Hund miał wrażenie, że ostatnie dni pozwoliły mu poznać życie na nowo. Długie okresy wyczekiwania, poprzegradzane krótkimi, gwałtownymi starciami. Odnoszone i niedługo potem zaleczane z pomocą magii rany, co przeradzało się w okresy nieustannego bólu. Rudowłosy chłopak próbował to ignorować, tak jak wszystkie inne niewygody, skupiając się na swoich myślach. Kilka dodatkowych monet pobrzękiwało w mieszku, lecz nie czuł się z tym źle. Każdy brał z obozu koboldów to co chciał. To nie tak działało? Gdyby ktoś powiedział, że dzielą się po równo, wszystkimi zyskami.
Zresztą, w tej głuszy, daleko od ludzi i blisko do niebezpieczeństwa, Marv inaczej zaczął określać priorytety. To nie monety stawały się ważne, a ostra broń, jedzenie, sen i sporo szczęścia. Nie miał wątpliwości, że ciągle brakowało mu umiejętności, ale póki co żył. Wychował się na pograniczu, więc ten fakt uznawał za jeden z ważniejszych. Niewygody i zmęczenie człowiek mógł jeszcze przezwyciężyć. A w zwycięskim powrocie, z łupami w plecaku, kieszeniach i w rękach bowiem pomagał nieść jedzenie, było coś przyjemnego. Łechtającego gdzieś w środku.
Podczas całej drogi powrotnej odezwał się ledwie kilka razy, skupiając się bardziej na zaciskaniu zębów i ignorowaniu nieprzyjemnych impulsów z ran. Szczególnie jak źle stanął to noga zaczynała pulsować. Powtarzał sobie, że to jedynie kilka godzin i mogło być gorzej. Gadatliwy Shavri brzęczał mu w głowie, zwłaszcza jak przypomniał sobie jego powtarzające się, szaleńcze wyczyny. Gdzie ten chłopak się wychował, że miał tak niepokolei w głowie? Pozornie ciekawiło go to bardziej niż zniknięcie Zoji oraz ta cała Tilith, o której opowiedziała Franka. Pierwszą dziewczynę miał za naiwną - nawet jeśli pomocną - to jej widzenie świata straszliwie różniło się od Hundowskiego. Pewnie dowiedziała się, że ktoś gdzieś cierpi i pognała na zbity łeb. Rudowłosy głowił się, kiedy pierwszy raz zostanie w ten sposób poważniej oszukana. Bo, że coś takiego jeszcze nigdy się jej nie zdarzyło, był niemalże pewien.
Czarodziejką starał się nie zajmować w swoich niekończących się przemyśleniach. Była ponad możliwościami zrozumienia dla prostego chłopaka i myśląc o niej czuł jak całe wnętrzności zaczynają zbliżać się do gardła. Nieokreślony strach przed kimś takim czaił się w podświadomości i nie szło go stamtąd wydobyć.
Większość myśli zniknęła jak za dotknięciem magicznej różdżki, kiedy dotarli do wsi i zostali przywitani bardziej entuzjastycznie niż Marv sądził. Prowadzili w końcu zaledwie dwójkę żywych ludzi, podejrzewając co stało się z pozostałymi. Nie narzekał jednak na to przyjęcie. Oddał ubrania, pozwolił opatrzyć swoje rany, uśmiechając się z wdzięcznością do zajmującej się nim kobiety. Ogolił rzadką, rudą brodę, która zawsze go wkurzała jak zaczynała rosnąć. Wreszcie objadł się do syta i w zapasowej parze ubrań usiadł na prostej ławce przy jednej z chat, łapiąc oddech. Wątpliwości i problemy zniknęły na chwilę. Podjął nawet, zadziwiająco dla niego teraz łatwą, decyzję o pójściu za poleceniem Evana. Przekazał mu to także, sugerując nie tracenie czasu. Istniała bardzo mała szansa, że w obozie rodzinnym są jeszcze jacyś żywi jeńcy, a za tym był dowódca, co jeszcze mocniej utwierdziło Marva w przekonaniu o słuszności tej decyzji.
Dopiero po drzemce wziął się za niezbędne rzeczy. Wyszorował za pomocą wody, piasku i szczoty swoją broń oraz zbroję, próbując pozbyć się z nich śladów krwi i brudu. Dla odprężenia zrobił kilka strzał i rozdał cały posiadany zapas tym, którzy potrzebowali - w szczególności Gasparowi. Wziął udział w streszczaniu Dziewannie wydarzeń w lesie, chociaż sam praktycznie się wtedy nie odzywał i ani myślał wspomnieć o Tilith. Jak inni chcieli to nie jego sprawa. Za to na zapłatę zagapił się dłużej, pocierając rosnącą brodę. Dopiero jak mu wytłumaczono, że to wcale nie srebro a platyna, pokiwał głową, nie chcąc wyjść na zupełnego durnia.
I czekał, aż Evan powie mu, co robią dalej.
Może nie tego spodziewał się po życiu najemnika, a z drugiej strony... czego innego? Wreszcie był na swoim. Jego mieszek zrobił się cięższy. Sprawił, że ludzie stali się szczęśliwsi. Podobało mu się. Nieznajome twarze uśmiechały się do niego i chociaż oglądał się za nimi podejrzliwie, to w głębi czuł się z tym dobrze.
I ten raz jeden postanowił nie marudzić i nie dyskutować z tym, którego wybrali za dowódcę. Ten jeden raz.
Potem się zobaczy.