- Tak jak gada. Jeden w zupełności wystarczy. Powiedział Oswald powoli wychodząc z pomieszczenia. Mijając karczmarza przystanął na chwilę i zmierzył go jeszcze uważnie spojrzeniem nie mówiąc nic. Potem wolnym krokiem ruszył w stronę swoich rzeczy, odpasał miecz i oparł go o ławę. Stojąc tyłem do drzwi kuchennych, nachylił się i wsadził sobie za pas swój toporek. Randulf sprawiał wrażenie poważnego kiedy mówił o dziwnym cieniu i pies jeden wiedział o co tu chodziło.
Kiedy już się przezbroił, podniósł jeszcze bukłak i podszedł do szynkwasu. Usadowił się jak najbliżej wejścia na zaplecze i pozornie zajął swoimi sprawami, siedząc w ciszy. Jednak gdy karczmarz zajęty był swymi sprawunkami nasłuchiwał dokładnie wszelkich dźwięków które mogły dochodzić z zaplecza. Najbardziej interesowały go naczynia, których myciem powinien się teraz zająć gospodarz, albo dźwięk otwieranej i zamykanej klapy prowadzącej do piwniczki. Nos Ernesta wydawał się być pewnikiem i gdyby Oswald mógł, to postwaił by na niego pieniądz, a nos ten prowadził właśnie na dół.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |