Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2015, 18:12   #18
Lady
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Chętnych do entuzjastycznej pracy było niewielu. Jeden sam Harpagon, mówiąc dokładnie. Młody, zasadniczy mężczyzna ruszył na poszukiwanie krzewów zaraz po zakończonej wymianie zdań, w której nie wszystkim nawet chciało się brać udział. Kass nie ruszyła się z miejsca. Rozłożyła się na mchu i zmęczona walką, ranami i przeżytym spełnieniem zwyczajnie zasnęła. Elin wymamrotała coś do samej siebie i wstała. Zmuszała się, widać to było bez trudu. Walczyła ze swoimi myślami, nieustannie muszącymi atakować jej głowę. Obowiązek zmusił Bayla do zgodzenia się z niektórymi słowami Harpa i mimo swoich ran przygotowywał małe zagłębienie przy skale, zajmując się rozpaleniem ognia. Wilgoć utrudniała to, lecz nie uniemożliwiała. Dia i Valerius kompletnie zignorowali polecenia i żadnych krzaków nie szukali. Alan przez czas jakiś nie pojawiał się na polanie.


Półork zwiedził spory kawałek okolicy. Z jednej strony teren piął się w górę, pokryty niebezpiecznymi skałami i gęstą roślinnością wydawał się prawie nieprzebyty. Z tych okolic płynął też potok, zataczający spore półkole i zostawiający po drodze małe jeziorko. W przejrzystej wodzie dostrzegł kilka ryb. Pozostała część tego olbrzymiego lasu wydawała się podobna do miejsca, w którym wylądowali. Od tego co znał różniła się tym, że wszystko wydawało się większe. I bardziej. Bardziej zielone, bardziej intensywne, bardziej niebezpieczne. Raz dojrzał olbrzymiego węża, drugi raz owada wielkości pięści, spotkał też szponiaste ślady, większe niż odcisk jego własnej stopy odbitej kilka razy tuż obok siebie. Kilka dziwnych ogoniastych stworzeń skakało po drzewach, jednak Alan nie spotkał żadnego wyglądającego jak to co widział wcześniej w życiu. Wyglądało na to, że na sarnę lub dzika tu nie zapolują.


Nie tylko zielonoskóry przekonał się o drapieżności, krwiożerczości i terytorializmu dżungli. Szukający odpowiednich roślin Haragon i Elin mieli problem ze zdobyciem ciernistych krzewów. Niewiele rosło tu niskiej roślinności, jeszcze mniej miało kolce. Owszem, trzy z nich poparzyły im dłonie, dwie zaczęły okropnie śmierdzieć jak tylko się zbliżyli, a z jeszcze kolejnej ściekało coś, co wypalało dziury w ziemi… ale kolców było mało. Te, które były, broniły się. Całkiem skutecznie, bo jedna prawie połknęła miecz młodego strażnika. W tych okolicznościach przyrody tworzenie prowizorycznej palisady wymagałoby ogromnych pokładów sił i czasu.
Tych pierwszych nie mieli. Prawie wszyscy ranni szybko odczuli strudzenie i nawet chcący dawać przykład chłopak wreszcie musiał się poddać. Maarin nie miała odpowiednio dużo mocy leczących, a pocięte i pokłute ciała odmawiały w końcu posłuszeństwa.

Stało się jasne, że tego dnia nigdzie się już nie ruszą. Polana była przyjemna, pozbawiona tych niebezpieczeństw czychających niewiele dalej. Wyglądało to tak, jakby rozpościerał się nad nią klosz ochronny, pozwalający zaznać upragnionego odpoczynku. Spali, leżeli, regenerowali się… w inny sposób. Alan wrócił i opowiedział o tym, co znalazł i odkrył. Na drzewie nieopodal oczy Dii wychwyciły więcej soczystych owoców, których żywiołowa dziewczyna nazbierała. Godziny mijały i nie wydarzyło się nic złego, za to siły wracały im nadspodziewanie szybko. Może z pomocą maści i opatrunków Maarin, może też z pomocą Sharess. Kilka razy wartujący zauważyli duże kształty przemykające lub dostojnie przechodzące w oddali, zasłonięte zwykle roślinnością, ale nie przypominające za bardzo znanych im wcześniej zwierząt. Nie niepokoiły ich, pozwalając nabrać sił.

Zbliżał się wieczór, gdy wartujący zauważyli dwie zbliżające się postacie, informując o tym wszystkich. Półork od razu przypomniał sobie ślady małych stóp. Pasowały do zbliżającej się dwójki. Na początku wzięli je za dzieci, ale nie: raczej byli w ich wieku. Byli niżsi i mniejsi, nie młodsi. Więcej wzrostu od krasnoludów, mniej od zwykłych ludzi. Ciemnoskóre ciała poruszały się zwinnie, a wraz z ruchami mięśni poruszały się zielono-białe wzory wymalowane na nich. Ubranie stanowiły jedynie przepaski biodrowe. Zarówno u chłopaka jak i u dziewczyny o sprężystych, niedużych piersiach. Oprócz nich mieli proste, drewniane ozdoby i metalowe kolczyki. Dziewczyna duże kółka w uszach i małe na sutkach, chłopak niewielkie w nosie i na brwi. Oboje czarnowłosi, ale tylko ona miała długie włosy.
Musieli wiedzieć, gdzie idą. I wiedzieć, że kogoś tu spotkają, bowiem zatrzymali się przed polaną, ciekawie wyciągając szyje. Oboje mieli proste włócznie jako broń, ale wbili je w ziemię i pokazali puste dłonie, odzywając się wspólnie. Niestety słowa były kompletnie niezrozumiałe dla zebranych na polanie śmiałków.
 
Lady jest offline