Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2015, 08:21   #99
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Szósta doba misji

Koboldzi las
(nieznana lokacja)
17 Tarsakh Roku Orczej Wiosny

Wypoczęci, wymyci i nażarci do wypęku najemnicy ruszyli w stronę wiatrołomu niedługo po wschodzie słońca, po całodziennym odpoczynku w Zamieci. Co prawda nie wszyscy zgadzali się z decyzją Evana - dziurawe zbroje nie stanowiły już ochrony, a zapasy przy dziewięciu gębach do wyżywienia topniały w oczach - jednak jakoś przyzwyczaili się już do poddawania się woli dowódcy. Może nie zawsze wychodziło im to na dobre, ale przynajmniej dawało poczucie, że ktoś wie co robić… no i zrzucało odpowiedzialność za złe decyzje na barki kogoś innego. A może po prostu przekornie większość drużyny nie chciała słuchać rozsądnej sugestii Tillit, której nie ufali dla zasady? Tak czy inaczej najemnicy pożegnali mieszkańców Lisowa (i nielicznych leśników z innych wsi, którzy przyszli by podziękować za pomoc) i po dwóch godzinach szybkiego marszu znaleźli się przy wejściu do tunelu.

Tu postępowano już bardziej ostrożnie; na szczęście ani gigantyczny pająk, ani kolejny oddział koboldów nie zaatakował ich znienacka. Wraz z najemnikami przybyła grupa kilkunastu leśników; skoro najemnicy nie byli zainteresowani koboldzią bronią to lisowszczycy nie mieli zamiaru pozwolić, by rdzewiała bezużytecznie w trawie. Wykopali także szczątki zjedzonych przez koboldy ludzi, by pochować ich nieopodal osad. No i woleli wiedzieć dokładnie gdzie ponownie szukać “swoich” najmitów, gdyby znów się zawieruszyli na dłużej… lub skąd spodziewać się kolejnej napaści.
Wreszcie obydwie grupy rozstały się i po dwóch kwadransach marszu tunelem oraz teleportacji drużyna znalazła się w “koboldzim lesie”.

Tym razem przywitała ich pogoda podobna do tej, jaką zostawili w Wilczym Lesie… i cisza. Nie było ani koboldów, ani Tillit - tylko leśne żyjątka szeleszczące, ćwierkajace i popiskujące w gęstwinie. Deithwen zoczył nawet małego jelonka, który umknął gdy tylko jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem druida.



Evan wysłał Gaspara w stronę obozu wojennego, Sharvi natomiast raz jeszcze przeszukał okolicę portalu. Niestety nie było śladu ani po Zoji, ani po podstępnej nieznajomej. Po powrocie Gaspar oznajmił, że obóz został wyczyszczony ze sprzętu i broni; po okolicy walały się tylko obgryzione przez zwierzęta szczątki koboldów. Natomiast połączone siły tropicieli, półelfa i Eris nie miały problemu z wytropieniem odbitych w mokrej ściółce tropów uciekających gadów; zresztą trasa między obozami także była dość łatwa do znalezienia. Potem jednak zaczęły się schody. Okazało się, że po dalszej części lasu krążą koboldzie patrole - co prawda na wpół ślepe od słońca sądząc po tym jak mrużyły oczy, ale jednak. “Obóz rodzinny” - czy raczej koboldzia wioska - również był strzeżony, co nie powinno było dziwić po pogromie, jaki najemnicy urządzili kilka kilometrów dalej. Po ilości chat można było sądzić, że jest tu ponad setka potworów, choć gdy Gergo uświadomił towarzyszom, że gady za nic mają sobie prywatność i zwykle śpią na kupie, liczba potencjalnych przeciwników (czy też ofiar) znacznie wzrosła. Z jednej strony wioskę okalał dość szeroki strumień, nieopodal był niewprawnie wykarczowany kawałek, gdzie koboldy próbowały coś uprawiać, oraz zagroda z żywym inwentarzem. Zaklinaczowi wydawało się, że koboldy nie mogły tu mieszkać zbyt długo. Sinara wypatrzyła w niewielkim wzgórzu na prawo od wody norę, do której okazjonalnie wchodzili strażnicy. Mogła być to spiżarnia, więzienie (najemnicy nigdzie nie dostrzegli śladów ludzkich jeńców), lub - jak zasugerował zaklinacz - kolejne komory mieszkalne. Gergo dojrzał też nietypową rzecz: na północnej ścianie osady znajdowało się drewniane podwyższenie, osłonięte z góry gęstą plecionką z gałęzi i przykryte barwnym materiałem, który był prawie czysty. Na nim stał coś jakby pleciony fotel, rozmiarami przystosowany raczej do kogoś wysokiego. Z pewnością nie było to miejsce dla wodza czy szamana, ani też smocza kapliczka, której mógłby się spodziewać w takim miejscu.

Wydawało się, że szarża na obóz nie wchodzi w grę. A może jednak? Kto wie...

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-06-2015 o 22:04.
Sayane jest offline