Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2015, 21:10   #209
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Huk silników przelatującego ponad ich głowami lądownika rozdzierał ryk wichury i dudnienie kropel zasolonej wody. Ujrzeli go, jak przemknął po niebie – niewyraźny kształt przecinający chmury i wytracający gwałtownie prędkość. Schodzący do lądowania.

Za szybko
– oceniła Van Belzen. – Rozjebie się.

Ta sama myśl, chociaż dużo łagodniejsza, przemknęła przez głowę Westa. Kimkolwiek był pilot przecenił swoje możliwości i nie docenił siły szalejącej burzy. Chyba, że …

Statek widzieli przez sekundę, może odrobine dłużej, a potem usłyszeli potworny huk i ziemia wyrwała się spod ich nóg.

Kurwa.

Tylko tyle mogli powiedzieć. To była Mątwa! Pieprzona, mechaniczna, samobójcza torpeda. Użyta tym razem nie w kosmicznej próżni, lecz na cholernej planecie. Nawet nie mieli pojęcia, że to jest możliwe.

Termonuklearny wybuch o kontrolowanej mocy rażenia rozjaśnił przestrzeń za ich plecami, niespełna dwie mile od ich pozycji, w miejscu, gdzie jeszcze jakiś czas temu była kopalnia SALT-01.

Kurwa.

Cisnęło nimi w powietrze. Znów! Ileż można.


* * *

Pierwszy otworzył oczy Chan. Żył. Lecz był ślepy. Przesłona hełmu nie pokazywała niczego, poza śnieżącą kaszą. Poszły systemy energetyczne. Kamera naramienna, która miała przejąć funkcje wizualne, też nie działała. Świetnie. Jedyne, co mu pozostawało to otworzenie przesłony. Ryzykował uszkodzenie gałek ocznych, ale to mogło się udać, jeżeli gościu w interceptorze otworzy mu szybko śluzę. Próbował połączyć się z kimś przez radio, ale na wszystkich pasmach słyszał tylko szumy i trzaski. Cudownie.
West też przeżył cholerny wybuch. Podniósł się z solanki rozglądając wokół.

Obraz śnieżył, ale jakoś udawał mu się obejrzeć najbliższe otoczenie. Pilot zobaczył Chana, który podnosił się z trudem z solanki. Bez jednej ręki szło mu to opornie. Ujrzał też Van Belsen leżącą obok widocznego już całkiem dobrze HAWKA. Wejście do myśliwca było otwarte, trap spuszczony – mogli wchodzić. W przejściu West zobaczył leżący nieruchomo kształt. Chyba kumpel Chi’rek. Najwyraźniej kody zadziałały i facet otworzył statek tuz przed wybuchem.

Van Belsen poruszyła się. Próbowała wstać.

Łączność radiowa nie działała.


CLARKE

Wybuch nuklearny tak blisko po prostu wyrzucił ich w powietrze. Podczas lotu zgubił gdzieś Chi’rek. Walnął plecami o ziemię, rozchlapując gęstą ciecz i szybko poszedł na dno. Musiał wpaść w jakąś zalane wodą wgłębienie. Pięknie.
Nie stracił przytomności, ale kilka chwil zajęło mu wygrzebanie się na suchszy kawałek terenu. Elektronika zwariowała. Załatwiło ją promieniowanie towarzyszące eksplozji.

Ledwie widział cokolwiek przez kaszę, skaczące fale zieleni. Wszystkie pasma wizualne działały tak samo beznadziejnie. Na domiar złego miał jakieś cholerne zwarcie w systemie energetycznym skafandra – efekt bliskiego wybuchu. Tracił cenne rezerwy energii. Niezbyt szybko, ale – jak na jego gust – zbyt szybko. GPS wysiadł. Nie był w stanie namierzyć pozycji ani swojej, ani reszty załogi.

Na szczęście pancerze, które mieli pozwalały przetrwać im sąsiedztwo wybuchu atomowego, tym bardziej że pocisk Polarian wbił się w głąb zawalonej kopalni i wybuch był raczej podziemny – w którym największym zagrożeniem była wyrzucona w górę materia. Jednak przy takim ładunku zasięg rażenia odłamków skończył się – fortunnie dla Izaaka – kilkadziesiąt metrów za jego plecami.

Nagle poczuł koło siebie czyjąś obecność. Jakieś ramiona chwyciły się go, niczym tratwy rakietowej. To była Chi’rek.

Prowadziła go i tylko to się liczyło.
 
Armiel jest offline