Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2015, 17:41   #14
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Lurker wrócił na plażę, jeszcze raz przebierając we fragmentach wraku. Nad jego głową kołowały grupy mew. Skrzek ptactwa potęgował wywołany przez głód ból głowy. Gdzie indziej grupa rybitw nurkowała w niebieskich falach. Robiły Denisowi niemałą konkurencję w poszukiwaniu obiadu.
Arcon zebrał kilka lepiej uchowanych lin i zaczął układać je na krzyż. Na początku szło mu to z trudem. Wciąż zdrętwiałe ręce odmawiały posłuszeństwa, przez co supły wciąż się rozwiązywały. Ale Denis nie dawał za wygraną. Nucąc jedną z ulubionych piosenek stryja, przypominał sobie na nowo jego lekcje w sztuce wiązania ósemek i beczułek. Znajoma melodia dodała mu otuchy - jego zabiegi były coraz skuteczniejsze. To, co było finalnym efektem w pracach z siecią, musiało wystarczyć. W czasie dwóch godzin Denisowi udało mu się złowić kilka makrel. Póki co, nie znalazł nic, czym mógłby rozpalić ogień. Ostatecznie więc spożył je na surowo. Wreszcie poczuł się trochę lepiej, a z pewnością na tyle, by móc podjąć dalsze kroki.

Dwójka szła wzdłuż długiej alei wyłożonej kocimi łbami. Od razu czuło się poddenerwowanie ze strony tłumu. Mijający Jacoba i Eloizę mieszkańcy żywo gestykulowali i przegadywali wzajemnie. Szczególnie zaaferowani byli ci, powracający z doków. Starr zdążył wychwycić ze strzępek rozmów, że mowa jest o jakimś statku i doktorach. Wieść o chorobie nabierała rozgłosu. To oczywiście nie przekreślało wagi informacji jakie sam posiadał.
Stanął z młodą La Croix przed pałacem ogrodzonym niewielkimi błoniami. Spojrzał pewnie w urodziwe oczy niewiasty. Zauważył, że wciąż lekko drżała.
- Wybacz mi śmiałość, ale odnoszę wrażenie, iż chcesz mi o czymś powiedzieć, pani. Lub wyrazić życzenie. Nalegam, by stało się to szybciej niż za godzinę. Znacznie szybciej. Później może mnie nie być.
Eloiza westchnęła. Zniecierpliwiona, zagryzła wargę.
- Nie idziesz na kompromisy, co? - wyczuł w tych słowach dwuznaczne napięcie - Wszystko, co chcę ci przekazać to fakt, że bez mojej pomocy łatwo nie wydostaniesz się z Rigel. A ja nie będę długo czekać.
Ale Cooper miał inne priorytety. Upewniwszy się, iż młoda szlachcianka bezpiecznie powróciła do domu, natychmiast ruszył ku Czerwonym Ogrodom. Musiał znaleźć Ferata i to szybko.
Na miejscu przywitała go jak zwykle znudzona twarz recepcjonistki. Kiedy skręcił na drewniane schody, ocknęła się z przypominającego letarg stanu.
- Panie Cooper? Lucjusz Ferat już się wymeldował. Zapłacił z góry za trzy najbliższe dni. Powiedział, że pan tu przyjdzie i może skorzystać z jego pokoju. Proszę się rozgościć.
Kobieta zaczęła szperać i szukać czegoś pod ladą.
- Zostawił dla pana wiadomość... - podała mu kopertę z pieczęcią Lucjusza. Taką samą jak ta, która zapoczątkowała całą tę kabałę.
Jacob wszedł do lokum Ferata. Wyglądało na to, że opuścił swój pokój w dużym pośpiechu. Większość rzeczy pozostała na swoim miejscu. Właściwie bardziej przypominało to ewakuację, niż zaplanowane działanie. Cooper podniósł list na wysokość oczu. Dopiero teraz zauważył, że czerwony lak został przecięty na pół. Dla laika byłoby to niezauważalne. Pieczęć potraktowano bardzo misternym urządzeniem, nawet Jacobowi nie przychodziło na myśl co to mogło być.
Pojawiało się zatem słuszne podejrzenie, iż nie był pierwszym odbiorcą wiadomości. Wyjął kartkę papieru, by ujrzeć na niej czarny krzyż.

Młoda Kidd zastanawiała się czy zmaltretowany oficer miał jeszcze dość determinacji by wyprowadzić ją w pole. Prezentował sobą żałosny widok, ale równie dobrze mógł udawać, że jego wola została złamana.
Przeszła wgłąb magazynu, przerzucając kilka najbliższych szpargałów. Mogłaby przysiąść, iż gdzieś tutaj widziała mapę. Kątem oka spojrzała na Becketta. Wciąż bokiem na ziemi. Jego klatka piersiowa niespokojnie unosiła się i opadała.
Samantha wreszcie odnalazła zawinięty w tubę pergamin. Wróciła z nim do jeńca, żeby rozłożyć materiał tuż przed jego oczami.
- Zaznacz na mapie i napisz współrzędne.
- Mówiłem już, nie dacie rady bez…
- Nie doceniasz nas. Poradzimy sobie bez konieczności taszczenia dodatkowego bagażu. Tylko szybko, póki jeszcze na morzu deski Twego okrętu, za które mógłbyś złapać gdy Cię wywalę przez burtę. Nasz statek nie stoi w miejscu, im dalej jesteśmy tym gorzej dla Ciebie.
Beckett zagryzł szczękę w bezsilnej złości. Zrozumiał to, czego nie chciał przed sobą przyznać. Był na straconej pozycji. Ujął pióro w usta, a następnie nachylił się nad mapą. Kierując niezręczne poobijaną głową nakreślił duży iks między zoną Orion i Corvus. Dokładnie w miejscu, które kartograf oznaczył gwiazdą.


Eta Carinae, bo tak nazywano ten obszar, cieszyła się złą sławą. Był to teren liczący sobie w najszerszym miejscu 300 mil morskich. Mówiło się, że wody są przeklęte ze względu na liczne zaginięcia statków. Podejrzewano o to syreny, choć rzecz jasna nigdy nie było namacalnego dowodu na ich istnienie. Obecność szlaków handlowych między Orionem a Covus wykluczała również regularne szajki bandytów morskich. Słowem, nic nie było wiadome na pewno, tymczasem dziwne zaginięcia pozostawały faktem.
- Zbladła minka, co? - zaśmiał się gorzko Beckett - Możecie wyrżnąć i tysiąc niebieskich pułków*, zatopić hanzeatańską flotę albo zdobyć pieprzoną północ. Carinae i tak pożre was na dzień dobry. Wiem co mówię!


* Beckett ma na myśli Niebieską Armię.
 
Caleb jest offline