Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2015, 13:55   #93
Redone
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Zbieranie tyłków z obozu koboldów szło im niezwykle mozolnie. Każdy ruszał się powoli niczym mucha w smole, i pomimo zwycięstwa nikomu jakoś nie było wesoło. Na dodatek okazało się że Zoja wyruszyła na misję od Tillit i mają o jednego uzdrowiciela mniej. Dzięki bogom, że odniesione rany najemników nie były na tyle tragiczne, by po tej wyprawie groziła komuś śmierć.

W drodze w sumie nikomu chyba nie chciało się gadać, każdy był zmęczony. Ale porozmawiać trzeba było.
- Co sądzicie? Czy to dobrze że Zoja pojechała? Sama nie wiem co o tym myśleć - zaczęła Sinara. W głębi duszy trochę się cieszyła że uzdrowicielka pojechała. Zoja strasznie ją czasami denerwowała.

Shavri, skupiony głównie na tym, żeby dzielnie stawiać krok za krokiem w linii prostej pod naporem swoich tobołów, westchnął ze zmęczenia psychicznego i fizycznego. Nie uważał, żeby to było bezpieczne. Zgodzić się na uprowadzenie na koniu, który NAJWYRAŹNIEJ nie zostawiał śladów, a był jakoś związany z kobietą, która miała posłuch u przynajmniej dwóch złowieszczych wilków, a której zamiarów nie znali. Czy mówiła prawdę o rannym kowalu? Czy nie stała za napaściami koboldów? Shavri tego nie wiedział. Jego zaufanie do niej nie wzrosło, kiedy się okazało, że mogła samodzielnie zatrzymać koboldy, ale tego nie zrobiła. Czy to była jakaś zasadzka na ich grupę? Ale po co? Co takiego mogli mieć nieopierzeni najemnicy, czego mogłaby chcieć taka kobieta?
- Zoja zrobiła to, co wierzyła, że jest najlepsze - powiedział na głos. - Poszła pomóc potrzebującemu. Nie da się z tym dyskutować, nawet jeśli to niebezpieczne dla niej samej albo bardzo podejrzane.

Kowal… zabrzmiało mu w głowie. Pojechała ratować kowala. Zmęczenie wzmogło w nim rozrzewnienie, ale się uspokoił. Nie było mu trudno wyobrazić sobie uzdrowicielkę nawet na rozszalałym demonie, gdyby niósł ją ku cierpiącej osobie czekającej na jej pomoc. Kowal...
- Gorzej - podjął po chwili - że chyba nie była świadoma tego, na co się godzi i w co nas pakuje. Bo jeśli dobrze zrozumiałem, mielibyśmy teraz nie tylko wyłowić niedobitki, ale i zaatakować obóz rodzinny - poprawił swój tłumok, a w myślach ze zdziwieniem skonstatował, że jeśli będzie jakaś okazja jej pomóc chętnie to zrobi.
- Shavri... - odezwała się kapłanka z małym promykiem uśmiechu na zmęczonej i przejętej twarzy - Zoja była tego doskonale świadoma. Podjęła decyzję szybciej niż ja zaczęłam nad nią myśleć. Znam ją trochę dłużej... By pomóc wam jak i innym, wskoczyłaby na mglistokopytnego rumaka nieznajomej, na którym popędzi nie wiadomo gdzie... Kto by pomyślał, że akurat taki się pojawi na prawdę...? - Na jej twarzy pojawił się kolejny chwilowy i przygaszony uśmiech.
- Franiu, to znaczy, że teraz będziemy zabijać koboldzie kobiety i dzieci? - Shavri zapytał poważnie, bez drwiny i złośliwości. Z jakimś takim zmartwieniem w oczach.
- Kobiety i dzieci, które żyją z porywania twojej rodziny, więzienia jej i głodzenia, następnie z zabijania ich, krojenia by zmieścili się do gara... - Franka z trudem przeciskała te słowa, lecz pamiętała by nie robić tego głośno. - Takie kobiety i dzieci... To nie są kobiety i dzieci. To są potwory.
- Frania - Shavri spojrzał na nią zmęczonymi oczami, uwalany w krwi swojej i koboldziej. - Wyrwałaś mi miecz z ręki i zrobiłaś karczemną awanturę, bo zabiłem nieuzbrojonego jeńca. Również kobolda, jakby nie patrzeć. A teraz mówisz o tym w taki sposób
- W tej kwestii nic się nie zmieniło. By ich się pozbyć nie musimy stawać się potworami tak, jak oni.
Tropiciel pokręcił głową zniechęcony. Nie rozumiał tej pokrętnej logiki. Zabijanie nieuzbrojonego jeńca, który narażał wszystkich na niebezpieczeństwo było złe. Ale zabijanie matek z dziećmi było już jak najbardziej moralnie dopuszczalne i nie podchodziło pod kategorię “stawania się potworem”. Shavri podejrzewał, że Franka mogła zmienić pogląd na sprawę dlatego, że bardzo chciała zapewnić bezpieczeństwo Zoji. Chłopak nie mógł jej za to winić, bo sam chciałby jej pomóc. Ale obwijanie tego w chorągiew z napisem “moralne”?
Szedł już dalej bez słowa, dając do zrozumienia, że w tym temacie rozmowę skończył.

- Pff… - prychnął Evan, słysząc słowa Franki. - Czy i Gergo jest potworem skoro jadał ludzkie mięso? Ludzie zabijają się i robią innym ludziom nie miłe rzeczy czy też są potworami? Jak Franko chcesz się ich pozbyć nie zabijając?
- Mi się wydaje
- wtrącił niespodziewanie idący trochę z tyłu Marv - że ludzie to mogą być największymi potworami. No dobra, może nie największymi. Ale spotkałem się z takimi, którzy biją dlatego, że odczuwają z tego przyjemność - wzruszył ramionami. - My zabijamy koboldy, koboldy zabijają nas. To, że zazwyczaj są od nas głupsze chyba niewiele zmienia - wzruszył ramionami, jakby niezainteresowany dalszą dyskusją na ten temat.

Shavri zerknął na Marva, próbując nie dać poznać po sobie zaskoczenia, bo przyzwyczajony był do raczej pra...-gma-tycz-nego towarzysza.

Deithwen zajęty własnymi myślami, postanowił się nie odzywać. Co do kapłanki, to podjęła ona decyzje, kimże on był by osądzać czy to dobrze czy źle? Jedno półelf wiedział na pewno. Po pierwsze pozbycie się wszystkich koboldów jest koniecznością, niezależnie czy to obóz rodzinny, wojskowy czy sraczkowaty. Po drugie tam też mogą czekać łupy.

Kapłanka spojrzała się na Evana, lecz przemilczała pierwsze pytanie. Drugie przykuło trochę więcej jej uwagi.
- Skutecznie się ich pozbyć... - odpowiedziała w okrętny sposób, jakby z jej ust nie mogły wydostać się słowa "zabijmy je wszystkie".
- Wracajmy już do wioski. - Evan postanowił dalej nie drążyć tematu. - Zoji też nie damy rady na razie odszukać, nie ma śladów, a większość z nas jest wyczerpana, albo ranna. Wracamy.

Sinara niosła worek cebuli, który z każdą minutą ciążył jej coraz bardziej. Ale za żadne skarby nie zostawiła by go w lesie. Przypomniała sobie przepyszną zupę cebulową, która często gotowała matka jej przyjaciela - Leja. Była gęsta i pożywna, zawsze podawana z pajdą świeżego chleba. Kuszniczka ściskała teraz w dłoni koniec worka z cebulą i marzyła, by znów znaleźć się przy stole z rodziną Willa. Wiedziała też, że oznaczałoby to zobaczenie się z jej własna rodziną, a tego nie chciała. Podjęła decyzję, czas najwyższy by pracować na siebie, a nie na zapitych skurczybyków, którzy mieli czelność nazywać się jej rodzicami.


Gdy dotarli wreszcie do Wilczego Lasu i zostali powitanie przez mieszkańców, serce Sinary dosłownie radowało się. Uśmiechy tych ludzi, uściski dłoni, klepanie po plecach i dobre słowo - to wszystko wynagrodziło każdą rankę, ból mięśni i ogromne zmęczenie. Mieszkańcy przygotowali pyszną strawę, jakiś chłopiec dał jej czyste ubranie, a jakaś dziewczynka zaoferowała, że wypierze jej obecne i załata jeśli się da. Sinara widziała uśmiechy tych dzieci i ich błyszczące oczy. Te oczy patrzyły na grupkę najmitów jak na bohaterów. Tak, takie życie może jednak nie jest takie złe. Obrana przez dziewczynę droga mogła okazać się słuszna.

Teraz trzeba by tylko było uzupełnić zapasy w Futenbergu, zregenerować siły i ruszać dalej. Miło było by także siąść razem w gospodzie i przechylić kufel piwa z towarzyszami. Sinara była gotowa podjąć kolejne wyzwania, niech tylko dadzą jej się porządnie wyspać!
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher

Ostatnio edytowane przez Redone : 21-06-2015 o 17:08.
Redone jest offline