Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2015, 10:48   #19
no_to_ten
Konto usunięte
 
no_to_ten's Avatar
 
Reputacja: 1 no_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemu
Black rzucił tylko obojętnym frazesem "Miło znowu pana widzieć" i na tym zakończył interakcję. Niech inni porozmawiają z Williamsonem, Johnny preferował rozglądanie się po knajpie. Najwyżej potem włączy się do pasjonującej konwersacji. Skupił uwagę na dziewczynie, która mało co, a zaczęłaby salutować szeryfowi. Młoda, tatuaże, wyzywająca uroda. Zerknął na Marię. Potem znowu na dziewczynę. I znowu na Marię. Niby wszyscy jesteśmy różni, ale jednak da się znaleźć trochę podobieństw.

Malcolm wstał i krótko uścisnął dłoń szeryfa.
- Witam Jonah. Nie ciągniemy za sobą żadnych kłopotów. Owszem, szukamy pracy jednak zanim podejmiemy się jej, chcielibyśmy usłyszeć więcej. Najpierw może przedstawię tych, których nie poznałeś. James, nasz strzelec, człowiek zdolny do walki zarówno szablą, jak i bronią palną, chociaż to z karabinem staje się prawdziwym wirtuozem. Jego partnerka June wraz z Marią –] były glina przy każdym imieniu wskazywał ręką. - zapewniają nam wsparcie techniczne. Johna jak rozumiem miałeś już okazję poznać. Wytropi nawet rybę w wodzie.
Następnie zwrócił się do reszty Black Sands.
- Szeryf Jonah Williamson jest nie tylko miejscowym stróżem prawa i głosem całego miasteczka, ale i osobą obdarzoną na tyle wielką siłą charakteru, że trzyma cały syf z dala od Rosewell po drugiej stronie międzystanówki.

Malcolm upił piwa i poczekał aż prezentacja się zakończy i zasalutował kuflem do Williamsona.
- Z chęcią usłyszymy te konkrety.
Szeryf usiadł z wami i zaczął odnosić się do słów Malcolma.
- Coraz ciężej jest utrzymać spokój w tym mieście… Meksykańców ciężko jest utrzymać w szeregu, szczególnie z nowymi sojuszami, które zdążyli sobie wyrobić… de la Riva skumał się całkiem niedawno z Banditos z okolic El Paso… El Jefe, albo jak każe na siebie mówić El Presidente, jest gotowy wypowiedzieć wojnę nawet samemu Bastionowi… - westchnął ciężko, Barman przyniósł mu whiskey, skinął głową w geście podziękowania, upił solidnego łyka i kontynuował – Javier Escuella… skurwysyn jakich mało… brudasy lgną do niego i fanatycznie za nim podążają… Escuella powoli zbiera armię, jego “Twierdza” powoli naprawdę staje się twierdzą. Kuma się z najemnikami i ściganymi przez prawo przestępcami. Krążą też plotki, że skumał się z czarterem Hell Angels z San Bernardino… Aniołki bardzo mocno zaczęły nam utrudniać życie… blokują dostawy, atakują karawany i podróżników. – wziął kolejnego łyka – Tutaj właśnie zaczyna się temat pracy dla was… mamy do wykonania transport żywności do Santa Rosa. Mamy z nimi sojusz i pomagamy sobie nawzajem. Oni podsyłają nam leki i amunicję w zamian za dostawy żywności… Potrzebuję kogoś, kto przeprowadzi ciężarówkę pełną żywności właśnie do Santa Rosa. Dostaniecie za to nocleg w mieście za darmo tutaj od Bobby’ego oraz swój udział w następnej dostawie amunicji i lekarstw. – spojrzał na was znacząco – A jeśli macie jakichś mechaników chętnych na szybką fuchę to mogą pojechać z moją córką za miasto, jest tam agregat do naprawienia.
Malcolm dopił piwo.
- Mieliśmy rozmawiać o konkretach Jonah. Jaki udział i kiedy będzie ten następny transport?

Roger na wstępie skinął uprzejmie głową w kierunku szeryfa. Nie omieszkał też nieco wcześniej, zanim pojawił się Williamson, podziękować barmanowi. Bobby to naprawdę spoko gość, który o swoich klientów potrafił dbać jak ojciec o swe dziatki. Rewolwerowiec streszczając sytuację, w której znalazł się z Blackiem bardziej skupił się na wizycie w komisariacie niż w szpitalu. O tym pierwszym tylko wspomniał mgliście nie skupiając się na celu ich podróży. Nie ciężko było się jednak domyślić po co tam byli.
- Jak byś chciała jechać naprawić ten agregat mogę wybrać się z tobą i w razie czego pomóc w robocie. – powiedział do Marii kowboj i ta wiedziała, że jego “pomoc w robocie” obejmowała nie tylko dźwiganie ciężkich rzeczy, ale też ewentualny udział w nieprzewidzianym starciu.
Słowa o tym, że June stanowiła “zaplecze techniczne” Roderick zbył nawet nie wybuchając gromkim śmiechem. Malcolm dziwne to ujął. Chociaż Sophia rzeczywiście miała szereg całkiem przydatnych zdolności to raczej nie były to zdolności czysto “techniczne”.

Jonah spojrzał na Malcolma i odpowiedział.
- Takie są konkrety… transport wyjeżdża jutro z samego rana do Santa Rosa. Po przyjęciu towaru przyślą nam transport z należną zapłatą. Zazwyczaj jest to amunicja i leki ogólnej wartości jakichś 2000 gambli. Oddam wam piątą część. Więcej niestety nie… amunicji potrzebujemy do obrony, a leków na skutki tej obrony. Niestety wszystko to samoróbki bo Santa Rosa ma zarówno wytwórnię leków, jak i amunicji. Muszę przyznać że nieźle sobie radzą. –spojrzał na Marię – jeśli chodzi o naprawę agregatu, to już nie moja sprawa. Będziesz musiała dogadać się tam na miejscu –potem spojrzał na Rogera – świetny pomysł chłopcze, czułbym się zobowiązany jakbyś pojechał z dziewczynami. To raptem kilka kilometrów, ale tereny niebezpieczne… nie wiadomo na co i kogo można trafić. Jesteście zainteresowani, czy muszę jechać tam sam i zostawić to miasto sobie? Muszę was jednak ostrzec… droga do Santa Rosa jest już ziemią niczyją… więc nie zdziwcie się jak napotkacie opór… mówię jak jest…
- Gdyby było bezpiecznie nie angażowałbyś nas. Piąta część… Nie lubię operować w gamblach. Łatwo o nieporozumienie. Dostaniemy odpowiednik około 75 sztuk dziewiątek? Zgadza się?
Jonah kiwnął głową:
- Może nawet więcej. Zazwyczaj dostajemy właśnie dziewiątki i czterdziestki piątki… nieraz karabinówki albo jakiś śrut. Różnie bywa, ale dziewiątek jest najwięcej. Masz rację, sporo nieporozumień może z tego wyniknąć, dlatego zróbmy tak, że obiecuję wam 100 sztuk dziewiątek i 20 sztuk innego kalibru, który dostaniemy. Pasuje?
Malcolm chwilę kalkulował.
- Wychodzi po dwadzieścia sztuk na głowę. Prawie na pewno ktoś zostanie ranny, więc trzeba odjąć koszty leczenia. Plus, a raczej minus wystrzelone pestki… zostanie po parę pestek na głowę. Mało za ryzykowanie życia. Dorzuć opiekę medyczną i zwrot wystrzelonych pestek. W przypadku gdy nie będziecie dysponować używanym przez nas kalibrem dwie sztuki zbliżonego. To moja propozycja.
- Brzmi uczciwie… zapewnię wam opiekę medyczną. Amunicję na drogę dostaniecie. Nie wymagam żebyście strzelali swoimi nabojami w nieswojej sprawie. Mogę też dorzucić wam kilka sztuk broni na drogę. Ze dwie pompki i jakąś snajperkę. Muszę o was dobrze zadbać, w końcu pomagacie mi i temu miasteczku.
- Poślij z nami jeszcze jakiegoś bystrego chłopaka. W interesach jak w małżeństwie, należy sobie ufać ale i sprawdzać. Będzie kontrolował czy faktycznie wystrzeliliśmy tyle pestek o zwrot ilu się upomnimy. Broń potem do zwrotu? Co do generatora to prywatna decyzja Marii, June specjalizuje się w komputerach i zabezpieczeniach.
- Twardy z ciebie negocjator Malcolm. W porządku, poślę z wami Dale’a. To jeden z moich zastępców. Potrafi też prowadzić ciężarówkę w razie potrzeby, a strzelać uczyłem go sam. Zazwyczaj on robi te rajdy do Santa Rosa z kilkoma pomocnikami. Ale ostatnio nie dają rady sami. A jeśli chodzi o te naboje chłopcze to komu jak komu… tobie i Rogerowi ufam. Jeśli ręczycie również za swoich kompanów, to nie widzę problemów z zaufaniem. O broni pogadamy jak załatwicie wszystko jak należy.
- Ręczę jak jeden stróż prawa drugiemu. Mamy umowę Jonah.

Malcolm wstał i podał dłoń szeryfowi.
Jonah uścisnął dłoń Malcolma i kiwnął głową:
- Świetnie. Pijcie więc, stawiam wam jeszcze jedną kolejkę i muszę ruszać. Trzeba dopilnować żeby wszystko było zapakowane na jutrzejszą wycieczkę. - spojrzał na Marię i na Roger’a – Jeśli interesuje was fucha zgłoście się rano do mojej córki.

***

- Snajperkę? Najwyraźniej nie cierpią na brak sprzętu. No ale dobra - Johnny wziął klucz od jedynki - o tym jutro.
- Johnny, może odstąpiłbyś jedynkę Marii? Tutaj możemy sobie pozwolić na zabawę w kulturę zamiast jak na pustkowiach kupić się do siebie w poszukiwaniu ciepła. Swoją drogą zaskakująca trafność.
Malcolm wskazał na leżące klucze.
Black uśmiechnął się lekko, spojrzał na Rogera.
- Słusznie. Wybaczcie nieokrzesanie, zapominam się czasami. – wypił nieco szkockiej, próbując zmazać ze swojej gęby dziwaczny uśmiech – Ładne negocjacje Mal. Przez chwilę bałem się, że jeszcze ze swoich będziemy strzelać. A co do strzelania...co wy tu wcześniej robiliście z Rogerem, że szeryf najwyraźniej pokochał was jak własne dzieci?
Malcolm wzniesieniem kufla podziękował za komplement.
- Strzelaliśmy.
- Widzę że w Rosewell łatwo o sympatię miejscowych.
- Musisz tylko strzelać do tych właściwych ludzi.
- Cóż – uniósł szklankę - za właściwych ludzi. Żeby nie uciekali zbyt szybko i dali się zastrzelić.
Malcolm uśmiechnął się i spełnił toast swoim piwem.
Po chwili odezwał się:
- Jakie macie plany na dzisiejszy dzień?
James wziął klucz od dwuosobowego pokoju do ręki. - Odświeżymy się – mrugnął do June - i zwiedzimy miasto. Zajrzymy do rusznikarza, a June dowie się może czegoś ciekawego od miejscowych?
- Nie wnikam, chociaż miałbym do ciebie June prośbę abyś zajęła się pewnym delikatnym tematem…
- Przygotuję się do jutrzejszej drogi, ale nie mam pojęcia jakie są dokładne ramy czasowe z tym agregatem. - powiedział Roderick. - Jak interesuje Ciebie Maria pomoc miejscowym to można się tam zabrać, ale tylko kiedy będziemy mieli pewność, że wyrobimy się na czas wyjazdu z tym żarciem. – Roger się zastanowił. - Strzelać potrafią wszyscy gdyby mnie zabrakło, ale kierowcy i mechanika ekipy pozbawić nie możemy.
- Jeśli Jonah mówił, że możecie tym się zająć z rana to termin nie nagli. Sam by nie chciał by konwój miał osłabioną eskortę lub by agregat nie działał.

Johnny spojrzał do szklanki, która miała jedną istotną wadę. Była pusta.
- Ja z kolei spędzę tu jeszcze trochę czasu. Robota dopiero od jutra, a że w pracy się nie chleje –wstał od stołu i skierował się w stronę baru – to nieprędko będę miał kolejną okazję na trochę przyjemności.
- Czekaj Johnny.
- Hm?
- W sumie to miałbym prośbę i do June i do ciebie.
Black rozłożył tylko ręce i uśmiechnął się zachęcająco.
- W czym rzecz?
Malcolm znowu mówił na tyle cicho by słyszeli go tylko Black Sands.
- Żebyś z June popili tutaj za tę drobnicę, którą zszabrowaliśmy.
- Pewnie. – na tę jedną sekundę na jego twarzy pojawiło się wyraźne, szczere i całkowicie niekontrolowane zaskoczenie - Jeśli sama June jest i zainteresowana – spojrzał na blondynkę - i nie jest jedną z tych drobnych oraz niepozornych kobiet, które jednak przepiłyby największych byków w okolicy, to bardzo chętnie.
Blondynka przysłuchiwała się pozornie bez większego zainteresowania dyskusji, wodząc wzrokiem po reszcie zgromadzonych, ale gdy tropiciel rzucił swoim komentarzem przewróciła oczami.
- Podzielimy się, a potem zweryfikujemy zdobyte informacje. Wolisz damską część bywalców lokalu, Johnny? Ufam, że potrafisz być równie czarujący, co biegły w obsłudze kuszy. - zakończyła z ciepłym uśmiechem, przenosząc wzrok na Malcolma, lecz nic więcej nie powiedziała.*
- June, ależ oczywiście. Tylko udaję stroniącego od ludzi samotnika, tak naprawdę jestem wręcz niezwykle czarujący. Jutro o tej porze James będzie bezskutecznie próbował cię odzyskać z powrotem, ale będzie już na to za późno. - skinął w stronę baru - Coś mi mówi, że szkocka nie jest Twoim ulubionym alkoholem?
- Sądzisz że któryś z przebywających w mieście gentlemanów zawróci mi w głowie? – spytała wyraźnie zdziwiona. spoglądając na tropiciela z czymś na kształt lekkiego oburzenia. Zaraz jednak parsknęła i kręcąc głową kontynuowała - Podzielimy się...miałam na myśli dwa niezależne wywiady środowiskowe. Ty przysiądziesz się do części klienteli, ja do drugiej. Ewentualnie będziemy krążyć i wymieniać się cyklicznie. Dzięki temu więcej się dowiemy, a potem zbierzemy do kupy pozyskane informacje i je przeanalizujemy. Wyciągniemy wnioski. Podumamy...zależy do czego nastroi nas sytuacja. A James...zajmę się nim odpowiednio przed całą akcją. Nie będzie...miał pretensji i wątpliwości. Poza tym zawsze możemy go zamknąć w pokoju, ówcześnie związując...lub spijając w trupa, prawda? - zaśmiała się cicho, wodząc wzrokiem od jednego rozmówcy do drugiego.
Johnny coś sobie nagle uświadomił. Mina, którą zrobił, od razu zdradziła, że szare komórki odpowiedzialne za normalną rozmowę ruszyły dopiero przed chwilą. Momentalnie się zarumienił, zagryzł wargę, dłonią zasłonił oczy i spuścił głowę. Zaśmiał się, w końcu - po jakichś pięciu sekundach - uznał że może jednak znowu jest w stanie podnieść wzrok.
- Wybaczcie. Tropienie to jest coś, co można sobie spokojnie rozplanować i na spokojnie przeanalizować. W rozmowie z kobietami takimi jak June nie mam tego komfortu.
Odchrząknął, spojrzał na June - Nie mówmy o tym na razie Jamesowi. Nie chcę ginąć przez drobne nieporozumienie. –puścił oczko - Co do zbierania tych informacji...wezmę na siebie tę damską część. Taka jak June jest tylko jedna, więc skoro tu sobie...jakoś..poradziłem, to tym bardziej z innymi sobie poradzę.
- Myślałem bardziej by Johnny był tym cichym mrukiem przy tobie a jednocześnie obstawą. A co do zabawiania damskiej części… Z tego przecież słynie Roger. Ja bym na twoim miejscu Roger zwrócił uwagę na tę z nawykiem salutowania.
- Och Mal, wierzę w Johnny’ego! – June poklepała tropiciela po ramienia i dorzuciła wesoło - Da radę. Duży chłopak, sprawny. Zręczny. Czego chcieć więcej?
- Nie sprawdzę ale ufam twojemu zdaniu Sophio. Mimo to wolałbym aby ktoś miał na ciebie oko a jednocześnie nie odstraszał wszystkich przy stoliku.
Dziewczyna zachichotała, mrużąc przy tym z uciechy szare oczy.
- Skoro tak się martwisz, zawsze możesz samemu przyczaić się w kącie niczym zapomniany przez wszystkich, nierzucający się w oczy, ususzony krzak jerychońskiej róży.
- Krzak? Nie lubię stawać w płomieniach… Ja poszukam informacji gdzie indziej.
MacArthur tylko parsknął, ignorując słowa tropiciela - Idziemy? - rzucił do June, podnosząc się zza stołu. - Spotkamy się tu później – obwieścił pozostałym. – A, i jeszcze jedno. Pieprz się, Mal.

***

Głos Jamesa stal się nieprzyjemny. Wychylił szklanice popłuczyn nazywanych w tej dziurze "szkocka", po czym powiedział do nowojorczyka: - Pracujemy razem, Mal, wiec z grzeczności na przyszłość tylko ostrzegę. Nie próbuj rozstawiać mnie po katach, nawet żartując. Mam bardzo specyficzne poczucie humoru – skłonił się rondem kapelusza i zarzucił plecak na ramie, czekając na June.
- Kiedy próbowałem ciebie rozstawiać?
Krótkie pytanie zostało wypowiedziane z niesłychaną stanowczością.
- Decydując za mnie co będę robił, kiedy June będzie zdobywać info – na stanowczość Mala, odpowiedział nonszalancją i krzywym uśmiechem.
- A od czego jest June? Od zbierania informacji. W tym jest zajebista. A co ty będziesz robił? Nie wchodź innym w drogę gdy będą robili robotę. Czy to negocjując czy zdobywając informacje.
Malcolm ciągle był spokojny ale stanowczy.
- Nie rozstawiałem ciebie po kątach. Ale ty mi zacząłeś grozić.
Blondynka prychnęła i poderwawszy z gracją tyłek z krzesła, zakotwiczyła się pod lewym ramieniem żołnierza, obejmując go uspokajająco.
- Serio musimy zacząć dostrzegać problemy tam gdzie ich nie ma? Kolejny raz ta sama śpiewka...panowie. Możecie zdjąć gacie i porównać przyrodzenia...w sumie dostarczyłoby to nam więcej zabawy niż gęganie. I frajdy ile! Maria pewno też by z chęcią popatrzyła, ale to potem – z promiennym uśmiechem obróciła twarz w kierunku Jamesa. Musiała zadrzeć głowę do góry, aby spojrzeć mu w oczy, albowiem różnica wzrostu między nimi była diametralna - Jako że June ma talent nie tylko do gadania, raczysz przetransportować się na piętro? Nietaktem jest zmuszanie kobiety, by prosiła o podobne rzeczy. – jej uśmiech stał się nagle wyjątkowo zębaty i drapieżny.
Poczuł znajomy uścisk na ramieniu, zawsze tak robiła i musiał przyznać, że jej jedynej się to udawało: - Nie grożę, Malcolm, znasz mnie na tyle długo, żeby o tym wiedzieć. Chodzi mi o to, że każde z nas jest w czymś dobre. Każdy z nas wie co ma robić, to że nas reprezentujesz na zewnątrz, nie oznacza, że zrobiliśmy cię swoim przywódcą czy czymś takim. Jesteśmy równi, jesteśmy partnerami – powiódł ręką wskazując resztę ekipy - nie zapominaj się. Spojrzał na June, widząc jej zniecierpliwienie i uśmiechnął się.
- Czy wydaję ci rozkaz? Nie. Więc nie wiem o co ci człowieku chodzi. To raz. Dwa ostrzeżenie bez pokrycia jest groźbą. Słabo zawoalowaną.
MacArthur wzruszył ramionami, demonstrując obojętność.
- Tłumacz sobie to jak chcesz. Ja swoje powiedziałem. A teraz wybacz – poczuł znowu delikatne szarpnięcie za ramię - nie mogę pozwolić damie czekać – pożegnał wszystkich, pochylając lekko szerokie rondo kapelusza.
Malcolm wzruszył tylko ramionami.

***

Marię wpuścić do baru, to jak lisa do kurnika… ponoć tak się kiedyś gadało, choć o obydwu rzeczach hiszpanka nie miała najmniejszego pojęcia. Otoczona już kilkoma pustymi butelkami po piwie, szczerzyła ząbki na prawo i lewo, ponoć szeryf stawiał, a że nie jadła porządnie w trakcie dnia, to efekty były już dosyć widoczne. W trakcie całych negocjacji i rozmów przytakiwała od czasu do czasu głową, to znowu pokazywała kciukiem “ok”, a sprawę noclegu po prostu przegapiła, idąc na chwilkę za potrzebą. W chwili obecnej, dopalając właśnie kolejną fajkę, przysłuchiwała się June, wyraźnie zainteresowana jakimiś małymi zawodami w porównywaniu męskich przyrodzeń w ekipie Black Sands.

- Znaczy się… to kto mi dzisiaj będzie chrapał nad uchem? – spytała w końcu z rozbrajającymi uśmiechem.
- Obawiam się, że według ustaleń Mala dostała Ci się jedynka. Robiłem co mogłem, żeby było inaczej, ale niestety.
- No ale...Tonta! – warknęła cicho pod nosem, znów psiocząc po swojemu - Ja się boję tak saaaamaaa nooo – zachichotała.
Uśmiechnął się szeroko, pełen aprobaty dla żartobliwo-flirciarskiej osobowości Marii.
- Wybacz Maria, przy Tobie pokusa byłaby zbyt wielka – uniósł dłoń z obrączką - a nie chcę zdejmować tej sentymentalnej biżuterii. Wezmę jedynkę, a Roger i Mal uspokoją Cię przed snem.
Black zastanowił się chwilę. Znowu uświadomił sobie jak wolny rozruch mają jego szare komórki. Nie żeby krępowały go dwuznaczności, ale czasami zwyczajnie nie potrafił sklecić zdania, które miałoby tylko jedno znaczenie - Zresztą, i tak jutro planuję wstać znacznie wcześniej, więc wezmę jedynkę, żeby nikogo nie pobudzić zbierając dupę z łóżka. Wszystkim odpowiada?
- Mnie jak najbardziej – mruknęła Maria.

Zwykle rozgadany kowboj obecnie siedział cicho skupiając się na piciu darmowego drinka i planowaniu jutrzejszego dnia. Poranek z Marią i Bonnie brzmiał nieźle, chociaż istniała spora szansa na spotkanie gangerów. Roger uwielbiał strzelać, ale wkurwiała go myśl, że ktoś z ekipy - tym bardziej rozrywkowa hiszpanka - mógłby zostać ranny. Uwagę Rodericka przyciągnęła dopiero wymiana zdań między Jamesem, a Malcolmem. Rewolwerowiec dokończył trunek i przyjrzał się sytuacji. Czyżby federata zamierzał oprzeć się June i kontynuować - zdaniem Rogera bezsensowną - wymianę zdań z Malem? Obaj byli jego kumplami więc najemnik nie zainterweniuje dopóki żadnemu z nich nie będzie groziła śmierć. Mogą się po koleżeńsku poklepać - co nawet byłoby ciekawe - chociaż Roderick szczerze wątpił aby do tego doszło… To byłoby mało rozsądne.

Black spojrzał na rewolwerowca.
- Coś przycichłeś Roger. Niektórzy nawet powiedzieliby, że posmutniałeś. – siedział oparty o stół łokciami. Spojrzał na chwilę na szklankę, która z powodu całej tej dyskusji ciągle pozostawała pusta - A ja, tak się składa, wiem jak to naprawić. Mal zażyczył sobie, żeby popić trochę z ludźmi, popytać, porozmawiać. Zebrać trochę przydatnych słówek i zdań. Co jest oczywiście dobrym pomysłem. Ale ja, jak słyszałeś podczas mojej rozmowy z June, nie jestem chyba odpowiednią osobą do takich zadań. Także żeby poprawić sobie nastrój, może przejąłbyś ode mnie ten obowiązek? –wstał od stołu, wziął szklankę, pochylił się nieco w stronę Rogera i położył mu rękę na ramieniu -
- Naprawdę? Zgadzasz się? – powiedział to na tyle szybko, żeby Roger nie zdążył cokolwiek odpowiedzieć - Dzięki. Zawsze można na Ciebie liczyć. W zamian wezmę na siebie smutny obowiązek rozmawiania z osobą przy barze...to nigdy nie jest zbyt ciekawe.

- Zajmę się tym z chęcią Johnny. – powiedział szeroko się uśmiechając Roger, po czym wstał i pożegnał się z tymi co zamierzali już iść spać. - Jak pozwolicie przed snem zajmę się tym UZI, dobra? Chyba James nie zaniósł go jeszcze do tego znajomego rusznikarza, co? - zapytał kowboj będąc blisko Blacka.
 
no_to_ten jest offline