Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2015, 17:12   #95
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Spłoszony myszołów zwinnie uniknął dwóch przelatujących obok niego istot, które trzymały pomiędzy sobą trzecią, złorzeczącą im straszliwie. Jednak myszołowa to nie obchodziło. Zauważył gryzonia zmykającego przez trawę, byle dalej od dymiącego, wypalonego kręgu ziemi, tam gdzie stały wielkie głazy.

Kołujący drapieżnik nie był jednak zainteresowany ani tymi głazami, ani tym bardziej dymem. Interesowały go zmykające myszy. Nieświadome zagrożenia, jakie nad nimi wisiało zmykały w popłochu przed ognistym piekłem, którego niespodziewanie doświadczyły.

Myszołów złożył skrzydła, zanurkował i zabił, by po chwili wznieść się w powietrze z krwawiącą, przeszytą szponami ofiarą.

Tak. Malutkie gryzonie, nawet te najtłustsze szczury, te z największymi zębiskami, były bezbronne, gdy stawały się celem skrzydlatych istot.

Tak już ten świat poukładano.

STONEHENGE

Dym z wypalonej trawy szczypał w oczy, drażnił płuca, pozostawiał w ustach smród palonej roślinności. I nie tylko. Nadal wyraźnie czuli zapach palonego, ludzkiego ciała.

Pośród tego apokaliptycznego krajobrazu stało kilka osób. Kilkoro kobiet i mężczyzn. Mniej lub bardziej zagubieni, mniej lub bardziej zaszokowani tym, czego jeszcze kilka chwil temu doświadczyli.

Jedna z tych osób stała blisko leżącej kobiety o nieziemskiej, nieco drapieżnej urodzie. Ręce stojącej otaczały łatające światełka, niczym stado oswojonych świetlików. Vannessa z fascynacją otwierała się na t ą nową, niesamowitą moc. Obserwowała wszystko jak neofitka, która wstąpiła na ścieżkę ascendenci. Owszem, straciła niedawno ukochanego, ale teraz jej wewnętrzny smutek zmieniał się, niczym plugastwo w skorupie, w coś, co po jej zerwaniu okazuje się być perłą. To, co działo się z Vannessą było cudownie piękne, cudownie spokojne, cudowanie wyczekiwane i trochę niepokojące.

Obok niej mężczyzna o aparycji drapieżnego ptaka lub kota zawijał w prowizoryczny becik maleńkie dziecko. Duncan Sinclair był spokojny. O dziwo. Oszczędzał swój gniew na tych, którzy zdecydują się posłuchać rady jednego z aniołów, które odleciały i zdecydują się odebrać lub skrzywdzić jego
dziecko. Czujne, ciemne oczy obserwowały zarówno ludzi, jak i owiane dymem otoczenie.

Szczupła, lecz wyglądającą na silną kobieta o wytatuowanym ciele stała nieco z boku, w pobliżu jednego z pradawnych głazów. Uwagę Emmy Harcourt przykuwał głównie rudy, zachowujący się dziwnie od jakiegoś czasu Morris Leaf. Wyczulone zmysły fantomki wyłapywały coś jakąś nieprawidłowość w jego reakcjach, w mowie ciała. W końcu zrozumiała. Kantyk. To był Kantyk. Czy raczej w nim był Kantyk. Zdradziło go ospałość i … charakterystyczny grymas, kiedy jego marionetka zmuszona była wąchać smród palonego mięsa.

Pomiędzy tą grupką ludzi stała nieco zagubiona, drobna postać. Amy Little czuła przerażenie. Widziała anioły, ludzi znikających jej z oczu, ludzi regenerujących w błyskawicznym tempie poparzenia trzeciego i czwartego stopnia, dwie bestie, świecące dłonie Vannessy oraz dwie bestie – jedną czerwoną i rogatą drugą szarą i nieludzką. Co ona tutaj robiła? Przecież nawet nie miała mocy? Nie była nikim specjalnym.

Nagle poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Poczuła na swoich ramionach ciężar czyichś rąk. Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, kto ją dotyka. To był jeden ze skrzydlatych. Ten, który został. Ten, którego inni skrzydlaci nazywali Zahabrielem, a ludzie Horrorem.

- Nie lękaj się – glos Horrora był mocny i faktycznie uspakajał. – Stanowisz ważny element Jego planu. Niedługo to zrozumiesz. Trudno ci w to uwierzyć, ale stanowisz siłę tej gromady.

Odwróciła się i spojrzała prosto w tą kamienną, pozbawioną emocji twarz. W te oblicze urodzonego zabójcy. Ponurego zbira.

Nathan przyglądał się okolicy. Wypatrywał zagrożeń pośród gryzącego dymu. Dziwnie spokojny, czuł jednak, że to jeszcze nie koniec. Poparzone przedramiona nadal świeciły żarzącym się tatuażem. Podobnie jak ręka Vannessy. Więc to o to chodziło? Byli … łącznikami ze światem, w którym stawili czoła Uzurpacji? Zwiastunami tego, co miało, co musiało się wypełnić. Tego, co zaczęło się w ostatni dzień 2012 roku i miało się zakończyć… Być może właśnie dzisiaj? Nathan złapał wzrok pozostałych.

Vorda krzyknęła z bólu. Po raz pierwszy, od kiedy zaczęły się procesy regeneracyjne. Emma usłyszała, jak Finch mamrocze coś pod nosem, coś co brzmiało, jak „cholerne, odradzające się zakończenia nerwowe”. A potem i on zaczął krzyczeć. I krzyczeli teraz oboje. Wijąc się w nieludzkich katuszach po spalenisku, łkając i błagając o śmierć na przemian. Cierpiąc tak, że nawet nawykli do cierpień ludzie nie byli w stanie słuchać długo tych wrzasków.

I nagle wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

Światełka tańczące wokół Vannessy – te urocze świetliki, te zagubione dusze – nagle, dosłownie w uderzenie serca, z prędkością zaskakującą nawet poddanych uzurpacji egzekutorów zbiły się w jedną żarzącą kulę światła, która przemknęła pośród menhirów Stonehenge, zawirowała w obłędnym tańcu świateł, a potem nagle eksplodowała w jasnym ogniu supernowej.
Wrzaski Kopaczki i Fincha ucichły. Wszystko ucichło.


EGNEHENOTS


Odzyskali wzrok równie szybko, jak go stracili. Nadal znajdowali się w kręgu kamieni, lecz ten wyglądał na …. dużo większy.

Kamienie tworzące ten pradawny okrąg były najmniej dziesięć razy większe. No chyba, że to oni zmniejszyli się tak nagle.

Kopaczka i O’Hara leżeli nieruchomo, a ich ciała pokrywały teraz różowe, fioletowe i czerwone blizny, tworzące zrogowacenia i zgrubienia. Oboje byli nieprzytomni. Dziecko Lunnaviel i Duncana zapłakało cicho, jak kwilący pisklak. I ten właśnie płacz musiał obudzić jego matkę, bo elfka otworzyła oczy, w których lśniły jarzące się dwa klejnoty lub dwie gwiazdy. Miłość do dziecka w najczystszej, nieludzkiej formie, w swojej esencji.

Pomiędzy rogami Nathana zapłonął ogień. Przedramiona Vannessy nadal wypełniało światło – jej tatuaż zwijał się, poruszał, pływał, zawijał. Emma … straciła część konturów, wyglądała tak, jakby rozpływała się w powietrzu, albo ktoś podpalił jej ciało i teraz te dymiło, spokojnie i równo.

Duncan miał wrażenie, że jego wzrok uzyskał jakiś wcześniej niespotykany kąt i głębię widzenia. A Amy. Amy zmieniła się najbardziej. Jej twarz wyglądała jak porcelanowa maska, podobnie jak widoczne fragmenty ciała. Skóra policjantki stała się twardą i elastyczną zarazem i przybrała perłową, lśniącą barwę. Na czole dziewczyny … otworzyło się trzecie, roziskrzone szmaragdowym blaskiem oko.

Morris Leaf wydal z siebie jęk i stracił przytomność. Horrora nie było.
Przez chwilę cała grupa rozglądała się wokół zdziwionym wzrokiem. A potem zobaczyli, że po niebie, wysoko nad ich Glowami przelatuje coś, co … musiało być tylko smokiem. Niczym więcej.

Znajdowali się w Stonehenge, ale … odmienionym, pierwotnym, dzikim.

- Egnehenots – usłyszeli jękliwy glos Lunnaviel. – Niemożliwe. Jesteśmy w Egnehenots. W Kolebce. To … przedsionek. To tutaj znajdują się Wrota do Zapomnienia. Do więzienia Zapomnianych.

Elfka wstała powoli. Zobaczyła ludzi, którzy ją otaczali.

- Vannesso z Londynu, dziękuję ci za pomoc. Emmo z Londynu, cieszę się, że znów mogę się z tobą spotkać i że zaopiekowałaś się moim dzieckiem. Nathanie z Londynu, miło cię widzieć w tak doskonałej kondycji. A kiedy Finch z Dublinu obudzi się, otrzyma policzek za zuchwałą kradzież, jakiej dopuścił się w Domu Mgieł siedemnaście lat temu. Tylko wtedy nosił inne imię. Przeklęty lis farbowany.

Mimo tych gniewnych słów, w tonie Lunnaviel dało się wyczuć jakąś… życzliwość. Podszytą rozbawianiem.

- Zakładam, że to jego sprawka – powiedział Duncan, który dzięki wyostrzonym zmysłom pierwszy zobaczył zbliżającą się do nich postać.
Wysoką, szczupłą, półnagą kobietę ze skrzydłami jak ich anielscy „przyjaciele” ze Stonehenge

- Czekałam na was, dzieci Zapomnianych. Czekałam bardzo długo. Ale oto, w końcu, jesteście. Czy przybyliście pokłonić się Masce, czy też stanąć pod Sztandarem. A może chcecie rzucić wyzwanie Cytadeli. Bo chyba nie przybyliście po to, by otworzyć Wrota? A może się mylę?
 
Armiel jest offline