Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2015, 13:43   #105
Balzamoon
 
Balzamoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Balzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputację
Rycerz jechał niespiesznie w stronę Teatru Kruków, prowadząc luzaka. Choć zbliżał się już wieczór na ulicach miasta nadal było wielu ludzi, lecz nawet najbardziej zmęczeni przyspieszali kroku by zejść z drogi potężnemu rumakowi, niosącemu postać w czarnej zbroi. Im bliżej jednak świątyni tym rzadszy był tłum. Wielki Tydzień, czas medytacji, modłów i przygotowań do jednego z najważniejszych świąt Morra, dopiero się zaczynał. Większość ludzi gromadziła się w świątyniach dopiero ostatniej nocy prosząc Boga Zmarłych o opiekę nad duszami swoimi i swoich bliskich.
Gdy dojechał na miejsce Gottfried skręcił w stronę koszar Czarnej Straży. Przed budynkiem kilku giermków w różnym wieku wykonywało ostatnie prace przed udaniem się na wieczorne nabożeństwo. Rycerz zsiadł i podał wodze jednemu z nich mówiąc cicho i oszczędnie.
– Niech będzie gotowy do drogi o wschodzie słońca. Gryzie. Luzak zostaje tutaj. – niewielu ludzi zdawało sobie sprawę że śluby milczenia które składają Czarni Gwardziści obowiązują ich podczas pełnienia obowiązków, natomiast w czasie wolnym mogą oni mówić, choć większość z nich maksymę „(...) milczenie jest złotem.” brała sobie tak głęboko do serca że nie odzywała się niemal nigdy, a jeśli już to przeważnie szeptem. Zostawiając tarczę przy siodle Gottfried wszedł do środka i udał się do zbrojowni, przy drzwiach której siedział odziany na czarno, stary Gwardzista, którego prawe ramię kończyło się tuż powyżej łokcia.
– Jestem Gottfried von Goethe ze zboru w Carroburgu, potrzebuję halabardy na czas wypełniania misji, nie wiem czy będę w stanie ją zwrócić. W zamian pozostawiam w tutejszej stajni konia jezdnego, zdatnego do noszenia giermka. – powiedział cicho pochylając się w ukłonie. Starzec skinął głową wstał i kawałkiem drewna zmierzył rozstaw rąk i wysokość rycerza, a następnie przyniósł mu oksydowaną na czarno halabardę ozdobioną grawerunkiem czaszki, pokrowiec, tuleję mocowaną do siodła i niewielki mieszek, następnie zapisał coś w niezgrabnie w księdze leżącej na postumencie. Rycerz nie przeliczając monet przesypał je do swojej sakiewki i ujął drzewce broni, skłonił się zbrojmistrzowi i wyszedł z koszar kierując się ku świątyni.

***

Rycerz wszedł do Teatru Kruków starając się zachowywać ciszę. Niestety nie był w tym zbyt biegły, a i jego pancerz nie był tak świetnie do tego przystosowany jak obsydianowe zbroje bardziej doświadczonych i poważanych rycerzy, dlatego też czasami dało się słyszeć zgrzyt ocierających o siebie blach. Gottfried stanął niedaleko przejścia prowadzącego na cmentarz i opadł na kolano wspierając się na halabardzie. Nabożeństwo jeszcze się nie rozpoczęło, ale wnętrze świątyni rozjaśniały dziesiątki świec, wydobywając z mroku sylwetki Czarnych Gwardzistów i kapłanów modlących się w ciszy.

Dokładnie w momencie gdy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem chór kapłanów i nowicjuszy zaczął śpiewać języku klasycznym. Ich świetnie wyszkolone głosy odbijały się echem płosząc przez chwilę ptaki, które zagłuszyły ludzi ochrypłym krakaniem, lecz bardzo szybko umilkły pozwalając ludziom wychwalać Morra. Do środka wkroczyli kapłani niosąc kadzielnice których zawartość szybko wypełniła wnętrze świątyni wonnym dymem. Rozpoczęło się nabożeństwo, podczas którego zaczęto wnosić ciała niedawno zmarłych, przygotowane do pogrzebów. Najpierw wnoszono ciała najbardziej szanowanych obywateli, owinięte w całuny z cennych materiałów, układając je na katafalkach blisko ołtarza, najbiedniejsi wnosili zwłoki najbliższych owinięte w łachmany układając je na posadzce niemal przy wejściu. Gottfried modlił się żarliwie, błagając Morra o przebaczenie, bo choć nie ujawniał tego przed towarzyszami, to że musiał pozostawić ciała mieszkańców Alynd bez odpowiednich rytuałów pogrzebowych legło wielkim ciężarem na jego duszy. Rycerz pogrążył się w takim skupieniu że przestał słyszeć śpiewy i odgłosy nabożeństwa, nie zauważając ludzi dookoła. Nie widział jak przygotowywane są ciała bogaczy, by w asyście płaczek i Czarnej Gwardii zostać zaniesione do bogato zdobionych, rodowych mauzoleów, czy zwłoki mieszczan otoczone przez grupy najbliższych i współpracowników. Wszystko to pochłonęła mgła z kadzielnic która go otoczyła, tłumiąc wszelkie dźwięki i ograniczając widoczność.

***

Cichy szloch dziecka opłakującego zmarłego rodzica. Rycerz podniósł się i ruszył przez otaczającą go mgłę, w stronę tego odgłosu. Powoli z oparu wyłoniła się ściskająca serce scena. Tuż przy wejściu do świątyni leżało ciało kobiety, przy której klęczała odziana w łachmany, wychudła, może siedmioletnia dziewczynka. Dziecko miało porozbijane kolana i łokcie, dłonie pokryte otarciami i siniakami. Widać było że mała sama przyciągnęła tu matkę, choć Gottfried wzdragał się na samą myśl o tym ile wysiłku i bólu musiało ją to kosztować. Wiedział już co powinien zrobić. Przyklęknął przy ciele i bez wysiłku podniósł zmarłą. Ruszył w stronę ołtarza, kierując się ku jednemu z katafalków. Z mgły wyłonił się dostatnio wyglądający kapłan, odziany w czarne szaty zrobione z najprzedniejszych materiałów.
– La poverta più tardi ... – Gottfried nie zwolnił kroku i kapłan musiał uskoczyć przed sunącym nieubłaganie rycerzem. Gwardzista ułożył ciało na katafalku, wyciągnął dwie monet z sakiewki, położył na oczach zmarłej i stanął u wezgłowia. Dziecko, które ruszyło za nim opadło na kolana przy zmarłej i szlochając zaczęło się modlić. Twarz kapłana wykrzywiła się w furii, powiedział coś i z mgły bezszelestnie wyszło dwu Czarnych Gwardzistów ruszając w stronę Gottfrieda. Najwidoczniej mieli zamiar zabrać ciało z katafalku na rozkaz kapłana, choć widać było że ociągają się z wykonaniem polecenia. Gottfried poczuł jak coś z dość dużą siła uderza go w ramię i usłyszał ogłuszające krakanie tuż przy swoim uchu. Rycerze zatrzymali się natychmiast, a twarz kapłana przybrała wyraz niebotycznego zdumienia. Kruk siedzący na ramieniu Gottfrieda zakrakał jeszcze raz, strosząc pióra, a następnie ku zdumieniu rycerza wyraźnie powiedział.
- In regno meo aequales sint omnes! – kapłan zbladł, zaś Czarni Gwardziści podeszli do katafalku i stanęli po obu stronach rycerza, wraz z nim oddając hołd zmarłej. Z mgły która go nadal otaczała wyszedł szczupły, młody kapłan i odprawił modły nad ciałem. Gottfried podniósł ciało, w towarzystwie kapłana i dziewczynki, ruszył na cmentarz gdzie złożył zmarłą do jednego z wielu przygotowanych grobów. Grabarze zasypali ciało, a Gottfried stał na straży niemal do świtu. W międzyczasie gdzieś rozwiała się mgła która go otaczała.

***

Rycerz wzdrygnął się gdy zimna kropla rosy spłynęła mu pod zbroję. Rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie spostrzegł dziewczynki, miał nadzieję że przed wyjazdem znajdzie jeszcze czas żeby zaprowadzić ją do świątyni Shallyi, gdzie sierotą zajęłyby się kapłanki. Sprawdził jeszcze raz, ale małej nie był w pobliżu, zauważył za to młodego kapłana który w nocy odprawiał modły. Ten podszedł do rycerza.
- Salve, militibus. – powiedział kapłan.
– Witaj, wybacz ale nie mówię w tym języku. Jestem Gottfried von Goethe. – rycerz skłonił się lekko i podniósł przyłbicę.
– Nie? Ale w nocy mówiłeś. Jestem brat Giuseppe. – powiedział kapłan, przechodząc na mocno akcentowany reikspiel.
– Ja nie mówiłem, to był kruk! – Gottfried zdziwił się niepomiernie – Powiedz mi proszę gdzie jest córka zmarłej, chciałbym ją zaprowadzić do świątyni Shallyi. – postanowił zmienić temat. Jednak to niewinne pytanie sprawiło że kapłan spojrzał na niego jak na szaleńca.
– Jej córkę pochowałem trzy dni temu rycerzu. Leży w grobie obok. – Morryta patrzył na rycerza bacznie. Gotffried poczuł jak krew odpływa mu z twarzy.
– To niemożliwe, była przy ciele, tak rozpaczliwie płakała, to właśnie zwróciło moją uwagę. – wyszeptał pobladłymi wargami.
– Przejdźmy do świątyni. Tam opowiesz mi co się stało tej nocy, a przynajmniej co ty widziałeś. – powiedział powoli Morryta, prowadząc chwiejącego się na osłabłych nagle nogach rycerza. Gdy weszli do pomieszczeń kapłańskich kilku z nich dziwnie patrzyła na Gottfrieda. W komnacie ojciec Giuseppe, wziął przybory do pisania, kartę papieru i spisał opowieść szlachcica.
– Dziwne, dziwne. Możliwe że ukoiłeś niespokojną duszę Gottfriedzie, ale... No cóż może lepiej powiem ci jak to wyglądało z boku. Wziąłeś ciało nędzarki i niemal przeszedłeś po ojcu Giovannim, który jest jednym z wyższych kapłanów w hierarchii, by położyć ciało zmarłej na katafalku przeznaczonym dla członka patrycjuszowskiej rodziny. Na protesty Giovanniego odpowiedziałeś w klasycznym „W moim królestwie wszyscy są równi” takim głosem że ten zbladł. Potem wyznaczył mnie od jak najszybszego odprawienia rytuałów. Czy masz kogoś kto w razie potrzeby ochroni cię przed gniewem ojca Giovanniego bo to mściwy du... znaczy hierarcha? – Giuseppe lekko zarumienił się na to potknięcie.
– Raczej nie, jednak Mistrz Severus i Delia Gregori zdają się doceniać wagę misji w której biorę udział i może zechcą się za mną wstawić w razie potrzeby. – rycerz zadumał się.
– No cóż, zobaczymy... – ciężko było powiedzieć czy te imiona zrobiły jakieś wrażenie na kapłanie. – Ruszaj zatem, i niech Morr chroni twoje sny. – Giuseppe uczynił znak błogosławieństwa. Rycerz wstał i ruszył na dziedziniec, gdzie czekał jego rumak. Przymocowawszy halabardę do siodła ruszył do portu gdzie miał nadzieję znaleźć swoich towarzyszy. Niestety nikogo z drużyny tam nie zastał, ruszył więc czym prędzej do karczmy, mając nadzieję że nie wyruszyli bez niego. Wkroczył do gospody tuż za muszkieterami ze straży miejskiej.
 
__________________
"Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą."
Fryderyk Nietzsche

Ostatnio edytowane przez Balzamoon : 24-06-2015 o 00:02.
Balzamoon jest offline