Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2015, 20:24   #91
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Obóz wojenny koboldów (nieznana lokacja)
wczesne popołudnie,
15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny




Shavri, kiwając się delikatnie, przyjął rękaw. Gwizdnięciem wypłoszył spod swojego kaftana Bijak i również go ściągnął. Wolno wyciągnął koszule ze spodni. Rana na boku była… nie mógł zobaczyć jaka, ale był w stanie wsadzić tam część palca, przy próbie tej stękając z bólu. Spod kaftana wyciągnął płótno, które przezornie zabrał ze sobą i zaczął je drzeć na pasy.
- Nie widzę tej rany, może ktoś pomóc? - zapytał, próbując bezradnie wychylić się na tyle mocno, żeby zobaczyć to miejsce. Strasznie chciało mu się pić. W plecaku miał manierkę i igłę z nićmi, ale do plecaka miał kwadrans drogi… Do tego czasu trzeba było zatamować krwawienie. - Odwdzięczę się tym samym - zaoferował się, patrząc na rany innych towarzyszy. - Po prostu nie widzę swojej.
Zauważył, jak płytko oddycha Gaspar i jak dziwnie się prostuje. Ani chybi oberwał mocno w pierś.
- Co z tym Kainem?! - zachrypiał. Naraz zebrał powietrze w płucach i huknął: - Kain, chłopie żyjesz?!
- Chyba… - stęknął traper. - Chyba musim iść go szukać… - zerknął na plecy Shavriego i zacmokał. - Uuu, bracie, w same mnietkie cie trafili….! Daj, ut ja pobruszę, a ty se pocziwaj….
- Potem twoja - stęknął Shavri, klękając z wdzięcznością wymalowaną na brudnej twarzy i podpierając się rękami wspartymi o ziemię, żeby Gaspar dobrze widział ranę i żeby nie przeszkadzał mu rękoma. Zacisnął zęby, szykując się na ból i dla zabicia myśli rozejrzał się po obozie koboldów.

Tu i tam coś jeszcze płonęło, kopcąc straszliwie. Zajęły się jakieś śmieci albo futra. Zryta trwa, prymitywne sprzęty wywleczone z namiotów i wszędzie walające się koboldzie truchła. Dużo. Bardzo dużo. Wilgotne powietrze sprawiło, że zmieszany zapach krwi zalewającej trawę i dymu woniejącego w wilgotnym powietrzu był tym intensywniejszy i świetnie komponował się z ogólnym duszącym smrodem koboldziego obozowiska.

W czasie opatrywania Shavriego, Gasparowi wydało się dziwnym zachowanie Marva. Nie potrafił tego sprecyzować, ale było w tym coś, co nie chciało mu dać spokoju. Wzruszył ramionami i zacisnął supeł na bandazu.
Shavri, który był zwrócony zranionym bokiem do Gaspara, zauważył, że myśliwy bacznie się przypatruje czemuś w obozowisku.
- Co żeś tam zoczył? - zapytał cicho. Cicho ze słabości, a nie konspiracji. Był zmęczony walką i upływem krwi i nawet się nie rozglądnął. Zbyt był zamroczony, żeby mogło go coś przejąć. Starał się nie myśleć o bólu, który towarzyszył pracy Gaspara, a skupić się na przyjemnych myślach.
- Aaaaa, chyba wydawało mnie się - wydukał Gaspar. W końcu to było tylko przeczucie.

Deithwen, sam ranny, postanowił się jednak rozejrzeć po obozowisku. Koboldy trzymały tu jeńców i zależało im z jakiegoś powodu na utrzymaniu ich przy życiu. Same stwory walcząc z miejscowymi dość często, też musiały się jakoś opatrywać. Jednak pierwszą rzeczą, która rzuciła się półelfowi w oczy - a raczej w uszy - była klatka z kurami. Dokładniej dwie. Przykryte zawalonym namiotem ptaki co jakiś czas wydawały z siebie ostrożne “kooo?”. Deithwen podszedł do nich i podniósł jedną z klatek.
- Wygląda na to, że będziemy mieli niedługo dobry posiłek! - wykrzyknął do reszty. Jedna kura była nieżywa, ale jeszcze ciepła, więc marzenie o rosole mogło się szybko ziścić.
- Jedną trza zachować na jajka! - zawołał Shavri. - Wszystkie dychają? - zapytał, ponieważ nie widział z tej odległości. Troska o Kaina została zastąpiona troską o kury w pourazowym szoku tropiciela.
- Niestety nie wszystkie, jedną musimy przygotować i zjeść jak najszybciej lub przygotować rosół. Kto chętny? - zapytał druid.
- Zrobię rosół, ale pokaż mi ją. Może nie jest z nią tak tragicznie - zaproponował Shavri, wyciągając ręce po klatkę.
- Obawiam się, że jest z nią bardzo tragicznie, sam zobacz - odpowiedział półelf wręczając Shavriemu jedną z klatek.

Shavri postawił klatkę przed sobą i spróbował skupić wzrok na trzech jej przestraszonych mieszkańcach. Jedna była biała, druga czarna, a pióra trzeciej, nieszczęsnej, nieruchomej kwoki były rude.
Chłopak otworzył klatkę. Dwie jej przytomne mieszkanki skuliły się w sobie, trzecia z wiadomego powodu nie zareagowała na intruza. Shavri wyciągnął ku niej rękę, ale ptak był nieżywy, choć jeszcze ciepły. Wyciągnął więc nieszczęsną kurę ze środka, żeby nie drażnić pozostałych dwóch jej martwą obecnością w ich najbliższym sąsiedztwie i zamknął klatkę.
- Nic z tego, faktycznie - wymruczał, otrząsając ponownie głową. Półelf tymczasem kontynuował swoje poszukiwania, które w końcu zakończyły się sukcesem. Małe drewniane pudełka, które znalazł zawierały cuchnącą maść. Deithwen domyślił się, że służą leczeniu. Przy okazji przywłaszczył sobie ciekawy flakonik - czyżby mikstura lecznicza? Jako, że jego stan był nieciekawy, postanowił natychmiast użyć maści. Następnie zamierzał uleczyć w ten sam sposób swą wilczycę. Maść zadziałała i to ze wspaniałym skutkiem. Blizna na pewno zostanie, ale co tam, cóż to za najemnik bez blizny. Odzyskawszy siły i jasność umysłu, druid ruszył w stronę swej wilczycy. Niestety, Eris jak to ranne zwierzę, nie była skora do poddania się koniecznym zabiegom i to mimo wysiłków druida. Jedną maść zachował dla siebie, drugą zamierzał poratować najbardziej rannych towarzyszy.

Evan w tym czasie wziął się za liczenie trupów koboldów, chciał wiedzieć ile ich padło. Od tego mogła zależeć dalsza decyzja co robić. Wyglądało na to, że padła większość, jeśli wierzyć zapewnieniom Tillit o pięciu dziesiątkach koboldów. W las mogło umknąć najwyżej dziesięć. Założywszy, że niektóre były ranne, nawet mniej.
Marv natomiast po dokładnym rozejrzeniu się w najbliższej okolicy, wytarł miecz o płótno jednego z paskudnych namiotów i schował do pochwy. Przestępując nad zwłokami koboldów przemierzał całe obozowisko, sprawdzając jego zakamarki i próbując przy okazji ogarnąć koszmar, jaki tu się wydarzył. Koszmar porwanych ludzi. Co jakiś czas pochylał się i coś podnosił, zabierając jeden z worków i dziwną flaszkę z płynem przypominającym kwas. Z zamiarem późniejszego przetestowania zawinął ją w kawałek materiału i schował do plecaka. Przemierzał obóz powoli, po drodze jeden z lepiej zachowanych, czystszych kawałków materiału przeznaczając na prowizoryczne bandaże dla swoich ran. Wreszcie zatrzymał się i spojrzał na dowódcę.
- Są tu kości przynajmniej dwóch ludzi. Nie wiem czy resztę zakopano… czy może zabrano do drugiego z obozów - powiedział głośno, przełykając ślinę.
- Póki co martwię się, żeby moje kości tu nie zostały. Czy ma ktoś jeszcze jakieś opatrunki? - Sinara trzymała się za nogę. Dziewczyna siedziała na ziemi, bo ból był zbyt silny by mogła dalej stać.
- Poczekaj, pomogę Ci, tylko ogarnę ranę Gaspara - zadeklarował Shavri. Gdy Gaspar już skończył go opatrywać,tropiciel zajął się jego raną. Przyjrzał się jej uważnie. Nie była brudna, ale i tak trzeba ją będzie przemyć przed szyciem, albo przed użyciem jakiejkolwiek magii leczniczej, żeby nie było tak, jak z jego sidłami… Wzdrygnął się na wspomnienie metalowych szczęk, które zarosły ciałem.
- Bracie zęby zaciśnij i bądź cierpliwy - zaordynował Traffo, kucając obok myśliwego. Złożył nieco płótna w gałgan i bez ceregieli przycisnął go do rany. Gaspar sapnął głośno. Żeby mieć wolne ręce, Shavri uciskał gałgan kolanem, a z pasów koszuli robił prymitywny bandaż, którym obwinął mocno w pasie towarzysza, żeby unieruchomić opatrunek. - To tylko na moment, zanim zaordynujemy jakieś cudowne leczenie, albo będę mógł Cię pozszywać. W plecaku mam igłę z nićmi… - Shavri działał szybko, jakby robił to nie pierwszy raz w życiu.

Istotnie zarówno praca w kuźni, gdzie zdarzały się wypadki różne, jak i czas wojenny wymusiły na nim szybkość działania i pewną rękę. Nie był felczerem. Ale kilka razy widział paru w akcji. A jeśli już musiał sam, to działał na chłopski rozum i to pomagało. Jak coś się spruło, to trzeba zaszyć. Jak coś cieknie, trza to zatkać. W przypadku ludzi zasada była całkiem podobna jak w przypadku dziurawych beczek czy portek.
- Już. Skończyłem. Będzie Ci trochę ciężej oddychać, bo ci brzuch mocno ścisnąłem, ale i tak widzę, że płytko dychasz, żebro pewnikiem poszło. A bodajby ich wiwerna chędożyła... - stwierdził Shavri, kiwając głową z ubolewaniem nad dolą towarzysza.

Upewniwszy się, że nie związał Gaspara w pasie ani za mocno, ani za luźno, jedna ręką zgarnął resztę szmat i swoją koszulę na wszelki wypadek, gdyby tych pierwszych miało zabraknąć. Drugą przyciskał sobie swój opatrunek do boku, sprawdzając, czy węzeł myśliwego trzyma dobrze. Kiwnął Gasparowi, dziękując za jego pomoc i chwiejnym krokiem przemierzył te kilka metrów do Sinary. Zobaczył wielką bordową plamę na wysokości jej biodra i zacmokał. Kucnął obok i nie dotykając spodni spróbował ocenić jej wielkość i głębokość.
- Chciałbym Ci pomóc - rzucił cicho i z szacunkiem, pokazując płótno. - Ale nic nie zrobię przez spodnie. Możemy je ściągnąć? - zapytał i spuścił wzrok. Nie zostało w nim dość krwi na rumieniec.
Sinara skinęła głową i zaczęła ściagać spodnie, choć z powodu bólu szło jej to pokracznie i opornie. Shavri kiwnął głową i gdy tylko udało się odsłonić udo, przystąpił do dzieła. Oglądnął uważnie ciemnoczerowną dziurę i ponieważ nic niepokojącego w niej nie znalazł, przycisnął ją opatrunkiem i szybko obwiązał prowizorycznymi bandażami.
- Proszę. Możesz ubrać je z powrotem… w sensie spodnie... Poczekaj tylko chwile. To znaczy nie z ubieraniem. Spodnie ubierz, poczekaj w znaczeniu, że nigdzie nie idź… z tą ranną nogą na której i tak nie możesz się zbyt mocno opierać… Nie no, głupek ze mnie. Wybacz - Shavri przerwał bełkotanie i po prostu pokuśtykał do resztek koboldziej “palisady”. Znalazł tam porządną, prostą gałąź z leszczyny, z której odłamał liście, a co bardziej oporne zciosał swoim krótszym mieczem. Przy okazji zoczył w trawie coś, co błysnęło drewnem i stalą. Podniósł to bardzo wolno, stękając przy tym z wysiłku. Przedmiot okazał się niczym innym, jak harmonijką ustną, której tak bardzo mu brakowało. Szczęśliwy wrócił do kuszniczki z tak uszykowaną laską w jednej ręce i instrumentem w drugiej. Oddał lagę Sianarze.
- Proszę. Wiem, jak boli ranna noga. Będzie Ci łatwiej chodzić. A gdyby i to było za mało, ktoś, daj znać, znajdziemy ci jakieś... męskie ramie do pomocy - tropiciel speszony poczochrał się okrwawioną ręką po włosach i ruszył z powrotem na swoje wcześniejsze, bezpieczne miejsce obok Gaspara. Chciał bardzo jeszcze komuś pomóc. Ale zmęczył się wielce i pragnienie go paliło. Musiał na chwile odpocząć. W myślach zaczął się znowu zamartwiać nieobecnością Kaina i zastanawiać, jak udała sięmisja Franki Zoji i Gergo.
Nieopodal Deithwen podniósł rwetest...


Krew zalała Kainowi oczy. Gdy się osuwał na ziemię widział wszystko w czerwieni. Zranione ramię bardzo bolało, głowa także. Oparł się o drzewo i zsunął klnąc na otaczającą go rzeczywistość. Siły szybko uciekały z niego ale przynajmniej jako tako sprawdził się w tej bitwie, pomógł swojej drużynie. Teraz zaś konał pod drzewem, raniony przez te jaszczurowate stworki. Brakowało mu sił by krzyknąć ale może i dobrze… Coś w nim nie chciało prosić o pomoc. Gdy tak godził się z smutnym losem ofiary tej walki coś w nim pękło. Przypomniała mu siostra i nie chciał umierać, nie teraz.
“Za wcześnie… jeśli tu skonam ona sobie nie poradzi… nic nie dostanie...“ - pomyślał i zmusił się do wysiłku.
- Pomocy… Tu jestem… - głośno wykrztusił z siebie, czując że robi się coraz zimniej, wiedział że stracił dużo krwi. Pojawiła się też obawa, wszakże nie wiedział kto usłyszy jego prośbę o pomoc. Towarzysze czy może wrogowie?
- Już lecę! Słyszę Cię! - wykrzyknął druid, po niezbyt długich poszukiwaniach.
Mag wyglądał na poważnie rannego, wykorzystując swoją wiedzę o leczeniu i maść, półelf spróbował postawić Kaina na nogi. Efekt podobnie jak w przypadku jego samego, był iście piorunujący.
- Wygląda na to, że będziesz żył. Jak się czujesz? - zapytał z uśmiechem Deithwen.
Skoro mag był już zdrowy, druid wziął jakąś w miarę czystą koszulę ze sterty ubrań, podarł ją na strzępy, a potem ponownie spróbował uspokoić wilka. Niestety, ku jego zmartwieniu, ponownie mu się nie udało. Eris najwyrażniej uważała, że sama najlepiej zajmie się swoimi ranami.
- A niech mnie, co to za maść że tak dobrze podziała? - skomentował czarodziej podnosząc się. Posmarowane rany szybko się zasklepiły a teraz jedynie piekły. Ale było to przyjemne pieczenie, świadczące o odkażającym działu specyfiku (a przynajmniej taką miał nadzieję). Wstał jednak powoli, ociężale nie chcąc wywołać zawrotów głowy. Co by nie było, tak proste zabiegi nie wpłyną na fakt, że stracił trochę krwi i do czasu, aż porządnie nie odpocznie, pozostanie osłabiony. Zresztą i tak oprócz kilku sztuczek nie miał na podorędziu bardziej przydatnych czarów.
- Czuję się lepiej, dzięki za pomoc Deithwen. Już powinienem sobie poradzić. - odpowiedział druidowi z uśmiechem. - Uratowaliśmy jeńców? - zapytał i po odpowiedzi i ruszył w kierunku reszty drużyny dotykając sklejonych krwią włosów. Gdy reszta była zajęta przeszukiwaniem pobojowiska i wynajdowaniem przydatnych przedmiotów Kain rzucił proste zaklęcie i zaczął doprowadzać się do porządku. Potem obszedł obóz wroga, szukając wydeptanej przez koboldy ścieżki, która mogła by nakierować na ich obóz rodziny, czy śladów obecności tajemniczej czarodziejki. Choć perspektywa dalszego działania by ostatecznie pozbyć się wodza jaszczurek była kusząca, zmęczony czarodziej miał jednak nadzieję że Evan wyda niebawem rozkaz powrotu do Zamieci.

Shavri, po tym, jak chwilę odpoczął, także zapragnął pomóc w przeszukiwaniach obozowiska. Ich znalezisko było niezwykle okazałe. Chyba nawet odrobinę ich przerastało, jeśli chodzi o możliwości dźwigania. Było jasne, że nie uda się zabrać wszystkiego. Ale jedzenie było bardzo ważne. Zarówno dla nich, jak i dla mieszkańców Zamieci, którzy cierpieli głód. Shavri uznał, że niegłupim pomysłem byłoby odstąpić im trochę zdobycznego jedzenia, tym bardziej że koboldy najprawdopodobniej zdobyły to wszystko właśnie na ich polach…
Tropiciel znalazł dla siebie dwie nowe koszule, sznurek, worek i nawet całkiem niezły łuk. A skarb, z którego był najbardziej zadowolony, to harmonijka ustna z rzeźbionym w drewnie szpakiem. Przyjrzał się też, a raczej przywąchał bukłakowi z cieczą capiącą okrutnie zgniłym mięchem. Cokolwiek zdechło w środku, ciężko było orzec, czym było wcześniej, zanim nie stało się wykręcajacą nos potwornością. Już samo to sprawiło, że Shavri doszedł do wniosku, że zawartość bukłaka może przedstawiać sobą jakąś wartość. Jeśli nie magiczną, to chociaż spożywczą dla kobolda. Inaczej dawno wylądowałaby poza bukłakiem. Z myślą o Gergo i o tym, że jeszcze jeden dodatkowy kilogram może go nie zabije, Shavri dotroczył go sobie do pasa.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 16-06-2015 o 22:40.
Drahini jest offline