Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2015, 19:18   #291
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za sesję!

Przebudzenie Scotta z pewnością należało do najgorszych w jego życiu. Liczne rany postrzałowe, dziura po nożu i strzaskane kolano odzywały się pulsującym, rwącym bólem. Co więcej ciało Sandersa źle znosiło przeszywający je chłód. Mimo snu najemnik czuł, że nie wypoczął na tyle aby chociaż dojść do tego bunkra nie mówiąc o jakiejkolwiek penetracji - z pewnością rozległych - podziemi. Mimo iż wojownik nie należał do mazgajów to zaczynał się zastanawiać co z nim się stanie. Nawet kiedy wyleczy wszystkie rany to kontuzja nie pozwoli mu na kontynuowanie drogi, którą szedł przez całe dotychczasowe życie. Scott Sanders nie zamierzał się zmieniać zatem jedynym ratunkiem była kosztowna operacja i wszczep, którego znalezienie graniczyło z cudem...


Sytuacji nie poprawiał głód, który za pomocą głośnych kich rewolwerowca przypominał mu, że kilka godzin temu powinien zjeść zdecydowanie więcej niż ochłap wyszarpnięty z konserwy. W tamtej chwili Scott nie był w stanie sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuł się równie słabo. Gladiator jednak mógł być wyczerpany, mógł być ranny, mógł być głodny, ale samo to, że jeszcze żył nie dawało mu się poddać. Jedyny sposób na złamanie Sandersa to zabijać go bardzo powoli, stracić mnóstwo czasu - i medykamentów na leczenie ledwo żywego człowieka - i później mieć satysfakcję, że złamało się wojownika, którego wcześniej nie był w stanie złamać nikt inny. Chociaż dla bardziej kumatych byłoby to przerażające, bo tacy zastanawialiby się: Na jakim etapie tortur ja bym wymiękł? Dzień, dwa, pięć wcześniej niż on? Taka myśl była nie do zniesienia - szczególnie dla ludzi, którzy uważali się za panów świata. Panów życia i śmierci.

Scott z lekkim uśmiechem przywitał grupę składającą się z szeryfa, pastora, Laury i kilku innych kobiet. Wszyscy z nich, którzy wcześniej widzieli Sandersa - szczególnie Dalton, Milton i Pani Ridley - doskonale zdawali sobie sprawę jak wiele poświęcił dla Cheb. Widzieli go dumnego, wyprostowanego, z zajebistym sprzętem i siłami, których pozazdrościć mógłby nie jeden komandos z Posterunku. Mieli doskonałe porównanie do tego rannego, głodnego, zmarzniętego kaleki, którym był teraz. Nikt z nich nie wiedział jednak, że ten człowiek cały czas był w stanie wrócić do tego co było. I zrobi to jeżeli los będzie dla niego przychylnym.

Kiedy najemnik otrzymał skromny posiłek, podziękował i zabrał się za jedzenie. Nie przeszkadzał mu nawet Zdravko, który robił zdjęcia. Dawny Sanders nie chciałby aby ktoś dokumentował jego stan, ale obecny miał to w dupie. Ważne było zaspokoić głód i pragnienie. Wiedział, że jedzenia było za mało, ale mimo to jadł wodzony wrodzonym instynktem. Ludzka świadomość i inteligencja kazały zostawić coś na później, ale zanim doszły one do głosu ciało wciągnęło cały - bardzo skromny - podarek od mieszkańców wsi.


Pastor Milton, który dał wojownikowi dziwną gumę równocześnie przekazał mu, że nie powinien szaleć. Scott doskonale wiedział, że skoki czy biegi nie były obecnie dla niego zatem miał zamiar zastosować się do zaleceń swojego lekarza. Laura nie potrafiła może złożyć ładnych, pełnych zdań, ale jej podziękowanie było dla Sandersa czymś niesłychanie miłym. Najemnik nie potrafił sobie przypomnieć kiedy ostatnio ktoś podziękował mu tak szczerze za jego bezinteresowną pomoc - nawet kiedy ta składała się z zabicia kolejnych bliźnich. April nie była w stanie przyjść co było w pełni zrozumiałe. Dziewczyna musiała się kurować i walczyć o nogę. Dla niej los był jeszcze mniej łaskawy niż dla szturmowca, który żył dzięki wypracowanej odporności.

Pocałunek - nawet w policzek - lekko zaskoczył wojownika. Scott od dawna nie dopuścił do siebie drugiej osoby bliżej niż na wyciągnięcie ręki - nie mówiąc o intymnej bliskości z ładną dziewczyną jaką była Laura. Matka dziewczyny podziękowała mu wręczając odrobinę jedzenia, a rodzicielka chorej April wręczyła mu niebieską, puchową kurtkę. Ta jego była do niczego, a cały zapas, który miał w plecaku szlag trafił. Podziękowania Scotta wyglądały zapewne niewiele lepiej niż te Laury. Były równie mało składne, ale zdecydowanie mniej wylewne - co pewnie nikogo nie dziwiło przez stan w jakim się znajdował.

Z całej rozmowy z szeryfem najważniejszą i najgorszą informacją była śmierć Johna. Scott zaklął, a jego twarz na moment przybrała wyraz równie zacięty jakby stał naprzeciw wroga w gladiatorskim dole. To dla Doe i dziewczyn zamierzał się poddać wcześniej. On mógł ginąć w boju, ale Doe, Laura i April nie byli na to przygotowani ani fizycznie ani psychicznie. Scott żałował, że pchał "staruszka" do coraz cięższych zadań nie zważając na to, że miał do czynienia z kimś słabiej wyszkolonym, mniej odpornym i sprawnym od siebie. Zachowywał się jakby w parze przypadł mu przedstawiciel sił uderzeniowych NY, a nie mężczyzna, który był w niewłaściwym czasie i miejscu. Podarek w postaci noża był miły, ale najemnik nie był w stanie myśleć o niczym innym niż gangerzy. Powiadają, że jedynie bardzo silne uczucie było w stanie wyciągnąć człowieka ze stanu w jakim znajdował się Scott. W przypadku April była to miłość otaczającej jej społeczności. Matki, przyjaciółki, sąsiadów. W przypadku Sandersa była to nienawiść. Uczucie równie silne, ale o innym zwrocie i kierunku. Tamtego dnia wojownik upewnił się, że zrobi wszystko aby powoli, spokojnie i skutecznie zabić człowieka, którego kojarzył z krzywdą Cheb, jego i Doe - wielkiego, łysego Taylora. To uczucie było tak silne, że szanse na przeżycie Scotta wzrosły. Nieznacznie, ale jednak.


Gangerzy z nerwami spoglądali na kuternogę spowalniającego ich pochód w kierunku furgonetki. Mogli co prawda ją przestawić bliżej, ale nie chcieli wyjść na mniejszych sadystów i cwaniaków niż wyglądali. Na skutek przeprawy przez śnieg ciało Scotta całe drżało z wysiłku, a jego skórę pokrywał pot, który w takich warunkach był śmiertelnym zagrożeniem. Każdy wiedział, że kiedy płyn zamarznie na ciele bez odpowiedniej separacji człowiek był skazany na pewną śmierć. Gangerzy jednak chcieli dostać się do tego bunkra bez względu na cenę.

Scott bez trwogi patrzał na ciała poległych chwalebnie obrońców, truchła psów, dzikusów i najgorszych z nich - gangerów - które pokrywały całą okolicę placu. Runnersi zebrali już część trupów, którymi wypełnili pakę sporej ciężarówki. Liczniejsi, sprawniejsi, lepiej przygotowani i wyekwipowani bandyci również zapłacili olbrzymią cenę za wojnę, którą wypowiedzieli dzielnym mieszkańcom Cheb. Mimo iż każdemu przeciwnikowi należał się szacunek to Scott na widok gangerów nie czuł szacunku, a odrazę do czegoś niezrozumiałego. Jak można zabijać bezbronnych? Katować i gwałcić niewinne kobiety? Kto był w stanie dołączyć do takiej grupy i cieszyć się z podobnych osiągnięć? Sanders marzył o tym aby zebrali to całe pozostałe gówno w rezerwacie, dali mu nowe kolano i wrzucali z nim do klatki jednego po drugim. Skurwysyny poczułyby co to jest strach przed kimś kto nie zna litości i przebaczenia. Wielki i silny Taylor stałby się mały niczym bezpłodny, plastikowy Ken.

Poza szacunkiem dla swych poległych kolegów Runnersi popisali się całkiem dobrym zmysłem gambla. Każdy samochód starali się naprawić na tyle aby był w stanie wrócić do Detroit. Jak to było nie możliwe zapewne zabierali z niego tyle części ile się dało i opłacało. Scott mógłby się śmiać z ludzi, którzy niczym hieny szarpali się z kamizelką szefa najemników, których zabił. Jeden z bandytów wyrzucił w śnieg kopertę, która dla wojownika była całkiem cennym znaleziskiem. Widniała na niej tarczka NYPD. Ganger, który parsknął na widok podnoszącego kopertę Sandersa nie zdawał sobie sprawy z tego, że oddał jedyny gambel, który mógł zainteresować Scotta. Wojownik mógł się zapoznać z zawartością koperty dopiero po tym jak furgonetka ruszyła.


Autorem listu była Sarah Ramos. Szefowa Trzeciego Departamentu Sprawiedliwości, który najczęściej zajmował się operacjami równie precyzyjnymi jak te przedwojennego SAS czy Navy Seals. Trzeci był skalpelem, a Ramos była ręką, która za jego pomocą sprawnie, szybko i cicho likwidowała cele niewygodne dla Pana Prezydenta Collinsa. Ścigany Tetsu Kitahara był zatem wirusologiem. Mózgowcem. Kimś kto znał się na swojej działce i był zbyt cenny aby wysłać za nim zwykłych patałachów, który wysadzą go razem z połową Detroit. Zgodnie z treścią listu skośnooki miał pracować nad czymś ważnym, ale czy była to szczepionka na choroby popromienne czy też co innego Scott nie miał pojęcia. Ważnym było, że poza nim wysłannicy Trzeciego mieli znaleźć również dysk z jakimiś danymi. Trzeci planował wykorzystać osoby spoza swojego grona - takie jak najemnicy, których zabił Sanders. W sumie kobieta mogła nadal żyć - tak samo jak Tetsu, którego Scott znajdzie jak tylko wykaraska się z "opieki" gangerów. Nie miał pojęcia jak to zrobić, ale... on nigdy nie stracił nadziei.


Scott po opuszczeniu furgonetki, z kijem i Benem za pomocnika, był w stanie iść. Był to jednak chód bardzo powolny, niepewny i pełen zwątpienia. Lód, który znajdował się pod najemnikiem chwilami trzeszczał, a ten wiedział, że jak nagle coś pęknie nie będzie w stanie się uratować. Jego największy atut - sprawność fizyczna - zmienił się w najsłabszy, a innych w zasadzie nie posiadał. Potrafił jedynie zabijać co dotychczas wychodziło mu bardzo dobrze.

Nagle lód pod Sandersem i Ridley'em pękł, a ciemna otchłań pochłonęła ich obu. Ben był w stanie złapać się stabilnego kawałka lodu, a Scott zanurzył się dopiero po chwili wypływając i kurczowo łapiąc się lodu. Najemnik wiedział, że w takim szoku nie był w stanie zrobić nic więcej. Ludzie początkowo spanikowali, ale po pewnym czasie zabrali się za ratowanie Bena. Rokowania były dla niego zdecydowanie lepsze niż dla umierającego wojownika. Scott nie tracił nadziei aż do czasu gdy złapał pasek, którym starali się go wyciągnąć inni. Najgorsze było wyjście z lodowatej wody. Sytuacja była beznadziejna. W takim zimnie, przemokniętych ciuchach i bez sił organizm człowieka podda się w kilka minut. Nawet tak silny organizm jak ten Scotta. Szturmowiec nie był w stanie powiedzieć nic, ale nawet jakby był nie zrobiłby tego. Umierał, ale ze świadomością, że walczył do końca. Nie poddał się, nie mazgaił, nie prosił o litość. Był z siebie dumny chociaż było mu trochę szkoda, że nie pomóc Akemi, jej synkowi i Tetsu. Było mu szkoda, że Frank Stark, który oddał za niego życie spotka go w piekle i powie "Zawiodłeś mnie".


Ktoś go niósł. Sztywne ciało Scotta podrygiwało przy szybkich krokach jego wybawcy, a sam pakunek był pewien, że to nie Święty Piotr raczył po niego zejść z nieba. Nie po tym życiu pełnym krwi, bólu i zabijania. Na piekło też to nie wyglądało, bo nadal było cholernie zimno. Dobrą chwilę zajęło Scottowi zinterpretowanie jego wybawcy. Był nim Baba - mutant, z którym pośrednio wymienił raptem kilka słów. Sanders wiedział, że jego brak uprzedzeń co do rasy był czymś dobrym, ale nie przypuszczał nigdy, że kiedyś uratuje mu życie. Na pewno gdyby był wrogiem mutanta ten nie ratowałby jego życia tylko sprawdził czy może ma coś ciekawego w kieszeniach. W sumie rozczarowałby się znajdując przemokniętą paczkę fajek i scyzoryk.

Dopiero kiedy Baba wkroczył do budynku Scott poczuł, że nie są to puste ruiny. Mutant przekazał go jakimś ludziom, którzy ściągnęli z niego ubranie i położyli go obok ognia. Ktoś wiedział, że trzeba go wytrzeć zanim woda na nim zamarznie. Ktoś inny owinął go później kocem. Ktoś dał mu rękawiczki, inny czapkę i nim zdążył zrozumieć co się dzieje Sanders był niemal kompletnie ubrany i owinięty kocem. Dopiero po dobrych kilku chwilach Scott odczuł ciepło ogniska. Jego stan nie poprawiał się, ale również nie pogorszał. Wiedział, że przed nim wiele tygodni leczenia gorączki, zapalenia płuc oraz ran. Wiedział, że operacja kolana była odległym marzeniem. Chciał jednak jeszcze zrobić kilka rzeczy. Uratować Tetsu, Akemi i jej synka. Znaleźć i pogadać ze swoim przyjacielem Johnem. Znaleźć i zabić Taylora... Chociaż to ostatnie mogło poczekać, bo jak mawiał pewien mądry człowiek "Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem zawsze”.
 
Lechu jest offline