Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-06-2015, 19:46   #91
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Nad głową Duncana rozszalało się powietrzne tornado.

Skrzydlata istota – Nac czy raczej Regent – zwarła się w podniebnej walce z drugą, nieco do niej podobną. Dwa anioły doskakiwały do siebie w tempie, za którym nie nadążało oko Duncana. Dziecko płakało. Lunnaviel leżała nieprzytomna – możliwe że nawet konająca, a on … Duncan … on nie wiedział, co może zrobić.

Gdzieś z boku ktoś otworzył ogień. Najwyraźniej ludzie w końcu wzięli się za jakąś obronę. Wzrok Sinclaira podążył w stronę strzelca stojącego na tle menhiru. Duncan bez trudu rozpoznał odmienionego przez moc Uzurpacji Nathana Scotta, z którym udało mu się, mimo krótkiej znajomości złapać wspólny język podczas pobytu w Londynie.

A więc MR dotarł z odsieczą. Doskonale.

Nathan strzelał oszczędnie. Celował i zwalniał spust tylko wtedy, gdy był pewien, że nie trafi przypadkowo Horrora. Nie było to łatwe zadanie, bo obaj skrzydlaci poruszali się za szybko nawet dla niego. Czymkolwiek byli, przewyższali swoją siłą, szybkością i zwinnością ruchu wszystko to, z czym do tej pory miał do czynienia egzekutor. Nic dziwnego, że Horror budził w nim wcześniej zmysł zagrożenia. Zapewne, gdyby doszło do uczciwego pojedynku, skrzydlaty rozsmarowałby Nathana po okolicy szybciej, niż ten zdołałby wydeklamować alfabet.

Przeładowując magazynek Scott zerknął do środka kręgu i ze zdziwieniem ujrzał dwie dobrze sobie znane osoby. Lunnaviel i Duncana Sinclaira, który wyglądał jak wtedy, gdy widzieli się ostatni raz, w kręgu przez bezimienną postacią. Tuż obok nich, na ziemi, leżało kwilące niemowlę.

Vorrda zgasiła pałace się na niej ubranie i poderwała na nogi. Pełzała na czworakach, wyraźnie czegoś poszukując. Nathan zerknął w bok, na Fincha O’Harę, który wywijał przed sobą rękami w powietrzu, jak nawiedzony fan kung-fu, który naoglądał się za dużo filmów . A potem ujrzał, że pomiędzy palcami brodatego marudy pojawia się coś, co przypominało jarzący się ogniem arkan.

- Osłona! – krzyknął O’Hara w stronę Scotta i wyskoczył zza kamienia.


* * *

Emma biegła pierwsza. Tuż za nią przebierały nogami Vannessa oraz Amy. Przed nimi, nad Stonehenge niebo płonęło czerwienią i czernią. Już z daleka widziały ciemne, postrzępione opary – niczym dym nad pogorzeliskiem – i walczące w nim, kilkanaście metrów nad ziemią dwie istoty. Skrzydlate. Potężne. Budzące respekt i grozę.

Anioły. Dwa kolejne anioły! Co jednak zauważyły od razu Vannessa i Amy, żaden z nich nie miał jaśniejących skrzydeł, jak ten, który już im się objawił.
Od strony kręgu dobiegła ich ostra seria z broni maszynowej, nieco zagłuszona przez huk huraganowego wiatru, a potem wydarzyły się dwie rzeczy na raz. Jeden z walczących, odrzucony jakąś potężną siłą poleciał w bok, z łoskotem uderzając w ziemię jakieś kilkadziesiąt metrów od starożytnego kręgu, a potem Stonehenge pochłonęło potężne, oślepiające światło, jakby ktoś w jego środku zdetonował bombę atomową. Albo napalmową, bo wraz ze światłem na ziemię spłynęły jęzory przeraźliwego, morderczego ognia.

Ziemia zadrżała tak, że omal nie upadły, a w nadbiegające dziewczyny uderzyła fala rozgrzanego powietrza niosąca z sobą wyraźny smród palonego żywcem mięsa.

* * *

Finch wyskoczył zza menhiru, a Scott otworzył ogień w kierunku jednego ze skrzydlatych. W samą porę, bo w tej właśnie sekundzie trafiony przez przeciwnika Horror poleciał, niczym kometa, rozwalając się o ziemię spory kawałek od pola walki.

Finch wypuścił z rąk ognisty arkan, ale w tej samej chwili pogromca Horrora wykrzyknął coś donośnym głosem i z nieba na nich spłynął ogień. Czysta, niszczycielska energia żywiołu! Jak zrzut napalmu na pozycje wroga.

Nathan rzucił się w bok, czując jak ogień rozlewa się po jego ciele. Katem oka dostrzegł, jak Finch O’Hara staje w płomieniach i jak ogień pożera Kopaczkę.
Duncan też to widział. Żarłoczne płomienie pochłaniające wszystko i wszystkich na swojej drodze. Czyste Inferno zniszczenia i destrukcji. Żywioł przepłynął jednak wokół nich, w jakiś magiczny sposób omijając ciała Duncana. Lunnaviel i dziecka.

Sinclair usłyszał łoskot nad sobą. Huk ogłuszył go, przygniótł do ziemi. Potem poczuł, jak jakaś siła uderza go bok, poczuł jak unosi się w powietrze, wiruje i uderza o jeden z pradawnych głazów. Kości pękły od uderzenia, ze starożytnego menhiru posypały się odłamki. Strażnik upadł na wypaloną ziemię lecz poderwał się z niej w ułamku sekundy, czując jak kości składają się w jego ciele w przyśpieszonym, wzmocnionym przez Uzurpację procesie.

Regent stał przy Lunnaviel i dziecku. Tryumfujący pośród gryzącego w oczy dymu i odoru spalenizny. Duncan rzucił się w jego stronę, jak kamień wystrzelony z katapulty, lecz zderzył się z czymś, z jakąś niewidzialną barierą, która odrzuciła go wstecz. Ponownie walnął plecami o kamienie Stonehenge.

Regent zmrużył oczy. Ich spojrzenia spotkały się i Duncan znów runął do przodu. Tym razem udało mu się przedostać przez barierę i uderzyć zaskoczonego skrzydlatego w twarz. Cios posłał bestię w tył. Duncan rzucił się na niego, łamiąc kości nosa, żebra. Skrzydlaty demon jednak w końcu zdołał postawić gardę i jednym, imponującym ciosem posłał Duncana w powietrze, a potem na ziemię.

* * *

Emma ruszyła do przodu w przypływie nagłej paniki. Za nią biegły Vannessa i Amy, nieco jednak wolniej, oszołomione tym ognistym deszczem.

Fantomka rozmyła się, znikła im z oczu! Widziały tylko półprzeźroczystą sylwetkę, niewyraźną i rozmytą, przecinającą dym. Niczym jakiś bezcielesny, nawiedzający ten plan egzystencji byt.

Biegnąca przez dym Emma ujrzała leżącego za kamieniem Nathana Scotta. Ubranie na jego ciele spłonęło doszczętnie odsłaniając nagą, żarzącą się skórę. Wyraźnie widziała dopalające się, ogniste runy w języku fae – które dopalały się na ciele egzekutora. Scott podnosił się powoli, z trudem, ale żył.
Kilka kroków od niego ujrzała klęczącego w popiele człowieka. Całe ciało mężczyzny dymiło. To był Finch O’Hara – w większości pokryty oparzeniami trzeciego oraz czwartego stopnia. To, że żył, zakrawało na jakiś okrutny żart lub cud. Oczy w spopielonej twarzy były jednak niezmienione. Lśniące, gniewne i pełne chęci odwetu.

Kawałek dalej, na ziemi, wiła się jeszcze jedna osoba. To musiała być Voorda. Poparzona jeszcze bardziej, niż O’Hara. Drgawki ciała wskazywały, że Kopaczka znajduje się w agonalnym, przedśmiertnym stanie.

Były tam też inne ciała. Leżące bez życia, spalone do kości, dymiące resztki ochrony, która miała pecha stanąć na drodze walczących potęg.

Emma nie traciła czasu. Omiotła pogorzelisko jednym spojrzeniem, rejestrując ogrom zniszczeń i strat, kryjąc emocje głęboko pod maską obojętności. Bez trudy wypatrzyła też sprawcę zamieszania. Skrzydlatego potwora, wokół którego unosiła się łuna żaru. Nie widział jej. Skoczyła więc w jego stronę, gotowa pozbawić go życia, jeśli tylko zdoła.

Srebrne i żelazne miecze wbiły się pod skrzydła. Emma kierowała ostrza w stronę serca. Skrzydlaty stwór wrzasnął. Machnął się wściekle, trafiając fantomkę jednym ze skrzydeł. Cios odrzucił ją w bok. Tuz obok Fincha, który upadł twarzą do ziemi, kiedy próbował postawić krok w jej stronę na spopielonej nodze.

Zraniony w bok anioł spojrzał w niebo, jakby zobaczył coś, czego półprzytomna Emma nie potrafiła ujrzeć, a potem skoczył w stronę płaczącego niemowlaka, chwycił go w dłonie i ociekając krwią poszybował w górę.
Zdążył przelecieć tylko kilka metrów, gdy zderzyła się z nim jakaś świetlista smuga. Emma podniosła się z ziemi widząc, jak na pobojowisku lądują dwa jaśniejące skrzydłami anioły. Twarz jednego z nich doskonale znała. To był Sir Percival Grey. Przywódca towarzystwa. Teraz jednak ze skrzydłami i uzbrojony w potężny miecz był dość trudny do rozpoznania.

Za to Vannessa i Amy znały drugiego z przybyszy. Tego, który podawał się za Holinswortha. Ubrany w zbroję i mieczem.

- Apollynie – Grey zwrócił się do anioła w zbroi. – Zatrzymaj Regenta. On związał się z dzieckiem. Nie możemy go zgładzić.

- Możemy. I zgładzimy, Jehudielu – odpowiedział Greyowi Holinsworth.

- Zahabrielu – Grey zwrócił się do zbliżającego do nich … Horrora. Mężczyzna o surowej twarzy wyglądał tak, jakby ktoś przepuścił go pod kolami rozpędzonej ciężarówki.

- Tak, panie.

- Przypilnuj naszego brata, by nie zrobił czegoś … nierozważnego. Nie chciałby chyba zniszczyć naszego sojuszu.

Potem Percival Grey zamachał skrzydłami, które … znikły, podobnie jak miecz. Potężny byt, który przybył im, jako wsparcie przeszedł koło Emmy posyłając jej uważne spojrzenie.

Uśmiechnął się podchodząc do O’Hary i przyklękając przy jego ciele.

- Nie cierpię … jak … to … robisz…. – do uszu stojącej blisko nich Emmy doszedł głośny szept Fincha.

Anioł ruszył powoli w stronę kopaczki, dotknął jej czoła, a po kilku chwilach także rudowłosa kobieta zaczęła dawać oznaki życia.

- Vannesso – mężczyzna nazwany przed chwilą Jehudielem zwrócił się wprost do druidki. – Czy możesz pomoc małżonce pani przyjaciela, Duncana Sinclaira.Nie jestem w stanie pomagać istotom pochodzącym z jej planu. A nie chcemy przecież by zmarła.

- Mamy go! – do uszu zgromadzonych przy kręgu ludzi dobiegł głos Horrora.

Po chwili mężczyzna wyszedł niosąc na rękach kwilące niemowlę.
Podszedł do Duncana i podał mu je delikatnie.

- Proszę. Oto twój syn.

- I kotwica Regenta. Jednego z Zapomnianych. Dziecko trzeba zgładzić. - Z dymu wyłonił się Holisworth ciągnąc za sobą, za nogę, potężnie zbudowanego mężczyznę o ciemnoszarej skórze.

- Nie wystarczy ci śmierci, Apolynnie? – zapytał Grey stając przed tym, którego świat znał pod imieniem Holinsworth.

- Sam wiesz, Jehudielu, że mam rację. Nie można pozwolić im na powrót.

- Ta decyzja nie należy do nas. To nie nasz świat. My mamy tylko opiekować się jego … rezydentom.

- Wiem, kto powinien ją podjąć – Grey spojrzał na Amy S. Little. – Przedstawiciel ludzkiego prawa.

Wszystkie spojrzenia zatrzymały się na policjantce, która nagle zapragnęła stać się kimś ... mniej ważnym.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-06-2015, 00:02   #92
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
post zbiorowy

- Ża... żadnego zabijania. - Amy wypowiedziała te słowa powoli, walcząc ze szczękościskiem i bijącym jak oszalałe sercem. Skuliła ramiona i uniosła dłoń, jakby zaraz spaść miał na nią morderczy cios albo niszczący ogień. Skoro jednak - przynajemniej przez tą krótką chwilę - nic takiego się nie stało, otworzyła zaciśnięte ze strachu oczy i dodała - Jeśli to... dziecko jest o cokolwiek... oskarżone... - przełknęła ślinę; suche, ściśnięte gardło nie chciało wcale mówić - ...niech decyduje o tym sąd. Policja... ja... służy prawu, a nie je stanowi. Oddajcie dziecko ojcu. - wydukała i na miękkich nogach zrobiła kilka kroków tak, by stanąć blisko mężczyzny, który był rodzicem niemowlaka. Niepewnym gestem wsunęła rękę pod kurtkę, dotykając chłodnego metalu broni, a na jej zszokowanej twarzy zawzięta determinacja walczyła o lepsze z panicznym strachem.

Ojciec dziecka - monstrualna, szarobłękitna, humanoidalna istota o ptasich rysach i posturze komiksowego Hulka - powiódł ponurym wzrokiem po zgromadzonych. Niemowlę w lewej ręce, ogromny claymore w drugiej. Milczał, ale było jasne że jeśli ktokolwiek spróbuje choćby tknąć niemowlę, będzie tu kolejny armageddon. Po słowach Amy przez jego twarzy przeleciał lekki uśmiech.
- Dzięki, mała. - przemówiło monstrum, nie wiedzieć czemu z mocnym szkockim akcentem, nie zmieniając obronnej pozycji o centymetr.

- Prawdę powiedziawszy - Vannessa przyjrzała się najpierw mężczyźnie czy też aniołowi w ciele mężczyzny, później na istotę płci żeńskiej leżącą na ziemi. - moje moce są nastawione na efekt zgoła odwrotny. Znam się na medycynie. Tylko nie wiem czy fizjologia wróżek jest podobna do ludzkiej.
Wiedźma podciągnęła rękawy ukazując swoje pokryte paskudnymi sakryfikacjami ręce. Przyklęknęła przy matce dziecka.

Nathan siedział przez chwilę gapiąc się w trzymaną w poranionych dłoniach broń. Walczył z bólem ściskając mocno szczęki. Potem wstał wolno, zachwiał się i podtrzymał kamienia. Stał bez ruchu jeszcze chwilę by w końcu ruszyć w kierunku “zgromadzenia” postaci. Milczał, obserwował. Kiedy jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Duncana, skinął mu lekko głową.
Tamten zareagował podobnym ruchem głowy.


- Co jej się stało? - Spytała z ciekawości Wiedźma badając dokładnie swoją pacjentkę, dbając czy tym o minimum intymności. Fea czy nie, ale Vannessa nie miała zamiaru odzierać jej z resztek godności zadzierając na ten przykład wysoko kieckę nieprzytomniej kobiety i wystawiając na widok publiczny tego czego nie powinni oglądać wszyscy.

- Jej ciężki stan nie jest następstem porodu. - Wygłosiła oczywistą prawdę przyglądając się każdej ze zgromadzonych tu osób, jak gdyby była na jakimś konsylium. - Nie mam przy sobie żadnych mikstur. Jedyne co mogę zrobić, to oczyścić rany, spróbować zatamować krwawienie i ewentualnie przyłożyć jakieś zioła. Jeżeli coś się tu w pobliżu znajdzie.

- Obrażenia odniesione w walce, poród, zła wola i brak kompetencji poprzedniego "uzdorwiciela". O tym wiem. - zrelacjonował rzeczowo potwór z dzieckiem na ręku. - Anatomia sithe niewiele różni się od naszej. Rób co możesz, Vannesso z Londynu.
Duncan w ostatniej chwili wyłowił z pamięci imię uzdrowicielki poznanej w czasie polowania na fomori w stolicy. Kojarzył też odmienioną gębę Scotta i zatroskaną twarz dziewczyny którą ten nazywał "Chudziną". Policjantkę, która stanęła w obronie dziecka widział pierwszy raz w życiu, ale zaimponowała mu. Zdawała się naturalnie pasować do tej garstki wyjątkowych angoli. W tej popieprzonej sytuacji cieszył się, że są w pobliżu.
To co wciąż go niepokoiło to...te cholerne anioły. Był pewien że przyprowadzi do tego świata conajwyżej kolejną durnowatą Wróżkę z manią wielkości, a zamieszanie zrobiło się conajmniej, jakby ściągnął tu samego Lucyfera. Anioły! Prawdziwe, pieprzone anioły z mieczami, skrzydlami i całym szajsem. Po dwóch fenomenach, najeździe fomorian i prawie rocznym pobycie w fairylandzie nie przypuszczał że coś jeszcze będzie w stanie go zaskoczyć. A tu proszę - ze środziemia prosto w środek biblijnej apokalipsy.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 15-06-2015 o 14:58.
Gryf jest offline  
Stary 15-06-2015, 18:03   #93
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post pisany przy udziale innych graczy :)

Scena przy Stonehage była naprawdę widowiskowa. Krótka walka miedzy aniołami zakończona spektakularnym użyciem moc przez którąś ze stron pociągnęła za sobą śmierć ludzi mających tworzyć ochronny kordon wokół tego miejsca.
Nie tylko ci biedacy padli ofiarą starcia miedzy boskimi posłańcami. W kamiennym kręgu znaleźli się również poznani przed kilkoma miesiącami szkocki Strażnik Muru i elfka.
Jak na ironię, aniołowie zasugerowali, ze to właśnie Vannessa mogłaby uzdrowić elfkę. Użyli przy tym pewnej formy psychologicznego nacisku. Nikt przecież nie powinien pozostać obojętny na prośby o pomoc żonie przyjaciela.
Tez coś, przyjaciela. Druidka i Szkot razem pracowali. Ale żeby od razu być przyjaciółmi… daleko było im do tego. Być może tam w Niebiostach każdy z kim się pracowało zostawał automatycznie twoim przyjacielem. Tu na tym łez padole było inaczej.
Nie było stensu tłumaczyć owych zawiłości skrzydlatym sługą Najwyższego.
- Nie licz na za wiele. - Chlapnęła nieprzmyślanie Wiedźma patrząc w oczy odmienionemu Szkotowi. Ton jej głosy wyrażał dużo sceptycyzmu i ironii. - Jeżeli jej anatomia niewiele różni się od naszej, to potrzeba nam naprawdę cudu, by ją uratować.
Vannessa zrobiła krótką przerwę by zebrać myśli.
- Lepiej owiń niemowlę. - Odezwała się już zupełnie neutralnym głosem. - Inaczej organizm się wychłodzi i… - Nie dokończyła. Nie chciała lub tez nie mogła wypowiedzieć słów o śmierci z wyziębienia. - Potrzebuję gorącej wody, opatrunków… - Wyrzuciła z siebie całą litanię rzeczy potrzebnych jej do oczyszczenia i zasklepienia ran. Rzeczy niezbyt skomplikowanych i miała nadzieję osiągalnych w tych polowych warunkach.
- Mam w aucie... część z tych rzeczy. Zabezpiecznie tam przy blokadzie powinno mieć resztę. To standardowe wyposażenie wsparcia specopsów. O ile to prawdziwe służby, a nie lufy do wynajęcia... - dodała Amy, spoglądając po dwójce aniołów. Wysłannicy niebios, psia ich mać…raczej terroryści i bandyci.
- To przynieś. - Rzuciła Vannessa nie patrząc na policjantkę. O ile to była policjantka. - Albo nie, czekaj. - Dodała po chwili zastanowienia. Jakoś nie miała ochoty by Amy oddaliła się od tego całego zbiegowiska i to sama. Im dłużej Billingsley słuchała uszczypliwości kobiety pod adresem wszelakich uzbrojonych grup, tym bardziej wątpiła w jej słowa co do wykonywanego zawodu.
- To prawie dwa kilometry. Za długo zajęłoby ci to. - Dodała Wiedźma by jakoś uzasadnić to, że Little powinna zostać.

- Ożeż! - Wrzasnęła w pewnym momencie Vannessa i odskoczyła od nieprzytomnej sithe jakby ją coś ugryzło albo prąd kopnął. Bo i coś jakby prąd, dziwna energia zaczęła gromadzić się wokół rąk gdy zajmowała się duncanową żoną. Machała przy tym energicznie rękoma, bo początkowe mrowienia kończyn przeszło w pieczenie.
Po krótkiej chwili Wiedźma stanęła uważnie przyglądając się pamiątce po portalu. Skaryfikacje zaczęły wypełniać się dziwnym, zielonkawym, fosforyzującym światłem.
- No nie! No nie! No nie! - Przetoczyła przerażonym spojrzeniem po zebranych. - To był portal! Twoja żona aktywowała ten cholerny portal! - Wykrzyczała do Szkota, a przerażenie zaczynało powoli ustępować wściekłości.
- Spójrz na nią, na litość boską, wygląda, jakby była w stanie cokolwiek aktywować? - Szkot zdawał się równei zdezorientowany co druidka.
- Samo się aktywowało. - Odparła smętnie Vannessa i już więcej nie komentowała, przynajmniej nie na głos.
Sinclair zdawał się nie rozumieć, że sama obecność Lunnaviel mogła uaktywnić portal na jej rękach. Albo jej krew. Albo cokolwiek innego z nią związanego.
Faktem pozostało, że pamiątka po starciu z Fomorianami uaktywniła się przy próbie pomocy istocie, na którą moce Wiedźmy były wyczulone.
I jak tu zachowywać się przyjaźnie w stosunku do wszystkiego co człowiekiem nie jest?
To pytanie Druidka zadawała sobie coraz częściej.
Tymczasem anioły przyjęły na powrót swoje ludzkie, bezskrzydłe postacie. jeden z nich, ten którego nazywano wcześniej Horrorem, przycupnął przy schwytanym mężczyźnie o imponującej muskulaturze, tak potężnej, że nawet Duncan czy mega-strongmani mogliby wpaść w kompleksy. Schwytany sprawca zamieszania był nieprzytomny i krwawił z kilku głębokich ran na masywnym cielsku.
- Zabierzmy go do Azylu - zdecydował Grey ppatrząc z wyczekiwaniem na Holingswortha.
Ten jednak milczał, całą uwagę koncentrując na kręgu starożytnych głazów.
- Powiększa się. Jest w jakiś sposób powiązane z nią - przeniósł wzrok na Vannessę. - Z jej znakami na rękach.
- To piętno odrzuconych mocy uzurpacji. Niechcianej krwi - Grey wyraźnie wiedział, co dzieje się z druidką. - Zabierzemy stąd Regenta. Niedaleko jest markiz piekieł, który może chcieć złożyć mu wizytę, jeśli poczuje obecność młodszego brata. Azyl jest rozwiązaniem, które narzuca się samo.
- Lepszym jest zabicie bachora i Regenta jednocześnie - zasugerował zimno Holinsworth. - Na wojnie nie powinniśmy kierować się ludzkimi słabostkami. Jak w Egpicie, w Sodomie. Doskonale o tym wiesz.
- Piętno odrzuconej mocy uzurpacji, co?! - Druidka przeniosła swoje coraz bardziej gniewne spojrzenie na dyskutujące anioły. - Ciekawe, że tylko ja je mam, chociaż nie jedyna poskromiłam żądzę powiększenia swojej mocy.
- Kwestia mocy najbardziej zbliżonych do tego, co odrzucałaś. Silna krew fae w twoich żyłach. - Wyjaśnił Grey.
- Czyli ona - Wiedźma wskazała na wybrankę serca Sinclaira. - nie miała z tym nic wspólnego?
- Tego nie powiedziałem. Ale nie sądzę. Księżna Lunnaviel i je wybranek zostali tak samo oszukani, jak wiele narodów przed nimi. Regent to urodzony manipulator jak pozostali z jego zesłani na wygnanie braci.
- Czas zesłania już się kończy - usłyszeli głos pokonanego przeciwnika. - Jestem tylko zwiastunem zmian .. bracie - ostatnie słowo powiedział z szyderstwem.
Wyraźnie odzyskiwał siły.
- Co nie zmienia faktu, że nie jestem w stanie jej pomóc. I dobrze o tym wiecie. - Vannessa wzruszyła ramionami rozkładając zgięte ręce na boki.
- Ograniczenia umysłu to ograniczenia mocy. Czasami też ogranicza was wasza ludzka natura. - O dziwo do rozmowy wtrącił się ten, którego nazywano Horrorem. - Spójrz na nich.
Wskazał dłonią trzymających się blisko siebie O'Harę, Voordę i Harcourt.
- Spopieleni do gołej kości, lecz zamknięci na ból. Skupili się na tym, co ważne, nie na tym, co ich ogranicza. Mimo, że są tylko ludźmi, doznali łaski. Widzą, co muszą zrobić. Nie powstrzymują się. Nie mówią, że nie mogą, czy nie potrafią. To dlatego mój zwierzchnik ich wybrał. Bo wykuto ich ze stali zahartowanej w ludzkim cierpieniu.
Potem Horror odwrócił się i przydepnął próbującego podnieść się z ziemi Regenta.
Mimo, że był od niego dużo chudszy i przed chwilą oberwał, to jednak teraz ten nacisk przytrzymał powalonego anioła na miejscu.
- Zabierzmy go do Azylu - powtórzy Grey. - Towarzystwo utrzyma tutaj porządek i rozdarcie pod opieką. Pozbędzie się świadków i zajmie zmarłymi. Im dłużej tutaj pozostajemy, tym bardziej się narażamy. Siebie i was.
- A ja swój ból i cierpienie wolę kontemplować. - Mówiąc to Druidka przyklęknęła ponownie przy nieprzytomnej kobiecie. - Dobry Boże dopomóż. - Przeżegnała się i, jak to wielokrotnie widziała u Uzdrowicieli z MR, przyłożyła rękę nad jedną z ran. Zamknęła oczy i skupiła się wyczuciu istoty Sithe. Z początku delikatnie i powoli, nie chciała wszakże jej zaszkodzić.

Wrócił Scott. Prowadził ze sobą rudego mężczyznę najwyraźniej lekko zdezorientowanego. Ich pojawienie się wyrwało Vannessę z koncentracji, w jakiej się znalazła. Druidka czuła się dziwnie ... jakby ... coś działo się z jej ciałem... jakby... budziło się w niej coś nowego ... jakaś nieznana wcześniej moc... Czuła wyraźną ekscytację, jak dziecko mające za chwilę pojechać na wycieczkę.

Billinsley potrząsnęła gwałtownie głową jakby chciała strząsnąć coś z niej. Wytarła jedną rękę w drugą. Potrząsnęła nimi i wróciła do poprzedniego zajęcia. Tym razem już trochę pewniej zaczęła manipulować swoją mocą, jednakże nadal ostrożnie.
Vannessa tymczasem próbowała swoich nowych, wyczuwalnych mocy na nieprzytomnej Lunnaviel. Druidkę wypełniłó przekonanie, że unosi się z prądem rwącego potoku. Strumienia wody gorącej, jak w termalnych źródłach. Potem potok zmienił się w rzekę, a ta w prawdziwy wodospad, którego nie byłą w stanie już powstrzymać.
Tatuaże na jej przedramionach - pamiątka po Uzurpacji - rozbłysły jaskrawym, oślepiającym, zielonym światłem, które otuliło konającą elfkę, uniosło jej ciało w górę.

Wszyscy w pobliżu usłyszeli szepty. Chór niewyraźnych głosów kojarzących się z targowiskiem lub jarmarkiem. Paplanina zagłuszona przez odległość lub jakąś niewidzialną, dźwiękoszczelną barierę. Światła wokół Lunnaviel rozszczepiły się na dziesiątki małych, zielonych ogników, niczym subatomowe świetliki. Punkciki tajemniczego blasku zaczęły wirować wokół Vannessy rażąc ją swoim blaskiem. Wyraźnie czuła, że są gorące. To z nich wydobywały się te dziwaczne szepty.

Dryfując swobodnie w bezkresności nowej mocy Wiedźma uniosła zgiętą w łokciu prawą rękę lekko i pacem wskazującym zaczęła kreślić kręgi ściągając do nich unoszące się niczym świetliki plamki fosforyzującej zieleni.
Lunnaviel otworzyła oczy. Nadal jednak nie byłą przytomna.
Świetliki krążyły wokół zafascynowanej Vannessy kręcąc w powietrzu zawiłe wzory, potem wracały na wyznaczony przez druidkę "kurs". Niekiedy dotykały jej palca. Wtedy czuła ich ciepło. Pulsujące i przyjemne nagromadzenie energii. Po drugim czy trzecim dotknięciu zrozumiała, że to co wzięła za światełka jest ... świadome. Wyczuwała to jakąś nowo przebudzoną, niezrozumiałą dla niej zdolnością. To były ... dusze? Z braku odpowiedniejszej nazwy mogła użyć właśnie tego porównania. Zamknięte w jej ... tatuażu. Uwolnione poprzez .... bliskość otwartej szczeliny do .... więzienia Zapomnianych ... do innych światów..... wszędzie. Przebudzone przez ... przybycie tego, którego anioły zwały Regentem. Oswobodzone przez krew czystej krwi władczynię domeny, sithyjkę z błękitną, elfią krwią w srebrnych żyłach... Przyzwane przez uśpioną, ukrytą w Vannessie moc.
Zrozumienie przychodziło ... powoli.... Jak budzenie się .... z głębokiego snu .... Wynurzanie z dużej głębokości....
Czułą to.
Budziło się.
W końcu.
Świetliki - dusze krążyły wokół niej, podążając za wzorami wyznaczonymi w powietrzu przez jej palec.
Ręka zmieszanej lekko Billinglsey poczęła zwalniać. Nie tego spodziewała się młoda kobieta. Świadome byty, dusze czy czym one tam były komplikowały bardzo sytuację. Druidka miała nadzieję, że owa moc pomoże jej wyleczyć ciało. A tym czasem… tym czasem istoty te zabawiały się tańcząc na wyznaczonych przez nią eliptycznych trajektoriach. Jak śnieżne wróżki w “Dziadku do orzechów”.
Ręka prawie się zatrzymała, ale Vannessa wprawiła ją ponownie w nieco szybszy ruch zgarniając więcej uwolnionych duszyczek po drodze.
- I co ja mam z wami począć? - Wyszeptała do nich.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 22-06-2015, 01:23   #94
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Czy powinnam zadumać się nad tym nagłym zbiegiem okoliczności, jakim zdawało się być spotkanie Vannessy Billinsley w tym miejscu? Tym bardziej, że jeszcze niedawno Finch pytał mnie o silnego Druida a ja nie potrafiłam sobie przypomnieć nikogo takiego.

Nie, nie powinnam się dziwić, szczególnie, że teraz w rzeczywistości postfenomenowej wiedziałam już, iż nasze wyobrażenie o świecie było wcześniej błędne. Takie zbiegi okoliczności nigdy nie były zbiegami okoliczności tylko działaniem sił, o których kiedyś nie mieliśmy pojęcia. Teraz było inaczej, teraz wiedziałam i ta wiedza zabiła we mnie większość naiwnej wiary, iż takie „szczęśliwe” splecenie się pewnych wątków było czymś pozytywnym. Nawet wtedy, kiedy siły, które stały za takim splotem zdarzeń teoretycznie były po twojej stronie.

Do tego jeszcze irytowała mnie niemożność określenia, w jakim celu ktoś ściągnął tutaj tą całą Amy. Nie potrafiłam odkryć jej znaczenia, możliwości i potencjału, więc drażniło mnie to niczym upierdliwy kamyk w bucie.

Oprócz tego dochodziła jeszcze współpraca z Vannessą. Już zapomniałam jak ciężko się z nią o czymkolwiek dyskutowało, jako że obie nadawałyśmy na zupełnie innych falach. Po minucie rozmowy z Druidką aż zatęskniłam za Finchem, w jego przypadku przynajmniej wiedziałam, o czym on do mnie mówił.

Cała rozmowa z Vannessą i Amy właściwie niewiele mi dała i nieco spóźnione ruszyłyśmy na pole walki. Wtedy też przekonałam się, ze Vorda celowo kazał mi zostać z tyłu, tak jak i O’Hara. Oboje domyślali się, co tam się mogło wydarzyć i postanowili trzymać mnie jak najdłużej z daleka.
Gdyby nie to, spłonęłabym do cna, tak jak oni.

Podniosłam się z ziemio tym jak ten skurczysyn cisnął mnie na glebę. Miałam nadzieję, że wrażone w cielsko ostrza zabolały go naprawdę mocno. Pojawienie się szefa wraz z tym drugim załatwiło sprawę walki i kilka innych spraw, więc dowlokłam się do O’Hary.

- Finch? – Zapytałam zawierając w tym jednym słowie wszelkie inne niewypowiedziane pytania.

- Emma. - Odpowiedział jęknięciem odwracają twarz w moją stronę. Twarz, która była nawet nie to, że poparzona a spopielona, wręcz makabryczna.

Wypuściłam z płuc powietrze, które przetrzymywałam tam już zbyt długo.
- Nie wiem – zaczęłam kompletnie bez sensu - Po prostu na razie cię tutaj zostawię. – Stwierdziłam nie ruszając się z miejsca.

Tkwiłabym tam pewnie i do skończenia świata, ale przypomniałam sobie o leżącej nieopodal Alicji. Zmusiłam się w końcu do opuszczenia Fincha i powlokłam w stronę Ali. Po drodze usłyszałam, że pojawienie się szefa nie rozwiązało jednak wszystkich problemów a obecność tego drugiego Skrzydlatego stworzyła i kilka nowych.

Odwróciłam głowę w stronę Vannessy.
- W naszym wozie jest Ojczulek. Może on coś więcej pomoże. – Zawołałam do Druidki.
Po tych słowach przyklękłam przy Vordzie.

Kopaczka była nieprzytomna, a jej rany, jeśli to w ogóle było możliwe, wyglądały jeszcze paskudniej, niż rany Fincha. Większa część ciała przypominała szkielet obleczony czymś zwęglonym. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Nadal w powietrzu było sporo dymu.
Krzyk Billingsley wyrwał mnie z otępienia. Dziewuszka nie miała za grosz instynktu samozachowawczego i wrzeszczała na kogoś, w kim już wcześniej rozpoznałam zmienionego przez Uzurpację Duncana Sinclair. Oskarżała o coś leżącą obok nich kobietę, którą nazwała żoną Duncana. Jak mówiłam zero instynktu. Na szczęście Sinclair zamiast urwać jej głowę jednym ruchem pazurzastej łapy uspokoił ją łagodnymi słowami. Pewnie, dlatego że w tych pazurzastych łapach trzymał spory i miecz i nowonarodzonego dzieciaczka.

Pewne zaobserwowane obrazy i zasłyszane informacje połączyły mi się w jedną całość jak tylko udało mi się zmusić trybki w moim umyśle do wykonania kilku obrotów.

Spojrzałam na Nathana Scotta, który stał kilka kroków od leżącego Fincha. Egzekutor spojrzał na mnie, potem na Vordę a w końcu na O’Harę. Odwrócił się na pięcie i na pełnej kurtyzanie pomknął w stronę blokady i naszego pozostawionego samochodu. Chyba załapał, o co chodziło i miał zamiar przyciągnąć tutaj skacowanego Ojczulka.

Ja sama natomiast usiłowałam sprawdzić, co z Alą, ale obawiałam się ją w ogóle tknąć. Wydawało się jakby ciało Vordy mogło się zapaść pod nawet najlżejszym dotykiem. Wodziłam tylko dłońmi nad ciałem leżącej Ali zachowując dziesięciocalowy odstęp pomiędzy swoimi rękoma a spaloną kobietą. Czułam się okropnie bezsilna i obrzydliwie bezradna.

Jednak Ala się nie rozpadła. Na moich oczach coś się zaczęło dziać z jej ciałem. Czarne, zwęglone kawałki skory odpadały, co prawda, ale na ich miejsce pojawiały się białe place zregenerowanej tkanki. Proces zdrowienia przebiegał jednak bardzo wolno, nieśpiesznie, lecz widać było wyraźny progres. Ktoś za mną stanął. Odwróciłam wzrok i zobaczyłam Fincha chwiejącego się na osmalonych, poranionych i sączących płyny nogach. Nie potrafiłam pojąc jak mógł w ogóle na nich stać. Ze spalonej tkanki na twarzy bieliły się wyszczerzone w uśmiechu zęby. Uśmiechu zapewne spowodowanym tym, że spalone mięśnie twarzy skurczyły się, napięły, przydając mu wygląd spalonego trupa.

O'Hara wyciągnął dłoń pokazując drugą leżącą w kręgu kobietę i Duncana.

- Trzeba ... im... pomóc ... Dziecko ... jest ... ważne... jak.... ty.... kotwica....

Mówił powoli, z wysiłkiem, lecz dość wyraźnie.

- Myślisz, że tego nie wiem? - Odwróciłam się gwałtownie w stronę Fincha, ale kiedy mój wzrok padł na twarz O'Hary od razu się uspokoiłam.

Finch stał spokojnie. Już nic nie mówił. Skóra na jego ciele odradzała się, podobnie jak skóra na ciele Vordy. O'Hara skrzyżował ręce na piersiach.
- Emma - jego głos stał się wyraźniejszy, bardziej zrozumiały. - - Alicja będzie ... potrzebowała ... nakrycia.

- I ty chyba też. Dla niej mogę coś znaleźć. Dla ciebie już nie bardzo.

- Ja ... mniej ... się ...wstydzę... łatwiej.... się ... zasłonić.... Zapytaj... Horrora.
- No i błąd Finch. - Nawet w takiej sytuacji nie mogłam sobie odpuścić takiej okazji.
- Zaraz wracam.
Podniosłam się i ruszyłam w stronę kręgu. Po drodze zastanawiałam się, o co miałam zapytać Horrora, o ubranie dla Fincha czy o potwierdzenie, że O’Hara nie był wstydliwy.

Szef, Horror, skurczysyn numer jeden i skurczysyn numer dwa pochowali w tym czasie skrzydła i debatowali teraz nad czymś bardzo intensywnie. To znaczy szef ze skurczysynem numer dwa dyskutowali, bo Horror w tym czasie zajmował się milczącym i chyba nieprzytomnym skurczysynem numer jeden.

Skurczysyn numer dwa dość mocno nalegał na zabicie maleńkiego dziecka tylko, dlatego że skurczysyn numer jeden uczynił go swoja Kotwicą aż ciężko było zdecydować, który z tych skurczy synów był większym skurczysynem. Nadstawiłam ucha żeby usłyszeć opinię szefa w tej kwestii. Gdyby dopuścił taką możliwość w przypadku noworodka, to ciekawe jak potraktowałby mnie.

Szef nie zgodził się póki, co na mordowanie, ale nie usłyszałam też kategorycznej odmowy. Nie było to zbyt pocieszające, a co jeśli skurczysyn numer dwa w końcu go do tego przekona po tym jak skurczysyn numer jeden stanie się zbyt wielkim problemem? Gdzie ja ukryję przed nimi tego biednego bobasa i gdzie sama się schowam?

Scott sprowadził na miejsce Morrisa a szef podjął jakąś decyzję.

- Emma - Grey spojrzał w moją stronę - Zabezpieczcie teren. Horror z wami zostanie.
Potem z pleców Greya i Holinswortha wystrzeliły świetliste skrzydła. Obaj skrzydlaci posłańcy Niebios chwycili poranionego Regenta i poderwali się wraz z nim do lotu w kilka sekund znikając z oczu stojącym na ziemi ludziom.

- Jasne szefie - zatrzymałam się obserwując start Greya i pozostałych a kiedy znikli mi z oczu ponownie ruszyła do kręgu.

Myślałam, że Leaf spróbuje pomóc nieprzytomnej elfce, ale najwyraźniej to Vannessa przy pomocy swoich Druidycznych mocy usiłowała poskładać ją w całość. Nie słyszałam żeby zdolności Druidów obejmowały także wpływanie na fizyczne cechy Faerie, ale kiedyś też nie słyszałam, aby Fantomi potrafili krzykiem obalać swoje ofiary a skoro to drugie stało się możliwe to, dlaczego i nie to pierwsze.

Nasze zdolności nie stały w miejscu, ewoluowały nawet bez uciekania się do Uzurpacji. Jeżeli ja się rozwijałam to możliwym było, że i inni się rozwijali swoje zdolności.

Scott zaprowadził Ojczulka w stronę O’Hary i Ali.

- Skup się Morris i pomóż jej - wskazał na Vordę - a głównie to Finchowi, bo nie wydaje mi się by ten miał moce regeneracji – po czym klepnął zachęcająco Rudzielca po ramieniu a sam odwrócił się i wbił wzrok w elfkę i Vannessę.

Morris poruszał się, jak w transie. Jakby nie do końca rejestrował to, co się z nim działo i gdzie się znajdował. Podszedł do Fincha, który nawet go nie zauważył. Cholera, miałam nadzieję, że to nie oznaczało, iż Kantyk poprzez oczy Ojczulka oglądał sobie właśnie całkiem niezłe przedstawienie.
Horror odszedł kilka kroków w bok. Już się nie ukrywał. Rozłożył swoje niewidzialne skrzydła i stanął z boku niczym milczący strażnik dla naszej grupki. Wpatrywał się na wschód w kierunku, w którym znajdował się Londyn. Dlaczego akurat tam?

W tym czasie podeszłam w końcu do Duncana.
- Witaj. – Przywitałam się - To dopiero okoliczności spotkania.

Ptasia twarz na krótką chwilę oderwała się od niesamowitego spektaklu leczniczych świateł.
- Witaj... Emmo. - Odnalezienie w pamięci mojego imienia zajęło Sinclairowi dłuższą chwilę, pewnie przez to, że podczas naszej współpracy ze Szkotem Nathan ciągle mówił do mnie “Chudzina”. - Ja.. nie wiem, co by się stało gdybyście się nie pojawili.

Przyjrzałam się Duncanowi tak dokładnie, starając się zignorować jego nowy, charakterystyczny wygląd, który przydawał mu drapieżnego wyglądu, przebiłam się głębiej pod widoczną manifestację siły i zdecydowania. Tam też spostrzegłam jak bardzo ten człowiek był poruszony i przestraszony. Widziałam jak niepewnie, choć opiekuńczo trzymał dziecko i jak z obawą spoglądał na leżącą elfkę.

Zsunęłam z pleców puste już uprzęże i rzuciłam je na ziemię. Potem ściągnęłam bluzkę z długim rękawem i cisnęłam ją obok uprzęży. Następnie zdjęłam bawełnianą koszulkę spod spodu. Zadrżałam z zimna, bo zostałam tylko w mikroskopijnym podkoszulku, ale cóż trudno.

- Wprawdzie przez tego łobuza zrobiło się tutaj dość ciepło – stwierdziłam zadając kłam gęsiej skórce, która pokryła moje ramiona - ale lepiej owińmy czymś dziecko. Chcesz sam to zrobić czy mogę ci pomóc? Zwróciłam się do Duncana.

- Mogłabyś..? - Szkot przekazał mi dziecko z wyraźnym wyrazem ulgi na dziwacznej twarzy.

Przejęłam dziecko od Duncana i delikatnie owinęłam je w koszulkę. Później ułożyłam je z wprawą na własnym ramieniu. Moje nagie ramiona nie były takie całkiem nagie gdyż każdą z moich górnych kończyn pokrywały tatuaże. Wszystkie symbole miały konkretne funkcje, ale niestety żaden z nich nie chronił przed chłodem, więc przestępując z nogi na nogę usiłowałam się trochę rozgrzać.
- To oczywiście chwilowo rozwiązuje problem.- Powiedziałam do Duncana - Jak się zsika, a zsika się na pewno to będzie potrzebował pieluszek na zmianę.
- No i wiem, że wszyscy jakoś tak założyli z góry, iż to twoje dziecko i twoja żona, ale czy tak jest naprawdę?

- Tak, to mój syn i moja… - Duncan przerwał w pół zdania i zapatrzył się w elfkę oraz magiczne zabiegi Druidki. - kobieta. – Dokończył.

- Nie pytam bez powodu, bo w takim wypadku dziecko odziedziczyło także twoją ludzką krew, więc lepiej by było żeby zbadał go jakiś lekarz od dzieci, tak jak każde nowonarodzone dziecko. No wiesz, czy wszystko jest w porządku.
Przerwałam swój wywód i spojrzałam na zatroskanego Szkota.
- Nie martw się, ona z tego wyjdzie, fae nie tak łatwo uśmiercić. Wiem, bo sama kilka razy próbowałam. Zresztą ty pewnie też.
- Chcesz z powrotem swojego syna? - Przysunęłam się bliżej.

Strażnik spojrzał po pobojowisku, zatrzymując wzrok na trochę dłużej na Horrorze w jego częściowo anielskiej postaci. Dopiero wtedy odwiesił wielki miecz, trzymany kurczowo od początku zajścia w prawej ręce, na plecy i wziął dziecko z moich rąk. Przysiadł po turecku na ziemi przyglądając się noworodkowi.
- Nie musisz się o niego martwić, Emmo z Londynu. To syn Strażnika Muru i Elfki z Mglistej Twierdzy. Wyrośnie z niego najtwardszy sukinsyn, jakiego nosiła ta ziemia.

- O! A zatem już prezentujesz "to" podejście - uśmiechnęłam się i podniosłam z ziemi drugi zdjęty przeze mnie fragment odzieży.
- To takie słodkie - dodałam.
- A teraz zaniosę Ali coś do okrycia żeby nie musiała świecić gołym tyłkiem. – Wyjaśniłam Duncanowi i wróciłam do miejsca, gdzie pozostawiłam Vordę.

- I jak? – Usłyszałam jak Scott zwrócił się do Ojczulka pytając go o poprawę stanu zdrowia u Fincha.
- Eeee - Ojczulek był wyraźnie nie sobą. - Nie wiem. Nie potrafię mu pomóc. Ale on ... sam zobacz .. regeneruje się w tempie szybszym od Regulatorów.
- Lepiej przynieście mi jakieś ciuchy, bo zaraz wpadniecie w kompleksy - powiedział całkiem już wyraźnie Finch O'Hara nadal jednak przypominający bardziej spalone ludzkie szczątki, niż żywego człowieka.

- To wspomóż Rudą - rzucił Nathan do Ojczulka - Twarda z niej babka z możliwością regeneracji, ale te poparzenia muszą cholernie boleć. Leaf cholera jasna skup się – upomniał Ojczulka, kiedy ten błądził wzrokiem po okolicy.
- Co do ciuchów dla ciebie Finch to zobaczę co się da zrobić.

Po tych słowach Nathan ruszył w kierunku oddziału, który dotychczas tutaj rezydował, a ja stanęłam blisko Ali żeby, kiedy będzie już to możliwe, założyć jej swoją bluzkę. Przy okazji przyglądałam się uważnie Morrisowi i jego zachowaniu.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 22-06-2015, 17:12   #95
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Spłoszony myszołów zwinnie uniknął dwóch przelatujących obok niego istot, które trzymały pomiędzy sobą trzecią, złorzeczącą im straszliwie. Jednak myszołowa to nie obchodziło. Zauważył gryzonia zmykającego przez trawę, byle dalej od dymiącego, wypalonego kręgu ziemi, tam gdzie stały wielkie głazy.

Kołujący drapieżnik nie był jednak zainteresowany ani tymi głazami, ani tym bardziej dymem. Interesowały go zmykające myszy. Nieświadome zagrożenia, jakie nad nimi wisiało zmykały w popłochu przed ognistym piekłem, którego niespodziewanie doświadczyły.

Myszołów złożył skrzydła, zanurkował i zabił, by po chwili wznieść się w powietrze z krwawiącą, przeszytą szponami ofiarą.

Tak. Malutkie gryzonie, nawet te najtłustsze szczury, te z największymi zębiskami, były bezbronne, gdy stawały się celem skrzydlatych istot.

Tak już ten świat poukładano.

STONEHENGE

Dym z wypalonej trawy szczypał w oczy, drażnił płuca, pozostawiał w ustach smród palonej roślinności. I nie tylko. Nadal wyraźnie czuli zapach palonego, ludzkiego ciała.

Pośród tego apokaliptycznego krajobrazu stało kilka osób. Kilkoro kobiet i mężczyzn. Mniej lub bardziej zagubieni, mniej lub bardziej zaszokowani tym, czego jeszcze kilka chwil temu doświadczyli.

Jedna z tych osób stała blisko leżącej kobiety o nieziemskiej, nieco drapieżnej urodzie. Ręce stojącej otaczały łatające światełka, niczym stado oswojonych świetlików. Vannessa z fascynacją otwierała się na t ą nową, niesamowitą moc. Obserwowała wszystko jak neofitka, która wstąpiła na ścieżkę ascendenci. Owszem, straciła niedawno ukochanego, ale teraz jej wewnętrzny smutek zmieniał się, niczym plugastwo w skorupie, w coś, co po jej zerwaniu okazuje się być perłą. To, co działo się z Vannessą było cudownie piękne, cudownie spokojne, cudowanie wyczekiwane i trochę niepokojące.

Obok niej mężczyzna o aparycji drapieżnego ptaka lub kota zawijał w prowizoryczny becik maleńkie dziecko. Duncan Sinclair był spokojny. O dziwo. Oszczędzał swój gniew na tych, którzy zdecydują się posłuchać rady jednego z aniołów, które odleciały i zdecydują się odebrać lub skrzywdzić jego
dziecko. Czujne, ciemne oczy obserwowały zarówno ludzi, jak i owiane dymem otoczenie.

Szczupła, lecz wyglądającą na silną kobieta o wytatuowanym ciele stała nieco z boku, w pobliżu jednego z pradawnych głazów. Uwagę Emmy Harcourt przykuwał głównie rudy, zachowujący się dziwnie od jakiegoś czasu Morris Leaf. Wyczulone zmysły fantomki wyłapywały coś jakąś nieprawidłowość w jego reakcjach, w mowie ciała. W końcu zrozumiała. Kantyk. To był Kantyk. Czy raczej w nim był Kantyk. Zdradziło go ospałość i … charakterystyczny grymas, kiedy jego marionetka zmuszona była wąchać smród palonego mięsa.

Pomiędzy tą grupką ludzi stała nieco zagubiona, drobna postać. Amy Little czuła przerażenie. Widziała anioły, ludzi znikających jej z oczu, ludzi regenerujących w błyskawicznym tempie poparzenia trzeciego i czwartego stopnia, dwie bestie, świecące dłonie Vannessy oraz dwie bestie – jedną czerwoną i rogatą drugą szarą i nieludzką. Co ona tutaj robiła? Przecież nawet nie miała mocy? Nie była nikim specjalnym.

Nagle poczuła, że ktoś stoi za jej plecami. Poczuła na swoich ramionach ciężar czyichś rąk. Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, kto ją dotyka. To był jeden ze skrzydlatych. Ten, który został. Ten, którego inni skrzydlaci nazywali Zahabrielem, a ludzie Horrorem.

- Nie lękaj się – glos Horrora był mocny i faktycznie uspakajał. – Stanowisz ważny element Jego planu. Niedługo to zrozumiesz. Trudno ci w to uwierzyć, ale stanowisz siłę tej gromady.

Odwróciła się i spojrzała prosto w tą kamienną, pozbawioną emocji twarz. W te oblicze urodzonego zabójcy. Ponurego zbira.

Nathan przyglądał się okolicy. Wypatrywał zagrożeń pośród gryzącego dymu. Dziwnie spokojny, czuł jednak, że to jeszcze nie koniec. Poparzone przedramiona nadal świeciły żarzącym się tatuażem. Podobnie jak ręka Vannessy. Więc to o to chodziło? Byli … łącznikami ze światem, w którym stawili czoła Uzurpacji? Zwiastunami tego, co miało, co musiało się wypełnić. Tego, co zaczęło się w ostatni dzień 2012 roku i miało się zakończyć… Być może właśnie dzisiaj? Nathan złapał wzrok pozostałych.

Vorda krzyknęła z bólu. Po raz pierwszy, od kiedy zaczęły się procesy regeneracyjne. Emma usłyszała, jak Finch mamrocze coś pod nosem, coś co brzmiało, jak „cholerne, odradzające się zakończenia nerwowe”. A potem i on zaczął krzyczeć. I krzyczeli teraz oboje. Wijąc się w nieludzkich katuszach po spalenisku, łkając i błagając o śmierć na przemian. Cierpiąc tak, że nawet nawykli do cierpień ludzie nie byli w stanie słuchać długo tych wrzasków.

I nagle wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał.

Światełka tańczące wokół Vannessy – te urocze świetliki, te zagubione dusze – nagle, dosłownie w uderzenie serca, z prędkością zaskakującą nawet poddanych uzurpacji egzekutorów zbiły się w jedną żarzącą kulę światła, która przemknęła pośród menhirów Stonehenge, zawirowała w obłędnym tańcu świateł, a potem nagle eksplodowała w jasnym ogniu supernowej.
Wrzaski Kopaczki i Fincha ucichły. Wszystko ucichło.


EGNEHENOTS


Odzyskali wzrok równie szybko, jak go stracili. Nadal znajdowali się w kręgu kamieni, lecz ten wyglądał na …. dużo większy.

Kamienie tworzące ten pradawny okrąg były najmniej dziesięć razy większe. No chyba, że to oni zmniejszyli się tak nagle.

Kopaczka i O’Hara leżeli nieruchomo, a ich ciała pokrywały teraz różowe, fioletowe i czerwone blizny, tworzące zrogowacenia i zgrubienia. Oboje byli nieprzytomni. Dziecko Lunnaviel i Duncana zapłakało cicho, jak kwilący pisklak. I ten właśnie płacz musiał obudzić jego matkę, bo elfka otworzyła oczy, w których lśniły jarzące się dwa klejnoty lub dwie gwiazdy. Miłość do dziecka w najczystszej, nieludzkiej formie, w swojej esencji.

Pomiędzy rogami Nathana zapłonął ogień. Przedramiona Vannessy nadal wypełniało światło – jej tatuaż zwijał się, poruszał, pływał, zawijał. Emma … straciła część konturów, wyglądała tak, jakby rozpływała się w powietrzu, albo ktoś podpalił jej ciało i teraz te dymiło, spokojnie i równo.

Duncan miał wrażenie, że jego wzrok uzyskał jakiś wcześniej niespotykany kąt i głębię widzenia. A Amy. Amy zmieniła się najbardziej. Jej twarz wyglądała jak porcelanowa maska, podobnie jak widoczne fragmenty ciała. Skóra policjantki stała się twardą i elastyczną zarazem i przybrała perłową, lśniącą barwę. Na czole dziewczyny … otworzyło się trzecie, roziskrzone szmaragdowym blaskiem oko.

Morris Leaf wydal z siebie jęk i stracił przytomność. Horrora nie było.
Przez chwilę cała grupa rozglądała się wokół zdziwionym wzrokiem. A potem zobaczyli, że po niebie, wysoko nad ich Glowami przelatuje coś, co … musiało być tylko smokiem. Niczym więcej.

Znajdowali się w Stonehenge, ale … odmienionym, pierwotnym, dzikim.

- Egnehenots – usłyszeli jękliwy glos Lunnaviel. – Niemożliwe. Jesteśmy w Egnehenots. W Kolebce. To … przedsionek. To tutaj znajdują się Wrota do Zapomnienia. Do więzienia Zapomnianych.

Elfka wstała powoli. Zobaczyła ludzi, którzy ją otaczali.

- Vannesso z Londynu, dziękuję ci za pomoc. Emmo z Londynu, cieszę się, że znów mogę się z tobą spotkać i że zaopiekowałaś się moim dzieckiem. Nathanie z Londynu, miło cię widzieć w tak doskonałej kondycji. A kiedy Finch z Dublinu obudzi się, otrzyma policzek za zuchwałą kradzież, jakiej dopuścił się w Domu Mgieł siedemnaście lat temu. Tylko wtedy nosił inne imię. Przeklęty lis farbowany.

Mimo tych gniewnych słów, w tonie Lunnaviel dało się wyczuć jakąś… życzliwość. Podszytą rozbawianiem.

- Zakładam, że to jego sprawka – powiedział Duncan, który dzięki wyostrzonym zmysłom pierwszy zobaczył zbliżającą się do nich postać.
Wysoką, szczupłą, półnagą kobietę ze skrzydłami jak ich anielscy „przyjaciele” ze Stonehenge

- Czekałam na was, dzieci Zapomnianych. Czekałam bardzo długo. Ale oto, w końcu, jesteście. Czy przybyliście pokłonić się Masce, czy też stanąć pod Sztandarem. A może chcecie rzucić wyzwanie Cytadeli. Bo chyba nie przybyliście po to, by otworzyć Wrota? A może się mylę?
 
Armiel jest offline  
Stary 16-07-2015, 19:50   #96
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post pisany przy udziale innych graczy :)

- Uuuuuuuuuuu…!! - Z piersi Druidki wyrwało się głośne, jękliwe westchnienia. Pełne jakiejś niewypowiedzianej udręki. - To przestaje być zabawne. Naprawdę.- Vannessa rozejrzała się po okolicy po czym przeniosła wzrok na Lunnaviel. - Będzie pani tak dobra, pani… yyyyy - Nie znała lub nie zapamiętała imienia eflki. Szybko jednak znalazła rozwiązanie tej krępującej sytuacji. Sithe została nazwana żoną Szkota. Najprościej było zatem użyć jego nazwiska. Szkoci byli strasznymi tradycjonalistom przeto tam z pewnością kobiety bez szemrania przyjmowały nazwiska mężów po ślubie. - … pani Sinclair i zechce pokazać mi drogę powrotną? Mam tam do załatwienia pewną niezwykle ważną sprawę.
- To jest EGNEHENOTS. Nie znam stąd wyjścia. To odcięta domena. - Lunnaviel odpowiedziała słabo, ledwie słyszalnym szeptem.
Pięknie!! Jedyna istota, która według Vannessy znała się na tym właśnie oznajmiła, że nie może pomóc gdyż nie zna drogi powrotnej.
- Kurwa - wymknęło się Nathanowi, który rozglądał się po tym miejscu ruszając głową niczym jakiś ptak. Miał cholernie dosyć tego, że stał się zabawką w czyichś rękach. Marionetką, która niby mogła sama decydować o swoim losie ale nie znała żadnych reguł w których to się odbywało. Czuł jak narasta w nim gniew. Ścisnął szczękę a potem zaczął się wyciszać.
- Kim dokładnie jesteś? - zwrócił się do nowo przybyłej kobiety - O czym do jasnej cholery mówisz? I co się dzieje znowu z naszymi ciałami?
- Nazywam się Enaei. - odpowiedziała skrzydlata kobieta zatrzymując się kilka kroków przed skonsternowaną grupą. - Mam nadzieję, że to wystarczająca odpowiedź na pytanie kim jestem? Co do waszych ciał, nie wiem dokładnie o co ci chodzi? Czy coś z nimi jest nie w porządku?
- O Matko!! - Znowu jęknęła Druidka. Trudno powiedzieć czy to była odpowiedź na słowa Lunnaviel czy nieznajomej. - Oczywiście, że z naszymi ciałami coś jest nie w porządku. Ludzie nie świecą. - Pomachała swoimi rękoma.
- Ale przecież nikt z was nie jest człowiekiem. Skąd takie założenie. owszem, wyczuwam w was krew Adama, lecz jest słabsza, niż krew Zapomnianych.
- Owszem, myli się pani. - Odparła zupełnie spokojnie Wiedźma. - Ja jestem człowiekiem z krwi i kości.
- Tylko w niewielkiej części. Każde z was ma w sobie cząstkę Zapomnianych. Zawsze je miało. Chociaż może nawet nie zdawało sobie sprawy. To spuścizna czasów przed Rozerwaniem. Lub przed tym, jak nazywają to fae jej rodzaju - spojrzała na Lunnaviel - przed Rozdzieleniem.
- Muszę z a panią nie zgodzić. Proszę to sobie nazywać jak tam pani sobie chce. Nie zmienia to faktu, że ludzie nie powinni świecić. A ja świecę. I nie podoba mi się to. - Billingsley położyła wyraźny nacisk na ostatnie zdanie.
Emma Harcourt przykucnęła przy leżącej Vordzie.
- Zbudź się śpiąca księżniczko - wyszeptała.
- Nie zamierzasz?
- A ty niedobry kradzieju - zwróciła się z kolei do Fincha. - Też się oczywiście teraz nie obudzisz?
Sprawdziła stan nieprzytomnego Morrisa Leafa.
- Może to i lepiej, że ty akurat teraz śpisz.
Podniosła się lekko do góry.
- Wybacz im Enaei - powiedziała do Skrzydlatej - jak widać wagarowali na lekcjach biologii, kiedy omawiano zmiany zachodzące w ciele podczas dojrzewania.
- Ja nazywam się Em. I czy byłabyś tak uprzejma i wyjaśniła nam z czym wiąże się pokłonienie się Masce, a z czym stanięcie pod Sztandarem? Jak i co oznacza rzucenie wyzwania Cytadeli i to ostatnie, kontrowersyjne otwarcie Wrót?
Enaei zmrużyła oczy, jakby próbowała nadążyć za tokiem rozumowania Emmy.Po serii pytań twarz skrzydlatej kobiety ponownie powróciła jednak do dawnej, spokojnej mimiki.
- Pokłon złożony Masce oznacza przyłączenie się do Renegackiej Braci. Tych spośród Zapomnianych i ich Dziedziców, którzy chcą powrotu do dawnych praw. Stanięcie pod Sztandarem jest przeciwieństwem tej deklaracji. Ci, którzy gromadzą się pod nim liczą na wojnę. Chcą odzyskać swoje dziedzictwo siłą - magią i mieczem, ogniem i brutalnością. Chociaż to sprawiedliwa wojna, to jednak ta decyzja niesie z sobą powiew ostateczności. Rzucenie wyzwania Cytadeli oznacza wyrwanie się z hierarchii i odrzucenie wojen Odciętej Domeny. Rezygnacja z tego, co niesie krew, co daje moc. Wykrzyczenie światom, że nie zgadzamy się z ich prawami. A otworzenie Wrót to uwolnienie najstarszych i Zapomnianych Waszych rodziców. Tych praprzodków, którzy zostali wygnani ze światów, bo ... nie było dla nich miejsca, a ich apetyt był nienasycony.
Kobieta mówiła powoli. Ładnie akcentując każde słowo, jakby celebrowała brzmienie swojego głosu i całą konwersację.
- No, no Har… znaczy się Em. - Vannessa kiwnęła głową z niekłamanym podziwem, może trochę zbyt teatralnie. - Nie dość, że twoje moce weszły na wyższy poziom mimo odrzucenia Uzurpacji, to jeszcze język ci się wyostrzył. Brawo!! - Dwa razy klasnęła w dłonie. - Tylko gdybyś ty nie wagarowała na lekcjach biologii, kiedy omawiano nie tylko zmiany zachodzące w ciele podczas dojrzewania ale i całą anatomię człowieka, tak, tak, Homo sapiens, wiedziałabyś że mam rację. Przyjmujesz te wszystkie rewelacje o zapomnianym dziedzictwie z zadziwiającym spokojem.
- Vannesso daj sobie spokój z tymi docinkami - wtrącił się Nathan - Przed chwilą właśnie usłyszałaś, że tyle w tobie człowieka w naszym rozumowaniu co prawie nic. Dałaś jasno do zrozumienia, że wyrzekasz się tego kim jesteś i skupiasz się na tym co sobie ukochałaś i co jest ci bliskie. Twój wybór ale przestań do jasnej cholery się zachowywać tak jakbyś na siłę udawała, że nie widzisz tego co cię otacza
- Kto kazał ci na nas czekać? - zwrócił się do kobiety
- Strażniczki Kołowrotu. Ale już ich nie ma. zapomniano o nich.
- Nathan, - Druidka odwróciła się do rogatego Egzekutora. - może tobie nie przeszkadza, że po raz wtóry znalazłeś się w sytuacji, w której musisz opowiedzieć się za jakąś wielką zmianą w twoim życiu i postrzeganiu rzeczywistości, ale mi bardzo to ciąży. Dla mnie to - Podniosła swoją rękę. - jest wielka zmiana. I mam wszelkie podstawy przypuszczać, że zostanie mi to na zawsze. Niezbyt miła opcja. I oddaj proszę co masz mojego. - Drudika wyciągnęła do niego tę samą rękę, którą przed chwilą unosiła do góry by pokazać całemu światu jak się jarzy.
- A która z tych opcji prowadzi z powrotem do mojego świata? - Czekając aż Scott odda obrączkę na łańcuszku Wiedźma ponownie spojrzała na Enaei.
- Ale... przecież ty jesteś w swoim świecie. W tym w którym zawsze powinnaś być. Który jest waszym światem nawet w większym stopniu, niż ten, w którym narodziły się wasze ciała.
Emma podeszła bliżej Vannessy.
- Nadszedł ten jakże niebywały moment w moim życiu, kiedy muszę zgodzić się z Nathanem. Ta uprzejma osoba - wskazała na Enaei - już powiedziała, że nie jesteś w pełni Homo sapiens, a i ja nie wspominałam nic o anatomii człowieka. Nie tylko ludzie przechodzą przez okres dojrzewania, całkiem spora liczba innych gatunków nie przychodzi na świat w formie dorosłej tylko osiąga ten stan w procesie dojrzewania. A skoro wiadomym było, że specjalne zdolności Łowców pojawiły się przez domieszkę innej, nie-ludzkiej krwi to możemy teraz rozdzielić to co się dzieje z nami i naszymi ciałami na część pochodzącą od strony ludzkiej, którą dobrze znamy, bo ogólnie wiemy czego się spodziewać oraz na część pochodzącą od strony nieludzkiej, gdzie wszelkie niewytłumaczalne rzeczy, takie jak świecące ręce czy znikające ciała mogą być typową cechą rasy czy też gatunku, z którym skrzyżowali się kiedyś nasi ludzcy przodkowie. Tak ja to widzę. - wzruszyła swoimi widmowymi ramionami na podkreślenie tego przydługiego wywodu.
- Zresztą wcale nie masz wszelkich podstaw żeby sądzić, że zostanie ci tak na zawsze. Oni dwaj przyjęli moc Uzurpacji i zmienili się na stałe, ale ja i ty ją odrzuciłyśmy, więc uważam, iż te widoczne zmiany pojawiły się tylko tutaj, w tej Domenie, a tylko wewnętrzne zmiany są stałe.
- A ty masz rację Enaei - zwróciła się teraz do kobiety ze skrzydłami - Nie chcemy otwierać Wrót i wypuścić czegoś, co jest nienasycone. A co do pozostałych trzech opcji to ja się muszę zastanowić. I pewnie mi to trochę zajmie.
- Mam wszelkie podstawy sądzić, że mi to pozostanie. Poprzednio obiecano mi, że wrócę do stanu sprzed tego wszystkiego. I co? I nic. Zostały mi niemiłe pamiątki. - Drudiak odparła spokojnym, prawie wypranym z emocji głosem. - Świecące ręce gwałcą moje poczucie estetyki.
- Doprawdy? - Emma wydawała się szczerze rozbawiona - A co wolałabyś może nabawić się rogów jak Nathan? Moim zdaniem wywinęłaś się jak na razie i tak małym kosztem. A poza tym nie nauczono cię w dzieciństwie, że wygląd nie jest najważniejszy i liczy się to, co w środku a nie na zewnątrz?
- A czy te rogi jakoś mu zaszkodziły, czy jak? Wygląda całkiem nieźle. - Przyznała całkiem szczerze Wiedźma. - A piękno zewnętrzne nie ma nic wspólnego z poczuciem estetyki. Przynajmniej ja tak uważam.
Scott przez chwilę wpatrywał się w półnagą skrzydlatą istotę a potem sięgnął swymi grubymi paluchami w jeden ze schowków kamizelki do której dopina się zapasowe magazynki. Stamtąd wyciągnął własność Vannessy.
- Proszę - podał kobiecie i odwrócił się ponownie do Enaei
- Ja jednak poproszę trochę szerzej na temat opcji nie związanych z uwalnianiem tych Zapomnianych - Nienasyconych. Nie oznacza to jednak, że nie chce wiedzieć coś więcej o nich. Pewnie był jakiś powód, że dostali takie słodkie miano?
- Dziękuję Nathanie. - Billingsley nawet uśmiechnęła się ciepło do Scotta biorąc od niego łańcuszek z zawieszoną na nim obrączką. Chwile przyglądała się błyskotce. Następnie zawiesiła sobie na szyli, a sam złoty krążek ukryła pod bluzką.
- Wygląda jak ktoś, kto dokonał nietrafnych decyzji w sprawie doboru towarzyszki bądź towarzysza życia - wymruczała pod nosem Fantomka - A czy mu zaszkodziły? Pewnie tak, skoro smęcił o tym przez całą drogę do Stonehenge. A teraz ty smęcisz o swoich świecących rękach, więc oboje macie problem.
Emma podeszła czy też raczej podpłynęła do leżącego Fincha, przykucnęła przy nim i walnęła go w twarz widmową dłonią.
Nie było żadnej reakcji. Finch leżał jak ogłuszony.
- I tyle byłoby po pięknie wewnętrznym tak sławionym przez ciebie. - Odparła Billingsley z lekką uszczypliwością w głosie.
Druidka zupełnie nie rozumiała co Harcourt pchnęło do tego aby to właśnie ją, osobę która na prośbę anioł starał się pomóc, obciążyć odpowiedzialnością za to wszystko co dokonało się tu. A im bardziej Fantomka starała się na Wiedźmę zrzucić winę, tym bardziej ta ostatnia zaprzeczała.
Jakaż straszna była współpraca z upartą panną Emmą Harcourt. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu Vannessa ucieszyła się, że widzi Fantomkę całą i żywą.
Enaei przysłuchiwała się im spokojnie. Nie odpowiedziała na pytanie Nathana, jakby czekała, aż reszta zakończy swoje spory. Albo nie uznawała, by warto było na nie odpowiedzieć. W końcu jednak okazało się, że jednak czeka na chwilę ciszy.
- Nienasyceni oznacza, że nigdy nie mieli dosyć. Zbrodnie, jakie czynili, nie miały sobie równych, chociaż - przyznam - niekiedy wydawały się być konieczne. Straszne, okrutne, ale konieczne.
- To postawienie się Cytadeli…- nadal patrzył na kobietę, skupiając na niej swoja uwagę - Co może przynieść poza odrzuceniem tego o czym wspomniałaś, poza okazaniem światom, że się nie zgadzamy? - czekał na odpowiedź.
- Wojnę. Każda decyzja przynosi zmiany. To oczywiste. nawet wybór menu na śniadanie, jakiego dokonujesz, przynosi zmiany. Jeśli wybierzesz przetwór owocowy, radują się ludzie hodujący ów owoc i je zbierający za wynagrodzeniem. Jeśli wybierzesz zwierzę, radują się hodowcy i masarze. światy to naczynia połączone. Stanowią złożone, niepowtarzalne łańcuchy wzajemnych powiązań. Decyduje nimi przypadek, ślepy traf, chaos lub - jeśli w to wierzyć - przeznaczenie, tragedia wyborów, wielki plan. Cytadela włada krainami i domenami stojąc w cieniu i ciesząc się zasłużenie złą sławą. Ale czy twarde rządy są złe, jeśli przynoszą porządek i bezpieczeństwo, nawet wymuszone strachem? Cokolwiek tutaj zdecydujecie, przesączy się do światów. Wywrze na nich swoje piętno, brzemię, zmianę - dobrą lub złą, mroczną lub radosną. To oczywiste. Nawet brak wyboru będzie wyborem, który pozostawi ślad. To wasze przeznaczenie, jeśli w nie wierzycie. Albo wasz przypadkowy kaprys, że tutaj się znaleźliście, jeśli nie wierzycie w przeznaczenie i los.
Emma koncentrowała całą swoją uwagę na Finchu, ale kiedy nie doczekała się żadnej reakcji odwróciła się w stronę skrzydlatej istoty.
- A czy któraś z tych opcji jest taką nie prowadzącą do wojny? Takiemu pacyfiście jak mi ciężko będzie się przekonać do wyboru ścieżki wojennej.
- Każdy wybór przynosi zmianę, która sama w sobie jest konfliktem.
- Wcześniej mówiłaś, że stanięcie pod Sztandarem przyniesie wojnę, a teraz już wszystkie możliwe opcje zdają się wstępem do zbrojnego konfliktu. Czyli tak czy siak szykuje się wojna, a ty tylko chcesz się upewnić po której stronie się opowiemy. Tak?
- Nie.
- Szybko i konkretnie - Nathan mruknął pod nosem. Przez chwilę gapił się w ziemię by ponownie spojrzeć na jedyną widoczną mieszkankę tego miejsca - Czym jest Cytadela? - zapytał w końcu.
- To wielka wieża, w której rezyduje władca tej domeny. Od dawna wydaje się być zamknięta i opuszczona, ale ja wiem, ze to tylko pozory. On tam jest. Władca Przejść. Król Ciszy. Rozjemca i tyran w jednej osobie. On i jego nieumarła armia.
- To w takim razie jaka jest twoja rola? Dlaczego te Strażniczki rozkazały ci tutaj czekać?
- Miałam być, obserwować, mieszać w głowach przybyłych. Ocenić ich siły i zamiary.
- Jeżeli mieszać, to wprowadzać w błąd. Zatem za nic sobie powinniśmy brać twoje słowa? - dorzucił rogacz.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi falując skrzydłami. Przestrzeń zadrżała.
- O proszę. - Odezwała się Vannessa. A tych dwóch słowach dało się słyszeć tyle ironicznej, złośliwej satysfakcji, co w śmiechu który pojawił się zaraz po wypowiedzi.
- Nigdzie uczciwości. Ten cały świat zlazł na psy - pomarudził pod nosem - Zatem - zwrócił się ponownie do skrzydlatej - możesz przekazać swoim zwierzchnikom, że przybyli mają się dobrze, powiedz im, że potrafią być mili ale jak trzeba to i w zadek kopną. Powiedz też, że zamiarów ci nie zdradzili i raczej nie mają na to ochoty skoro kłamstwo i jad się sączy z jednej strony. Ktoś ma coś do dodania? - Scott odwrócił się do pozostałych
Billingsley zaprzeczyła ruchem głowy nie przestając się śmiać.
- Oczywiście. - wtrąciła się Emma - Zrobiłaś już to?- zapytała Skrzydlatą - Oceniłaś nasze siły i zamiary?
- Oceniłam. Zapamiętałam. Każde słowo. Każde pytanie. Każde milczenie. Jesteście zagubieni i na pewno nie przybyliście tutaj zmieniać niczego, ani uwalniać Zapomnianych. Nie jesteście wrogami i nie jesteście zdobywcami. Myślę, że trafiliście tutaj zupełnie przypadkowo. Przyzwani dziedzictwem swojej krwi i mocą Strażniczki Dusz. - Spojrzała na Vannessę. - Mogę tylko przypuszczać, że twoje dłonie dotknęły krwi kogoś czystej krwi fae, a uśpione w tobie dusze poczuły jej moc, wyszły na zewnątrz i instynktownie poszukały drogi do domu zabierając was ze sobą. Czy tak właśnie się stało?
Druidka przestała nagle się śmiać. Zniknęła też ta cała złośliwość, która pobłyskiwała w jej oczach. Przez chwilę przeskakiwała wzrokiem po twarzach zebranych by w końcu zatrzymać swoje spojrzenie się na tej dziwnej, skrzydlatej istocie.
- Nie. - Powiedziała spokojnie siląc się na beznamiętność w głosie. Nie było to takie trudne zażywszy, że do odpowiedzi użyła monosylaby.
- A co się wydarzyło, że grupa istot w których żyłach płynie krew Zapomnianych nagle pojawiła się w takiej liczbie u wrót ich więzienia? Jeśli to nie było zdarzenie przypadkowe, to było celowe? Jeśli było celowe, to czemu tak niewiele wiecie o tym miejscu? Wszystko to zaczyna wymykać się mojej zdolności percepcji.
- Mojej też. - Dodała Vannessa tym samym tonem co poprzednio.
- Myślę, że pierwsze rozwiązanie jakie przedstawiłaś jest tym prawidłowym, tylko Vannessa nie chce z jakiś powodów tego przyznać.- Fantomka odpowiedziała Enaei - W końcu to nie pierwszy raz kogoś przerzuciłaś do Faerielandu, prawda Vannesso? - Tym razem słowa skierowała do Druidki.
- Muszę się z tobą niezgodzić. - Odparła jej Billingsley.
Spirala wzajemnych złośliwości i uszczypliwości rozkręciła się na nowo.
- Możesz się nie zgadzać, ale tym nie nagniesz rzeczywistości ani faktów - Em wzruszyła ramionami. - Dalsze wypieranie się nie zaprowadzi nas nigdzie, a zaakceptowanie twojej roli być może pozwoli nam się stąd wydostac. Jeżeli przyprowadziłaś nas tutaj to powinien być i sposób na to żebyś nas stąd wyprowadziła. Lecz jeśli będziesz się ciągle upierać, że to nie ty i nie spróbujesz poznać swojej mocy to dalej będziemy tutaj tkwić.
- Fakty są takie, że nie uczyniłam nic z tego o czym wspomniała ta istota. - Vannessa ruchem głowy wskazała na Enaei.
- No oczywiście, że nie uczyniłaś, bo przywiało nas tutaj magiczne tornado. Na całe szczęście teraz sprawa jest już prosta. Wystarczy załatwić złą czarownicę, podprowadzić jej magiczne buciki, trzasnąć obcasami i wszyscy wracamy do Kansas. - Emma rozłożyła ręce na zaakcentowanie swoich słów.
- To co teraz? - odezwała się już normalnym tonem do Enaei - Skoro wychodzi na to, że raczej się stąd nigdzie nie wybieramy.
- Tak, tak. Jeszcze tupnij nóżką. Zrób zbolałą minę. Żeby cały świat widział jaka to nieszczęśliwa jest mała Em, bo nie może dopiąć swego. - Rzekła sarkastycznie Vannessa.
Fantomka uśmiechnęła się z wyrozumiałością.
- Wiem, że nie miałaś najlepszego dnia Vannesso, wiec chyba już czas się położyć i odpocząć.
- To jak? - ponowiła swoje pytanie do Enaei - Co dalej?
- To zależy tylko od was, jak już mówiłam.
- Nie wiesz jaki miała dzień. Wiec się z łaski swojej nie wypowiadaj. - W tej wypowiedzi pobrzmiewała nuta goryczy i smutku.
- Którędy do tej Cytadeli? - odezwał się nagle donośny, niski głos z silnym akcentem gdzieś z tyłu zdezorientowanej zbieraniny. Duncan Sinclair wystąpił naprzód, wciąż trzymając dziecko w prawej łapie, trochę jakby było karabinem wymierzonym w Enaei - Dobra, znów zostaliśmy gdzieś wciągnięci, a ta panna najwyraźniej nie ma pojęcia, o drodze powrotnej. Jeśli ktoś je ma, to zapewne Władca Przejść. Wieża w której rezyduje Nieumarła Armia, to coś co jestem w stanie ogarnąć rozumem, i z czym potencjalnie możemy sobie poradzić starą dobrą przemocą. Potem dopadniemy Króla Ciszy i grzecznie poprosimy o odesłanie nas na wyspy. Nie przywołujemy żadnych Przedwiecznych, nie rozpętujemy wojen, dorwiemy sukinsyna i wyrwiemy mu bilet powrotny z gardła. Chętni?
- Ja ich tutaj nie zostawię - Em wskazała na nieprzytomną trójkę. - Ani jej - teraz pokazała na niedającą znaków życia Amy. - Cholera, nawet nie wiem, co dokładnie jej się stało. Zamieniła się w porcelanową figurkę?
Fantomka ruszyła żeby sprawdzić stan policjantki.
Sinclair podążyl za nią wzrokiem.
- Szok. Zdarza się. pewnie zaraz dojdzie do siebie. - Rzucil tonem, jakby podróżowanie między wymiarami było jego codziennym zajęciem. - A te cholerne mutanty pewnie zaraz się zregenerują.
Vannessa Billingsley na chwilę wyłączyła się z tej jałowej rozmowy. Chwila skupienia miała jej pomóc w poznaniu mocy, które są w tym miejscu. Niestety. Było one tak potężne skomplikowane, że nie była w stanie nawet ich ogarnąć swoimi ludzkimi zmysłami i swoim ludzkim doświadczeniem. I nawet jeżeli odnalazła coś znajomego, to nie prowadziło to do żadnych konstruktywnych wniosków. Dała więc sobie z tym spokój.
Alternatywą mogło być fizyczne oddalenie się z tego miejsca. Teren wokół nich był wyżynny, lekko pofalowany, a jedynym urozmaiceniem była ogromna wieża na wschodzie. Przyjęty kierunek świata był oczywiście umowny, ale ułatwiał orientację.
- Co to za wieża tam? - Druidka zwróciła się do Lunnaviel ruchem głowy wskazując na wspomniany obiekt.
- Nie mam pojęcia - opowiedziała alfka. - Nigdy tutaj nie byłam. Wydaje mi się, że to cytadela, o której wspominała Enaei. Wielu władców dominiów lubi zamieszkiwać coś, co wynosi się ponad okolicę, góruje nad nią.
- Nie byłaś tutaj? - Zdziwiła się Billingsley i to bardzo. - To skąd wiesz co to za miejsce?
- Znam wiele domen. poznaję po menhirach pośród których stoimy - elfka spojrzała na Vannessę jakby odrobinę ...zdziwiona. - Ponadto żyję blisko trzy tysiące lat. To znaczny okres czasu na zdobywanie wiedzy.
- Super. - Jęknęła Wiedźma z rezygnacją w głosie. - To jakieś drogowskazy? Te menhiry?
- Punkt mocy. Węzeł. W każdym ze znanych światów jest jedna taka ... przystań. Co najmniej jedna. Mając odpowiednią moc lub znając odpowiednie rytuały można przedostać się nimi do innych miejsc, innych światów.
- Cholerne gwiezdne wrota. - Rezygnacja nadal była dominująca nutą w jej głosie. - Czyli utkwiliśmy tutaj na dobre.
Enaei chyba nie miała zamiaru komentować tego faktu bo milczała.
Billingsley ponarzekała jeszcze chwile pod nosem na obecną jakże beznadzieją sytuację po czym ponownie zwróciła się do elfki.
- Co miałaś na myśli mówiąc mając odpowiednią moc lub znając odpowiedni rytuał? My ludzie - Vannessa ostentacyjnie zaakcentowała słowo ludzie. - podróżujemy inaczej.
- Podróżujecie dokładnie tak samo, Vannesso z Londynu - odpowiedziała Lunnaviel. - Musicie znaleźć odpowiednią dziurę i odpowiedni klucz. Upraszczając sprawę. Lub ścieżkę prowadzącą w odpowiednie miejsce. Ja znam wiele takich bram, wiele potrafię otworzyć, chociaż nie wszystkie. Aby dostać się tutaj musieliśmy skorzystać z Duncanem skorzystać z mocy Szmuglera, Skoczka, Przemytnika. Nie sądzę jednak, byśmy byli w stanie znaleźć go w tym miejscu. Jak już wspomniałam, to więzienie. Nawet władca tej domeny nie może jej opuścić. Jestem mocno zaskoczona, że tutaj trafiliśmy. Myślę, że to musi być pomocne w wyjściu. Sami weszliśmy, sami wyjdziemy. Tylko pozostaje znaleźć odpowiedź, jak.
Westchnęła. Spojrzała na Duncana.
- Daj mi dziecko, weź tych damae którzy będą chcieli ci towarzyszyć i sprawdźcie wieżę. Porozmawiajcie z władcą domeny. Ja zostanę tutaj i przypilnuję rannych i dziecka. Już czuję się na tyle dobrze, by zapewnić im odpowiednie bezpieczeństwo. Priorytetem dla nas będzie wyjść stąd i na tym skoncentrujcie swoje wysiłki, damae.
Olbrzym skinął głową i bez słowa przekazał dziecko w opiekuncze dłonie matki. Od jakiegoś czasu prawie nie odrywał wzroku od wieży, najwyraźniej już układając plan podejścia.
- Masz nieco pokrętny tok skojarzeń, ale niech ci będzie. - Vannessa wzruszyła ramionami nie do końca rozumiejąc przenośnię użytą przez żonę Sinclaira. - Nie trafiłaś tutaj od razu. Byłaś w Stonehenge, gdzie przyszło na świat twoje dziecko, a dopiero później tutaj, a my z tobą. Jak otwierasz bramy?
- Jestem czystej krwi sithe. Dziecięciem władcy domeny. Wszystkie drogi prowadzące do dominiów moich braci i sióstr stoją przede mną otworem. Do wielu innych znam odpowiednie słowa mocy. To mój naturalny dar. Chociaż aby dostać się do Londynu, do waszego świata, jak już mówiłam, potrzebowałam przewodnika. Nawet obecność Duncana nie rozwiązała problemu mimo ze zrodził się na waszej wyspie. W Szkocji.
- Świetnie. - Powiedziała Billingsley z pewnym entuzjazmem w głosie. - Powiedz mi, jako osoba znająca teorię, co twoim zdaniem mogło spowodować nasze pojawienie się tutaj. Tylko nie zapomnij, że wyruszyliśmy z Stonehenge.
- Nie widziałam tego. Byłam nieprzytomna. Ale musiał być jakiś katalizator. Coś, co zainicjowało proces przejścia. Klucz do bramy wsadzony w odpowiednie miejsce przez odpowiednią osobę.
- Cóż zatem mogło być takim katalizatorem? Pomyśl proszę. Widzisz kto tu jest. Te same osoby, po za yyyyy… Enaei, były i Stonehenge. A nie przepraszam. Były jeszcze trzy anioły i jeszcze jedna istota. Kotwica? Nie. Renegat? No ale jakoś tak o nim mówiono.
- Przykro mi, Vannesso z Londynu - pokręciła głową ze smutkiem. - Jestem ci wdzięczna za ocalenie mojego istnienia, lecz nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie. nie widziałam tego, co się wydarzyło. Chociaż łowczyni cieni, Emma, sugeruje, że to twój dar i twoja moc.Nie mam powodów by nie ufać jej słowom.
- A ja mam. - Warknęła Vannessa. - Dlatego zastanów się proszę jeszcze raz.
Enaei spojrzała na druidkę pozbawioną wyrazu twarzą. Tylko oczy skrzydlatej istoty zdawały się błyszczeć jaśniej, niż do tej pory.
Lunnaviel zastanawiała się przez chwilę głęboko. potem pokręciła głową.
- Niestety - powiedziała. - Nie byłam świadkiem zajścia. trudno mi jednoznacznie orzekać.
- Rany!! - Wiedźma wzniosła oczy do nieba. - Kto cię nauczył korzystać z tych portali? - Zapytała po krótkiej chwili pomstowania.
- Ojciec. nauczyciele. Sama. Rożnie.
Za plecami rozległ się suchy kaszel a potem dziwny świst. Jedna z poparzonych osób - Finch O'Hara - odzyskał przytomność. Usiadł ciężko oglądając swoją dłoń, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
- No, przynajmniej w starym ciele - Mruknął nazbyt głośno.
Potem rozejrzał się wokół ze zdziwieniem.
- Enaei? - Spojrzał na dziewczynę ze skrzydłami. - Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłeś do domeny, w której jestem ...
- Egnehenots - O'Hara ciężko pokręcił poparzoną głową. - Cudownie. Ma ktoś może papierosa?
Widać było, że ma dość.
- Byłeś tam? Walczyłeś z Fomori. Odrzuciłeś moce uzurpacji? - Enaei wbiła wzrok w poparzonego mężczyznę.
- Dwa razy - spojrzał na Duncana i Nathana- I najwyraźniej dobrze na tym wyszedłem.
Duncan podtrzymał spojrzenie oprzytomnialego, ale nic nie powiedział.
- I jak to się odbywało? - Billingsley zignorowała mężczyznę, który odzyskał przytomność zwracając się do elfki.
Lunnaviel oderwała zafascynowany wzrok od regenerującego się dosłownie na ich oczach O'Hary.
- Już ci to mówiłam kilka razy, Vannesso z Londynu. Nie lubię się powtarzać. Słowa mają swoją wagę. Szkoda ich marnować. To dar. Każda brama jest inna. Każda wymaga innego podejścia. Albo wiesz, jak ją otworzyć, albo nie wiesz i nic nie zrobisz. najwyraźniej ta siła, która nas tutaj przeniosła wiedziała. I to jest klucz. Teraz musimy jeszcze odnaleźć tą siłę i sprawa powinna zostać załatwiona, jak to mawia Duncan.
- Ale ja pytam się o to jak się ta nauka odbywała. - Powiedziała siląc się na spokój Druidka.
- To było trzy tysiące lat temu, gdzieś tak. Niewiele z tego pamiętam. generalnie chodziło o to, co teraz robię naturalnie. Dostrojenie swojej magii do magii miejsca. Swojej ame do ame bramy...
- Stop! Stop! Stop! - Vannessa weszła w słowo żonie Duncana. - Szczegóły mnie nie interesują. To była praktyczna czy teoretyczna nauka?
- Praktyczna. Najpierw na portalach w obrębie domeny, potem pomiędzy domenami na końcu między światami.
- Aha. - Odparła zrezygnowana Vannessa. - Czyli utkwiliśmy tu na dobre.
- Utknęliśmy. Ale nie na dobre. - Duncan Sinclair poprawił mocowanie miecza na plecach. - Wieża, król, nieumarli: to nasza droga.
Entuzjazm Szkota nie udzielił się Angielce. Usiadła na podłożu podciągając kolana o brodę. Rękoma objęła nogi i oparła głowę o ramiona. Musiała to wszystko przemyśleć. Prześledzić każdy swój uczynek. Rozłożyć go na czynniki pierwsze i przeanalizować. Jasnym, przynajmniej dla niej samej, było że nie zamierza brać udziału w tym całym cyrku do którego zmuszają ją te dziwne istoty, a którego zupełnie nie rozumiała. Przecież ona miała tylko pomóc przy Stonehenge. I tylko tam. Nie pisała się na żadną podróż w nieznane światy. Ale niestety stało się. I tkwiła nie wiadomo gdzie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 16-07-2015 o 21:05.
Efcia jest offline  
Stary 18-07-2015, 19:41   #97
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://img07.deviantart.net/c0de/i/2006/097/9/c/third_eye_by_crippleface.jpg[/MEDIA]

~*~

Tam, gdzie trwało, czas nie płynął.

Wydarzenia nie następowały jedno po drugim, niesione w jednym kierunku wartkim nurtem upływających sekund. Owszem, istniały istoty, które postrzegały zdarzenia w ten ułomny, płaski i nieprawdziwy sposób; dla nich raz puszczone w ruch sprawy nie były już nie odzyskania, bezpowrotnie i trwale zajmując swoje miejsce zastanej rzeczywistości. Ułożone po kolei sekwencje niezmiennych zdarzeń, które można tylko przeglądać jak utrwalone migawki w rodzinnym albumie; nieruchome i wiecznie takie same.

Nie. Dla niej/niego czas nie przemieszczał się ze źródła do ujścia, poddany sztywnym prawom logiki i porządku. Nie płynął -

- był tworzony.

Istota była stara. Nikt nie wiedział, skąd przybyła i jakie była jej historia; ona sama zatraciła własną tożsamość wśród niezliczonych alternatywnych czasów, światów i nieskończonych wyborów, których dokonała na swojej wiecznej drodze, manewrując jak żeglarz po wzburzonym morzu po odmętach chaotycznej materii czasu i magii. Kiedyś istniało więcej bytów jej podobnych; w zamierzchłych eonach tworzywo świata, które było jej pokarmem, schronem i naturalnym środowiskiem bardziej poddawało się manipulacjom i zmianom - a wola istoty kładła się na nim ciężkim, wyraźnym śladem. Ludzkość zapamiętała te czasy; choć nigdy nie odkryła praprzyczyny stojącej za wieloma niespodziewanymi uśmiechami czy grymasami Losu, ani nie odgadła istoty Planu, jaki rządził zdawałoby się niezwiązanymi ze sobą zdarzeniami, w pamięci gatunku zachowały się przecież powtarzane z trwogą i szacunkiem opowieści o Prządkach, Arachne czy Pajęczycach, tkających niestrudzenie poplątane nici ludzkich losów.

Ale w miarę upływu mileniów materia czasu gęstniała, stając się mniej podatną na manipulację; niewidzialny mur między natywnym światem istoty a rzeczywistością, na którą chciała wpływać rósł coraz wyższy, a jej krew słabła i rozrzedzała się, pozbawiając ją sił. W końcu odeszła tam, gdzie wiele jej podobnych bytów, które narodziły się u zarania świata - do ciemnej dziedziny legend i mitów.

Ale to też ujęte było w Planie i wplecione w złożoną strukturę Wielkiego Krosna Czasu.

Posiane z dawna ziarna kiełkowały długo i opornie, a kiedy wzeszły, nie zawsze wydawały zdrowe owoce. Na przestrzeni wieków rodzili się ludzie obdarzeni odłamkiem mocy istoty: szczęściarze, których ślepy Los darzył niezwykłym powodzeniem w kościach; straceńcy rzucający się na ślepo pod grad kul, z których żadna ich nie mogła trafić; ludzie, których marzenia spełniały się zawsze, kiedy o nich myśleli, jakby cały świat dążył do ich spełnienia; albo - jak teraz - dociekliwe umysły potrafiące w chwilach nagłe olśnienia łączyć pozornie niezwiązane ze sobą wątki kobierca rzeczywistości.

To wszystko były naczynia, skomplikowane, żywe pojemniki na esencję pajęczego bytu, który, zredukowany do półświadomego ziarna/zarodka cierpliwie czekał na właściwy moment. Ale kiedy ciało było odpowiednie, czas - otaczające nosiciela okoliczności i sploty wydarzeń - nie były korzystne. Istota nie była wszechpotężna - w miarę swoich sił układała rzeczywistość pod swoje zamierzenia, ale brakło jej mocy, by ogarnąć wolą *cały* dywan świata. Przemieszczała się więc z epoki do epoki, spoglądając na realia oczami swoich kolejnych dzieci, czekając na dogodny moment - ten, w którym koniunkcja z dawna zaplanowanych działań splecie się w ten jeden szczególny moment, w którym będzie mogła wrócić z zapomnienia - i znów rozpuścić szeroko swoje pajęcze odnóża, by, dostroiwszy się do drgań Wielkiej Sieci, być znów falą, a nie unoszonym jej prądem odpadkiem.

~*~

Amy Sarah Little nie była udanym naczyniem. Czasy, w jakich przyszło jej żyć, nie były też łaskawe dla potomków istoty; sztuka wróżenia i kształtowania przyszłości zanikła i skarlała, ograniczając się do jarmarcznych sztuczek; nawet jeśli ktoś posiadał taki dar, dziedzictwo przedwiecznej krwi, nie umiał go w pełni używać - i nie miał go kto tego nauczyć.

Gdzieś tam, w głębi duszy, bardzo blisko drzemiącej w mroku istoty, mieszkał w Amy również i strach – paniczny lęk przed swoim potencjałem, wisząca na kasztanowo-rudą głową groźba bycia zaliczoną w poczet pofenomenowych monstrów, których tak bardzo bała się i zupełnie nie rozumiała. Ukrywała więc swoje zdolności tak bardzo, że aż sama uwierzyła w to, że jej intuicja jest zupełnie zwyczajna, wypracowana treningiem i doświadczeniem. O tym, co do tego samooszustwa nie przystawało, zapomniała, zagrzebała głęboko we wstydliwych zakamarkach pamięci. Podświadomie jak ognia unikała wszystkiego, co mogłoby ją zdradzić czy narazić na konieczność bardziej zdecydowanego korzystania z mocy.

Ale cicha policjantka znad Tamizy był tylko pionkiem; marionetką w grze, która została już dawno rozegrana na wszystkie możliwe sposoby, a jej wyniki były znane i opracowane pod każdym możliwym kątem. Nieważne jak ona, słaba śmiertelna, odpychała od siebie rzeczywistość; wydarzenia niestrudzenie zawijały się wokół niej na kształt wiru, wciągając z każdym krokiem Amy głębiej w przygotowywane przez eony plany.

Aż wreszcie przyszedł właściwy moment.

~*~

Dotknięcie dziecka było jak wsadzenie mokrego palca do kontaktu. Jakby dziecko miało kiedyś być sprawcą lub uczestniczyć w strasznych, krwawych wydarzeniach. Amy poczuła smak krwi w ustach, usłyszała krzyki męczonych i ginących ludzi, łopot wielkich skrzydeł - setek jeśli nawet nie tysięcy. Ponad to wszystko wybijało się jednak kwilenie przerażonego noworodka, nieświadomej ofiary. To było intensywne, smutne i zarazem przerażające doświadczenie. Jej świadomość – po raz pierwszy wystawiona na tak bezpośrednie i straszne obrazy, jakby ktoś bezpośrednio drażnił jej nagie, odsłonięte nerwy – skuliła się i odpłynęła w głąb jaźni… przebudzając coś o wiele starszego i zupełnie innego.

Żyjąca w śmiertelnym naczyniu istota dostrzegła swoją szansę i poczuła zew dawno zapomnianych krain – miejsc, które niegdyś było jej domem. Zmiana wyglądu zewnętrznej powłoki była tylko przypieczętowaniem tego, co stało się w środku – dawna moc uwolniła się z kajdan snu, spychając w głąb duszę Amy.

Coś, co kiedyś było talentem policjantki, uśpiony okruch pradawnej mocy, wypłynęło na zewnątrz, przejmując na własność kruchą, śmiertelną powłokę. Otworzyło trzecie oko – i zobaczyło. Obce istoty, podobne jej, ale tak bardzo inne. Pogmatwany zwitek czasu, wyborów i możliwych rozwiązań – tak obiecujący, a jednocześnie tak bardzo ryzykowny.

I świat. Świat tak bardzo bliski, a jednocześnie dawno zapomniany, przywołujący zamglone, zakurzone wspomnienia.

Wszystko to było nowe, świeże – choć znane. Jak człowiek wybudzony z głębokiej drzemki, istota nie w pełni pojmowała jeszcze siebie i otaczającą ją rzeczywistość, jakby nagłe przebudzenie zaskoczyło i ją samą.

Czekała więc. Słuchała i obserwowała, pozostając w bezruchu, korzystając z komfortu chwilowej słabości ciała. I snuła plany...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 21-07-2015, 15:13   #98
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Pomiędzy dwoma gigantycznymi kolumnami przemknął jakiś cień. Z początku niewielki, jął rosnąć, nabrzmiewać, jak pompowany przez niewidzialne płuca balon. Nie miał jednak tak symetrycznego kształtu, jak ta dziecięca zabawka.

Raczej przypominał wielkiego kleksa, lub amebę wypuszczającą na boki kolejne macki i wypustki – jedne większe drugie mniejsze.

W końcu cień urósł tak, że ledwie mieścił się pomiędzy monumentalnymi kolumnami. Lecz nie zatrzymał się na tym i puchnął dalej, nabrzmiewał, pęczniał. Aż w końcu jakaś siła od środka rozerwała ten zrodzony z ciemności kształt rozrzucając pełzające fragmenty w promieniu kilkuset metrów.

W miejscu gdzie jeszcze przed chwilą nabrzmiewała ciemność stał mężczyzna. Kolos. Potężny o skórze czarnej, jak heban lub pustka kosmiczna. Twarzy tak męskiej, że na jej widok kobiety musiały tracić głowę i co niektórzy mężczyźni zresztą też. I ciele, które zachwycało proporcjonalnością, symetrią i estetyką. Kolos miał złote włosy, jakby zrodzone z samego światła.

Spojrzał w tył, gdzie ze szczątków ciemności formowały się kształty kolejnych istot. Dużo paskudniejszych jednak od czarnoskórego mężczyzny – pokracznych, rogatych, łuskowatych, paskudnych.

Czekali.

NATHAN, DUNCAN

Duncan i Nathan ruszyli przed siebie kierując się w stronę widocznej w oddali wieży. Im bliżej niej byli, tym wyższa i bardziej niezdobyta się wydawała. Wykonano ją z identycznych, szarych głazów, które złączone ze sobą Pięły się wyżej i wyżej, jakby chciały rzucić wyzwanie niebu.

Wieża nie miała okien poza linią wykuszów na ostatnich Pietrach, dobre trzysta metrów nad powierzchnią gruntu. I miała tylko jedno wejście, zadziwiająco niewielkie, jak na rozmiary budowli. Były to czarne wrota wykute z żelaza. Drzwi rzeźbiono w czaszki, piszczele, kościotrupy. Przedstawiały dziwaczną bitwę, w której siły złożone ze szkieletów toczyły walkę ze skrzydlatymi istotami. Trudno było orzec, która strona zwycięża w tym zażartym konflikcie.

Kiedy byli tuż obok drzwi nagle, z pustki, pojawił się przed nimi siedzący w kucki dość osobliwy szkielet. Kościotrup ubrany był w strój błazna. W jednej kościanej dłoni trzymał jakąś laskę czy różdżkę. W drugiej wyschnięty kwiat.



- Olaboga, olaboga.
Nastąpiła wielka trwoga.
Bramy dziś się otworzyły.
Dziwnych stworzeń nagoniły.
Osobliwe to dziwaki.
Najwyraźniej zabijaki.
Czego chcą od mistrza mego?
Chcą coś bardzo konkretnego?
Czy też węszą niepotrzebnie.
W głowie pustka, w ustach brednie?
Zastanówcie się robaki.
Dziś nikt tu nie szuka draki.
Więc szybko zróbcie w tył zwrot.
Nim się wkurwi srogi chłop.

Szkielet zamachał różdżką wykonując taki gest, jakby chciał przegonić egzekutorów. Dzwoneczki na jego czapce zadźwięczały rytmicznie.

EMMA, VENNESSA, AMY

Postała część przerzuconych do Egnehenots została w kręgu monolitycznych głazów przypominających Stonehenge w wersji XXL. Chociaż każde z nich z nieco innych powodów.

Lunnaviel nie chciała ryzykować życia synka. Finch i Kopaczka jeszcze nie odzyskali sił (ta druga nadal pozostawała nieprzytomna). Morris Leaf stał nieruchomo, podobnie zresztą jak Amy nie reagując na żądne bodźce.

Vannessa siadła na ziemi rozmyślając nad czymś intensywnie – wyraźnie zagubiona w całej sytuacji. Emma została by ich ochraniać.

Enaei przyglądała się im w milczeniu. To wzbudzało niepokój. Wyglądało, jakby skrzydlata kobieta czekała na coś.

O’Hara rozejrzał się wokół. Zaczął spacerować pomiędzy głazami badając kamienie palcami - pokrytymi świeżą, różową, ledwie co zregenerowaną skórą. Co chwila zatrzymywał się i mamrotał coś pod nosem z coraz większym niepokojem.

- Co tam mamroczesz? – zapytała go Emma.

- To odcięta domena. Zniszczono drogi na zewnątrz. Działa tutaj potężna magia blokująca. Żadna siła nie jest w stanie uwolnić się z tej krainy.

- To jest więzienie, czarowniku. – Wtrąciła się Enaei. – Więzienie bez wyjścia.

- Nie przejmuj się, ptaszyno – Finch posłał skrzydlatej kobiecie złośliwe spojrzenie, chociaż na jego poparzonej twarzy wyglądało to raczej upiornie, niż wyzywająco. – Nie z takich miejsc udawało nam się wyślizgiwać.

Nagle Morris Leaf wykrzywił twarz w agonalnym grymasie. Z ust Ojczulka wydobył się potworny charkot i trysnęła czerwienią krew. Upadł na ziemię, nim ktokolwiek zdążył go złapać.

Emma i Finch byli przy nim pierwsi. Vannessa zorientowała się dopiero po chwili w powadze sytuacji, doskoczyła do leżącego.

- Za późno. – Emma, która próbowała zrobić cokolwiek pokręciła głową. – Nie żyje.

- Jak to, nie żyje? – O’Hara był wściekły. – Czemu on umarł?

To pytanie zostało zadane Enaei. Skrzydlata istota spojrzała na nich poważnie.

- To martwa domena. Żywi nie mogą przebywać w niej zbyt długo. Niektórzy szybciej, inni później, lecz w końcu każde z was podzieli los kompana.

- Nie ma takiej, kurwa, opcji – O’Hara poderwał się na nogi i znów wrócił do badania obelisków.

Vannessa zamknęła oczy rudemu mężczyźnie, który chyba był bliski Emmie i jej towarzyszom. I wtedy zobaczyła, że jej skaryfikacje wypełnia znów światło. Z palców zaczęły wysnuwać się iskierki – te same maleńkie ogniki, które pojawiły się na chwilę przed tym, nim znaleźli się tutaj – w miejscu, które wszyscy nazywali jak Stonehenge, jednak literując nazwę wspak.

Ogniki rosły, wypływały z jej ciała, jak świetliki nocą z dziupli i gałęzi drzew. Vannessa czuła je całą sobą. Czuła ich głód. Czuła ich moc. Czuła ich pragnienia.

- Nie wiedziałem, że jesteś nekormantką – Finch O’Hara zauważył zjawisko i przerwał poszukiwania.

- Kim?

Z ust martwego Leafa wypłynęła kulka światła, bliźniaczo podobna do tych, które wirowały już wokół druidki. Iskierka uniosła się w górę, popłynęła w stronę reszty światełek.

- Paskudna magia – O’Hara pokręcił głową z dezaprobatą. – Przynosi więcej złego, niż dobrego. Nie powinnaś więzić tych dusz. W Ministerstwie Regulacji polowano na takie duszołapki, jak ty. Powinnaś dać im spokój. Wypuścić. Zwrócić wolność.

- Wydaje mi się, że ona nie wie, kim i czym jest. – Powiedziała Lunnaviel. – Jest jak dziecko zagubione we mgle. Wystraszona tym, co się z nią dzieje. Nie za dobrze znam was, damae ale widzę, że ona się boi. Że potrzebuje przewodnika, pocieszyciela, przyjaźni.

- Stanowi … klucz … - usłyszeli szept Voordy, która w końcu odzyskała przytomność.

Finch podszedł do niej. Spojrzał ze smutkiem w oczach. W sumie jako jedyny wiedział, jak bardzo musi boleć Alicję jej ciało. Straszliwe poparzenia, których doznała w Stonehenge goiły się na niej dużo wolniej niż na Finchu O’Harze.

- Jest … naszą … drogą … wyjścia….

- Gdyby to było takie proste – dodała Lunnaviel. – To jest Egnehenots. Zaprzeczenie bramy. Wypaczone królestwo. Moim zdaniem tylko władca domeny wie, jak można ją opuścić.

- Albo i nie. – Dodał O’Hara.

Zapanowała cisza.

Światełka wokół Vannessy znów wirowały, niczym maleńkie komety wokół osi swojego wszechświata.
 
Armiel jest offline  
Stary 31-07-2015, 20:58   #99
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
DUNCAN & NATHAN

- Ech - westchnął Scott kiedy słowa rymowanki kościanego błazna zamilkły - Wolałbym żeby świat był prostszy - wysunął się trochę do przodu i rzucił do błazna - To prawda, nie szukamy draki. Chcemy się rozmówić z gospodarzem. Grzecznie… - stał tak by ewentualnie, gdyby kościotrup zaatakował zając go walką dając miejsce i czas dla akcji Szkota.

Sinclair posłał dziwacznej istocie krótkie skinienie głową. Reakcja Nathana wydawała mu się dobra, w fairylandzie trzeba było być grzecznym, zwłaszcza pod złowieszczymi wieżami nieznanych władców ciemności dowodzącymi armiami nieumarłyc - prosta, logiczna zasada, która mogła ocalić życie. Pozostał więc na swojej pozycji zakładając ręce, czekając na rozwój wypadków i gotów do interwencji - czy to werbalnej czy fizycznej.

- Wy rozmówić się z nim chcecie?
Ale tu go nie znajdziecie.
O zbyt jest wielki i potężny.
By zniżać się do waszej nędzy.
Szybko zatem zawracajcie.
Mego mistrza nie wkur...ekhem ekhem ... nie wkurzajcie.
Zrymował niezbyt uumiejętnieszkielet.
Nathan zerknął w górę mierząc swym wzrokiem wieżę. Przyglądał się budulcowi i wyszukiwał okiennic.

- Irytuje mnie ten cały Świat Wróżek - mruknął pod nosem - Co proponujesz Duncan? - spojrzał na towarzysza, który wiedział o faerielandzie nieporównywalnie więcej od niego.

Szkot przerwał rytuał pocierania gałek ocznych kciukiem i palcem wskazujących. Nie byłby specjalnie dobrym pokerzystą, choć bardziej niż irytację dało się wyczuć… znużenie.
- Zależy.. jak dobry jesteś w improwizowanych rymowankach? - Strażnik najwyraźniej pytał zupełnie serio. - W tej chwili od tego może zależeć życie, nasze i calej ekipy. Witamy po popieprzonej stronie tęczy.

- Gdzie tęcza świeci - zaczął znowu szkielet kiedy Nathan nie podjął rymowanki
-Chowają się dzieci.
Gdzie kończy się jej droga.
Leży dziatwa sroga.
Czy w tym co powiedziałem jest sens.
Czy też mówiłem to by ozorem mlec?
Szkielet zarechotał dziko. Szaleńczo. Potem jednak przestał.
A kiedy milczeli dodał:
- Burzycie porządki
Przyjaciele Prządki.
Skrzydlaci szaleją.
Zębaci niszczeją.
Wyją i zawodzą.
Po drabinie już wchodzą.
Czy im rękę podacie?
Czy w łeb palniecie, aż pogubią gacie?
Słabe trochę te rymy.
Lecz mam pustą czaszkę i mózgu ani odrobiny.
Wybaczcie zatem poecie.
Że te brednie plecie.
Słuchajcie jednak słów z czaszki płynących.
Bowiem mądrzej nie usłyszcie tu brzmiących.

- Ja wysiadam Duncan. Tutaj hip-hopowiec by dał radę. Ja jestem starej daty, innej muzyki słucham. Czy on mówi o aniołach czy jakichś skrzydlatych fae? - Nathan wzruszył ramionami zrezygnowany - Co proponujesz teraz?

Sytuacja zaczynała być patowa i wkurzająca. Byli niewiadomo gdzie i niewiadomo po co.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 05-08-2015, 16:51   #100
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Byłam wściekła. Zawsze, gdy traciłam punkt oparcia i byłam zmuszana odkładać na bok całą posiadaną aktualnie wiedzę na temat tego, co się działo i zacząć zbierać informacje od nowa wpadałam w stan irytacji przez to, co straciłam a ile jeszcze musiałam zrobić. Cóż samo zdobywanie informacji nie było złe, lubiłam dowiadywać się nowych rzeczy. Najgorsze było to, że najczęściej od szybko pozyskanej wiedzy zależało czyjeś życie, moje życie, ale nie tylko.

Lubiłam usiąść sobie w bibliotece albo w swoim salonie i zagłębić się w książkach czy innych spisanych materiałach, albo uzupełniać swoją wiedzę poprzez czysto akademickie dyskusje ze znawcami danego tematu. Najczęściej jednak to wyglądało inaczej, tak jak teraz. Jeśli nie przyswoiłam sobie tematu wystarczająco szybko ktoś umierał, tak jak teraz. Ta cholerna odpowiedzialność i obawa, że nie dam rady budziły we mnie zimną wściekłość i gotowa byłam wyładować się na kimś, kimkolwiek, kogo miałam pod ręką.

- Ja ich wcale nie trzymam. - Powiedziała Vannessa. W jej głosie wyraźnie wyczuwało się, że czuje się urażona słowami O’Hary. - One same się do mnie przyczepiły. - I jakby na potwierdzenie swoich słów pomachała rękoma zupełnie jakby chciała się pozbyć natrętnych światełek.

- Przyczepić to samo może się, co najwyżej gówno do buta. - Finch najwyraźniej postanowił pokazać swoje stare "ja". - To, że czegoś nie ogarniasz, nie oznacza, że dzieje się bez twojej woli. Masz potężną moc, której nie kontrolujesz. To punkt wyjścia, Vannesso. Czy ci się to podoba, czy nie. I albo nauczysz się jej kontrolować i nas stąd wyciągniesz. Albo będziesz dalej siedziała i użalała się nad sobą wmawiając samej sobie, że to, co się wydarzyło to nie twoja wina i nie twoje dzieło. Aż moc, którą masz, zeżre cię od środka lub popchnie w obłęd.
Poparzona twarz nie wyrażała emocji, a oczy były spokojne, podobnie jak ton głosu.
- Jesteś nam potrzebna. Jesteś potrzebna sobie. Tylko musisz grać świadomie. Z nami. Do tej samej bramki. Siedzenie i użalanie się nad swoim losem nic ci nie da. I nic nie da nam.

O'Hara rozejrzał się, jakby szukał czyjegoś poparcia. Pomocy w tej, w sumie nie bardzo motywującej i umiejętnej, gadce motywującej.

Jedyną odpowiedzią Druidki na ten cały, dość ordynarny, wywód było krótkie “ha” wydane nosem, gdy ona przyjmowała swoją poprzednią pozycję do medytacji.

Położyłam dłoń Ojczulka na jego piersi. Wcześniej trzymałam ją kurczowo we własnych rękach, ale przypomniałam sobie o innych, którzy być może mogli potrzebować mojej pomocy, takich, którzy jeszcze żyli. Podeszłam do Vordy, ale nie dotknęłam jej nawet, nie chcąc przyprawiać ją o niepotrzebne dodatkowe cierpienia. Zamiast tego dołączyłam do O'Hary.

- Każdy z nas ma pewne sprawy, których istnienia wolałby się wyprzeć zamiast stawić im czoła. Jak widać dla Vannessy przyznanie się do posiadania mocy, która pozwala podróżować między Domenami jest nie do przyjęcia. W normalnych okolicznościach każdy z nas okazałby zrozumienie i inne tego typu pierdoły, ale teraz upór Vannessy zafunduje nam wszystkim szybkie zgony. Chyba, że wymyślimy jakieś inne wyjście z tego miejsca. Jakieś pomysły Finch?

- Poszukam ścieżki Twórców. Może się uda, ale szansa jest minimalna.

- To i tak większa niż z Vannessą. – Powiedziałam.

Nie miałam już sił na kolejne kłótnie z Billingsley. Jak długo ktoś może uciekać za odpowiedzialności za swoje czyny? Pewnie i całe życie. Powtórzyłam Vannessie, że to ona nas tutaj przeniosła już wystarczającą ilość razy, to samo powiedział jej Finch, elfka i nawet skrzydlata istota z tej Domeny. Nie wiem, od kogo musiałaby usłyszeć potwierdzenie dla naszych słów żeby dopuścić do siebie myśl o swoim związku z podróżą między światami. A to przecież nawet nie był jej pierwszy raz.

Finch mi nie odpowiedział. Nadal obmacywał kamienie, jak niezwykle czuły kochanek, pomrukując coś przy tym pod nosem.

Wiedźma siedziała za zwieszoną głową ignorując nas lub naprawdę nie słyszała toczącej się rozmowy. W pewnym momencie przetarła dłonią nos. Tą samą rękę wyciągnęła przed siebie i zaczęła kręcić nią symbole nieskończoności w powietrzu. Dusze - świetliki natychmiast podpłynęły do Vannessy i zaczęły krążyć po wyznaczonej trajektorii. A te, które zetknęły się z jej dłonią zrobiły się jakby jaśniejsze. Były bardziej ... jasne... podekscytowane .... zawirowały jakby wyczuły coś, co ich bardzo zainteresowało.
Widziałam ślady krwi na dłoni Druidki, tej samej, która wyznaczała tor tańca błędnych ogników.

Przyglądałam się na zmianę poczynaniom Vannessy i działaniom Fincha. Pomyliłam się, co do Vannessy. Ona doskonale wiedziała, że to jej działania nas tutaj zesłały. Próbowała tylko uniknąć odpowiedzialności, bo nie miała pojęcia jak naprawić to, co się stało, a do tego już jedno życie zostało utracone. Dlatego Vannessa tak się upierała przy swoim inaczej musiała by przyjąć do wiadomości także i to, że Morris umarł przez nią.

Zerknęłam również w stronę Enaei. Ta istota na coś czekała, próbowałam zrozumieć, na co, ale... No właśnie. Za mało danych.

Tymczasem "świetliki" niespodziewanie uniosły się w powietrze i przybierając różne barwy poszybowały w stronę różnych menhirów obsiadając je w sobie znanym porządku. Poczułam nagle, jak przestrzeń pomiędzy głazami zaczyna drżeć, nabrzmiewać, wibrować. Wyraźnie podniosła się temperatura. Zmysł Śmierci szalał wskazując na źródło mocy pomiędzy głazami.
Enaei przyglądała się temu z kamienną twarzą. Lunnaviel pozostałą mniej opanowana.
- Robią to! - Szepnęła. - One to robią. Gdzie jest Duncanael? Trzeba go zawołać, nim będzie za późno!
- Vannesso z Londynu! Powstrzymaj się jeszcze!

- Co one robią? - Odwróciłam się w stronę Lunnaviel.

- Wydaje mi się, że otwierają przejście do waszego świata.

„Świetnie!” - Pomyślałam sobie, ale czy rzeczywiście mieliśmy gwarancję, że przejście zaprowadzi nas akurat do naszego świata.

Billingsley podniosła głowę. Krew spływająca z nosa zdążyła już częściowo zakrzepnąć na wardze i policzku. Druida popatrzyła lekko ospale na światełka, następnie na nas, znowu na światełka. Przetarła ręką nos rozcierając jeszcze więcej posoki na policzku. W międzyczasie przywołała dusze do siebie.
- Jak widać siedzenie i użalanie się nad sobą coś mi dało. - Rzuciła smętnie do O’Hary.

- Świetnie. Piwo postawię ci potem. Teraz szybko wołajmy resztę i wynośmy się stąd! Emma. Jesteś w stanie pójść po resztę?

- Ja? - Pytanie niezbyt powalające swoją bystrością wymknęło się z moich ust.

- Nie ma takiej potrzeby - odezwała się niespodziewanie Amy. - To musi się zdarzyć. Możemy wyjść stąd nie zmieniając niczego, lub zmienić wiele. Gdy wrócimy, czeka nas wojna. Londyn, Anglię czy nawet świat. Dopełnienie Apokalipsy, która zaczęła się wraz z Fenomenem Noworocznym. Potrzebujemy wsparcia. Wsparcia, które możemy tutaj zdobyć, jeżeli dobrze to rozegramy. Nie wiem, czy zdołamy wejść tutaj ponownie. Vannessa nie kontroluje swoich mocy. To raczej one kontrolują ją. Raz zrobiła wyłom, znalazła boczną ścieżkę, lecz siły, które czuwają nad tym miejscem nie pozwolą powtórzyć tej sztuczki. To nasza jedyna szansa na uzyskanie sojuszników. Chcecie ją porzucić?

Zdążyłam tylko zamknąć usta po swoim poprzednim krótkim wtrąceniu się i spojrzałam w stronę Fincha, później Lunnaviel, potem Vannessy i na końcu Amy w próbie zrozumienia napływających szybko danych.

- Oczywiście! - Odparła Vannessa. - Siły, które czuwają na tym miejscem zostawię w spokoju. One mnie też niech zostawią w spokoju. Em, jeżeli ty nie chcesz iść, to ja to zrobię. - Druidka zwróciła się do mnie głosem zupełnie pozbawionym emocji.

- Ok, ok, pójdę po nich – odparłam prawie ze złością.

Ruszyłam w stronę widocznej wieży. Przypomniało mi się inne miejsce pośród mgieł gdzie tylko też miałam po kogoś pójść i zgubiłam drogę. Zatrzymałam się. Odwróciłam.

- Tylko nie zostawcie mnie tutaj - powiedziałam z lekko wyczuwalną obawą w głosie.
Znowu wzięłam azymut na wieżę i oddaliłam się szybkim krokiem.

- Czekam aż się oddalisz i uruchamiam portal! – Ktoś wrzasnął za mną. Zapewne Vannessa, no, bo kto inny - To była podpucha, żeby ociągnąć się z tego miejsca. – Usłyszałam jeszcze na skraju słyszalności.

Miałam nadzieję, że tylko się wyzłośliwiała, aby sobie ulżyć a nie rzeczywiście chciała mnie tutaj zostawić. Bo gdyby tak zrobiła to, cholera jasna, zawarłabym przymierze z kimkolwiek żeby stąd wyjść i ją znaleźć. A kiedy bym już ją znalazła to stłukłabym ją na takie kwaśne jabłko, że nawet pomoc najlepszych Ojczulków i Siostrzyczek nie przywróciłaby jej dawnego wyglądu.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 01-09-2015 o 23:26. Powód: poprawki
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172