Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2015, 10:56   #293
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba przycisnął do siebie starego przyjaciela - Chomik! - zawołał z radości rozczulając się nieco.
Dopiero na tłumione z braku powietrza w ściśniętych płucach sprzeciwy Chomika, Baba wypuścił starszego mężczyznę z żelaznego, aczkolwiek przyjacielskiego uścisku.

-Cholera, Baba - Chomik miał łzy w oczach - Myślałem już, że cię dorwali. Nie uwierzysz, ale cały czas cię szukałem… Gdyby nie to, że mieliśmy tutaj prawdziwą wojnę…
Potem Baba długo słuchał opowieści przyjaciela, na przemian to zaciskając pięści to zagryzając zęby. Źle się działo, bardzo źle... a go nie było.
Baba pamiętał co obiecał szeryfowi i ludziom. Miał ich bronić... A go nie było... Nie miało znaczenia, że nie z jego powodu.... nie było go, gdy go potrzebowano.
Do długiej listy zamordowanych przez dzikusów, doszły kolejne nazwiska, tym razem zamordowane, bo nie było go tu, by ich bronić...
Nie pomagały rozsądne słowa, argumenty, wypowiedziane przez przyjaciół, Baba obarczył się tymi śmierciami.

***

Baba zostawił zaprzęg w miejscu, gdzie John Biały Orzeł i Harry Tłusty Grizli, dwóch zaprzyjaźnionych myśliwych z enklawy Indian, często zatrzymywali się przed wyruszeniem dalej. Zrujnowany budynek powinien dać zwierzętom schronienie na jakiś czas. Babie było żal koni, nie chciał, by zginęły, jeśli on by nie wrócił. Wyrył jeszcze szybko na burcie BABA i już ruszył dalej, na więcej niestety nie było czasu.
Spojrzał jeszcze na Monikę, chcąc ją ponownie zmusić, by została, ale już widział, jak jej twarz nabiera w termowizji bardziej czerwonej barwy, jak drobne rączki zaciskają się w piąstki a krew w tętnicy na Szyi poczyna szybciej pulsować. Wiedział, że nie zmusi jej, by została, co najwyżej i tak pójdzie za nim.
Wyszukał, z pomocą Moniki, jakieś białe futro z rzeczy na wozie, tak by mała mogła się lepiej maskować. Potem, już w drodze, wyjaśnił jej, jak ma się kryć w lesie, jak przeczekać aż niebezpieczeństwo minie, a potem jak dojść do bunkra i jak prosić pana Patricka by ją wpuścił do środka. To wszystko, tak na wypadek, gdyby mu, Babie, i panu Chomikowi, się coś stało.
Dziewczynka zdawała się zaciekawiona tym, co mówi o chowaniu się jednak potem, w lesie para ludzi okazała się zdecydowanie odstawać od standardu znikania, jaki reprezentował zawodowy zwiadowca Schroniarzy. Choć do jego poziomu rzadko akurat trafiał się ktoś z jego Ligii. Jednak obecnie to w zupełności wystarczało, zwłaszcza że gangerzy zdawali się skoncentrowani na pokonaniu drogi i pilnowaniu jeńców niż szukaniem kogoś na zasypanych zaspami poboczach.

***

Baba z zaciśniętymi szczękami przyglądał się kawalkadzie gangerów i ich jeńców.
Żałował, że stracił swoje granaty i swój erkaem. Cóż za piękną masakrę mógłby sporządzić idącym na lodzie złym ludziom. Gdyby tak jeszcze nie było więźniów, mógłby ich wszystkich wyciąć w pień z bezpiecznego miejsca na brzegu.
Ale cóż, byli jeńcy, a on miał jedynie zwykłe karabiny, po kultystach i Claytonie, które mogły razić na nieco większą odległość, a potem już tylko broń krótka... pistolety, jakieś tam polewaczki... Mimo to, podczas drogi, Baba uporządkował sprzęt obwieszając się trochę bronią.
Po krótkiej naradzie, Baba i Chomik, zdecydowali się, przepuścić konwój. Mogli co najwyżej wystrzelać kilku gangerów, nim ci skryli by się za jeńcami. Może udało by się zmusić gangerów do zawrócenia, lecz i to raczej wątpliwe było.

Zgrzytając ze wściekłości zębami, Baba przyglądał się jeńcom i gangerom. Tych ostatnich nie znał, ale wśród jeńców rozpoznawał kilka dobrze mu znanych kształtów. Mimo iż nie widział kolorów, dość dobrze potrafił rozpoznać ludzi po sylwetce, sposobie w jaki się poruszali. Nie była to nieomylna metoda, lecz lepszą nie dysponował. Nie na tą odległość. Najczęściej rozpoznawał osoby po głosie, czasem jego SI potwierdzała tożsamość, o ile potrafiła przyrównać rysy twarzy do wcześniej zrobionego zdjęcia... ale to nie działało w tłumie, ani na taką odległość.
Miał jeszcze przy sobie Chomika, który mimo wieku, miał dość dobry wzrok, posępnym głosem starszy mężczyzna wyliczył osoby, które rozpoznał.
-Jest ich za wielu - powiedział zmęczonym głosem Chomik - Czasem mam wrażenie, że Cheb ma szczególnego pecha… Powinno się nazywać Ciężkie Czasy - widać było, że bezsilne przypatrywanie się frustruje staruszka.
Baba przytaknął smętnie. Chciał powiedzieć coś więcej, ale odpowiednie słowa nie chciały przyjść. Uścisnął więc jedynie przyjacielsko ramię Chomika. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by to odmienić...

I wtedy doszło do wypadku. Szkoda, że nikt z gangerów nie wpadł... ach by mieć chodź jeden granat... kull kull pod nóżki takiej grupce i nawet jakby sama eksplozja by ich nie rozerwała na strzępy, to zimna toń z pewnością sięgnęła by po swoje.
Baba otrząsnął się z miłych jego sercu rozmyśleń. Jedno ciało zostało na krawędzi lodu. żył jeszcze, ale gangerom widocznie nie chciało się go ratować. Bo i po co mieli wlec ze sobą zmarzlaka? Baba zacisnął pięść. -Bydlaki, zostawią go by zamarzł... - skomentował przez zagryzione zęby.
W napięciu, Baba czekał, aż gangerzy się oddalą. A poruszali się tak wolno, jakby specjalnie chcieli Babie uniemożliwić ratunek mężczyzny. Na przemian to Baba spoglądał na, tracące w zastraszającym tempie ciepło, ciało mężczyzny, a to na oddalających się powoli gangerów. Zdąży? Tak bardzo chciał uratować kogoś... kogokolwiek, by chodź w minimalnym stopniu zmyć z siebie winę... zacznie od tego tam. Musi go uratować. Jeśli mu się uda, będzie szansa, to będzie znaczyło, że i innych się uda. Musi tylko uratować tego jednego, a potem będzie już dobrze... Baba zamknął oczy, odmówił modlitwę. Daj mi siłę panie, pozwól mi go uratować...
I wreszcie nadszedł ten moment. Baba rzucił się do biegu, nadal było ryzyko, ktoś mógł się wrócić... ale to nie grało już roli. Musiał uratować tego człowieka. Nikt już nie zginie z jego winy.

Baba nie rozpoznał człowieka, chyba był to obcy. Dopiero Chomik wyjaśnił kto to jest, i wtedy Baba skojarzył niesioną przez siebie osobę z najemnikiem wspierającym szeryfa, w tamtej, wydającej się niesamowicie odległej, sytuacji w barze.
Z opowieści Chomika wynikało, że walczył bardzo zaciekle w obronie miasteczka. Serce Baby się radowało, że mógł pomóc, komuś godnemu.

***

Baba przywitał się dość serdecznie, zważywszy na okoliczności, z uchodźcami z Cheb. Cieszył się, że ktoś jeszcze przeżył. Dobrze, że nie wszyscy podzielili los swego miasteczka.
Oddał w ich ręce uratowanego mężczyznę. A potem ruszył wraz z Chomikiem i Moniką dalej za kolumną gangerów. Wyspiarze mieli dość dobre pojęcie, którędy konwój się pokieruje, samemu byli w stanie wziąć krótszą drogę przez las.

Po drodze rozmawiali o ich opcjach. Barney na pewno nie wpuści gangerów do środka, tyle było jasne. Ale czy obcy mają możliwość wbić się do środka?
Bunkier miał kilka wejść, wszystkie postarali się zabezpieczyć, ale oni sami mogli tamtędy wejść, i albo połączyć swe siły z obrońcami, albo dozbroić się i gnębić oblężających bunkier z zewnątrz.
Nim doszli do wejścia, mieli już umówione tuzin planów, poczynając od podkładania środków wybuchowych, robienie różnych pułapek, przez zatrucie zapasów a na atakach "Hit and fade" kończąc. Niestety, większość z nich oznaczało poważne uszczerbki na zakładnikach. Lecz nawet Baba wiedział, że oddając gangerom wszystko, wcale nie uratuje się życia pojmanym...

Na całe szczęście, nie musieli wcielać w życie żadnego ze swoich planów. Gangerzy, wycofali się z powrotem. Niestety, zabrali jeńców ze sobą.
Baba leżał w śniegu, na skraju lasu, i wpatrywał się w odchodzących i wielce niezadowolonych gangerów. Potem odczołgał się i wrócił do reszty.
- Odchodzą... - rzekł z pewną mieszanką ulgi i zawodu.

- Niebawem będziesz bezpieczna. - rzekł do Moniki, myśląc już o bezpiecznym wnętrzu bunkra.

***

Gangerom nie udało się sforsować bram bunkra. Te okazały się równie mocne i pewne jak zawsze zapewniał ich o tym Barney, który lubił z zadowoleniem podkreślać, że zwiększono w nim standard zabezpieczeń nawet jak na wojskowy poziom. Za to bunkier wyglądał inaczej niż go zapamiętali sprzed paru zaledwie dni. Obecnie błyskał kakofonią świateł, syren, alarmowych komunikatów z głośników, brzęczały jakieś monitory, komputery, warczały agregaty czy tu i tam włączyła się nawet jakaś lodówka. Wszystko co tu znali i co stało, wisiało czy po prostu leżało, było raczej tak samo jak to zostawiali. Jednak wówczas większość z tego wyposażenia była cichawa lub co niektóre z trudem jarzyły się napędzane z trudem pozyskiwaną i z rozwagą wydawaną energią. Obecnie zaś przypominało zaś przedwojenną zwariowaną fabrykę, biurowiec, szpital czy biurowiec złapany w momencie jakiejś katastrofy czy alarmu. Tyle, że zaraz po opuszczeniu przez ludzi bowiem nigdzie nie natrafiali nikogo żywego. Przynajmniej na tych zewnętrznych, wyższych sektorach do których udało się dotrzeć gangerom.
Za to im samym drzwi stanęły otworem ledwo Chomik skorzystał ze swojej krótkofali, by się ozwać. Potężne i niesforsowane dotąd drzwi sapnęły, zgrzytnęły, zatrzeszczały i zaczęły się otwierać, ale mechanizm się zaciął i musieli dokończyć otwieranie ręcznie, tak samo jak dotąd to robili.
Za drzwiami z lekkim niepokojem przeszli przez poziom uznawany przez nich za mieszkalny, który był najwygodniejszy i w którym skupiało się życie towarzyskie i codzienne mieszkańców podziemnej budowli. Barney jednak powiedział, że czekają na nich u niego w biurze, czyli poziomie szpitalnym. Dodał też by uważali bo po wyższych poziomach “coś krąży”. Dlatego wszystkich polecił ewakuować na dół i im też to zalecał bo “sytuacja się skomplikowała”. Przedwojenny ekspert od chirurgii, protetyki i cyborgizacji jak zwykle mówił spokojnym tonem choć słyszeli w jego głosie irytację.
Sprawa nieco się rozjaśniła, gdy dotarli poniżej do drzwi, które otworzył im Harry, którego Chomik w ogóle nie znał a Baba rozpoznał dopiero po głosie. Już to wróżyło naprawdę skomplikowaną sytuację. Harry był oszczędny w słowach i niejako potwierdził słowa naukowca jakie słyszeli przez krótkofalówkę od lidera Schroniarzy doradzając by się pośpieszyli bo komuś w końcu mogą puścić nerwy.

Po drodze do sterówki, Baba zboczył nieco, zabierając ze sobą Monikę.
Odnalazł panią Marię w kuchni. Jej dzieci, Jenny i Tim również tu były, słyszały otwieranie głównego włazu, wiedziały, że Baba tu przyjdzie. Kiedyś zawsze wybiegały na jego spotkanie do głównego włazu, lecz Baba surowo im tego zakazał. nieco niezgrabnie wyjaśniając pojęcia śluza i niebezpieczeństwo z zewnątrz. Nie zawsze się go słuchały, lecz z powodu gangu na zewnątrz...

- Hej!- zawołał Baba radośnie, klękając i przytulając dzieciaki.
- Poznajcie się, to jest Monika. Monika to są Tim i Jenny, a to jest pani Maria. -
- Pani Mario, czy byłaby pani tak miła i przygotowała coś specjalnego dla Moniki? Dużo przeszła i jest na pewno głodna, prawda? - pytanie skierował już do dziewczynki.
- Baba musi porozmawiać z panem Barney 'em, zostań tu proszę, pani Maria i Jenny się tobą zaopiekują. - Baba chwycił Monikę za ramię, dodając jej nieco otuchy. - Niebawem wrócę, zaopiekujcie się proszę Moniką. - skierował tym razem swe słowa do pozostałych.
Maria zajęła się Moniką z przyjemnością i wyraźną, troską. Było jej o tyle łatwiej, że jej córka, Jenny, była chyba w tym samym wieku a przynajmniej rozmiarów jak Monika więc sprawa podziału czy zdobycia ubrań poszła dość gładko. W towarzystwie innych dzieci mała przyjaciółka największego Schroniarza jakoś dała się oderwać od niego i nawet wciągnęła się w rozmowę i oglądanie ubrań wiedziona “dziewczyńską” i dziecięcą ciekawością. Para dorosłych mężczyzn, którzy ją przyprowadzili mogła się więc udać na spotkanie na szczycie jakie odbywało się w gabinecie Schroniarzy.
Z nadal ciężkim sercem, Baba zostawił Monikę i ruszył w stronę sterówki.

- Sprawdźmy, co tu się działo... - rzekł do Chomika, gdy byli już poza zasięgiem słuchu osób z kuchni.

Scena, jaką Baba ujrzał po dotarciu do sterówki nie była najciekawsza. Kelly... jego ukochana Kelly uzbrojona... najwidoczniej groziła Barneyowi.
- Dość tego!- ryknął tracąc cierpliwość.
- Natychmiast schować broń! Jeśli ktoś jeszcze raz tu na kogoś podniesie broń, oderwę mu rękę! Czy to jest zrozumiane?!- Baba aż zasapał ze złości. To tam na zewnątrz toczy się prawdziwa wojna, a oni tu... co u licha się właściwie stało? Po chwili namyślenia, Baba zadał to pytanie na głos.
- Co u licha się właściwie tu stało?- Baba obrzucił Barney'a, Kelly i jej kolegę srogim spojrzeniem.
- Najpierw pan Patrick, potem ty Kelly. - zarządził, widząc, że oboje próbują na raz mówić. Baba nie miał na to ani siły, ani czasu.

- Co ci się stało?! - spytała prawie od razu zaskoczona rudowłosa wojowniczka widząc straszliwe rany od szponów bestii na twarzy i jego żrącego śluzu, jakim obrzygał klatę mutanta. Ostatnio widziała go w miarę całego więc te nowe obrażenia rzuciły jej się od razu w oczy. Jednak chyba na jego widok uspokoiła się na tyle, że schowała broń i to samo poleciła swoim ludziom. Ci też nie wyglądali najlepiej. Harry miał gorączkę co Baba w swoich żółciach i czerwieniach widział dokładnie. Kelly wyglądała jak po jakiejś ciężkiej walce, ale najgorzej prezentował się Aaron który wyglądał jak ofiara wojny i broń dzierżył z trudem. Za to nigdzie nie widać było Willa, Bobby’ego i większości pozostałych Schroniarzy.

Baba ucieszył się, że udało się rozładować napiętą sytuację.
- Co się Stało? - Baba strapił się, potem sięgnął dłonią ku twarzy, na którą się wszyscy tak wpatrywali. Końcówki nerwów zapłonęły żywym ogniem, wysyłając do mózgu sygnał porażającego bólu, Baba syknął i skrzywił się. - a tak. Troll, Baba walczył z wielkim trollem, troll martwy, Baba żyje. - podsumował zwięźle.

- Harry , masz gorączkę - skomentował sucho mutant, nie będąc pewien, czy zainteresowany o tym wie.
- Tak, wiem, Barney mi mówił ale dzięki… - mruknął Harry kiwając głową na uwagę wielkiego mutanta na temat swojego stanu zdrowia. - Ty też nie wyglądasz najlepiej. - dodał wpatrując się z dołu w pokaleczoną twarz mutanta.

- Miło was widzieć z powrotem w domu panowie. - odpowiedział w końcu Barney, gdy uwaga skupiła się na nim. - Widzę, że też macie co opowiadać. - rzekł wskazując na ich świeże, nie Zabliźnione jeszcze rany. - Ale i u nas działo się co nieco. - dodał przekrzywiając z niechęcią głowę w kierunku Kelly i jej ludzi. - Will zabrał kogo się dało na dół, by uruchomić generator główny. Udało mu się, ale niestety wszystko powróciło do stanu sprzed jego wyłączenia dwadzieścia lat temu dlatego wygląda to jak widać. - tu powiódł gestem dookoła gdzie po gabinecie częściowo paliło się światło ale nawet tu dochodziło ich wycie syren alarmowych i błyskające lampy z korytarzy czy alarmowe komunikaty informujące o ewakuacji, nakłaniające do zachowania porządku ewakuacyjnego czy o awarii tu czy tam.
- W momencie, gdy powrócił prąd wszystko szlag trafił. Zaczął się chaos. To jest do uporządkowania, ale potrzeba czasu którego nikt nie miał obecnie. Tutaj zostali uruchomieni jacyś “pacyfikatorzy” jak ich nazywa system. Nie mam pojęcia co to takiego wiem tylko, że udało mi się naszych zebrać tutaj i uszczelnić sektor. A na dole… - naukowiec mówił zmęczonym głosem ale gdy doszedł do tego “na dole” Kelly wtrąciła swoje dając upust swojej żywiołowej naturze.
- A na dole było piekło! Te trupy z dołu zaczęły jakoś ożywać i wstawać! Nie umierali jak zwykli ludzie, bo zwykłemu człowiekowi jak odstrzelisz połowę łba to odwala kitę! A on nas z nimi zamknął i nie chciał tu wpuścić! Chciał by nas wykończyli jednego po drugim skurwiel jeden! - rzuciła oskarżycielsko w stronę naukowca dając wyraz swojej wściekłości ale celując już w naukowca palcem eda nie lufą broni jak wcześniej gdy obaj przyszli do gabinetu.

- Pacyfikatorzy? Żywe trupy? Pan ich tam zamknął? - Baba powoli przetrawiał zasłyszane informacje.
Jednak natychmiast włączył mu się modus operandi, zabezpieczyć, zebrać wywiad o wrogu, uderzyć. Rozwiązywanie problemów między ludzkich jakoś nie było wpisane w ten prosty program.
- Dobrze, każdy robił co uważał za słuszne. Później o tym. Wpierw trzeba sprowadzić pana Willa i resztę na górę, opatrzyć rany, a pan Barney zajmie się proszę tym wirusem tych żywych trupów... - Baba ustalił priorytety i plan działań. Członkowie ich grupy byli nadal w niebezpieczeństwie, nie warto było zatem tracić czasu na jałowe spory.
[i]- Da radę pan zrobić bezpieczne przejście dla Willa i reszty, oddzielając inne sektory?

- Tak technicznie to system ich zamknął. Tak samo jak wszystkie drzwi i blokady jakie zdołał uruchomić by utrzymać kwarantannę. Ja tylko wpisałem nowy kod by nie dali rady otworzyć starym kodem który Will mógł znać. - rzekł spokojnie naukowiec spoglądając i na starych i jeszcze starszych kumpli Baby. Wszyscy za to byli poranieni i pokaleczeni tak samo jak i mutant.
- Nie mogę odciąć ich w jakimś sektorze czy zabezpieczyć przejścia. By się dało to zrobić wszystkie drzwi w mijanych sektorach musiałyby być sprawne, a nie są. - Baba i reszta Schroniarzy wiedzieli, że mówi prawdę. Różne rejony podziemnej budowli różnie przetrwały ewakuację, katastrofę i dwie dekady opuszczenia. Gdzieniegdzie stan był prawie nienaruszony i po odkurzeniu i wyczyszczeniu można było właściwie mieć stan przedwojenny. Zwłaszcza teraz jak przywrócono zasilanie i wszelkie cuda oparte na nim. Jednak były i takie rejony, że pożar, eksplozje, ślady walk, dziwne stworzenia jakie tu bywały doprowadziły do katastrofalnego stanu grożąc czasem wręcz zawaleniem się takiego miejsca.
- Zostawiłam im kod do bramy. Będą chcieli to wyjdą stamtąd sami bez twojego pozwolenia. - warknęła z nieukrywaną złością i satysfakcją Kelly informując o tym zebranych.
- Nie, no to bardzo mądre było. Tak samo jak wasza ucieczka stamtąd. Kordon sanitarny został przerwany a wasz stan jest niepewny. Możecie być nosicielami wirusa i zarażać innych. Każdy z was. Za mało czasu upłynęło by mieć pewność kto jest czysty. - rzekł chłodnym tonem naukowiec patrząc z równą niechęcią na Kelly.
- I Baba ja nie mam pojęcia jak “zająć się tym wirusem”. - spojrzał na wielkiego mutanta rozwiewając jego złudzenia. - Jestem cybernetykiem, a nie wirusologiem. Zobacz, jakie tu są zabezpieczenia. Tu się bawiono w jakiś nielegalny wówczas program broni biologicznej. Takie wirusy jak wąglik czy ebola, ale bardziej zjadliwe, działające pewniej, trudniejsze do wykrycia, łatwiej zarażające, mutujące szybciej i tego typu sprawy. A nawet przedwojenne wersje uchodziły za nieuleczalne i leczono jedynie objawowo. - rzekł poważnym głosem. Oparł się zmęczony o biurko i przymknął oczy przez chwilę milczał pocierając dłonią swoje skronie nim się odezwał ponownie.
- Nie mam pojęcia co to za wirus. Nie znam żadnej przedwojennej choroby o takim przebiegu i objawach. To musi być coś nowego co wyhodowano lub przywleczono skądś tutaj. Nie mam pojęcia czy była na to szczepionka. A by ją opracować trzeba zbadać i wirusa i pacjentów. A przynajmniej izolować by się zaraza nie rozprzestrzeniała. A teraz… Teraz już wszyscy możemy być nim zarażeni… - rzekł zgaszonym głosem wiodąc po nich po kolei takim samym spojrzeniem.

Baba zmierzył pana Barney 'a groźnym spojrzeniem. - Nie ładnie zmieniać kody, oj nieładnie...
Po wywodzie o wirusach jednak nieco mutant złagodniał - Rozumiem. Jednak raz panu się już udało z wirusem, wierzę w pana, da pan sobie radę. - entuzjazm mutanta mógłby być zaraźliwy, gdyby nie wiedza medyczna, jaką Barney dysponował.

- Ehh… - jęknął Barney słysząc największego ze Schroniarzy. - Chyba nie rozumiecie powagi sytuacji. Poprzednio mieliśmy… Hmm… Coś jak przepis na szczepionkę i wystarczyło go zrobić i podać nam na czas. No i choroba była jakąś zmutowaną odmianą znanej wcześniej choroby a konkretnie Ebola. Teraz nie mam pojęcia co to za wirus. Trzeba by zacząć od zbadania co to w ogóle jest i jak działa, żeby zacząć myśleć o opracowaniu szczepionki. Potem jest etap prób i zgadywań jak obejść mechanizmy obronne wirusa. I na koniec jeszcze zebranie składników do sprokurowania tej szczepionki. I wszytko to przy presji czasu i możliwości rozniesienia choroby dalej. Zabawy z wirusami bojowymi to śmiertelnie niebezpieczne zabawy. - rzekł poważnym głosem przedwojenny spec od ludzkich implantów. Zdawał się wiedzieć o czym mówi, bo to go najwyraźniej naprawdę martwiło.

Baba poklepał naukowca przyjacielsko po ramieniu. - Wieżę w pana, panie Barney. Da sobie pan radę. - mutant uśmiechnął się, lecz jego zdeformowana twarz zamieniła szczery ciepły uśmiech w coś pośredniego między groźnym szczerzeniem zębów a głupkowatym szczerzeniem zębów.

-Nie mamy już teraz innego wyjścia - powiedział Chomik - Nie zamierzam tutaj siedzieć z założonymi rękami, to nie ma sensu. Przynajmniej spróbujmy zrobić tę szczepionkę. Byłem chemikiem, znajdę się w laboratorium. I tak szczerze… Juan - dziadek zwrócił się do ich ogrodnika - Wiem, że zajmujesz się uprawami znacznie lepiej niż by potrafił prosty rolnik. Kim ty naprawdę jesteś? Umiesz nam pomóc stworzyć szczepionkę? To nie chodzi tylko o twoje życie, walczysz też o swoją rodzinę. Pomożesz im zwalczyć tego wirusa, czy chcesz patrzeć jak umierają?

- Pewnie, że spróbujemy. Ale tylko informuję was, że to nie wygląda zbyt optymistycznie. - rzekł jak zwykle neutralnym tonem Barney choć z tego co mówił to sytuacja była śmiertelnie poważna przynajmniej dla ekipy która towarzyszyła w podziemiach Willowi a kto wie czy i nie reszcie. - Naszykujcie rękawy. Pobiorę każdemu próbki krwi do badania. - rzekł w końcu naukowiec odklejając się od biurka i wychodząc ze swojego gabinetu po strzykawki.

Zaś gdy Chomik spojrzał i odezwał się do Juan’a ten spanikował i zamarł przestraszony jak złapane nocą zwierzę w światłach samochodowych reflektorów. Wykonał gwałtowny, ale nieskoordynowany ruch jakby chciał się ukryć albo rzucić do ucieczki. Ale w końcu się opanował i powiedział - Jaa? Nikim. Jestem nikim. Nikim specjalnym. Ja tylko znam się trochę lepiej na roślinach. Naprawdę. Nie wiem, o czym mówicie. O co wam w ogóle chodzi? - rzekł niepewnym tonem Latynos. Jednak był tak zaskoczony i przestraszony bezpośrednim pytaniem kucharza z Miami, że nawet Baba widział, że ściemnia. W końcu więc wyjawił swoją historię. Był chemikiem. Z Vegas. Zajmował się produkcją prochów. Różnych. Głównie na etapie przerobu żywych roślin na półprodukty. Stąd wiedział i znał się na nich. Uciekł z Vegas, bo Tim, jego syn, zaczął przejawiać nieprzeciętne, po nadnaturalne, niewyjaśnione zdolności, które albo niepokoiły, albo ciekawiły i jego szefów i ich mafiozowych przyjaciół. Więc uciekł. Więc go ścigali. Więc się ukrywał i uciekał. Więc dotarł aż tutaj gdzie na jesieni schwytali ich ci wyćwiekowani gangerzy a potem spotkali tych, którzy obecnie zamieszkiwali ten bunkier. No ale znał się na roślinach i produkcji prochów, a nie na jakichś wirusach. Chciałby ale nie wiedział jak może im w tym pomóc.

Baba pokiwał głową, zazdroszcząc Chomikowi przebiegłości. Nigdy by nie zauważył w ich ogrodniku nic nadzwyczajnego. Ale Baba nie znał się ani na ludziach ani na kwiatkach.
- W trójkę sobie poradzicie - rzekł Baba z nieugiętą pewnością, spoglądając na Barney 'a, Chomika i ich ogrodnika - cehmika.

Wtedy na monitorach ktoś dostrzegł zbliżających się do ich sektora Willa i jego ludzi. Baba nie widział ich na monitorach, wyszedł im zatem na przeciw.
- Will! - zawołał gdy wreszcie ujrzał towarzysza. Serce zabolało mutanta, widząc jak bardzo pokiereszowany jest jego mały oddział... Wydawało się, że większość schroniaży ma przed sobą kilka tygodni przymusowego odpoczynku. Nie dobrze, tyle było jeszcze do zrobienia... tyle zagrożeń czyhało na ich życie...



***

Po opanowaniu sytuacji w bunkrze, Baba ruszył za gangiem. Nie liczył za bardzo na to, iż uda mu się uratować zakładników, lecz musiał zebrać dane. Gang był poważnym zagrożeniem, a wszyscy dobrze wiedzieli, że na jednej próbie się nie skończy. Wrócą, to było pewne. Tylko kiedy i w jakiej sile, tego musieli się dowiedzieć.

Baba dotarł do Cheb w momencie, gdy gang się zbierał. Z ukrycia obserwował, jak gang pakuje zakładników, każdego do innego pojazdu... Spryciarze... Nie szło ich zaatakować, nie bez narażania zakładników.
Skrytemu zwiadowcy nie pozostało nic innego, jak obserwować, jak odjeżdżają. Nie mógł nic zrobić.
Wrócił zatem do bunkra, by przekazać informację i naradzić się nad przyszłością i dalszymi krokami.

Wracając zabrał też zaprzęg z końmi. Przejście przez lód było poważnym wyzwaniem... ale Baba chciał sprowadzić konie na wyspę. Mogły się przydać do wielu zadań, no i myślał o dziewczynkach, które z pewnością bardzo się ucieszą.
Z uwagi na dość kruchy lód, Baba przeprowadził konie pojedynczo, porzucając wóz po drugiej stronie. Zabrał jednak większość zebranych na nim towarów, głównie zapasy, ubrania i narzędzia.
 
Ehran jest offline