Hans
-
Ach wybacz me chamstwo i prostactwo jaśnie panie. Paolo, już dawajcie najlepszy napitek i jadło dla naszego gościa - rzucił ironicznie, choć dwóch towarzyszących mu młodzików nie zrozumiało ironii. Zerwali się, lecz gospodarz ryknął -
Siedźcie. Już ja sam napoję naszego gościa - zdaniu temu towarzyszyło warknięcie, a potem grymas bólu pojawił się na twarzy
Giovanni ruszył do boksu, w którym stał koń, i wyciągnął z niego wiadro. Radosnym krokiem zaczął kierować się ku skrępowanemu i bezradnemu kapłanowi cichutko podgwizdując:
-
Jaśnie wielebnemu pić się chciało. Proszę bardzo - jednym ruchem wylał wiadro pełne pomyj. Zimnych i śmierdzących -
Głodny? - rzucił kąśliwie i pstryknął palcami. Wtedy jeden z jego “chłopaczków” uśmiechnął się wrednie i chwycił za widły i ruszył do tego samego boksu.
Szlachcic jednak nie zamierzał czekać aż ten przyniesie coś z niej i paroma mocnymi uderzeniami trafił w twarz Hansa. Krew polała mu się z nosa i z rozcięcia pod policzkiem. Zapiekło. Zabolało. Krew skapywała na ziemię powoli.
Po chwili z boksu wyszedł chłoptaś z wiadrem, w którym coś było. I z pewnością nie były to owoce morza, ostrygi czy bigos.
Manfred / Elena / Wolf / Galvin
Cała czwórka ruszyła za magnatem i jego bandą muszkietów. Te cały czas były wycelowane w plecy maga. Było widać, że nie zamierzają się patyczkować w razie próby ucieczki. Idąc tak przez miasto, wywoływali nie lada sensację bowiem każdy mieszkaniec, bezdomny zwracał ku nim swoje oczy. Coś ciekawego zaczynało dziać się w mieście i to z samego rana.
Miejsce do którego Manfred został zaprowadzony przypominał z wyglądu malutki fort. Przy wejściu w przybudówce siedziało dwóch strażników, którzy na widok zbliżającej się “delegacji” od razu przestali grać w kości i wyprostowani stanęli na baczność. Uzbrojeni w średniej klasy pancerze, przy bokach mieli wąskie miecze, w dłoniach trzymali halabardy.
Sam budynek sprawiał wrażenie mocnego i dość odpornego na wszelkie próby szturmu. W środku natomiast panował harmider i bajzel. Żołnierze latali w tą i we w tą. Przekrzykiwali się a do środka co chwilę przychodzili nowi goście, którym zapewne miało być dane zwiedzenie podziemnych lochów.
Mężczyzna który miał za zadanie aresztować maga, nazywał się Pierre Lafebre i był jednym ze szlachciców, którzy “pomagali” straży w tego typu sprawach. Według tego co się można było od niego dowiedzieć, donos był anonimowy, choć świadkowie już się znaleźli. Całą czwórkę ów wielmoża zaprosił do małego pokoju, w którym poza nimi i dwoma strażnikami nie było nikogo. Jak się okazało Lafebre był też prawnikiem, który miał bronić praw oskarżonego.
-
Dobrze. Rad jestem, żeście nie stawiali oporu i nie doszło do żadnych przepychanek. Tak więc - tu wskazał na Manfreda -
proszę mi opowiedzieć jak to wyglądało? - padło proste i dość ważne pytanie. -
Proces odbędzie się jutro, może pojutrze, choć zapewne oskarżyciel będzie chciał jak najszybciej doprowadzić do wydania wyroku skazującego na śmierć waszego przyjaciela - wyjaśnił smutno.
Lotar / Gomez
Znalezienie Mariasole nie było ciężkie, choć dotarcie do portu trochę zajęło. Kapitan Zeffiro sprawdzała wszystko przed wypłynięciem. Tragarze wnosili na pokład towary, a jej załogantki przygotowywały statek. Na widok dwóch mężczyzn nieznacznie uśmiechnęła się, lecz po chwili jej mina daleka była od zadowolenia. Informacje jakie zostały jej przekazane spotkały się z jej gniewem i zdenerwowaniem.
-
Przekażcie waszemu szefowi, że statek odpłynie z wami czy bez was, gdy tylko słońce schowa się za horyzontem. Umowa to umowa. Ja też mam swoje zobowiązania, a wasza załoga nie jest jedynym “pakunkiem” jaki mam dostarczyć. - rzekła buńczucznie, i nawet Lotar wiedział, że wiele tu nie wskóra. Kobieta po prostu miała wszystkie auty w rękach, a kwestia tego że straci parę złotych koron, nie robiła jej różnicy. Najwidoczniej poza przewozem osób Zeffiro miał mieć a swoim pokładzie cenniejszy towar niż bandę najemników.
Przy okazji obaj najemnicy mogli przez chwilę popodziwiać załogę statku. Same dziewczyny. Część ładna. Część bardziej, a inne wcale. Jednak łączyła je jedna wspólna cecha. Każda była uzbrojona, i każda wyglądała na taką co umiała by poderżnąć facetowi gardło, gdyby nieproszony zjawił się w jej kajucie.
Karl / Gottfried
Ta dwójka udała się na prawo od karczmy w poszukiwaniu informacji. Ta część okręgu miasta nosiła miano Złodziejską, o czym najemnicy nie mogli wiedzieć. Domy, sklepy, zniszczone kamienice, porozstawiane bazary tworzyły labirynt w którym nie trudno było się zgubić. Przybycie nowych osób nie pozostało zauważone przez mieszkańców których społeczność stworzona była głównie z imigrantów z różnych stron świata. Arabowie, Norsmeni, Stryganie czy zwykli ludzie z krańców Imperium znaleźli sobie tutaj dom, tworząc własny świat. Często przestępczy, mający własne zasady i kodeks postępowania.
Gdy tak przemierzali kręte i dość wąskie uliczki ku nim wyszedł jakiś
nieznajomy, za którego plecami wyrosło jak z pod ziemi jeszcze kilku młodzików. Każdy uzbrojony w jakąś pałkę czy nóż.
-i]No, no. Widzisz Tayron, koledzy się zgubili [/i] - rzucił nieznajomy
-
Szefie, oni może chyba chcieli parę nam złociszy zostawić - odezwał się ten, którego nazwano
Tayronem. Gdy to mówił wyszczerzył się pokazując swoje wyraźne braku w uzębieniu.
Youviel / Laura
Dwie kobiety ruszyły w przeciwną stronę co medyk i rycerz. Dziewczyny mijały eleganckie domy kupieckie, domy szlachciców szukając jakichkolwiek wskazówek, pytając po drodze napotkane osoby czy nie widziały gdzieś zabłąkanego kapłana. Niestety nikt nic nie widział. Tak samo w pobliskich karczmach do których wchodziły. Nie było żadnego śladu o nim. Do żadnej karczmy nie wszedł po wyjściu ze Złotego Pawia. A i na ulicach nikomu nie rzucił się w oczy. Wyglądało na to jakby kapłan zapadł się pod ziemię. Uciekł. Nie żyje. Może ktoś go porwał.
Powoli tak wypytując elfkę zaczęło suszyć i to dość porządnie. Na jej szczęście w mieście nie brakowało karczm. Tym razem miała dwie do wyboru. “Pętla i kotwica” lub “Hak i gołąb”.
Nim jednak któraś z kobiet zdecydowała którą karczmę wybrać przed nimi pojawiła się
mała dziewczynka. Spojrzała na Laurę i wyciągnęła rączkę żebrząc:
-
Panienka da parę pensów. Zupy bym zjadła - dziewczynce zaszkliły się oczy