Druid spodziewał się miłego przywitania w Zamieci, w końcu drużyna ubiła większość koboldzich wojowników stanowiących zagrożenie dla mieszkańców. Mimo wszystko wdzięczni mieszkańcy pozytywnie wpłynęli na nastrój Deithwena. Jak się okazało trudy najemniczego życia wynagradzają nie tylko łupy, ale i sława. To z całą pewnością podobało się druidowi. Zdobył pewną sumę pieniędzy, zapewne starczyło by rozwiązać języki niektórych i wreszcie znaleźć rozwiązanie tajemnicy pochodzenia. Ludzie chętniej jednak rozmawiają z kimś znanym, o określonej reputacji. Nad tym trzeba będzie jednak jeszcze popracować. Jeżeli chodzi o drużynę do nikogo się nie przywiązał, ale z drugiej strony nikt mu nie wadził. Najdziwniejsza była chyba Zoja, dziewczyna o złotym sercu, której zupełnie nie rozumiał. Ona dbała o wszystkich, on głównie o siebie. Najbardziej oryginalny był chyba kobold Gergo, ale jego z kolei uważał za bardzo rozumne stworzenie i nawet go lubił. Wszyscy razem mogli wiele osiągnąć i to się teraz liczyło. Po dobrym posiłku i zacnym napitku, druid postanowił odpocząć. Nie wiadomo o której przyjdzie im wstać, a Deithwen potrzebował dużo snu, aby być w pełni zregenerowanym. Na porannej naradzie, z pewnym wahaniem, opowiedział się za atakiem na obóz rodzinny, jeszcze tego samego dnia. Powrót do miasta był ryzykowny, koboldy mogły albo przygotować się do zaciętej obrony albo przenieść się w inne miejsce. Zapasów mieli na szczęście całkiem sporo, nie musieli głodować. Pozostawało tylko ruszyć w drogę i liczyć, że i tym razem dopisze im szczęście.