Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-06-2015, 20:24   #91
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Obóz wojenny koboldów (nieznana lokacja)
wczesne popołudnie,
15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny




Shavri, kiwając się delikatnie, przyjął rękaw. Gwizdnięciem wypłoszył spod swojego kaftana Bijak i również go ściągnął. Wolno wyciągnął koszule ze spodni. Rana na boku była… nie mógł zobaczyć jaka, ale był w stanie wsadzić tam część palca, przy próbie tej stękając z bólu. Spod kaftana wyciągnął płótno, które przezornie zabrał ze sobą i zaczął je drzeć na pasy.
- Nie widzę tej rany, może ktoś pomóc? - zapytał, próbując bezradnie wychylić się na tyle mocno, żeby zobaczyć to miejsce. Strasznie chciało mu się pić. W plecaku miał manierkę i igłę z nićmi, ale do plecaka miał kwadrans drogi… Do tego czasu trzeba było zatamować krwawienie. - Odwdzięczę się tym samym - zaoferował się, patrząc na rany innych towarzyszy. - Po prostu nie widzę swojej.
Zauważył, jak płytko oddycha Gaspar i jak dziwnie się prostuje. Ani chybi oberwał mocno w pierś.
- Co z tym Kainem?! - zachrypiał. Naraz zebrał powietrze w płucach i huknął: - Kain, chłopie żyjesz?!
- Chyba… - stęknął traper. - Chyba musim iść go szukać… - zerknął na plecy Shavriego i zacmokał. - Uuu, bracie, w same mnietkie cie trafili….! Daj, ut ja pobruszę, a ty se pocziwaj….
- Potem twoja - stęknął Shavri, klękając z wdzięcznością wymalowaną na brudnej twarzy i podpierając się rękami wspartymi o ziemię, żeby Gaspar dobrze widział ranę i żeby nie przeszkadzał mu rękoma. Zacisnął zęby, szykując się na ból i dla zabicia myśli rozejrzał się po obozie koboldów.

Tu i tam coś jeszcze płonęło, kopcąc straszliwie. Zajęły się jakieś śmieci albo futra. Zryta trwa, prymitywne sprzęty wywleczone z namiotów i wszędzie walające się koboldzie truchła. Dużo. Bardzo dużo. Wilgotne powietrze sprawiło, że zmieszany zapach krwi zalewającej trawę i dymu woniejącego w wilgotnym powietrzu był tym intensywniejszy i świetnie komponował się z ogólnym duszącym smrodem koboldziego obozowiska.

W czasie opatrywania Shavriego, Gasparowi wydało się dziwnym zachowanie Marva. Nie potrafił tego sprecyzować, ale było w tym coś, co nie chciało mu dać spokoju. Wzruszył ramionami i zacisnął supeł na bandazu.
Shavri, który był zwrócony zranionym bokiem do Gaspara, zauważył, że myśliwy bacznie się przypatruje czemuś w obozowisku.
- Co żeś tam zoczył? - zapytał cicho. Cicho ze słabości, a nie konspiracji. Był zmęczony walką i upływem krwi i nawet się nie rozglądnął. Zbyt był zamroczony, żeby mogło go coś przejąć. Starał się nie myśleć o bólu, który towarzyszył pracy Gaspara, a skupić się na przyjemnych myślach.
- Aaaaa, chyba wydawało mnie się - wydukał Gaspar. W końcu to było tylko przeczucie.

Deithwen, sam ranny, postanowił się jednak rozejrzeć po obozowisku. Koboldy trzymały tu jeńców i zależało im z jakiegoś powodu na utrzymaniu ich przy życiu. Same stwory walcząc z miejscowymi dość często, też musiały się jakoś opatrywać. Jednak pierwszą rzeczą, która rzuciła się półelfowi w oczy - a raczej w uszy - była klatka z kurami. Dokładniej dwie. Przykryte zawalonym namiotem ptaki co jakiś czas wydawały z siebie ostrożne “kooo?”. Deithwen podszedł do nich i podniósł jedną z klatek.
- Wygląda na to, że będziemy mieli niedługo dobry posiłek! - wykrzyknął do reszty. Jedna kura była nieżywa, ale jeszcze ciepła, więc marzenie o rosole mogło się szybko ziścić.
- Jedną trza zachować na jajka! - zawołał Shavri. - Wszystkie dychają? - zapytał, ponieważ nie widział z tej odległości. Troska o Kaina została zastąpiona troską o kury w pourazowym szoku tropiciela.
- Niestety nie wszystkie, jedną musimy przygotować i zjeść jak najszybciej lub przygotować rosół. Kto chętny? - zapytał druid.
- Zrobię rosół, ale pokaż mi ją. Może nie jest z nią tak tragicznie - zaproponował Shavri, wyciągając ręce po klatkę.
- Obawiam się, że jest z nią bardzo tragicznie, sam zobacz - odpowiedział półelf wręczając Shavriemu jedną z klatek.

Shavri postawił klatkę przed sobą i spróbował skupić wzrok na trzech jej przestraszonych mieszkańcach. Jedna była biała, druga czarna, a pióra trzeciej, nieszczęsnej, nieruchomej kwoki były rude.
Chłopak otworzył klatkę. Dwie jej przytomne mieszkanki skuliły się w sobie, trzecia z wiadomego powodu nie zareagowała na intruza. Shavri wyciągnął ku niej rękę, ale ptak był nieżywy, choć jeszcze ciepły. Wyciągnął więc nieszczęsną kurę ze środka, żeby nie drażnić pozostałych dwóch jej martwą obecnością w ich najbliższym sąsiedztwie i zamknął klatkę.
- Nic z tego, faktycznie - wymruczał, otrząsając ponownie głową. Półelf tymczasem kontynuował swoje poszukiwania, które w końcu zakończyły się sukcesem. Małe drewniane pudełka, które znalazł zawierały cuchnącą maść. Deithwen domyślił się, że służą leczeniu. Przy okazji przywłaszczył sobie ciekawy flakonik - czyżby mikstura lecznicza? Jako, że jego stan był nieciekawy, postanowił natychmiast użyć maści. Następnie zamierzał uleczyć w ten sam sposób swą wilczycę. Maść zadziałała i to ze wspaniałym skutkiem. Blizna na pewno zostanie, ale co tam, cóż to za najemnik bez blizny. Odzyskawszy siły i jasność umysłu, druid ruszył w stronę swej wilczycy. Niestety, Eris jak to ranne zwierzę, nie była skora do poddania się koniecznym zabiegom i to mimo wysiłków druida. Jedną maść zachował dla siebie, drugą zamierzał poratować najbardziej rannych towarzyszy.

Evan w tym czasie wziął się za liczenie trupów koboldów, chciał wiedzieć ile ich padło. Od tego mogła zależeć dalsza decyzja co robić. Wyglądało na to, że padła większość, jeśli wierzyć zapewnieniom Tillit o pięciu dziesiątkach koboldów. W las mogło umknąć najwyżej dziesięć. Założywszy, że niektóre były ranne, nawet mniej.
Marv natomiast po dokładnym rozejrzeniu się w najbliższej okolicy, wytarł miecz o płótno jednego z paskudnych namiotów i schował do pochwy. Przestępując nad zwłokami koboldów przemierzał całe obozowisko, sprawdzając jego zakamarki i próbując przy okazji ogarnąć koszmar, jaki tu się wydarzył. Koszmar porwanych ludzi. Co jakiś czas pochylał się i coś podnosił, zabierając jeden z worków i dziwną flaszkę z płynem przypominającym kwas. Z zamiarem późniejszego przetestowania zawinął ją w kawałek materiału i schował do plecaka. Przemierzał obóz powoli, po drodze jeden z lepiej zachowanych, czystszych kawałków materiału przeznaczając na prowizoryczne bandaże dla swoich ran. Wreszcie zatrzymał się i spojrzał na dowódcę.
- Są tu kości przynajmniej dwóch ludzi. Nie wiem czy resztę zakopano… czy może zabrano do drugiego z obozów - powiedział głośno, przełykając ślinę.
- Póki co martwię się, żeby moje kości tu nie zostały. Czy ma ktoś jeszcze jakieś opatrunki? - Sinara trzymała się za nogę. Dziewczyna siedziała na ziemi, bo ból był zbyt silny by mogła dalej stać.
- Poczekaj, pomogę Ci, tylko ogarnę ranę Gaspara - zadeklarował Shavri. Gdy Gaspar już skończył go opatrywać,tropiciel zajął się jego raną. Przyjrzał się jej uważnie. Nie była brudna, ale i tak trzeba ją będzie przemyć przed szyciem, albo przed użyciem jakiejkolwiek magii leczniczej, żeby nie było tak, jak z jego sidłami… Wzdrygnął się na wspomnienie metalowych szczęk, które zarosły ciałem.
- Bracie zęby zaciśnij i bądź cierpliwy - zaordynował Traffo, kucając obok myśliwego. Złożył nieco płótna w gałgan i bez ceregieli przycisnął go do rany. Gaspar sapnął głośno. Żeby mieć wolne ręce, Shavri uciskał gałgan kolanem, a z pasów koszuli robił prymitywny bandaż, którym obwinął mocno w pasie towarzysza, żeby unieruchomić opatrunek. - To tylko na moment, zanim zaordynujemy jakieś cudowne leczenie, albo będę mógł Cię pozszywać. W plecaku mam igłę z nićmi… - Shavri działał szybko, jakby robił to nie pierwszy raz w życiu.

Istotnie zarówno praca w kuźni, gdzie zdarzały się wypadki różne, jak i czas wojenny wymusiły na nim szybkość działania i pewną rękę. Nie był felczerem. Ale kilka razy widział paru w akcji. A jeśli już musiał sam, to działał na chłopski rozum i to pomagało. Jak coś się spruło, to trzeba zaszyć. Jak coś cieknie, trza to zatkać. W przypadku ludzi zasada była całkiem podobna jak w przypadku dziurawych beczek czy portek.
- Już. Skończyłem. Będzie Ci trochę ciężej oddychać, bo ci brzuch mocno ścisnąłem, ale i tak widzę, że płytko dychasz, żebro pewnikiem poszło. A bodajby ich wiwerna chędożyła... - stwierdził Shavri, kiwając głową z ubolewaniem nad dolą towarzysza.

Upewniwszy się, że nie związał Gaspara w pasie ani za mocno, ani za luźno, jedna ręką zgarnął resztę szmat i swoją koszulę na wszelki wypadek, gdyby tych pierwszych miało zabraknąć. Drugą przyciskał sobie swój opatrunek do boku, sprawdzając, czy węzeł myśliwego trzyma dobrze. Kiwnął Gasparowi, dziękując za jego pomoc i chwiejnym krokiem przemierzył te kilka metrów do Sinary. Zobaczył wielką bordową plamę na wysokości jej biodra i zacmokał. Kucnął obok i nie dotykając spodni spróbował ocenić jej wielkość i głębokość.
- Chciałbym Ci pomóc - rzucił cicho i z szacunkiem, pokazując płótno. - Ale nic nie zrobię przez spodnie. Możemy je ściągnąć? - zapytał i spuścił wzrok. Nie zostało w nim dość krwi na rumieniec.
Sinara skinęła głową i zaczęła ściagać spodnie, choć z powodu bólu szło jej to pokracznie i opornie. Shavri kiwnął głową i gdy tylko udało się odsłonić udo, przystąpił do dzieła. Oglądnął uważnie ciemnoczerowną dziurę i ponieważ nic niepokojącego w niej nie znalazł, przycisnął ją opatrunkiem i szybko obwiązał prowizorycznymi bandażami.
- Proszę. Możesz ubrać je z powrotem… w sensie spodnie... Poczekaj tylko chwile. To znaczy nie z ubieraniem. Spodnie ubierz, poczekaj w znaczeniu, że nigdzie nie idź… z tą ranną nogą na której i tak nie możesz się zbyt mocno opierać… Nie no, głupek ze mnie. Wybacz - Shavri przerwał bełkotanie i po prostu pokuśtykał do resztek koboldziej “palisady”. Znalazł tam porządną, prostą gałąź z leszczyny, z której odłamał liście, a co bardziej oporne zciosał swoim krótszym mieczem. Przy okazji zoczył w trawie coś, co błysnęło drewnem i stalą. Podniósł to bardzo wolno, stękając przy tym z wysiłku. Przedmiot okazał się niczym innym, jak harmonijką ustną, której tak bardzo mu brakowało. Szczęśliwy wrócił do kuszniczki z tak uszykowaną laską w jednej ręce i instrumentem w drugiej. Oddał lagę Sianarze.
- Proszę. Wiem, jak boli ranna noga. Będzie Ci łatwiej chodzić. A gdyby i to było za mało, ktoś, daj znać, znajdziemy ci jakieś... męskie ramie do pomocy - tropiciel speszony poczochrał się okrwawioną ręką po włosach i ruszył z powrotem na swoje wcześniejsze, bezpieczne miejsce obok Gaspara. Chciał bardzo jeszcze komuś pomóc. Ale zmęczył się wielce i pragnienie go paliło. Musiał na chwile odpocząć. W myślach zaczął się znowu zamartwiać nieobecnością Kaina i zastanawiać, jak udała sięmisja Franki Zoji i Gergo.
Nieopodal Deithwen podniósł rwetest...


Krew zalała Kainowi oczy. Gdy się osuwał na ziemię widział wszystko w czerwieni. Zranione ramię bardzo bolało, głowa także. Oparł się o drzewo i zsunął klnąc na otaczającą go rzeczywistość. Siły szybko uciekały z niego ale przynajmniej jako tako sprawdził się w tej bitwie, pomógł swojej drużynie. Teraz zaś konał pod drzewem, raniony przez te jaszczurowate stworki. Brakowało mu sił by krzyknąć ale może i dobrze… Coś w nim nie chciało prosić o pomoc. Gdy tak godził się z smutnym losem ofiary tej walki coś w nim pękło. Przypomniała mu siostra i nie chciał umierać, nie teraz.
“Za wcześnie… jeśli tu skonam ona sobie nie poradzi… nic nie dostanie...“ - pomyślał i zmusił się do wysiłku.
- Pomocy… Tu jestem… - głośno wykrztusił z siebie, czując że robi się coraz zimniej, wiedział że stracił dużo krwi. Pojawiła się też obawa, wszakże nie wiedział kto usłyszy jego prośbę o pomoc. Towarzysze czy może wrogowie?
- Już lecę! Słyszę Cię! - wykrzyknął druid, po niezbyt długich poszukiwaniach.
Mag wyglądał na poważnie rannego, wykorzystując swoją wiedzę o leczeniu i maść, półelf spróbował postawić Kaina na nogi. Efekt podobnie jak w przypadku jego samego, był iście piorunujący.
- Wygląda na to, że będziesz żył. Jak się czujesz? - zapytał z uśmiechem Deithwen.
Skoro mag był już zdrowy, druid wziął jakąś w miarę czystą koszulę ze sterty ubrań, podarł ją na strzępy, a potem ponownie spróbował uspokoić wilka. Niestety, ku jego zmartwieniu, ponownie mu się nie udało. Eris najwyrażniej uważała, że sama najlepiej zajmie się swoimi ranami.
- A niech mnie, co to za maść że tak dobrze podziała? - skomentował czarodziej podnosząc się. Posmarowane rany szybko się zasklepiły a teraz jedynie piekły. Ale było to przyjemne pieczenie, świadczące o odkażającym działu specyfiku (a przynajmniej taką miał nadzieję). Wstał jednak powoli, ociężale nie chcąc wywołać zawrotów głowy. Co by nie było, tak proste zabiegi nie wpłyną na fakt, że stracił trochę krwi i do czasu, aż porządnie nie odpocznie, pozostanie osłabiony. Zresztą i tak oprócz kilku sztuczek nie miał na podorędziu bardziej przydatnych czarów.
- Czuję się lepiej, dzięki za pomoc Deithwen. Już powinienem sobie poradzić. - odpowiedział druidowi z uśmiechem. - Uratowaliśmy jeńców? - zapytał i po odpowiedzi i ruszył w kierunku reszty drużyny dotykając sklejonych krwią włosów. Gdy reszta była zajęta przeszukiwaniem pobojowiska i wynajdowaniem przydatnych przedmiotów Kain rzucił proste zaklęcie i zaczął doprowadzać się do porządku. Potem obszedł obóz wroga, szukając wydeptanej przez koboldy ścieżki, która mogła by nakierować na ich obóz rodziny, czy śladów obecności tajemniczej czarodziejki. Choć perspektywa dalszego działania by ostatecznie pozbyć się wodza jaszczurek była kusząca, zmęczony czarodziej miał jednak nadzieję że Evan wyda niebawem rozkaz powrotu do Zamieci.

Shavri, po tym, jak chwilę odpoczął, także zapragnął pomóc w przeszukiwaniach obozowiska. Ich znalezisko było niezwykle okazałe. Chyba nawet odrobinę ich przerastało, jeśli chodzi o możliwości dźwigania. Było jasne, że nie uda się zabrać wszystkiego. Ale jedzenie było bardzo ważne. Zarówno dla nich, jak i dla mieszkańców Zamieci, którzy cierpieli głód. Shavri uznał, że niegłupim pomysłem byłoby odstąpić im trochę zdobycznego jedzenia, tym bardziej że koboldy najprawdopodobniej zdobyły to wszystko właśnie na ich polach…
Tropiciel znalazł dla siebie dwie nowe koszule, sznurek, worek i nawet całkiem niezły łuk. A skarb, z którego był najbardziej zadowolony, to harmonijka ustna z rzeźbionym w drewnie szpakiem. Przyjrzał się też, a raczej przywąchał bukłakowi z cieczą capiącą okrutnie zgniłym mięchem. Cokolwiek zdechło w środku, ciężko było orzec, czym było wcześniej, zanim nie stało się wykręcajacą nos potwornością. Już samo to sprawiło, że Shavri doszedł do wniosku, że zawartość bukłaka może przedstawiać sobą jakąś wartość. Jeśli nie magiczną, to chociaż spożywczą dla kobolda. Inaczej dawno wylądowałaby poza bukłakiem. Z myślą o Gergo i o tym, że jeszcze jeden dodatkowy kilogram może go nie zabije, Shavri dotroczył go sobie do pasa.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 16-06-2015 o 22:40.
Drahini jest offline  
Stary 17-06-2015, 21:06   #92
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Koboldzi las
(nieznana lokacja)
wczesne popołudnie, 15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Gdy rany zostały prowizorycznie oparzone, kości zmarłych zakopane, a łupy zapakowane drużyna powlokła się w stronę portalu. Co prawda ogarniety bitewną gorączką Evan miał ochotę zaszarżować na “obóz rodzinny”, lecz zdawał sobie sprawę, że towarzysze nie są w formie pozwalającej na tropienie i dłuższy marsz, o efektywnej walce nie mówiąc. Wszyscy dźwigali worki z jedzeniem i nieliczne zdobycze - bardziej z rozsądku niż chęci. Shavri tylko przelotnie przeliczył ile złota można by wziąć za pozostawioną tu broń, po czym wsadził pod pachę klatkę z dwiema kurami, dumając jak to człowiekowi zmieniają się priorytety gdy doskwiera głód i pragnienie. Nie tylko jego bolało pozostawione dobro, jednak by zabrać wszystko potrzebny byłby wózek, a nie zmęczone ręce rannych najemników.

Najemnicy dotarli do portalu bez przeszkód. Gergo na ich widok głośno sapnął z ulgą, jednak wyraz pyska nadal miał niewyraźny. Gdy najemnicy gęsiego przeszli przez portal (Deithwen musiał praktycznie wepchnąć w niego Eris, wcześniej zwabiwszy ją pod przejście duża sztuką mięsa) zrozumieli dlaczego… Bardzo zdenerwowana Franka zrelacjonowała zajście z Tillit, co wywołało krótką, acz gwałtowną dysputę w drużynie. Tropciele powrócili nawet by poszukać śladów wierzchowca, jednak bezskutecznie. Uwolnieni jeńcy cierpliwie czekali aż ich osobliwi wybawiciele dojdą do konsensusu. Koniec końców wyczerpani najmici ruszyli tunelami w stronę Wilczego Lasu, przeliczywszy wcześniej znalezione w jaskiniach szczątki i zapakowawszy je do worków. Zoja sama wybrała swój los, a priorytetem drużyny było dostarczenie odnalezionych ludzi do Zamieci i Luty. Na górze wyciągnięto spod wiatrołomu worki z posegregowanymi wcześniej łupami. Część mięsa, które Gergo zidentyfikował jako ludzkie, zakopano wraz z kośćmi zjedzonych przez koboldy szóstki leśników i trójki ich dzieci. Śmierdzący napitek zabrany przez Shavriego okazał się być goblińskim grzmotaczem, cenionym i rzadkim wśród koboldów trunkiem, który zaklinacz przyjął z wdzięcznością. Druid zapytał z kolei Grego, czy wie może cóż to jest za tajemnicza fiolka, którą Deithwen znalazł w obozie koboldów. Nadzieja półelfa nie była płonna - czerwonawy płyn był eliksirem leczniczym. Druid mógł go wykorzystać… lub zostawić na czarną godzinę.
W końcu wszyscy, łącznie z Robertą i Olafem, zarzucili worki na plecy i powlekli się w stronę siół.




Wilczy Las
popołudnie, 15 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


- Tam są!
- Idą!
- Heeeeej!!

Entuzjastyczne okrzyki wyrwały drużynę z marazmu powolnego marszu. Już po kilku minutach najmici zostali otoczeni przez grupkę leśników, którzy od kilku godzin krążyli po okolicy w nadziei, że znajdą choćby niedobitki futenbergczyków. Z każdym przebytym kilometrem liczba leśników się zwiększała. Z barków bohaterów zdjęto bagaże (choć kury wywołały nie lada zdziwienie), a rannym użyczono silnych ramion jako podpory. Gwar i radość zwiększyły się jeszcze gdy wreszcie dotarli do Zamieci; sam powrót najemników wywołał entuzjazm, a gdy z ciżby wyłoniła się dwójka ocalałych od krzyków aż rozbolały Gaspara uszy.

W końcu kobiety pod przewodnictwem Łucji przegoniły mężów i zabrały się za ogarnianie chaosu. Rany najemników zostały porządnie oczyszczone, nasmarowane ziołowymi maściami i owinięte w czyste płótna. Stare opatrunki wrzucono do wrzątku, a brudne ubrania zabrano do prania i cerowania. Młódki nagotowały wielki gar gulaszu, znacznie uszczuplając przyniesione przez najmitów zapasy (do których żadna z wsi nie rościła sobie praw), ale wszyscy łaknęli porządnej, ciepłej strawy, więc nikt nie miał im za złe. Czysta woda i gęste miodowe piwo zaspokoiły pragnienie wojowników. Tylko na dziurawe zbroje leśnicy nic nie mogli poradzić; tu trzeba było fachowca z odpowiednimi materiałami i narzędziami.

Gdy najemnicy nieco odsapnęli pojawiła się wdzięczna rodzina Roberty, składając im wylewne podziękowania. Pożegnawszy się ze swoimi wybawicielami Olaf wyruszył do Luty, eskortowany przez kilku solidnie uzbrojonych myśliwych. Co prawda nikt nie spodziewał się, że po pogromie, jaki najemnicy zgotowali koboldom te szybko uderzą ponownie, ale przezorny zawsze ubezpieczony. W nocy, pod nieobecność drużyny koboldy zaatakowały Bukowo, jednak najemnicza strategia sprawdziła się doskonale i sioło odparło atak bez strat własnych. W spichrzu pojawiła się też jakaś dziewczyna z noworodkiem na ręku, szukając Zoji. Fanka podeszła myśląc, że dziecko zachorzało, lecz z dukanych, pokrętnych wyjaśnień zrozumiała, że młoda matka chciała, by uzdrowicielka pobłogosławiła jej syna w imieniu Illmatera…

W końcu, gdy tłum mieszkańców kręcący się wokół spichlerza nieco się przerzedził, a drużna pojadła i popiła pojawiła się Dziewanna. Od razu widać było, że Starsza spodziewa się dokładnej relacji z przebiegu misji, bez owijania w bawełnę i pomijania trudnych spraw, o których już poprzedniego dnia zabroniła mówić publicznie. Trzeba było rozliczyć się także za wykonaną pracę.


ranek, 16 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Noc minęła spokojnie. Nikt nie oczekiwał od rannych najmitów, że będą patrolować granice sioła, a i przespane godziny sprawiły, że wszyscy czuli się o wiele lepiej. Ziewająca Franka mogła też o świcie skorzystać z łaski Pana Poranka i podleczyć zasklepiające się rany towarzyszy. Czyste, suche ubrania czekały na bohaterów Zamieci; zwłaszcza tych, którzy nie mieli strojów na zmianę i musieli pożyczać je od leśników. Wyskrobawszy resztki gulaszu z garnka najmici usiedli przed spichrzem, grzejąc się w promieniach słońca i zastanawiając się - co dalej?


 
Sayane jest offline  
Stary 20-06-2015, 13:55   #93
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Zbieranie tyłków z obozu koboldów szło im niezwykle mozolnie. Każdy ruszał się powoli niczym mucha w smole, i pomimo zwycięstwa nikomu jakoś nie było wesoło. Na dodatek okazało się że Zoja wyruszyła na misję od Tillit i mają o jednego uzdrowiciela mniej. Dzięki bogom, że odniesione rany najemników nie były na tyle tragiczne, by po tej wyprawie groziła komuś śmierć.

W drodze w sumie nikomu chyba nie chciało się gadać, każdy był zmęczony. Ale porozmawiać trzeba było.
- Co sądzicie? Czy to dobrze że Zoja pojechała? Sama nie wiem co o tym myśleć - zaczęła Sinara. W głębi duszy trochę się cieszyła że uzdrowicielka pojechała. Zoja strasznie ją czasami denerwowała.

Shavri, skupiony głównie na tym, żeby dzielnie stawiać krok za krokiem w linii prostej pod naporem swoich tobołów, westchnął ze zmęczenia psychicznego i fizycznego. Nie uważał, żeby to było bezpieczne. Zgodzić się na uprowadzenie na koniu, który NAJWYRAŹNIEJ nie zostawiał śladów, a był jakoś związany z kobietą, która miała posłuch u przynajmniej dwóch złowieszczych wilków, a której zamiarów nie znali. Czy mówiła prawdę o rannym kowalu? Czy nie stała za napaściami koboldów? Shavri tego nie wiedział. Jego zaufanie do niej nie wzrosło, kiedy się okazało, że mogła samodzielnie zatrzymać koboldy, ale tego nie zrobiła. Czy to była jakaś zasadzka na ich grupę? Ale po co? Co takiego mogli mieć nieopierzeni najemnicy, czego mogłaby chcieć taka kobieta?
- Zoja zrobiła to, co wierzyła, że jest najlepsze - powiedział na głos. - Poszła pomóc potrzebującemu. Nie da się z tym dyskutować, nawet jeśli to niebezpieczne dla niej samej albo bardzo podejrzane.

Kowal… zabrzmiało mu w głowie. Pojechała ratować kowala. Zmęczenie wzmogło w nim rozrzewnienie, ale się uspokoił. Nie było mu trudno wyobrazić sobie uzdrowicielkę nawet na rozszalałym demonie, gdyby niósł ją ku cierpiącej osobie czekającej na jej pomoc. Kowal...
- Gorzej - podjął po chwili - że chyba nie była świadoma tego, na co się godzi i w co nas pakuje. Bo jeśli dobrze zrozumiałem, mielibyśmy teraz nie tylko wyłowić niedobitki, ale i zaatakować obóz rodzinny - poprawił swój tłumok, a w myślach ze zdziwieniem skonstatował, że jeśli będzie jakaś okazja jej pomóc chętnie to zrobi.
- Shavri... - odezwała się kapłanka z małym promykiem uśmiechu na zmęczonej i przejętej twarzy - Zoja była tego doskonale świadoma. Podjęła decyzję szybciej niż ja zaczęłam nad nią myśleć. Znam ją trochę dłużej... By pomóc wam jak i innym, wskoczyłaby na mglistokopytnego rumaka nieznajomej, na którym popędzi nie wiadomo gdzie... Kto by pomyślał, że akurat taki się pojawi na prawdę...? - Na jej twarzy pojawił się kolejny chwilowy i przygaszony uśmiech.
- Franiu, to znaczy, że teraz będziemy zabijać koboldzie kobiety i dzieci? - Shavri zapytał poważnie, bez drwiny i złośliwości. Z jakimś takim zmartwieniem w oczach.
- Kobiety i dzieci, które żyją z porywania twojej rodziny, więzienia jej i głodzenia, następnie z zabijania ich, krojenia by zmieścili się do gara... - Franka z trudem przeciskała te słowa, lecz pamiętała by nie robić tego głośno. - Takie kobiety i dzieci... To nie są kobiety i dzieci. To są potwory.
- Frania - Shavri spojrzał na nią zmęczonymi oczami, uwalany w krwi swojej i koboldziej. - Wyrwałaś mi miecz z ręki i zrobiłaś karczemną awanturę, bo zabiłem nieuzbrojonego jeńca. Również kobolda, jakby nie patrzeć. A teraz mówisz o tym w taki sposób
- W tej kwestii nic się nie zmieniło. By ich się pozbyć nie musimy stawać się potworami tak, jak oni.
Tropiciel pokręcił głową zniechęcony. Nie rozumiał tej pokrętnej logiki. Zabijanie nieuzbrojonego jeńca, który narażał wszystkich na niebezpieczeństwo było złe. Ale zabijanie matek z dziećmi było już jak najbardziej moralnie dopuszczalne i nie podchodziło pod kategorię “stawania się potworem”. Shavri podejrzewał, że Franka mogła zmienić pogląd na sprawę dlatego, że bardzo chciała zapewnić bezpieczeństwo Zoji. Chłopak nie mógł jej za to winić, bo sam chciałby jej pomóc. Ale obwijanie tego w chorągiew z napisem “moralne”?
Szedł już dalej bez słowa, dając do zrozumienia, że w tym temacie rozmowę skończył.

- Pff… - prychnął Evan, słysząc słowa Franki. - Czy i Gergo jest potworem skoro jadał ludzkie mięso? Ludzie zabijają się i robią innym ludziom nie miłe rzeczy czy też są potworami? Jak Franko chcesz się ich pozbyć nie zabijając?
- Mi się wydaje
- wtrącił niespodziewanie idący trochę z tyłu Marv - że ludzie to mogą być największymi potworami. No dobra, może nie największymi. Ale spotkałem się z takimi, którzy biją dlatego, że odczuwają z tego przyjemność - wzruszył ramionami. - My zabijamy koboldy, koboldy zabijają nas. To, że zazwyczaj są od nas głupsze chyba niewiele zmienia - wzruszył ramionami, jakby niezainteresowany dalszą dyskusją na ten temat.

Shavri zerknął na Marva, próbując nie dać poznać po sobie zaskoczenia, bo przyzwyczajony był do raczej pra...-gma-tycz-nego towarzysza.

Deithwen zajęty własnymi myślami, postanowił się nie odzywać. Co do kapłanki, to podjęła ona decyzje, kimże on był by osądzać czy to dobrze czy źle? Jedno półelf wiedział na pewno. Po pierwsze pozbycie się wszystkich koboldów jest koniecznością, niezależnie czy to obóz rodzinny, wojskowy czy sraczkowaty. Po drugie tam też mogą czekać łupy.

Kapłanka spojrzała się na Evana, lecz przemilczała pierwsze pytanie. Drugie przykuło trochę więcej jej uwagi.
- Skutecznie się ich pozbyć... - odpowiedziała w okrętny sposób, jakby z jej ust nie mogły wydostać się słowa "zabijmy je wszystkie".
- Wracajmy już do wioski. - Evan postanowił dalej nie drążyć tematu. - Zoji też nie damy rady na razie odszukać, nie ma śladów, a większość z nas jest wyczerpana, albo ranna. Wracamy.

Sinara niosła worek cebuli, który z każdą minutą ciążył jej coraz bardziej. Ale za żadne skarby nie zostawiła by go w lesie. Przypomniała sobie przepyszną zupę cebulową, która często gotowała matka jej przyjaciela - Leja. Była gęsta i pożywna, zawsze podawana z pajdą świeżego chleba. Kuszniczka ściskała teraz w dłoni koniec worka z cebulą i marzyła, by znów znaleźć się przy stole z rodziną Willa. Wiedziała też, że oznaczałoby to zobaczenie się z jej własna rodziną, a tego nie chciała. Podjęła decyzję, czas najwyższy by pracować na siebie, a nie na zapitych skurczybyków, którzy mieli czelność nazywać się jej rodzicami.


Gdy dotarli wreszcie do Wilczego Lasu i zostali powitanie przez mieszkańców, serce Sinary dosłownie radowało się. Uśmiechy tych ludzi, uściski dłoni, klepanie po plecach i dobre słowo - to wszystko wynagrodziło każdą rankę, ból mięśni i ogromne zmęczenie. Mieszkańcy przygotowali pyszną strawę, jakiś chłopiec dał jej czyste ubranie, a jakaś dziewczynka zaoferowała, że wypierze jej obecne i załata jeśli się da. Sinara widziała uśmiechy tych dzieci i ich błyszczące oczy. Te oczy patrzyły na grupkę najmitów jak na bohaterów. Tak, takie życie może jednak nie jest takie złe. Obrana przez dziewczynę droga mogła okazać się słuszna.

Teraz trzeba by tylko było uzupełnić zapasy w Futenbergu, zregenerować siły i ruszać dalej. Miło było by także siąść razem w gospodzie i przechylić kufel piwa z towarzyszami. Sinara była gotowa podjąć kolejne wyzwania, niech tylko dadzą jej się porządnie wyspać!
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 21-06-2015 o 17:08.
Redone jest offline  
Stary 22-06-2015, 11:15   #94
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Hund miał wrażenie, że ostatnie dni pozwoliły mu poznać życie na nowo. Długie okresy wyczekiwania, poprzegradzane krótkimi, gwałtownymi starciami. Odnoszone i niedługo potem zaleczane z pomocą magii rany, co przeradzało się w okresy nieustannego bólu. Rudowłosy chłopak próbował to ignorować, tak jak wszystkie inne niewygody, skupiając się na swoich myślach. Kilka dodatkowych monet pobrzękiwało w mieszku, lecz nie czuł się z tym źle. Każdy brał z obozu koboldów to co chciał. To nie tak działało? Gdyby ktoś powiedział, że dzielą się po równo, wszystkimi zyskami.
Zresztą, w tej głuszy, daleko od ludzi i blisko do niebezpieczeństwa, Marv inaczej zaczął określać priorytety. To nie monety stawały się ważne, a ostra broń, jedzenie, sen i sporo szczęścia. Nie miał wątpliwości, że ciągle brakowało mu umiejętności, ale póki co żył. Wychował się na pograniczu, więc ten fakt uznawał za jeden z ważniejszych. Niewygody i zmęczenie człowiek mógł jeszcze przezwyciężyć. A w zwycięskim powrocie, z łupami w plecaku, kieszeniach i w rękach bowiem pomagał nieść jedzenie, było coś przyjemnego. Łechtającego gdzieś w środku.

Podczas całej drogi powrotnej odezwał się ledwie kilka razy, skupiając się bardziej na zaciskaniu zębów i ignorowaniu nieprzyjemnych impulsów z ran. Szczególnie jak źle stanął to noga zaczynała pulsować. Powtarzał sobie, że to jedynie kilka godzin i mogło być gorzej. Gadatliwy Shavri brzęczał mu w głowie, zwłaszcza jak przypomniał sobie jego powtarzające się, szaleńcze wyczyny. Gdzie ten chłopak się wychował, że miał tak niepokolei w głowie? Pozornie ciekawiło go to bardziej niż zniknięcie Zoji oraz ta cała Tilith, o której opowiedziała Franka. Pierwszą dziewczynę miał za naiwną - nawet jeśli pomocną - to jej widzenie świata straszliwie różniło się od Hundowskiego. Pewnie dowiedziała się, że ktoś gdzieś cierpi i pognała na zbity łeb. Rudowłosy głowił się, kiedy pierwszy raz zostanie w ten sposób poważniej oszukana. Bo, że coś takiego jeszcze nigdy się jej nie zdarzyło, był niemalże pewien.
Czarodziejką starał się nie zajmować w swoich niekończących się przemyśleniach. Była ponad możliwościami zrozumienia dla prostego chłopaka i myśląc o niej czuł jak całe wnętrzności zaczynają zbliżać się do gardła. Nieokreślony strach przed kimś takim czaił się w podświadomości i nie szło go stamtąd wydobyć.


Większość myśli zniknęła jak za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy dotarli do wsi i zostali przywitani bardziej entuzjastycznie niż Marv sądził. Prowadzili w końcu zaledwie dwójkę żywych ludzi, podejrzewając co stało się z pozostałymi. Nie narzekał jednak na to przyjęcie. Oddał ubrania, pozwolił opatrzyć swoje rany, uśmiechając się z wdzięcznością do zajmującej się nim kobiety. Ogolił rzadką, rudą brodę, która zawsze go wkurzała jak zaczynała rosnąć. Wreszcie objadł się do syta i w zapasowej parze ubrań usiadł na prostej ławce przy jednej z chat, łapiąc oddech. Wątpliwości i problemy zniknęły na chwilę. Podjął nawet, zadziwiająco dla niego teraz łatwą, decyzję o pójściu za poleceniem Evana. Przekazał mu to także, sugerując nie tracenie czasu. Istniała bardzo mała szansa, że w obozie rodzinnym są jeszcze jacyś żywi jeńcy, a za tym był dowódca, co jeszcze mocniej utwierdziło Marva w przekonaniu o słuszności tej decyzji.

Dopiero po drzemce wziął się za niezbędne rzeczy. Wyszorował za pomocą wody, piasku i szczoty swoją broń oraz zbroję, próbując pozbyć się z nich śladów krwi i brudu. Dla odprężenia zrobił kilka strzał i rozdał cały posiadany zapas tym, którzy potrzebowali - w szczególności Gasparowi. Wziął udział w streszczaniu Dziewannie wydarzeń w lesie, chociaż sam praktycznie się wtedy nie odzywał i ani myślał wspomnieć o Tilith. Jak inni chcieli to nie jego sprawa. Za to na zapłatę zagapił się dłużej, pocierając rosnącą brodę. Dopiero jak mu wytłumaczono, że to wcale nie srebro a platyna, pokiwał głową, nie chcąc wyjść na zupełnego durnia.
I czekał, aż Evan powie mu, co robią dalej.
Może nie tego spodziewał się po życiu najemnika, a z drugiej strony... czego innego? Wreszcie był na swoim. Jego mieszek zrobił się cięższy. Sprawił, że ludzie stali się szczęśliwsi. Podobało mu się. Nieznajome twarze uśmiechały się do niego i chociaż oglądał się za nimi podejrzliwie, to w głębi czuł się z tym dobrze.
I ten raz jeden postanowił nie marudzić i nie dyskutować z tym, którego wybrali za dowódcę. Ten jeden raz.
Potem się zobaczy.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-06-2015, 13:24   #95
 
Piter1939's Avatar
 
Reputacja: 1 Piter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodzePiter1939 jest na bardzo dobrej drodze
Druid spodziewał się miłego przywitania w Zamieci, w końcu drużyna ubiła większość koboldzich wojowników stanowiących zagrożenie dla mieszkańców. Mimo wszystko wdzięczni mieszkańcy pozytywnie wpłynęli na nastrój Deithwena. Jak się okazało trudy najemniczego życia wynagradzają nie tylko łupy, ale i sława. To z całą pewnością podobało się druidowi. Zdobył pewną sumę pieniędzy, zapewne starczyło by rozwiązać języki niektórych i wreszcie znaleźć rozwiązanie tajemnicy pochodzenia. Ludzie chętniej jednak rozmawiają z kimś znanym, o określonej reputacji. Nad tym trzeba będzie jednak jeszcze popracować. Jeżeli chodzi o drużynę do nikogo się nie przywiązał, ale z drugiej strony nikt mu nie wadził. Najdziwniejsza była chyba Zoja, dziewczyna o złotym sercu, której zupełnie nie rozumiał. Ona dbała o wszystkich, on głównie o siebie. Najbardziej oryginalny był chyba kobold Gergo, ale jego z kolei uważał za bardzo rozumne stworzenie i nawet go lubił. Wszyscy razem mogli wiele osiągnąć i to się teraz liczyło. Po dobrym posiłku i zacnym napitku, druid postanowił odpocząć. Nie wiadomo o której przyjdzie im wstać, a Deithwen potrzebował dużo snu, aby być w pełni zregenerowanym. Na porannej naradzie, z pewnym wahaniem, opowiedział się za atakiem na obóz rodzinny, jeszcze tego samego dnia. Powrót do miasta był ryzykowny, koboldy mogły albo przygotować się do zaciętej obrony albo przenieść się w inne miejsce. Zapasów mieli na szczęście całkiem sporo, nie musieli głodować. Pozostawało tylko ruszyć w drogę i liczyć, że i tym razem dopisze im szczęście.
 
Piter1939 jest offline  
Stary 22-06-2015, 22:09   #96
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gdy wracali do wioski Evan zastanawiał się nad słowami Franki i Marva. Czym jest zło? Jak je ocenić? Czy da radę zabijać koboldzie dzieciaki, tylko dlatego że nie mają skrupułów by jeść ludzkie mięso? Zlecenie jest jednak zleceniem i trzeba je wykonać do końca. Tak więc postanowił dać odpocząć grupie w wiosce i potem czekał ich powrót z zadaniem odszukania obozu rodzinnego. Może nie zakończy się to rzezią, jeśli te stworzenia przysięgną na swoje bóstwa, że nie będą już nigdy więcej atakować ludzi i wyniosą się z tych okolic.

Kolejną sprawą jaka trapiła młodego najemnika, była sprawa Zoji i Tillit. Z jednej strony niepokoił się o kapłankę, na której wymuszono wręcz by opuściła grupę, a z drugiej strony tajemnicza nieznajoma sporo im zapłaciła. Tylko za co? W jakim celu ktoś płaci młodzikom małą fortunę, skoro sam ma umiejętności o wiele przekraczające możliwości drużyny? Wujek Roy nieraz opowiadał o bitwach w których dowódcy poświęcali najmniej wartościowe jednostki by odwrócić uwagę wroga. Czy ich mała grupa miała służyć temu samemu? Nie wiedział tego Evan, ale czuł że Tillit coś knuje.

Gdy wreszcie dotarli do wioski to radości było co niemiara. Ludzie poczuli, że ich kłopoty z koboldami się wreszcie skończą. Po radosnej i skromnej uczcie zwycięstwa, Evan poszedł porozmawiać z Dziewanną. Zdał jej szczegółową relację z wyprawy i jednocześnie wypytał czy nie wie czegoś o tajemniczej nieznajomej z lasu. Niestety nie wiedziała o niej nic i nie wykazywała też tak wielkich obaw jak Evan.

W końcu wojownik udał się na zasłużony odpoczynek. Trzeba będzie odpocząć tu z dzień, aż osamotniona w swych działaniach Franka podleczy wszystkich rannych, a potem z powrót do lasu.
 
Komtur jest offline  
Stary 23-06-2015, 01:30   #97
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Jej wieczny optymizm topniał z każdymi dodatkowymi troskami, które zajmowały jej głowę. Uratowała Olafa i Robertę, jednak było to dla niej za mało. Chciała uratować wszystkich, nie tylko część osób. Martwiła się o Zoję, o sytuację w jakiej zostały postawione, czy nic się jej nie stało, czy zła Tilith przynajmniej o rannym kowalu mówiła prawdę. Nie wiedziała, czy dobrze zrobiła pozwalając jej jechać. Nie powinna jej w taki sposób zostawiać. Tak samo jak nie powinna zostawiać towarzyszy. Powinna przekazać Ilmaterce uwolnionych jeńców w bezpiecznej odległości i dołączyć do walczących. Jedną z najgorszych rzeczy były losy trzeciej dziewczyny, nocą oddzielonej od uratowanych. Brak natychmiastowej reakcji w jej kierunku kapłanka odczuwała jak skazanie jej na śmierć. Bała się myśleć o tym w jakim stanie ją znajdzie.

Martwiła się o wszystko i jeszcze bardziej wraz z wydłużającym się marszem powrotnym. Docierając do wioski była tak wyczerpana a głowa tak zajęta wątpliwościami, że radosne powitanie w ogóle nie dotarło do jej świadomości. Na uśmiechy odpowiadała uśmiechami, mechanicznie. Podziękowania odbiły się echem. W końcu zsunęła się na kolana i przesiedziała tak niemal godzinę.

Ze średniej jakości wypoczynku wyrwał ją noworodek wraz ze swoją matką. Tego dnia był jak gwóźdź do trumny. Spichlerz, jako jedyne znane bezpieczne i oswojone miejsce w okolicy, pękł jak bańka mydlana. Przypomniano jej, że w Zamieci jest tylko obcą osobą. Gościem, którego są zmuszeni tolerować. Kimś, mimo wszystko, średnio mile widzianym. Z krwawiącym sercem pobłogosławiła dziecko, choć doskonale wiedziała, że młoda matka zgodziła się na to tylko by jej nie obrazić.

Franka była całkowicie dobita. Dodatkowe wyczerpanie mocy spływającej od Lathandera sprawiło, że było jej już wszystko obojętne. Niestety dzień nie mógł się jeszcze skończył. Nie chciała zmarnować czasu. Udała się do Łucji, by wskazała chaty mieszkańców, którymi w dniach poprzednich zajmowała się Zoja. Po prostu wykonywała swoją pracę. Na szczęście wielu z nich wyzdrowiało, a ich poważniejsze przypadki miały się ku lepszemu.

Następnego ranka uśmiech ponownie zagościł na jej twarzy. Spokojna i potulna jak baranek zajęła się ranami towarzyszami ponownie upuszczając z siebie całą moc. Wyczerpanie znowu ją owładnęło.
 
Proxy jest offline  
Stary 23-06-2015, 01:31   #98
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Czarodziej nie miał dobrego humoru. Nawet ciepłe przyjęcie przez mieszkańców Zamieci nie poprawiło jego nastroju. Trzymał się na uboczu, nie chcąc by jego ponury stan wpłyną na innych a powodem owej irytacji było zniknięcie Zoji. Co prawda kapłanka sama decydowała o swoim losie, ale Kain posiadał wobec niej nieokreślony dług za uratowanie siostry i ciągle go nie spłacił. To jej samotne odejście z tajemnicza personą Tillit było w jego mniemaniu nierozsądne. No żeby chociaż jedna osoba z ich całej zgrai jej towarzyszyła to czarodziej czułby się pewniej. Teoretycznie takie nieprzemyślane rzucanie się na pomoc innym było czymś normalnym z perspektywy gorliwego kapłana Ilmatera to i tak mag miał jej to za złe.

Co zaś tyczyło się wcześniej dyskusji o zabijaniu młodych koboldów to głosu nie zabrał. Poglądy miał jednak jasne. Były to bestie jedzące ludzkie mięso i stanowiły dla nich zagrożenie. Nie ma możliwości i czasu by je tego oduczyć, by je przystosować do życia w ludzkim społeczeństwie. On tego nie zrobi, drużyna tego nie zrobi i pewnie żadna z wiosek też tego nie zrobi a pozwalanie tym gadom na traktowanie człowieka jako element niższego rzędu w ich łańcuchu pokarmowych nie wchodziło w rachubę. Może teraz gdy ich populacja została ograniczona nie będą atakować wiosek ale ile taki stan potrwa? Eksterminacja gniazda koboldów była optymalnym rozwiązaniem i choć sam proces zabijania tych młodych jaszczurek rzeczywiście wydawał się makabryczny to lepszego pomysłu nikt jeszcze nie zaproponował. Lecz i tak tematu nie poruszał, ostatecznie zdecyduję Evan albo głosowanie a Kain jako najemnik postara się po prostu wypełnić powierzone mu zadanie.

Gdy już się najadł(a przygotowana przez miejscowych strawa wydawała się mu ucztą po tych dniach spędzonych na surowych racjach podróżnych), to po krótkim pożegnaniu z innymi udał się na spoczynek. Niby magicznie wyleczony czuł jednak że ciało potrzebuje naturalnej regeneracji poprzez odpoczynek. No i musiał się wyspać by przygotować umysł na zapamiętanie nowego zapasu czarów jak wstanie.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 23-06-2015 o 01:37.
Nemroth jest offline  
Stary 23-06-2015, 08:21   #99
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Szósta doba misji

Koboldzi las
(nieznana lokacja)
17 Tarsakh Roku Orczej Wiosny

Wypoczęci, wymyci i nażarci do wypęku najemnicy ruszyli w stronę wiatrołomu niedługo po wschodzie słońca, po całodziennym odpoczynku w Zamieci. Co prawda nie wszyscy zgadzali się z decyzją Evana - dziurawe zbroje nie stanowiły już ochrony, a zapasy przy dziewięciu gębach do wyżywienia topniały w oczach - jednak jakoś przyzwyczaili się już do poddawania się woli dowódcy. Może nie zawsze wychodziło im to na dobre, ale przynajmniej dawało poczucie, że ktoś wie co robić… no i zrzucało odpowiedzialność za złe decyzje na barki kogoś innego. A może po prostu przekornie większość drużyny nie chciała słuchać rozsądnej sugestii Tillit, której nie ufali dla zasady? Tak czy inaczej najemnicy pożegnali mieszkańców Lisowa (i nielicznych leśników z innych wsi, którzy przyszli by podziękować za pomoc) i po dwóch godzinach szybkiego marszu znaleźli się przy wejściu do tunelu.

Tu postępowano już bardziej ostrożnie; na szczęście ani gigantyczny pająk, ani kolejny oddział koboldów nie zaatakował ich znienacka. Wraz z najemnikami przybyła grupa kilkunastu leśników; skoro najemnicy nie byli zainteresowani koboldzią bronią to lisowszczycy nie mieli zamiaru pozwolić, by rdzewiała bezużytecznie w trawie. Wykopali także szczątki zjedzonych przez koboldy ludzi, by pochować ich nieopodal osad. No i woleli wiedzieć dokładnie gdzie ponownie szukać “swoich” najmitów, gdyby znów się zawieruszyli na dłużej… lub skąd spodziewać się kolejnej napaści.
Wreszcie obydwie grupy rozstały się i po dwóch kwadransach marszu tunelem oraz teleportacji drużyna znalazła się w “koboldzim lesie”.

Tym razem przywitała ich pogoda podobna do tej, jaką zostawili w Wilczym Lesie… i cisza. Nie było ani koboldów, ani Tillit - tylko leśne żyjątka szeleszczące, ćwierkajace i popiskujące w gęstwinie. Deithwen zoczył nawet małego jelonka, który umknął gdy tylko jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem druida.



Evan wysłał Gaspara w stronę obozu wojennego, Sharvi natomiast raz jeszcze przeszukał okolicę portalu. Niestety nie było śladu ani po Zoji, ani po podstępnej nieznajomej. Po powrocie Gaspar oznajmił, że obóz został wyczyszczony ze sprzętu i broni; po okolicy walały się tylko obgryzione przez zwierzęta szczątki koboldów. Natomiast połączone siły tropicieli, półelfa i Eris nie miały problemu z wytropieniem odbitych w mokrej ściółce tropów uciekających gadów; zresztą trasa między obozami także była dość łatwa do znalezienia. Potem jednak zaczęły się schody. Okazało się, że po dalszej części lasu krążą koboldzie patrole - co prawda na wpół ślepe od słońca sądząc po tym jak mrużyły oczy, ale jednak. “Obóz rodzinny” - czy raczej koboldzia wioska - również był strzeżony, co nie powinno było dziwić po pogromie, jaki najemnicy urządzili kilka kilometrów dalej. Po ilości chat można było sądzić, że jest tu ponad setka potworów, choć gdy Gergo uświadomił towarzyszom, że gady za nic mają sobie prywatność i zwykle śpią na kupie, liczba potencjalnych przeciwników (czy też ofiar) znacznie wzrosła. Z jednej strony wioskę okalał dość szeroki strumień, nieopodal był niewprawnie wykarczowany kawałek, gdzie koboldy próbowały coś uprawiać, oraz zagroda z żywym inwentarzem. Zaklinaczowi wydawało się, że koboldy nie mogły tu mieszkać zbyt długo. Sinara wypatrzyła w niewielkim wzgórzu na prawo od wody norę, do której okazjonalnie wchodzili strażnicy. Mogła być to spiżarnia, więzienie (najemnicy nigdzie nie dostrzegli śladów ludzkich jeńców), lub - jak zasugerował zaklinacz - kolejne komory mieszkalne. Gergo dojrzał też nietypową rzecz: na północnej ścianie osady znajdowało się drewniane podwyższenie, osłonięte z góry gęstą plecionką z gałęzi i przykryte barwnym materiałem, który był prawie czysty. Na nim stał coś jakby pleciony fotel, rozmiarami przystosowany raczej do kogoś wysokiego. Z pewnością nie było to miejsce dla wodza czy szamana, ani też smocza kapliczka, której mógłby się spodziewać w takim miejscu.

Wydawało się, że szarża na obóz nie wchodzi w grę. A może jednak? Kto wie...

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-06-2015 o 22:04.
Sayane jest offline  
Stary 29-06-2015, 21:30   #100
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Wioska koboldów, szósta doba misji.

Shavri skulił się, tuląc do pnia drzewa, za którym zobaczył koboldzi patrol. W skupieniu obserwował gady, nieświadomie wkładając palce w dziurę w pancerzu, przez którą macał ostatni opatrunek na gojącej się ranie po włóczni.
Koboldów było pięć. Gdyby się udało zabić je bez wszczynania alarmu, mogliby spróbować wśliznąć się do obozu od strony karczowiska nim nadejdzie kolejna grupa. Albo z jakiejkolwiek innej strony, jaką Evan uzna za stosowną. Tropiciel spojrzał na Gergo, ponieważ pomyślał, że jeśli rozważali atak, to kobold mógłby uśpić swoim piaskiem patrol, a oni mogliby go wykluczyć już z akcji całkowicie. Mieczem bądź strzałą. Pytanie tylko, co dalej?
Evan zrozumiał swój błąd w momencie gdy zobaczył wioskę. Koboldy nie były rozbite jak początkowo sądził, tylko sprawnie przygotowały się do obrony. Ile ich mogło być, trudno było określić pewnie koło sześćdziesięciu z kobietami i dziećmi. Być może tam znajdował się wódz lub ktoś kto kierował działaniami tych stworzeń. Trzeba się było wycofać, zarządził Evan pokazując znaki wszystkim wokoło.
Shavri kiwnął kapitanowi głową na znak, że widzi jego sygnał i zaczął się bardzo ostrożnie cofać. Czuł ulgę.
Grupa zaczęła się powoli wycofywać. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość zatrzymali się, uformowali coś na kształt koła aby porozmawiać.
- Jest ich za dużo na otwarty atak. Będziemy robić podchody i wybijać je po kilka? - spytała Sinara.
- Wygląda na to że tak - odpowiedział Evan uśmiechając się blado - Trzeba będzie też wysłać grupę po zapasy do Futenbergu, bo zapowiada się tu dłuższa walka niż sądziłem.
- Możemy zacząć już dziś, korzystając ze światła dnia. Chciałbym załatwić je szybciej, ale nie widzę innej wyjścia. Szturm wchodzi w rachubę jak zostanie tylko garstka zdolnych do walki koboldów - powiedział druid.
- To wciągnijmy w zasadzkę jeden z patroli - zaproponował kapitan. - Pochowiemy się w krzakach, a Gergo po ichniemu będzie wołał o pomoc. Gdy nadejdą to wtedy wyskoczymy i ich załatwimy.
Marv cofnął się jako jeden z ostatnich, z lekką obawą, ale i ciekawością dokładnie obserwując wioskę koboldów. Kiedy Evan zaproponował swój plan, skinął głową.
- Zgoda, ale w takiej odległości, aby ci w wiosce nie słyszeli. Co myślicie o próbie zabicia wodza? Podejrzewam, że to on jeden po tym pogromie może trzymać te stworzenia w miejscu, prawda Gergo?
- Boję się że wódz jest kimś innym niż nam się wydaje - wtrącił się Evan zanim koboldzi czarownik zdążył odpowiedzieć. - Chodźmy jak dobrze pójdzie nam dzisiaj z unieszkodliwianiem patroli to może zdołamy podkraść się chatę tego co nimi dowodzi. Pamiętacie ten nasz więzień mówił, że ich wódz jest ogromny.

Evan nie bardzo miał pomysł co konkretnie robić, zwłaszcza że trochę przeraziła go wielkość wioski wrogów, wszystko zależało od tego jak uda im się unieszkodliwić patrole. Jeżeli wszystko pójdzie sprawnie i po cichu to może nawet zdołają załatwić problem koboldów już dzisiaj.
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172