14-06-2015, 16:50 | #201 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Koszmar. Czysty koszmar. Frida walczyła ze sobą, ze swoimi słabościami i upiornym zmęczeniem, a każdy kolejny krok mógł być tym ostatnim - doskonale o tym wiedziała. Całą sobą czuła, że jest na wykończeniu, że nie da rady ponownie zgiąć nogi w kolanie i postawić stopy te kilka centymetrów naprzód...ale robiła to. Z uporem, zaciskając zęby brnęła przed siebie, a smagane solnymi strugami ciało chwiało się na boki, utrzymując względny pion chyba tylko przysłowiowym cudem. Przecież tu nie padnie, nie położy się jak ostatni frajer w kałuży i nie będzie w zobojętnieniu czekać na śmierć. Nie po tym co przeszła przez ostatnią dobę...co wszyscy przeszli. Jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało, wciąż pozostawali oddziałem, dumą Federacji...i mieli zadanie. Ranni, wykończeni, z przeważającą siłą wroga dookoła i na planecie która z sekundy na sekundę zmieniała swe oblicze, przystosowując biotop pod wymagania organizmów polarian. Nawigator wciąż widziała przed oczami poszarpane obrazy pokręconych, podwodnych budowli pokazanych jej przez obcego espera. Espera, który właśnie nonszalancko i bez pośpiechu dryfował w kierunku Clarke’a. Kobieta miała paskudne wrażenie, że tym razem rybol nie okaże miłosierdzia i zamiast prób nawiązania kontaktu, nawiąże wymianę ogniową z ich dowódcą. Byli w pułapce, wszyscy. Cała Czwórka. -Tu van Belzen - wychrypiała odpowiedź na komunikat technika. - Żyjemy. Zrozumiałam, kierujemy się do statku. Uważaj, w twoją stronę leci esper ryboli. Masz osiemdziesiąt metrów przewagi, plus-minus. Uważaj na siebie...i powodzenia. Będziemy czekać na pokładzie.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena Ostatnio edytowane przez Zombianna : 15-06-2015 o 00:39. |
14-06-2015, 18:47 | #202 |
Administrator Reputacja: 1 | Silni, zwarci, gotowi. Tyle tylko, że mimo sukcesów stale dostawali po dupskach, a liczba strat była niewspółmierna do skali owych sukcesów. Polewani solanką, obrzucani kawałkami soli, bombardowani z orbity, zamiast walczyć brnęli po kolana w solnej zupie, powoli zamieniającej się w bagnisko. A co gorsza, gdyby nie upór Fridy, która za nic nie chciała przyjąć pomocnej dłoni, pewnie byliby dużo dalej, dużo bliżej Isaaca. Gdyby nie upór Fridy, która jakoś nie rozumiała, że jej akurat pomoc w tej chwili zda się psu na budę, on już by był przy Isaacu, a ona i Chan - w połowie drogi do HAWKA. Gdyby nie Frida, która nagle zechciała podwinąć ogon i wiać, udałby, że nie słyszy rozkazu Isaaca i szedłby dalej, by mu pomóc. Tyle tylko, że tym razem pewnie psu na budę by się zdała jego pomoc. Jeśli to latające "coś" dawało sobie bez problemu radę z ulewą i wichurą, to pewnie dysponowało takim zasobem energii, że olałoby najcelniejsze nawet strzały ze wszystkiego, czym dysponował Tony. Pozostawało zatem wziąć dupę w troki i nie zważając na opory zainteresowanych wspomóc Fridę i Shao w mozolnej drodze ku wolności. Po dwóch krokach przestawił się na pasmo Korp-906 coma 4 i zaczął wywoływać wspomnianego Spencera, podając równocześnie kod rozpoznawczy. Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-06-2015 o 22:20. |
14-06-2015, 20:35 | #203 |
Reputacja: 1 | Byli już prawie na finiszu, musieli dotrzeć tylko do transportu i stąd prysnąć. Prawie go nie obchodziło co się stanie z Clarkiem, zapewne z powodu zmęczenia i stymulantów w swojej krwi, oraz bólu. Tego ostatniego na tej planecie było pod dostatkiem. Starał się iść mimo przeciwnych im wszystkim żywiołów. Krok za krokiem, uparcie. Nie miał zamiaru dać się tutaj zabić. Nie obchodziło go że wszystko próbowało właśnie to zrobić. Zaciskał zęby i po maską hełmu wyszczerzał je w uśmiechu maniaka. Był tylko on i następny krok. Co chwila kolejny. Byle bliżej celu. Nie miał nawet planów co zrobi kiedy dotrze do trasportu.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
15-06-2015, 12:14 | #204 |
Reputacja: 1 | Clarke Dotarcie do Chi’rek okazało się niezbyt łatwym zadaniem. Clarke musiał poruszać się na krawędzi krateru, uważać na osypujące się kawałki gruntu spływające w dół, gęste strumienie solanki. Ranna noga nie ułatwiała zadania i kilka razy o mało nie przypłacił swojego marszu upadkiem. W końcu jednak dotarł leżącej Felenitki. Kiedy był kilka kroków od niej kobieta zaczęła dawać oznaki życia. Podnosiła się z wolna, wyraźnie jednak słaba i poraniona. Jej pancerz, podobnie jak pancerz Izaaka pokrywały gęste struktury solnych kryształów. Jakimś cudem Chi’rek wstała o własnych silach, w sam raz jednak, by Clark’e pomógł jej utrzymać pion. Podpierając kobietę i sam przy okazji stabilizując się na niej ruszył do przodu. Powoli, mozolnie, dysząc ciężko, pokonując naturalne ciążenie planety. Polarianin pojawił się obok nich, jak spod ziemi. Jego sygnał detektory pokazywały kilkanaście metrów na północ od ich pozycji, a tymczasem lśniący, krabopodobny pancerz wspomagany, uniósł się z wymierzoną w nich bronią, dosłownie trzy metry wyłaniając zza solnej skały na korekcyjnych silnikach pulsacyjnych. Było oczywiste, że nie zdążą otworzyć ognia. Chi’rek gdzieś zgubiła swoją broń, a Izaak był zbyt wolny. Zalśnił czerwony promień. Jego światło, niczym snop projekcyjny, przeszył zarówno człowieka, jak i felinitkę. * * * Izaak podniósł się wolno, nie wiedząc ile minęło czasu. Z jego pancerza spłynęła gęsta solanka o dziwacznej, różowo – żółtej barwie. W głowie inżyniera huczało, jak w ulu. Miał wrażenie, jakby pod czaszką zaległy mu się jakieś brzęczące insekty. Tłukące się w mózgu, jak spłoszony rój szerszeni. Z trudem usiadł w otaczającej go zewsząd breji. Przed oczami wirowały mu dziwaczne znaki. Figury geometryczne. Kształty. Obrazy. Wizje. Ich pochodzenie było dla Clarke’a zupełnie niejasne. Chi’rek leżała dwa kroki od niego. Też podnosiła się powoli, z wyraźnym trudem. - Musimy iść. Musimy … uciekać z tej … planety. Już … po … wszystkim. Usłyszał Izaak słaby glos Felinitki w interkomie. Zgodził się z nią, jak cholera. Nie miał zamiaru ryzykować powrotu Polarianina i sprawdzać, czy ten przecież agresywny obcy, znów daruje im życie. POZOSTALI Szli na koordynaty podane im przez Chi’rek. Przez szalejącą burzę. Przez tłukącą w nich sól. Przez te cholerne, niesprzyjające warunki atmosferyczne. W końcu, gdy zbliżali się do podanego przez Felinitkę ko ordynatów, West nadał komunikat na przekazanym paśmie używając odpowiednio skonfigurowanych deszyfratorów. - Chi’rek – usłyszeli nagle męski, przerywany szumem i trzaskami głos. – Czy to ty? Nie mam potwierdzenia twojego znacznika. Masz przesyłkę? Byli kilkaset metrów od domniemanej pozycji Hawka-T700. Przełączyli się na filtr UV i faktycznie ujrzeli pośród kaszy solnej ulewy charakterystyczny, smukły kształt interceptora. - Chi’rek? – głos mężczyzny stał się bardziej podejrzliwy. Ich kombinezony wysłały sygnał ostrzegawczy. Zostali namierzeni. - Mam was na celowniku. Zatrzymajcie się celem identyfikacji. Nim zdążyli odpowiedzieć usłyszeli, mimo huku huraganu, inny dźwięk. Potężny, dudniący odgłos silników przecinających chmury gdzieś nad ich głowami. Niedaleko, być może na miejscu zniszczonej SALT-01 zamierzał chyba wylądować jakiś statek. Zważywszy na to, co wisiało na orbicie Perły, mógł należeć tylko do jednej rasy. |
15-06-2015, 13:15 | #205 |
Administrator Reputacja: 1 | Mieli przerąbane. Gdyby pod ręką mieli Thundera, to jeszcze można by odwrócić uwagę Obcych - wpakować w nich ze dwie rakiety i próbować prysnąć. Teraz mogliby najwyżej obrzucić tamtych kawałkami solnych brył, bo strzelanie z broni ręcznej miałoby dokładnie taki sam efekt. Lądowanie polariańskiego statku miało jeden niezaprzeczalny plus - siłom Federacji nie groził ostrzał z orbity. Ale minusów z pewnością było więcej - tyle, ilu Polarian za chwilę wysypie się z tego lądującego czegoś, a w tej solnej zupie Polarianie będą się czuć jak ryba w wodzie. Można było liczyć tylko i wyłącznie na to, im uda się dopaść HAWKA, zanim ewentualny pościg dopadnie ich. HAWK, chociaż idealny do zwiadu, raczej nie był w stanie zmierzyć się z czymś większym od Scorpiona. - HAX-37-HAC-30093-ART-X - Tony sprawdził pasmo nadawania i rzucił w eter kod podany przez Felinitkę. - HAX-37-HAC-30093-ART-X - powtórzył, biorąc pod uwagę ewentualne zakłócenia w komunikacji. |
16-06-2015, 09:30 | #206 |
Reputacja: 1 | Nie musiała dwa razy powtarzać. Isaac był już pewny, że zapas jego szczęścia się wyczerpał, choć za każdym razem powtarzał sobie to samo, to tym razem nie chciał już ryzykować ani sprawdzać czy rzeczywiście się myli. Wziął Chi'rek i przerzucił jej ramię przez swoją szyję, tak aby mogli się razem iść, wspólnymi siłami pokonując solną breję. Ruszyli w kierunku, gdzie najprawdopodobniej znajdował się statek Feliniki. W tym samym czasie nadał do załogi - Mam Chi'rek...*wdech* idziemy *wydech* w waszym kierunku. Jak *wdech* wasza sytuacja *wydech* odbiór? Jesteście *wdech* bezpieczni *wydech*, odbiór? - technik dyszał ciężko, a przez radio dało się słyszeć, że życie w nim powoli gaśnie. Ranna noga i potworne zmęczenie dawało o sobie znać. Każdy jego krok mógł być jego ostatnim, jednak miał nadzieję, że pozostała część załogi wyjdzie z tego cało, mimo, że sam dla siebie nie liczył na taki los.
__________________ Może jeszcze kiedyś tu wrócę :) |
16-06-2015, 11:45 | #207 |
Reputacja: 1 | Nawet nie miał zamiaru myśleć że sytuacja może być chociaż odrobinę gorsza czy lepsza. Po prosto szedł przed siebie, starając się dojść na miejsce wraz z towarzyszami. Dlatego na początku nawet nie do końca zarejestrował dźwięku lądującego statku. Mimo że mogło się wydawać niemożliwe przeoczyć taki huk. Na szczęście w całym tym burdelu, który niektórzy nazwaliby cluster fuck up, ciągiem niefortunnych zdarzeń a inni zwyczajnie całkowitym, zabójczym pechem, pojawił sie cień nadziei. Miał ksztalłt kojący zmysły i możliwości by wyrwać ich z tego piekła. Na szczęście dzięki zespołowi desantowemu, który pojawił się wraz z Hawkiem, był pewien że wszyscy się pomięszczą. Brakowało mu tylko dodatkowych kilkudziesięciu połamanych kości, od startu atmosferycznego bez odpowiedniego fotela. Pozostawało mieć nadzieję, że towarzysz felinitki ich wpuści, a Polarsi nie będą się przejmować małym statkiem opuszczającym Perłe.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
18-06-2015, 18:15 | #208 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Nic mogło iść za prosto, o nie. Imprezy powitalnej i pustego krzesła przy wigilijnym stole, tego dla zbłąkanego wędrowca, van Belzen się nie spodziewała. Reakcja Felinitów była jak najbardziej zrozumiała, biorąc pod uwagę gdzie i w towarzystwie kogo się znajdowali. Co prawda łuski i skrzela federacyjne trepy zostawiły w drugich spodniach, jednak w sytuacji równie dramatycznej jak ta będąca aktualnie ich udziałem, podejrzliwość i zdrowa, miedzy rasowa paranoja pozwalała mieć nadzieję na przeżycie, powrót do statku-matki i w znajome rejony galaktyki - te bardziej cywilizowane... o ile miernikiem cywilizacji mogły być dobrze zaopatrzone bary. Frida sprzedałaby duszę mackowatej potworności, którą czcili niegdyś Polarianie, byleby tylko móc urznąć sie w trupa i mieć w najgłębszej dupie co stanie się z oddziałem za te kilka najbliższych sekund. Wieszczenie dalszej przyszłości mijało się z celem - na tej popierdolonej planecie przeżycie odcinka czasu między wdechem a wydechem obligowało do wystąpienia o nagrodę publiczności, kota w worku lub dodatkowego dnia przepustki. O ile powrócą do domu... -Kurwa - jedno słowo wystarczyło za cały komentarz odnośnie lądowania kolejnej porcji polarsów na tej jakże niegościnnej ziemi. Już dawno przestali mieć przejebane - na ich aktualne położenie żaden mądry człowiek nie wynalazł jeszcze odpowiedniej nazwy...ale nic w tym dziwnego. Mądrzy ludzie, jak sama nazwa wskazywała, siedzieli na dupskach w miejscach uważanych powszechnie za bezpieczne, zamiast szwendać się po krańcach Układu Gwiezdnego. Co poradzić? Rozkaz to rozkaz. Nawigator żałowała tylko jednego - że nie dane jej będzie zapalić przed śmiercią. Jakoś tak, kurwa, to bolała ją najbardziej...
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
18-06-2015, 21:10 | #209 |
Reputacja: 1 | Huk silników przelatującego ponad ich głowami lądownika rozdzierał ryk wichury i dudnienie kropel zasolonej wody. Ujrzeli go, jak przemknął po niebie – niewyraźny kształt przecinający chmury i wytracający gwałtownie prędkość. Schodzący do lądowania. Za szybko – oceniła Van Belzen. – Rozjebie się. Ta sama myśl, chociaż dużo łagodniejsza, przemknęła przez głowę Westa. Kimkolwiek był pilot przecenił swoje możliwości i nie docenił siły szalejącej burzy. Chyba, że … Statek widzieli przez sekundę, może odrobine dłużej, a potem usłyszeli potworny huk i ziemia wyrwała się spod ich nóg. Kurwa. Tylko tyle mogli powiedzieć. To była Mątwa! Pieprzona, mechaniczna, samobójcza torpeda. Użyta tym razem nie w kosmicznej próżni, lecz na cholernej planecie. Nawet nie mieli pojęcia, że to jest możliwe. Termonuklearny wybuch o kontrolowanej mocy rażenia rozjaśnił przestrzeń za ich plecami, niespełna dwie mile od ich pozycji, w miejscu, gdzie jeszcze jakiś czas temu była kopalnia SALT-01. Kurwa. Cisnęło nimi w powietrze. Znów! Ileż można. * * * Pierwszy otworzył oczy Chan. Żył. Lecz był ślepy. Przesłona hełmu nie pokazywała niczego, poza śnieżącą kaszą. Poszły systemy energetyczne. Kamera naramienna, która miała przejąć funkcje wizualne, też nie działała. Świetnie. Jedyne, co mu pozostawało to otworzenie przesłony. Ryzykował uszkodzenie gałek ocznych, ale to mogło się udać, jeżeli gościu w interceptorze otworzy mu szybko śluzę. Próbował połączyć się z kimś przez radio, ale na wszystkich pasmach słyszał tylko szumy i trzaski. Cudownie. West też przeżył cholerny wybuch. Podniósł się z solanki rozglądając wokół. Obraz śnieżył, ale jakoś udawał mu się obejrzeć najbliższe otoczenie. Pilot zobaczył Chana, który podnosił się z trudem z solanki. Bez jednej ręki szło mu to opornie. Ujrzał też Van Belsen leżącą obok widocznego już całkiem dobrze HAWKA. Wejście do myśliwca było otwarte, trap spuszczony – mogli wchodzić. W przejściu West zobaczył leżący nieruchomo kształt. Chyba kumpel Chi’rek. Najwyraźniej kody zadziałały i facet otworzył statek tuz przed wybuchem. Van Belsen poruszyła się. Próbowała wstać. Łączność radiowa nie działała. CLARKE Wybuch nuklearny tak blisko po prostu wyrzucił ich w powietrze. Podczas lotu zgubił gdzieś Chi’rek. Walnął plecami o ziemię, rozchlapując gęstą ciecz i szybko poszedł na dno. Musiał wpaść w jakąś zalane wodą wgłębienie. Pięknie. Nie stracił przytomności, ale kilka chwil zajęło mu wygrzebanie się na suchszy kawałek terenu. Elektronika zwariowała. Załatwiło ją promieniowanie towarzyszące eksplozji. Ledwie widział cokolwiek przez kaszę, skaczące fale zieleni. Wszystkie pasma wizualne działały tak samo beznadziejnie. Na domiar złego miał jakieś cholerne zwarcie w systemie energetycznym skafandra – efekt bliskiego wybuchu. Tracił cenne rezerwy energii. Niezbyt szybko, ale – jak na jego gust – zbyt szybko. GPS wysiadł. Nie był w stanie namierzyć pozycji ani swojej, ani reszty załogi. Na szczęście pancerze, które mieli pozwalały przetrwać im sąsiedztwo wybuchu atomowego, tym bardziej że pocisk Polarian wbił się w głąb zawalonej kopalni i wybuch był raczej podziemny – w którym największym zagrożeniem była wyrzucona w górę materia. Jednak przy takim ładunku zasięg rażenia odłamków skończył się – fortunnie dla Izaaka – kilkadziesiąt metrów za jego plecami. Nagle poczuł koło siebie czyjąś obecność. Jakieś ramiona chwyciły się go, niczym tratwy rakietowej. To była Chi’rek. Prowadziła go i tylko to się liczyło. |
19-06-2015, 21:07 | #210 |
Administrator Reputacja: 1 | Szlag! Szlag! Szlag... Westowi kręciło się w głowie, jakby przed chwilą ktoś wykopsał go z przerośniętej karuzeli. Albo z wirówki, w bazie. I to takiej, w której jakiś cymbał odłączył wszystkie zabezpieczenia, a potem włączył przyspieszone obroty. Usiadł z pewnym trudem, przypłacając to kolejnym zawrotem głowy, i rozejrzał się dokoła. Ku jego zaskoczeniu HAWK był o krok. Najwyraźniej wielkie BUM! miało jakieś plusy. HAWK miał nawet gościnnie otwarty właz, co w pierwszej chwili ucieszyło Tony'ego nad podziw. Parę kroków i mogli wziąć dupy w troki i wiać... jeśli elektronika nie usmażyła się podczas eksplozji, a HAWK nie był podszykowany dokładnie pod tego całego Spencera, który leżał w przejściu... Ruszył w stronę opuszczonego trapu i zatrzymał się po dwóch krokach. Złapał za kołnierz Chana, który nieporadnie usiłował podnieść się z solnej brei, i pociągnął go w stronę trapu. - Clarke? Żyjesz? - rzucił w eter. - Odezwij się! |