Uśmiech kobiety gdy zwracała się do Bayarda był jak pierwszy promień słońca po długiej i chłodnej nocy.
- Och... doprawdy? Jak mogłam tak się pomylić... - przez chwilę bohaterom zdawało się, że zauważyli w jej oczach cień obawy, a nawet strachu -
Nieważne, nieważne - błagam wybacz mi szlachetny panie. I chodź za mną. - odeszła kilka kroków i wyczekująco patrzyła na młodzieńców -
Mam nadzieję, że mój skromny dom nie będzie dla was zbyt ubogi. Ruszajmy.
Od wejścia w las podróżowali po ścieżce - i mimo tych sakramenckich gałęzi marsz miał dość dobre tempo. Teraz, kiedy podążali za Mabel poczuli co naprawdę znaczy 'podróżować przez las'. We włosach liście, pajęczyny i ich mieszkańcy, twarze i ręce poranione cierniami... coraz więcej rosło tu kolczastych krzewów, a tempa nie mogli zmniejszyć - swoją przewodniczkę ledwie widzieli, przedzieranie się przez tą gęstwinę było chyba dla niej wyraźnie łatwiejsze.
Kiedy zaczynali odczuwać zniecierpliwienie (
"Miało przecież być blisko") za kolejnymi krzewami zobaczyli czekającą Mabel.
- Wybaczcie, nie możemy iść wolniej. Wróg czuwa. - w pięknych, głębokich jak leśne jeziora oczach kobiety było już wyraźnie widać przestrach -
Biegiem!
Zanim zdążyli spytać o powód pośpiechu i tajemniczego 'wroga' Mabel już szybko skoczyła w stronę najgęstszej kępy kolczastych krzewów.
Zniknąć w nich nie zdążyła.
Stare, wyleniałe ptaszysko - kruk, sądząc z resztek upierzenia - na oczach młodzieńców zaczął rosnąć. Skrzydła w ramiona, pióra w suknię, głowa w głowę, dziób w nos... Nie minęła sekunda a w leśnej gęstwinie stała czwarta postać - stara, przygarbiona, odziana w łachmany kobieta.
Wzrok miała wbity w przewodniczkę tej leśnej wycieczki, a na jej pomarszczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech który zdawał się oznaczać jednocześnie dwie różne rzeczy: rozbawienie i grośbę. Głos, który wydała z siebie starowina był jak skrzypienie suchego konara:
- Dokąd prowadzisz moich gości, Yerrotyxal? - nie zwracała się bezpośrednio do członków 'księżniczkowej wyprawy ratunkowej', co trochę obydwu śmiałków ubodło.
Mabel - o ile takie było imię piękniejszej z dwóch kobiet - w oczach miała przerażenie.
- Czego chcesz ode mnie, stara wiedźmo? Czemu wciąż mnie prześladujesz? Czemu nie nazywasz mnie moim imieniem? Mieszkam w tym lesie od wieków i nie jestem przyzwyczajona, by ktoś mnie w nim lżył. Odejdź!
Odpowiedź na te okrzyki była dość cicha, ale w głosie staruchy słychać było wibrującą moc.
- Yer, wężowa głowo. Byłaś moją uczennicą i podstępnie poznałaś kilka moich drobnych sekretów. Przebaczyłam ci, ale od Uskrzydlenia trzymaj się daleko. Oni idą do mnie i byli na dobrej drodze, dopóki ich od ścieżki nie odwiodłaś. - Może pozwolisz im sama zdecydować, do czyjego domu chcą pójść, hmmm? - obydwaj mężczyźni wreszcie poczuli się włączeni w toczącą się akcję