którym mówicie trzeba wyjaśnić, ale ten człowiek jest pod moją komendą. Nie godzi się, abym był nieobecny gdy będzie sądzony... jakikolwiek będzie rezultat tego sądu - dodał.

Przez głowę Wolfa przemknęło kilka możliwych wyjść z tej sytuacji. Jednym z nich było brawurowe postawienie się szlachcicowi. Urwanie się spod eskorty w środku miasta i ucieczka na statek. Mariasole z pewnością jest już gotowa do wypłynięcia, a i sprawiała wrażenie kobiety z awanturniczą krwią. Choć mieli przeciwko sobie piętnaście muszkietów, przy odpowiednim rozegraniu, mogliby dać radę.

Jednakże Hans wciąż był nieobecny, a Wolf jeśli nie musiał, nie zamierzał zostawiać za sobą ludzi. Pomimo swojej burzliwej przeszłości, nie uśmiechało mu się też stawanie w opozycji do lokalnego prawa. Takim czynem bowiem utwierdziłby oskarżających w przekonaniu, że Manfred, a i pewnie cała drużyna maczali palce w morderstwie dziewczyny. Nie lubił zostawiać za sobą spalonych mostów. Zwłaszcza takich, na końcu których stoją wkurzeni sędziowe, żołnierze i szlachcice.

Musiał grać albo w tutejszą grę, albo na zwłokę. Tak czy siak wpierw musiał się znaleźć kapłan.

- Galvin, Elena, pójdziecie z nami - rzekł wstając od stołu. - Lotar, weź Gomeza i pójdziecie do portu. Znajdźcie kapitan Mariasole i przekaż jej że nasz rejs nieco się odwlecze... kiedy będzie proces?

Pytanie skierował już do szlachcica, a gdy uzyskał odpowiedź kontynuował.

- Reszta... znajdźcie Hansa. To kapłan do kroćset... - warknął - ...nie ochlapus, żeby noc spędzał w rynsztoku. Jeśli nie wrócił na noc, pewnie zadekował się gdzie indziej... albo gorzej - dodał ponuro. - Nie traćcie czasu. Gdy go już znajdziecie dołączcie do Lotara w porcie.

Nie zakładał innej możliwości. Hans musiał się znaleźć. Drużyna zaś musiała się na nowo rozdzielić. Większą część skierował na poszukiwania z oczywistego powodu. Galvin z pewnością się przyda przy procesie. Elena z kolei... jako plan awaryjny, gdyby Manfred musiał opuścić więzienie w sposób nie do końca zgodny z prawem.

Wolf, mając też w pamięci Eckhardta, był tego ranka już niemal pewien - Magowie to strasznie pechowi ludzie.
 
Jaracz jest offline  
Stary 16-06-2015, 10:28   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Hans Manstein - Sigmar tak chce!




Budził się ciężko i prawie od razu wiedział, że coś jest nie tak. Był w cholernie niewygodnej pozycji i to o dziwo w pionie. Próbował się przekręcić ale nie mógł. Dotarło do niego, ze odrętwiałe i wyciągnięte ku górze ramiona oraz uczucie wiszenia nie są złudzeniem. Gdy zaś otworzył w końcu oczy i wzrok padł mu na “szefa”. Tego co wieczorem zaczął całą tą chryję za ktorą to karczmarz miał pretensję do niego właśnie. Nie chciał się kłócić wtedy i w sporej części rozumiał faceta więc machnął tylko Wolfowi i reszcie mówiać, że wróci później Potem szedł przez ciemne, pogrążojace się w coraz głebszym śnie miasto chłonąc chłodniejsze ale wciąż ciepłe powietrze. Pomagało dojść do siebie. I własnie wtedy… No tak, już sobie przypomniał jakim cudem wylądował nie w karczmianym pokoju ze swoimi kompanami.

Poruszał głową starając sie zorientować gdzie go przywlekli. Jakaś stajnia czy inna obora. Właściwie nie jakaś piwnica czego jakoś dziwnie oczekiwał. Facet przedstawiał się jako bratanek jakiegoś miejscowego władyki. Zapewne patrząc jak sie zachowywał wczoraj i dzisiaj ów diuk wiele mógł. Pośrednio więc pewnie i ten młodzian. I najwyraźniej nie nawykł by ktoś mu się przeciwstawiał w jakikolwiek a na pewno nie w taki sposób jaki zrobił to wczoraj Manstein. Skrępowany wieźień pogłówkowałby a nawet może pomówił o tym wiecej i dłużej ale knebel i ogień zrobiły swoje. Czując zbliżający się żar pochodni usiłował się cofnąć na ile mógł ale przy takim uwięzieniu mógł tylko wierzgać by utrudnić sprawę nie mógł jednak nijak tego zatrzymać. Wrzasnął wkrótce przez knebel gdy ogień spalił mu włoski na skórze, a potem zaczął ją smazyć swym żarem powdując jej zaczerwienienie. Całe ciało momentalnie pokrył mu pot a on szarpnął się w więzach ale trzymały mocno. Nawet jeśli wiedział, że płomień nie zadal mu żadnej poważnej rany, jeszcze to nijak to się miało do tego co czuł. Ból i lęk przed i od ognia były jak najbardziej realne.

- Nie pobiłem cię... Pokonałem... Ciebie i twoich ludzi... Pokonałem a nie pobiłem... To spora różnica… Jako szlachcic na pewno ja dostrzegasz. - wysapał na dzieńdobry związany kapłan. Z powodu tego przypalania i więzów musiał robić częste przerwy w mówieniu by zapanwać nad głosem.

- I skoro jesteśmy przy porannych grzecznościach na które wczoraj zbrakło czasu to ja nazywam się Manstein. Hans Manstein. Kapłan Sigmara a nie jakiś kmiot... A skoro jesteśmy przy śniadaniu to wina bym się napił. Zaschło mi w gardle od wczoraj… - wysapał już ciut płynniej sigmarita. Zdawał sobie sprawę, że na razie jego sytuacja nie jest zbyt optymalna do budzenia się na kacu ale chwilowo choć rozmawiać mógł. *
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-06-2015, 20:28   #97
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Kład się spać z myślą że zostawienie tej kobiety na zewnątrz było średnim pomysłem ale z drugiej strony co mogło się jej stać. Środek metropolii, rzut kamieniem do karczmy czy ulicy a i pewnie owa dzierlatka nieraz spała i budzila się w gorszym miejscu. I tak jego myśli wróciły na właściwy sobie tor, czyli rozważań na temat wyprawy by w końcu dać mu zasnąć spokojnym snem. Noc zaś minęła szybko i nie przyniosła Manfredowi żadnych snów. Obudził się wczesnym rankiem, gdy pierwsze promienie słońca wpadły przez szczeliny zamkniętego okna. Jadł skromnie, popijając posiłek wodą. Choć przywykł do skromnego jedzenia tym razem miał dodatkowy powód do unikania dużej ilości alkoholu i wystawnych posiłków. Nigdy nie płynął statkiem w morze i po prostu obawiał się niesławnej choroby morskiej. Czarodziej miał okazję nasłuchać się jak ta dolegliwość dopada “szczury lądowe” i pozbawia ich sił na całą podróż. Choć nie miał pojęcia czy on też na ową przypadłość cierpi wolał jednak nie ryzykować nie potrzebnie. Gdy tak siedział przy stole, powoli zaczęła gromadzić się reszta kompani. Długa nieobecność Hansa trochę martwiła czarodzieja ale najrozsądniejszym wytłumaczeniem było że kapłan zaległ w jakieś innej karczmie i pewnie dołączy do grupy przed rejsem. Prawdzie obawy wzbudzili w nim dopiero wkraczający do karczmy zbrojni, za to strach pojawił się w nim gdy owi wycelowali w nich muszkiety. Zaś po krótkiej przemowie szlachcia Manfred klnął się w duchu, wściekły na siebie za to że przez własną głupotę pozwolił by na niego i towarzyszy spadł tak olbrzymi problem. Wstał bez słowa, nie ruszając swojego tobołka który leżał na ziemi. Miał w nim rzeczy na zmianę i kilka przedmiotów które drużyna ruszając w dalszą podróż mogła sprzedać gdyby jego areszt przedłużał się. Odpięcie miecza w tych okolicznościach nie wchodziło w rachubę, zerwał więc jedynie rzemyk z szyi na którym wisiała sakiewka z jego złotymi koronami i poddał najbliższemu towarzyszowi. Podniósł ręce do góry i ruszył w kierunku strażników świadomy że opór nie ma najmniejszego sensu. Dopiero po chwili doszło do niego że Wolf wstawił się za nim.

-To jakieś nieporozumienie. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności. To pewne jak Siggurd, jak to mawiają w Averlandzie…- uśmiechnał się gdy to mówił. -Dziękuje Wolfie za wstawiennictwo ale jeśli sprawa się przeciągnie a zdarza się że takie procesy trwają i trwają to ruszajcie beze mnie. Macie ważniejsze rzeczy na głowie a gdy mnie już wypuszczą ruszę za wami- zwrócił się do dowódcy, udając że sytuacja w żaden sposób go nie rusza. Prawda była jednak inna. Wylądował w ciemnej dupie. Nawet nie mając szczególnie obycia w temacie wiedział że hrabia to dość wysoki tytuł szlachecki, więc nie wykupi się z tego łatwo. Ktoś będzie musiał zostać skazany chociażby dlatego by uspokoić wściekłość wpływowego arystokraty… Co gorsza masa ludzi widziała go ostatniego z Beatrice, jego grupa była wczoraj w konflikcie z jej znajomymi a i ostatecznie zamordować tą szlachcianke mógł całkowicie anonimowy obszczymorda z tutejszych slamsów czyli wszystkie podejrzenia padają prosto na niego

Wolf zmierzył Manfreda wzrokiem zanim odpowiedział. Niewiele można było z tego spojrzenia wyczytać.
- Wpierw ocenimy jak długo to nieporozumienie potrwa - oznajmił. - Potem podejmę decyzję.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 17-06-2015 o 11:11.
Nemroth jest offline  
Stary 17-06-2015, 11:43   #98
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lotar nigdy nie potrafił zrozumieć zamiłowania niektórych do pewnych rozrywek. Nażreć się, nachlać, a potem albo dziewkę wychędożyć, albo burdę wszcząć.
O ile przeciwko płci pięknej Lotar nic nie miał, o tyle tracenie czasu na karczemne burdy zawsze zdawało mu się czymś, co sensu nie miało za grosz. No i nie żałował tego, iż go bitka w karczmie ominęła, chociaż odgłosy starcia i do jego izby docierały. Ale, chociaż znał zdolności swoich kompanów, nie spodziewał się, że takie mogą poczynić szkody. Kiepski humor karczmarza w najmniejszym stopniu go nie dziwił, jako że ucierpiało nie tylko wyposażenie, ale i reputacja przybytku. To drugie znacznie trudniej było naprawić. I nie zdziwiłby się, gdyby karczmarz wywalił ich na zbity pysk. Po uiszczeniu wszystkich opłat, rzecz jasna.
Jakby tego było mało, Manfreda zabrano do lochu za zabójstwo, a na dodatek gdzieś się zawieruszył Hans.
Chociaż o tym ostatnim zbyt dobrego zdania Lotar nie miał, ale i tak nie dziwił się Wolfowi, że ten chce opóźnić wypłynięcie.
- Znajdziemy Zeffiro i jej kapitana - obiecał w imieniu Gomeza i swoim.
Wolał przejść się do portu, niż włóczyć się po więzieniach lub penetrować zaułki miasta w poszukiwaniu kapłana, który wszak mógł najspokojniej na świecie w jakimś rynsztoku odsypiać wieczorne pijaństwo.

Pod ponurym okiem Wolfa dość trudno było kontynuować śniadanie, tak brutalnie przerwane przez żołdaków i ich oskarżenia. Zresztą... aresztowanie Manfreda zepsuło nieco Lotarowi i humor, i apetyt. Co jednak nie znaczyło, żeby miał chodzić głodny. Wstyd by było, gdyby stanął przed kapitan Mariasole z burczącym brzuchem.
Zjadł więc nieco, w pośpiechu ograniczając się do mniejszej porcji, niż by pragnął, popił odrobiną wina, a potem spojrzał na Gomeza.
- Gotowy? - spytał.

Uzbrojony jak na bój Lotar ruszył w stronę portu przez nie tak przyjazne, jak się tego wcześniej spodziewał, miasto.
W porcie statków różnej maści i wielkości było sporo, na szczęście portowy ludek wiedział wszystko o wszystkich.
- Zeffiro? Ta łajba z babami? O, tam stoi - poinformował Lotara jeden z dokerów.

Po chwili obaj stanęli przy trapie, prowadzącym na pokład statku, na którego dziobie widniał napis “Zeffiro”.
- Dzień dobry - powiedział do znajdującej się na pokładzie żeglarki. - Chcieliśmy się widzieć z kapitan Mariasole
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-06-2015 o 12:05.
Kerm jest offline  
Stary 18-06-2015, 19:17   #99
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Karl nie uczestniczył w bójce. Prawdę mówiąc, gdyby jednak był w tej nieszczęśliwej chwili w Złotym Pawiu robiłby wszystko by wezwać ochronę i obgadać sprawę z właścicielem... Bójka tylko działała na szkodę. Mogła poważnie zaszkodzić ich przywilejom które zyskali na mocy polecenia Domu Kupieckiego. Niestety... Znajdował się na tyłach przybytku celem ochłonięcia w ciszy i spokoju, wsparty o ścianę i zmroczony alkoholem odnajdywał samego siebie pośród mroku z wolna trzeźwiejąc. Leczniczy proces przerwała przebijająca się przez mrok jego cichego schronienia armada dźwięków jawnie wskazująca na bójkę. Za pierwszym razem zignorował ją nie podejrzewając że jest prawdziwa. Łyk talentu potrafił przywoływać wspomnienia tej niedawnej jeszcze za czasów Baronii. Jednak teraz dopiero słowa wykrzyczane przez drużynowego piwowara zaświeciły lampkę zagrożenia.Prawda była taka, że nie był ubrany na bitkę. Jego sprzęt i zbroja, za wyjątkiem sztyletu spoczywała w pokoju na górze. Warknął groźnie i ruszył w kierunku drzwi wejściowych Pawia. Kiedy znalazł się w środku było po wszystkim, a pożal się boże kapłan był wyrzucany z karczmy. Nie mniej, był to kapłan i nawet przemknęła mu myśl przez głowę o tym, by ruszyć i zabezpieczać jego tyły, ale ciepłe powietrze wewnątrz budynku obudziły krążący w jego żyłach alkohol, a myśl uległa rozpłynięciu.

Spojrzał więc na karczmarza. Spojrzał na blond kelnerkę której imienia nie pamiętał, na ochroniarzy wyrzucających jakiś żołdaków, na Rose.... Rosa... Po jej minie już wiedział, że cały wieczór urabiania tej ślicznej istotki legł w gruzach i nici z wspólnych chwil we dwoje. Skrzywił się wewnętrznie biorąc kilka głębszych wdechów na uspokojenie. Nic dziwnego, że przełożeni Świątyni Sigmara w Altdorfie wysłali tego niedojdę na misję z dala od Świętego Imperium... Nerwowo przeczesał włosy, westchnął i widząc, że na niewiele zda się podszedł do stołu przy którym biesiadowali, usiadł, pojadł i popił w ciszy. Na koniec natomiast zabrał na wpół dokończoną ceramiczną butelkę trójniaku i jedną w szklanej obudowie nieotwartego wina, które podłóg jego wcześniejszych degustacji było zaiste wyborne, i udał się do pokoju na górę odpocząć, wino chowając do plecaka na potem zawijając je w koc, a miód powoli wykańczając w samotności zastanawiając się jak bardzo i w jak głębokim łajnie wylądują... Jak by nie było byli gośćmi Kupców, a ten wybryk kapłana mógł ich kosztować wiele, zbyt wiele, ale jak wiele miał się dopiero przekonać rano...

Poranek przywitał go niemiłosiernym kacem. Czuł się jakby zapił z Kornak'iem Młotem, Famak'iem synem Faern'a i Thotak'iem synem Volktak'a... To były wesołe dni w tej dumnej i bojowej na froncie walk z Zielonymi Imperialno - Khazackiej Kampanii Najemnej. Jeden tylko szczegół unikał jego pojmowania. Nie było jego khazackich "braci", nie było trucheł Zielonych i nie było wiecznego tułania się po bezdrożach Imperium, oczyszczając je Młotem i Ogniem od środka... Był za to sufit karczmy, tęgi ból głowy i realizacja tego, że kapłan nie wrócił na noc... Skąd taki pomysł? Jego łóżko jak leżało tak leżało nietknięte. Cyrulik - Oprawca warknął groźnie i udał się na dół zjeść i napić się, najlepiej kwaśnego mleka w liczbie więcej niż mniej. Nie miał zamiaru tulić do snu tego giganta kolejną dawką alkoholu, by ten wściekły wstał później i siał zamęt w jego głowie. Poza tym suszyło go, a z doświadczenia wiedział, że nic tak na suchotę gardła nie działa tak dobre jak świeże, kwaśne mleko.

Wtedy pojawili się muszkieterowie... Nie podobało się Heinhopf'owi ani trochę być po "biznesowej drugiej stronie" muszkietu. Nie podobało mu się to ani trochę. Mag, może był zakichanym chaośnikiem, ale był częścią tej nieszczęsnej zbieraniny porywającej się z motyką na słońce, a on, cyrulik, był jej częścią. Miał wstać i się sprzeciwić, ale wtedy Wolfgang podniósł dłoń. Zagryzł zęby i pozostał nam miejscu ściskając pięści pod stołem. Brakowało "rozrywkowego" kapłana i teraz jeszcze czaromiot miał być zabrany do aresztu. Wątpił w jego winę, ale dowody jakie przedstawił tileański szlachciura mówiły same za siebie. Sigmar naprawdę opuścił to miejsce... Na słowa Wolf'a kiwnął tylko głową i czekał cierpliwie aż szlachcic zabierze ich kompana, zaklinacza kości, maga mroku z którym był zmuszony podróżować, ale nadal kompana. Planował dokończyć posiłek, ubrać się jak na wojnę i ruszyć szukać tego kapłana niedojdy który najpewniej znalazł nowe lokum gdzie mógł pić do woli. Jednak był pewien problem... nie znał tileańskiego. Korekta, nikt z drużynników go nie znał, a poruszanie się po tym niegościnnym kraju w jedynkę nie należało do najrozsądniejszych. Zwrócił się więc do wodza.

- Jeżeli mogę zasugerować, ekipy poszukiwawcze dwójkami. Nie wiemy co się stało z... kapłanem. - Co tu dużo mówić, Karl wolał być przygotowany na najgorsze, a to łączyło w sobie przeszukiwanie slumsów. Sigmar tylko wiedział gdzie Hans się zabunkrował na noc i prawdę mówiąc, perspektywy które przechodziły mu przez głowę nie były pokroju aktualnego lokum w którym Oprawca się teraz znajdował.
 
Dhratlach jest offline  
Stary 18-06-2015, 21:03   #100
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Po tym jak Elena wybiegła z karczmy, udała się w takie miejsce, by żaden z obwiesi nie miał możliwości, żeby ją dopaść. Kiedy się uspokoiła na tyle, by serce nie pochodziło jej do gardła ze stresu, ruszyła się przewietrzyć. Z całą pewnością była już trzeźwa. Coś, czego nie potrafiła nazwać zadziałało na nią na tyle mocno i szybko, że poczuła się tak, jakby wszystkie procenty z niej wyparowały w tempie ekspresowym. W karczmie pojawiła się długo później, kiedy po mordobiciu pozostał jedynie wspomnień czar w postaci zniszczeń. Nie wyglądało to za dobrze. Dziewucha czmychnęła przez karczmę tak, by pozostać raczej niezauważoną. Nie lubiła się rzucać w oczy, tym bardziej, że mogła sobie przysporzyć tu kilku wrogów. Szczęśliwie nikt jej nie zauważył lub nie chciał jej widzieć. Wśliznęła się do pokoju i ogarnęła się, trochę obmyła, by rano zaoszczędzić czasu.

Nie wiedziała, kiedy nastał ranek. Nawet głośne chrapanie kompanów w pokoju nie było w stanie jej obudzić. Wrażenia z poprzedniego dnia najwyraźniej dały jej się we znaki na tyle, że usnęła niczym kamień: niewzruszona i nieczuła na wszelkie pomruki szczęśliwości alkoholowej współtowarzyszy. Bezczelnie wczesna pora, jak na to, co się działo dzień wcześniej, wcale nie nastrajały jej optymistycznie. Poza tym znów mieli gdzieś płynąć. Dziewucha nie miała w tym jakiegoś wielkiego doświadczenia, ale po spływie barką stwierdziła, że jest to po prostu nudne. Pary z gęby jednak nie puściła, bo i po co komu o takich rzeczach mówić? Jeszcze by ją za psami posłali, a tego zdecydowanie wolałaby uniknąć. Przeciągnęła się więc i wstała. Podeszła do okna i je otworzyła. Nie ma co, opary po popijawie karczemnej w pokoju utworzyły dość ciężką do zniesienia aurę. Świeże powietrze zadziałało na dziewuchę zbawiennie. Raz, że się dobudziła, a dwa: stwierdziła, że strasznie boli ją głowa - bynajmniej nie od tego, co wypiła. Bolał ją porządnie także i tyłek, bo sobie go wczoraj obiła i żebra z prawej strony. Chyba jednak dość mocno gruchnęła o ziemię. Trudno. Jak to jej matka mawiała, do wesela się zagoi. Tylko, że nigdy nie powiedziała, do którego. Ta zagadka zapewne będzie musiała poczekać jeszcze jakiś czas na rozwiązanie, bo trzeba było właśnie zagęszczać ruchy. Elena nie chciała wyglądać na ślamazarę, wolała wiec nie zejść na dół jako ostatnia. Okazało się to nie takie trudne. Swoje tobołki pozbierała dość szybko.

W karczmie na dole można było powiesić siekierę. Dziewucha nie musiała nawet spoglądać na karczmarza, by wiedzieć, że właściciel tego przybytku nie chce ich widzieć na oczy. I tu dopiero zaczęła się zastanawiać, co do kroćset się wczoraj stało? Niestety, nie dane jej było rozwiązać i tej zagadki. Może potem się wszystko wyjaśni. Siadła więc przy stole i westchnęła. Spojrzała na jadło, jakie przyniesiono i coś tam zaczęła nawet jeść. Elena prawie się udławiła kawałkiem pieczywa, gdy wymierzono bronią między innymi w jej stronę. Odłożyła jedzenie i się mimowolnie wyprostowała. No szlag by to wszystko trafił! Do tego przybysze zaczęli szczebiotać w swoim języku między sobą. Dziewucha skrzywiła się, ale nie drgnęła. W jej głowie powstała myśl, myśl z rodzaju: "lepiej się siebie posłuchaj, jeśli chcesz być w jednym kawałku". Tak więc dziewczę wyglądało przez dłuższą chwilę na taką, co połknęła tyczkę, ewentualnie rodzice przywiązali jej kij do pleców w myśl zasady: nie garb się - nie wystarczy.

Dopiero głos Wolfa, który wypowiedział jej imię, przywołał jej myśli na powrót do karczmy. Zerknęła na niego, potem na współtowarzyszy.
- Oczywiście - odpowiedziała i jak kazał, tak zrobiła. Pieczywo, które napoczęła jeść, zawinęła w chustkę, na później. Choć pewnie i tak apetytu dość długo mieć nie będzie. Kiedy miała pewność, że żaden z mierzących do nich z broni jednak nie zechce jej użyć, wstała, żeby zebrać swoje manele. Jęknęła cicho, bo kość ogonowa dała o sobie znać, a tępy ból w skroni na chwilę się wzmocnił. Cyk myk i była gotowa do jakże pasjonującej wycieczki. Cały czas intensywnie myślała, o którą kobietę chodzi i co Manfred mógł nawyprawiać.
 
Narina jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172