Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2015, 15:45   #12
AdiVeB
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Pozbieraliście zdobyte fanty, chwilę się ogarnęliście i pojechaliście dalej. Po kilku minutach w tylnich lusterkach widzieliście już tylko delikatną smugę dymu roznoszącą się po pożarze stacji. Autostrada ciągnęła się dalej, była w naprawdę niezłym stanie. Można było spokojnie jechać, nie omijać dziur i przede wszystkim trzymać przyzwoitą prędkość i nie tułać się wolniej niż człowiek chodzi co w niektórych miejscach w obecnych czasach jest absolutną normą. Z każdym pieprzonym kilometrem w stronę dawnego Meksyku robiło sie goręcej i duszniej. Neodżungla chyba tez odcisnęła swoje piętno na tych terenach. W swoim aucie czuliście się jak w saunie. A i silnik i pewnie tez chłodnica źle znosiła taki klimat.

Po tych kilkunastu kilometrach i ostatnich kilku pod całkiem stromą górkę wreszcie zobaczyliście w dolince zarys Rosewell. Miasto wcale nie było małe. Łatwo mozna było z waszego miejsca dostrzec podział. Droga międzystanowa która się poruszaliście przecinała miasto prawie idealnie w połowie. Widok był niecodzienny. Po stronie Teksasu można było dostrzec jeszcze sporą ilość farm mimo złego terenu oraz pasące się stada koni na polach odgordzonych naprawdę wysokim drutem kolczastym. Po stronie meksykańskiej widzieliście... no cóz Meksyk, zero farm, jakieś niskie zabudowania rozciągające się w obrębie dobrych kilkuset metrów, a w oddali zaczynała się pustynia.



Po ogarnięciu widoku ruszyliście w stronę miasta. Wjechaliście od strony teksańskiej, bo jakby nie było trochę oleju w głowie mieliście. Zresztą z drugiej strony prowadziła do miasta tylko jedna droga będąca bezpośrednim zjazdem z 285-tki. Meksowie się całkiem inteligentnie odcieli od nowoprzybyłych gości.



Miasto wrzało. Wjechaliście prosto pod stary ogromny kompleks parkingowy, który robił za targowisko. Przez tłum ludzi jechało się ciężko, bardzo powoli. Jeden z ochroniarzy na parkingu rzucił do was coś w stylu że łatwiej wam będzie podrózować tutaj piechotą, machnął ręką żebyście zaparkowali pod „knajpami” – Roger i Mal wiedzieli gdzie to jest (Skupisko kilku knajp i jednego burdelu – taka dzielnica typowo rozrywkowa), tam był parking dla przyjazdnych. Od razu poczuliście że Rosewell całkiem sympatycznie traktowało przyjzdnych.



Zaparkowaliście więc spokojnie pod „knajpami” gotowi wreszcie rozprostować nogi. Wokół was cały czas przechodziły tłumy ludzi. (ogólnie ok. 150-200 osób co w dzisiejszych czasach znaczy spory tłum) Chodzili po straganach, handlowali, krzyczęli. Inni grali przed „Knajpami” w karty albo kości, a z środka do waszych uszu dochodził gwar, muzyka i zapach smażonej wołowiny.
 
AdiVeB jest offline