Towarzysze w piwnicy nie musieli długo czekać na Gustava i Hargina, a po krótkiej wymianie zdań, Magnar zgłosił się na ochotnika do zejścia po drabinie, w dół ukrytego przejścia. Krasnolud ostrożnie wstąpił na stopnie z przerdzewiałych, żelaznych klamer, które w miarę schodzenia uginały się pod nim i trzeszczały, wydając niepokojące dźwięki. Przez moment Zabójca miał wrażenie, że w końcu drabina się rozleci, a on rąbnie z hukiem o cokolwiek, co znajdowało się na dole, ale nic takiego nie miało miejsca. Po - na oko - dziesięciu metrach drabina skończyła się i Magnar znalazł się na płaskiej powierzchni. Moment później dołączył do niego Hargin z naładowaną kuszą i obaj khazadzi ogarnęli wzrokiem miejsce, w którym się pojawili.
To, co dla człowieka było by zupełną ciemnością, dla krasnoludów, dzięki wrodzonej zdolności widzenia w mroku, nie było żadnym problemem. Szybko zorientowali się, iż znajdują się na początku ręcznie wyciosanego, wiodącego kilkanaście metrów w ciemność kamiennego korytarza. Zerkając na nieregularny, wręcz niechlujny kształt ścian, Zabójca i Ponury mogli być całkowicie pewni, że to była paskudna, ludzka robota. Nasłuchiwali chwilę, a że żadne podejrzane dźwięki nie dotarły do ich uszu, Magnar rzucił do oczekujących na górze kompanów najciszej, jak umiał.
- Czysto, możecie schodzić!
Mimo wszystko i tak szorstki basior rozniósł się po podziemiu delikatnym echem, które moment później ucichło. Towarzysze nie kazali na siebie długo czekać - najpierw zszedł Wróbel, z lampą zabraną ze ściany piwnicy, za nim Gustav i Meinholf. Od razu uderzyła w nich wilgoć i przenikliwe zimno. Jako, że jedna lampa nie rzucała aż tak szerokiej łuny, by mogli dokładnie dojrzeć, gdzie są, Liess zdecydował się zapalić swoją własną, po czym rozdał Harginowi i Magnarowi po pochodni, pomijając Gustava, który miał własne źródło światła. Po chwili towarzysze rzucili zdecydowanie więcej światła na miejsce, w którym się znaleźli.
Korytarz przed nimi był wąski, tak, że należało iść gęsiego i przy okazji na tyle niski, by Wróbel znów musiał się zgarbić, co nie ułatwiało podróży. Dopiero teraz zorientowali się, że podłoga pokryta była cienką warstwą błota, w której wciąż wyraźnie zarysowywały się dwie pary butów, prowadzące w głąb portalu i w stronę schodów, przecinając się wzajemnie. Oprócz tego, Meinholf, jako jedyny, dostrzegł w błocie dwie ciągłe, mniej więcej równoległe linie biegnące pomiędzy odciskami butów. Mogło to oznaczać ni mniej, ni więcej, że ktoś był ciągnięty w głąb przejścia, gdyż niemal niewidoczne linie się nie przecinały.
Ruszyli w końcu, by po kilku metrach zatrzymać się na rozstaju dróg - korytarz rozgałęział się bowiem w lewo i prawo, tworząc z głównym portalem coś na kształt litery "T". Musieli zadecydować, w którą stronę się udać, a wyboru nie ułatwiał fakt, iż ślady butów w końcu się urywały i nie można było rozstrzygnąć, w którą stronę ruszyli pomagierzy skrytobójcy.
Bo że takowych posiadał, było już pewne.