Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2015, 12:59   #118
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Lotar / Gomez

Dwójka najemników ruszyło we wskazanym kierunku. Budynek straży z zewnątrz przypominał malutki fort, mający kształt kwadratu. Na każdym jego rogu wzniesiono małą wieżyczkę w której siedziało przynajmniej dwóch ludzi - a jeden z nich uzbrojony był albo w kuszę lub łuk. Przed wejściem stała przybudówka, w której siedziało dwóch strażników. Mury budynku nie były wyższe niż trzy może cztery metry. Ten kto projektował to miejsce stworzył je tak by mogło ono odeprzeć szturm niewielkiej ilości napastników.

W środku był plac po którym latali strażnicy, szkoleni przez sierżanta. Do wnętrza prowadziły dwa wejścia, przy których stało po dwóch strażników. Ubrani w średnie pancerze, trzymali w dłoniach halabardy. Przy pasie zwisały im w pochwach schowane miecze.

Z tego się dowiedzieli Manfred został zabrany do piwnic, w których były cele. Tam też trzymano wszystkich skazanych lub oczekujących na proces.

W samej fortecy podczas krótkiego pobytu w niej doliczyli się około trzydziestu zbrojnych. Część z nich wyglądała na weteranów, choć była ich może garstka. Resztę stanowili rekruci. Każdy jednak był na tyle dobrze wyposażony, że dawało mu to znaczną przewagę nad zwykłymi oprychami.

Manfred

Mag został zabrany do pojedynczej celi i umieszczony w niej. Zabrano mu wszystkie przedmioty, sakiewkę ze złotem, a ręce i nogi skuto w kajdany. Pomimo że więzienie znajdowało się w piwnicy, to jednak widać było, że nie zapomniano o podstawowych zasadach bezpieczeństwa.
Samo pomieszczenie było dość małe, i poza łóżkiem nie było w niej niczego. Dwóch strażników co jakiś czas robiło obchód sprawdzając czy więźniowie zachowują się przyzwoicie.
Manfred wiec miał dużo czasu do namysłu, lecz po pewnym czasie zamknął oczy i oddał się medytacji. Miał czas, a jego jedynym ratunkiem byli jego nowi towarzysze. Nie pozostało mu nic innego jak liczyć na ich kreatywność, oddanie i to że odnajdą prawdziwego morderce.

Laura / Youviel

Dziewczyna chyba tylko na wspomnienie o zarobki nie uciekła ze strachu. Po jej zaszklonych oczach było widać, że żadna z najemniczek, nie nadawała się na matkę, opiekunkę czy towarzyszkę zabaw z małymi dziećmi. Dać po mordzie owszem potrafiły, natomiast ich umiejętności konwersacji z pewnością odbiegały od przyjętych przez społeczeństwo.

-No takiego jednego łysego to ciągnęli. O tam… Taki duży dom. Bogaty pan w nim mieszka. Trzech go obskoczyło, w łeb mu dali, i go zabrali.. - dziewczyna nadal trzymała rękę i mrugała swoimi niebieskimi oczętami. -Prosto ulicą, a potem w prawo i gdy dojdziecie do rozwidlenia w lewo i do samego końca. Duża posiadłość. Nie ma szans by Panie nie trafiły. Srebrnika dla mnie i siostrzyczki - rzuciła błagalnie .

Dziewczyny dały srebrnika dziewczynce, a same ruszyły szybkim krokiem we wskazane miejsce. Daleko nie szły, i bez problemów trafiły we wskazane miejsce. Spore zdziwienie na ich twarzach wymalowało się, gdy zobaczyły przed bramą stojącego Wolfa z resztą kamratów, którzy właśnie zamierzali przekroczyć bramę.

Karl / Gottfried

Grzywa nie grzywa był to jedyny ślad jaki najemnicy mieli. No oczywiście znów mogli trafić na jakieś łachudry, ale czas uciekał. Poza tym wracać się? Kto by to słyszał by Rycerz, Czarny Gwardzista, lękał się jakiego to pospólstwa co koziki mają zamiast porządnego oręża.

Oprawca i rycerz poruszali się nadzwyczaj szybko, próbując nie zwracać siebie zbytniej uwagi. Na szczęście tym razem dotarli oni do celu by tam spotkać.. Wolfa wraz z krasnoludem i złodziejką. Widocznie Manfred został wtrącony do więzienia.

Elena / Wolf / Galvin / Karl / Gottfried / Laura / Youviel

Wolf postanowił w pierwszym rzędzie odwiedzić głównego sędziego. To w końcu w jego rękach będzie spoczywał los ich towarzysza. Jak się okazało droga do jego posiadłości nie była trudna ani daleka. Jednak że ani krasnolud, ani dowódca najemników a tym bardziej towarzysząca im Elena nie spodziewali się, że trafią tu na swoich towarzyszy.
Gdy wszyscy, poza Lotarem i Karlem, stanęli tak przed posiadłością Lorenzo Lupo zostali zatrzymani przez dwóch strażników strzegących posesji. Na szczęście Pierre wręczył Wolfowi list polecający, który został podany strażnikom. Jeden z nich kiwnął tylko głową i kazał podążać za nim.
Patrząc na to jak była urządzona od razu rzucało się w oczy, że jej właściciel musi być naprawdę majętną i wpływową osobą. Dwumetrowy mur ochraniał i osłaniał to co działo się wewnątrz przed ciekawskimi i zawistnymi spojrzeniami sąsiadów. W środku natomiast po prawej stronie muru ciągnął ogród, o który musiało dbać przynajmniej kilku wykwalifikowanych ogrodników. Przepięknie utrzymane róże, lilie oraz inne kwiaty sprawiły że drużyna na chwilę zatrzymała się by popodziwiać to cudo. Widać Baron był miłośnikiem przyrody i kwiatów, co mogło świadczyć że był też człowiekiem cierpliwym ale i wyrozumiałym.

Po lewej stronie można było dostrzec konie, które biegały sobie lub skubały trawkę. Gdzie nie gdzie też można było dostrzec psy myśliwskie wylegujące się w słoneczku. Oczywiście na “widok” nieznajomych od razu postawiły uszy po sobie i bacznie obserwowały gości.

W miarę jak najemnicy zbliżali się do wielkiej rezydencji mijali oni służbę, wartowników czy ludzi pracujących u ów barona. W pewnym momencie zauważyli oni mężczyznę, krępego, łysego który raczej nie pasował do tego miejsca, a w dłoni jego trzymał on rozpalony pogrzebacz. Właśnie wchodził on do budynku, który najpewniej służył jako stajnia. W końcu zniknął w niej. Mężczyzna bardziej wyglądał na najemnika czy wykidajłę niż na koniuszego.

Drużyna zrobiła może dziesięć, może dwadzieścia metrów gdy ze stajni dobiegł ich krzyk. Nie był to zwykły. Karl słyszał nie raz, nie dwa jak torturowani wydawali podobne do tego dźwięki. Tym bardziej że głos był podobny do...ich towarzysza. Pewności jednak nie mieli.
Wolf spojrzał na strażnika, który wydawał się być równie zaskoczony sytuacją jak i goście. Nawet “domownicy” zatrzymali się na chwilę spoglądając ze zdziwieniem na stajnię.

Po chwili z budynku wyszedł młody mężczyzna, ubrany w podkute buty jeździeckie i strój, który bardziej pasował do szlachcica niż jakiegoś parobka. Oddalony był może z dwadzieścia metrów od najemników, więc można było dostrzec jego poobijaną twarz. W dłoni trzymał pogrzebacz, którego końcówka była rozżarzona do czerwoności. Ci, którzy brali udział w burdzie, bez trudu poznali w młodzieńcu tego, który dostał solidny oklep od Hansa.

Hans

Skrępowany kapłan mógł tylko z pokorą oczekiwać na to co przyniesie mu los. Ten początkowo był łaskawy, bowiem gdy wrócił jeden z łachmytów niosąc pogrzebacz w dłoni, szlachcic prawie nie zszedł na zawał:
-Idioto!!! Rozpalony a nie zimny. Co mam mu go włożyć w dupę?? - potem doszła jeszcze litania przekleństw i wulgaryzmów, którym towarzyszyło cierpienie przy każdym wymawianym słowie.
-E to szefie.. Trzeba by rozpalić. No. Ogień.To trochę zajmie - jednak nie chcąc dostać po głowie sługus szybko zniknął udając się do innego budynku.

Młodzieniaszek spojrzał z podłym uśmieszkiem na twarzy w stronę Hansa, jednak tym razem skierował się do stolika, przy którym wcześniej spożywał posiłek. Nalał sobie wino do kielicha, i zaczął się delektować trunkiem.
-Cóż. W takim razie trochę poczekamy. Jednak nie martw się robaczku. Giovanni się Tobą odpowiednio zajmie. Nawet nie wiesz ile szkód wyrządziłeś stawiając mi się. Biedna Beatrice. Taka młoda. Jaka szkoda tak młodego ciała. Teraz jej biedny ojciec musi ukoić gniew. Szkoda że będzie on skierowany na waszego przyjaciela - cichy chichot wydobył się z ust młodzika.

Trochę później

Sigmarita wisiał tak bóg jeden wie ile czasu. Szlachcic przez ten czas go nie nękał, tylko wpatrywał się w niego cierpliwie. Z oczu biła mu nienawiść i gniew, a usta wykrzywiły się w dziwnym grymasie, który w pewnym momencie zamienił się w uśmiech. Oto bowiem pojawił się jeden ze sługusów. W dłoni trzymał rozpalony do czerwoności pogrzebacz.
Kapłan obiecał sobie że nie da satysfakcji chujkowi i nie będzie krzyczał. Zacisnął mocno zęby i przyglądał się jak szlachcic zbliża się z nagrzanym prętem do niego. Nawet gdy gorący metal zetknął się z ciałem powodując niesamowity ból Hans próbował wytrzymać. Po kilku jednak sekundach krzyknął głośno, bardzo głośno, i zemdlał. Głowa kapłana opadła bezwładnie. Ktoś tam się zaczął śmiać, ktoś inny coś mówić ale dla kapłana było to coś odległego. Ciemność zasłoniła mu oczy.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline