Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2015, 11:43   #294
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Do której grupy należał John Doe - tego Alice miała się już nigdy nie dowiedzieć. Wiedziała jedno - nie zasłużył na to, by skonać pozbawiony możliwości pożegnania się z tymi, którzy byli mu bliscy. W ogóle nie powinien umierać. Żaden człowiek nie zasługiwał na podobnie paskudny koniec. Tyle wycierpiał, tyle wytrzymał, lecz mimo potężnego ducha i woli walki... umarł równie cicho, jak stawiał czoła Kostusze przez ostatnie godziny.

Ruda nie znała go, nigdy nie zamienili ani jednego słowa, ale gdzieś w głębi duszy czuła potworny smutek i przygnębienie niczym po stracie bliskiej osoby. Może dało zrobić się coś więcej, cokolwiek co zwiększyłoby szansę rannego mężczyzny na wyzdrowienie...tylko co takiego? Przy brakach podstawowego sprzętu, leków i siły przeprowadzenie samej operacji stanowiło już wyzwaniem. Nie należała do cudotwórców i nieważne jak dobrym lekarzem by nie była, Savage pozostawała tylko człowiekiem. Jeden człowiek nie da rady uratować wszystkich, choćby nie wiadomo jak mocno tego nie pragnął i jak uparcie nie dążył do celu.

Z pochyloną głową dziewczyna wpatrywała sie tępo we własne dłonie, bolejąc nad czasami w których przyszło im egzystować. Siedząc na podłodze furgonu - tego samego którym jeszcze nie tak dawno przewożono pojmanych Chebańczyków - trwała w bezruchu podobna śniegowej figurce, którą ktoś dla dowcipu ubrał w ludzkie ubranie i narzucił kilka barwnych plam w miejscu włosów, ust i piegów. Jednym uchem słuchała nerwowej paplaniny towarzyszących jej Runnersów, dyskutujących nad ewentualnymi scenariuszami odgruzowania zasypanego autobusu. Żaden z nich nie mówił głośno o dowódcy, jakby w obawie że wypowiadając jego imię przypomną bogom o zaległym trybucie.
Nadzieja. Nawet ludzie tak podli i okrutni jak gangerzy w coś wierzyli. Lub w kogoś.
Zresztą Alice nie oceniała ludzi - nie na tym polegała jej rola.
W końcu każdy zasługiwał na drugą szansę, a jak dobro od zła mieli umieć odróżniać ludzie od urodzenia otoczeni koszmarem powojennej zawieruchy, gdzie bestialstwo, sadyzm, okrucieństwo, mordy i zezwierzęcenie wychylały swe paskudne pyski dosłownie ze wszystkich pokrytych kurzem Pustkowi kątów? Kto nie wychował się na dobrej sofie, ten nigdy nie zrozumie, czym ona jest. To tak jak z wychowaniem na dobrych książkach czy muzyce. Jedna dobra sofa rodzi następną dobra sofę, a zła sofa - kolejna złą. Krąg jednak dało się przerwać, lecz sztuka ta wymagała czasu i cierpliwości. Drugiego lekarce nie brakowało, o problematyczności pierwszego wolała nie myśleć.
Choćby leżąc w trumnie człowiek nie chciał być definitywnie martwy, ale co ona mogła wiedzieć?
Nie pasowała do tego świata, do tych ludzi i, jak John Doe, powinna umrzeć.
Dawno, dawno temu...




Czekanie stanowiło dla niewielkiej lekarki najgorszą z możliwych tortur. Bezruch rodził, sceptycyzm, a ten generował kolejne pokłady trwogi, potężniejące z minuty na minutę aż do poziomu przy którym musiała zacisnąć mocno szczęki żeby nie zacząć krzyczeć. Chodziła w te i nazad, wydreptując w głębokim śniegu wąską ścieżkę dookoła samochodu, mijając przyglądającą się jej czujnie parkę cerberów tylko po to, aby wysępić kolejnego papierosa i jeszcze jednego. Przy pierwszych ofiarach niesienia pomocy odrobinę się uspokoiła i choć opatrywanie zwichniętych kończyn oraz pokaleczonych gruzem dłoni nie należało do czynności trudnych i wymagających pełnego skupienia, wystarczająco skutecznie odsuwało myśli od głównego źródła stresu.

Guido...

Nie mógł przeżyć czegoś podobnego, to wykraczało poza jakiekolwiek normy zdarzeń potocznie nazywanych cudami. Zmasakrowane zwłoki wynoszone przez gangerów pojedynczo z plątaniny kamieni, betonu śniegu i metalu, będących niegdyś dwoma osobnymi tworami w postaci autobusu i budynku, zdawały się tylko to potwierdzać. Z każdym kolejnym trupem ramiona Alice opadały coraz niżej, a nadzieja odskakiwała o krok w kierunku wyjścia ewakuacyjnego. Spóźnili się, ona się spóźniła. Już nie było komu pomagać, kogo ratować. Po pełnych werwy i życia ludziach brutalna rzeczywistość pozostawiła raptem zimne, pokiereszowane worki mięsa. Zimny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, płuca nabrały solidny haust tlenu, lecz nim zdążyła zacząć krzyczeć od strony zawaliska dobiegło wołanie.

Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Czyjeś stanowcze ręce zagnały dziewczynę na powrót do furgonetki. Zdążyła klęknąć i trzęsącymi się dłońmi zdjąć z ramienia torbę nim tuż przed nią położono ciało - ledwo ciepłe, poranione...ale wciąż żywe.
Jeszcze żywe. - ta myśl zadziałała na Igłę niczym siarczysty policzek. Mózg automatycznie zainicjował zakorzeniony w podświadomości program dostosowany do aktualnej sytuacji, wyszukując potrzebne dane według klucza w postaci słowa "hipotermia" - nią trzeba było zająć się na samym początku, zaraz po sprawdzeniu czy nieprzytomny herszt Runnersów oprócz rozcięcia na łapie nie traci krwi z innych źródeł. Złamana lewa noga, uszkodzony prawy staw skokowy, podejrzane obrażenia karku...przynajmniej obyło się bez obrażeń wewnętrznych. Prawdopodobieństwo uszkodzenia rdzenia kręgowego...coś takiego dało się sprawdzić dopiero po przebudzeniu pacjenta, a on z każdą kolejną warstwą izolacyjną w postaci koców i innych okryć, wydawał się oddychać jakby spokojniej, a może to raptem marzenia zestresowanego kobiecego umysłu?
Nadzieja, strach, rozpacz, euforia i znów strach - potężny, zmieniający wnętrzności w wielkie bryły kłującego lodu. Do tego ewidentnie rozwścieczona Viper nie potrafiąca przyjąć do wiadomości prostego faktu: musieli poczekać, wszyscy należący do gangu ludzie...prócz Alice, która jako jedyna posiadała przeszkolenie i wiedzę medyczną dającą Guido szansę na powrót do sprawności. Mogłaby spróbować go obudzić już teraz, ale krótki powrót świadomości przypłaciłby życiem… logiczne. Czemu więc kapitan robiła problemy? Do głowy Igle przychodziło parę pomysłów w tym ten najbardziej oklepany w Gangerlandii - kobieta odreagowywała stres na otoczeniu...jakże subtelne i rozsądne, biorąc pod uwagę że rozpraszała lekarkę przy pracy.

Lekarkę znoszącą ze stoickim spokojem kolejne wiązanki bluzgów okraszonych sporą dawką pretensji. Patrzącą w twarz leżącego mężczyzny i próbującą zachować zimną krew aby nie zacząć krzyczeć. Nie mogła go nawet objąć bez obawy ze zrobi mu krzywdę. Musiała sie uspokoić, spokój jest ważny. Zdobyła się tylko na to, żeby chwycić schowaną pod okryciami wielką łapę, przyciskając palce do nadgarstka. Wszystko po kolei i w należytym porządku...i nie przy ludziach. Po pierwsze samokontrola, o ile w podobnej sytuacji była ona możliwa. Guido nie zginął razem z resztą. W zakresie kompetencji, obowiązków i szczerych chęci Anioła znajdowało się utrzymanie go przy życiu i do diabła z konsekwencjami dla okolicy. Nie pozwoli mu umrzeć, nie jemu.

Słuchała pretensji aż do momentu, kiedy druga kobieta musiała zaczerpnąć powietrza.
- Według teorii błędu medycznego, błędy możemy podzielić na diagnostyczne, w leczeniu, w profilaktyce i inne: sprzętowe, komunikacyjne, a tu nie ma miejsca na błędy, nie w tym przypadku. Pośpiech jest złym doradcą i w niczym pomoże. Jeśli... - odkaszlnęła i podjęła temat z nagłą determinacją i złością od których jej głos ochrypł nieprzyjemnie. Zaczęła zdanie raz jeszcze, tym razem poprawnie:
- Kiedy już odzyska przytomność, to zrobi to w swoim czasie. Jego organizm jest skrajnie wycieńczony przez ekstremalne warunki na jakie został wystawiony przez ostatnie godziny. pobudzony narkotykami mózg sam podrzucał potrzebne informacje. Dziewczyna nawet nie musiała zastanawiać się nad tym co chce powiedzieć. Kupowanie sobie i innym dodatkowego czasu za pomocą trzaskania pyskiem, plus metoda pójścia za ciosem.
- Doskonale zdaję sobie sprawę że bardzo go teraz potrzebujemy, ale nie wolno robić niczego na siłę, bo zamiast wrócić do zdrowia... umrze. Powtórzę jeszcze raz. Ruszymy nim gwałtowniej to umrze. Zaczniemy potrząsać, przenosić, szarpać... umrze. Za szybko podniesiemy temperaturę jego ciała: dostanie wstrząsu i umrze. Nie zrobimy tego wystarczającą szybko - grozi mu całkowite zatrzymanie krążenia i umrze. Jeśli spróbujemy wmusić w niego alkohol... umrze. W jego stanie RKO jest niewskazane. Jeżeli podamy mu adrenalinę, może się obudzi...zanim umrze, bo w tym wypadku umrze na pewno. Wniosek: musi jak najszybciej znaleźć się pod dachem i zostać poddany powolnemu procesowi podnoszenia temperatury ciała. To daje szanse na wybudzenie go bez uszczerbków neurologicznych, nawet bardzo duże szanse. Gorzej, że pozostaje jeszcze problem urazu karku i dolnych kończyn, oraz odmrożeń. Dlatego sugeruję by zacząć transport...ostrożnie i bez wariacji drogowych, oraz nadmiernej prędkości. Na okolicznych wertepach to niezbyt rozsądne i niewskazane dla zdrowia i życia pacjenta. - zakończyła i musiała mocno zacisnąć szczęki żeby nie nawijać dalej. Wolną ręką sięgnęła do torby, zaczynając intensywne poszukiwania...czegoś. Czegokolwiek, byle wydawać się zapracowaną i zajętą. Pod palcami lewej ręki wyczuwała słaby, ale jednak puls.

- Co ty bredzisz kobieto? Speeda żarłaś czy zawsze tak śliną chlapiesz? - spytała zdumiona Viper, mająca wątpliwą przyjemność pierwszy raz stać się świadkiem wywodów rudowłosej lekarki. - Rób swoje. Masz tych dwóch do pomocy. - rzekła kapitan obecnej bandy. Następnie odwróciła się do szoferki furgonu i kazała kierowcy jechać w stronę placu.

- No widzisz, widzisz Viper co my się z nią mamy? Ona tak zawsze. A speeda też żarła to pewnie ma kumulację… - rzekł Paul w stronę kobiety, Hektor zaś korzystał z okazji i bezczelnie szacował jej tylne krągłości które, gdy się lekko nachyliła do kierowcy i strażnika na miejscu pasażera, były ładnie wyeksponowane.

- I chyba nie chcesz nas wrobić w jakieś noszenie i dźwiganie? - spytał podejrzliwym tonem Latynos wciąż zapatrzony w tylne, dolne oczy kapitan.

- Właśnie, że chcę! Taylor was wrzucił w pakiet razem z nią to się z nią użerajcie. Ja zostaje tutaj i mi każdy człowiek jest tu potrzebny. Dam wam eskortę dwóch wozów na plac ale potem wracają do mnie a wami na placu juz się Taylor pewnie zajmie. - rzekła prostując plecy i zwracając się do nich ponownie twarzą. Zawiesiła na chwilę spojrzenie w nieprzytomnym szefie, po czy szarpnęła boczne drzwi furgonetki. Od razu natrafiła na milczący w oczekiwaniu tłum swoich ludzi.
- Nadal jest nieprzytomny! Zawiozą go na plac! A my wracamy do roboty! No na co czekacie?! Ruchy, kurwa, ruchy! - ogłosiła swoje zarządzenie, a zgromadzeni gangerzy niespecjalnie spiesznie ruszyli je wykonać.

Alice chciała coś jeszcze powiedzieć, wyjaśnić, dopowiedzieć i rozwiać ewentualne wątpliwości. Otworzyła nawet usta i nabrała solidną porcję powietrza, ale widząc dość niezadowolone miny obu cerberów zatrzasnęła szczęki na głucho, chowając głowę w ramionach. Siedziała w takiej pozycji, gapiąc się nieprzerwanie na zawieszonego między życiem i śmiercią pacjenta, dopóki konwój nie ruszył z miejsca. Dopiero czując drganie podłoża z trudem, ale jednak przeniosła wzrok na towarzystwo.
- Będziemy potrzebować noszy, to najbezpieczniejsza forma transportu i trzeba znaleźć dogodniejsze zejście do szpitala niż te przez szyb węglowy, bo to niewygodne i niebezpieczne na dłuższą metę, a przecież łażenie po tej cholernej drabinie samo sie prosi o kolejny wypadek, zupełnie jakby mało rannych zalegało w piwnicy, bo przec... - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, ale zaraz ugryzła sie w język, odetchnęła i policzywszy w myślach do dziesięciu dokończyła mniej nakręconym tonem - Paul, byłbyś taki miły i skręcił mi papierosa? Może jak zatkam czymś dziób to przestane tyle gadać...aż taka nie do wytrzymania jestem? Mogę się też zakleić taśmą...taka srebrną. Działa, wiem, bo Tony tak czasem robił, jak już nie mógł wytrzymać. - zakończyła spoglądając przepraszająco to na Latynosa, to na jego nierozłącznego kumpla.

- Mhm… A z noszami coś się wymyśli… Teraz mamy tylko koce… - białas pokiwał głową, sięgając po kolejną porcję materiału do wyczarowania skręta.




Chris nie wyglądał na zadowolonego, kiedy Alice przydybała go na schodach szpitala w tym samym miejscu w którym oboje poprzedniej nocy urządzali sobie przerwy na papierosa. Pół biedy gdyby upierdliwa lekarka chciała znów zapalić. Tym razem z marszu zagoniła go do pracy, nie zwracając uwagi na pełne oburzenia i wręcz fizycznego bólu wyznania na temat ciągłego poganiania przez wyraźnie nudzącego się Mike'a i braku czasy by chociażby podrapać się po tyłku. Unieruchomiony kapitan gangerów czuł się lepiej, przeciwnie do jego najbliższego otoczenia - to miało się gorzej, ale wiadomo jak sprawa stała kiedy któryś z gangerów musiał wziąć się za porządną i, o zgrozo!, uczciwą pracę. Nie bacząc na sarkanie i zrzędzenie, ruda poprosiła chłopaka o przyniesienie paru drobiazgów.
- Tylko pamiętaj proszę o wszystkim, nie jest tego dużo i da się zorganizować bez problemów: butla gazowa z palnikiem - taka do gotowania; trzy puste butelki pojemności najmniej jednego a maksymalnie półtora litra... koniecznie ze szczelnymi nakrętkami; dwie menażki, albo metalowe miski; baniak z czystą i zdatną do picia wodą; dodatkowe koce; herbata i duża ilość cukru plus coś do jedzenia, byle nie suchary ani nic co trzeba gryźć. Kaszka, ryż błyskawiczny i bulion w proszku? Suszone mięso, warzywa i sól...wymagam cudu, prawda? - nadawała nakręconym tonem, a jej pomocnik kiwał głową, mrucząc pod nosem od czasu do czasu "nooobra", "no rozumiem, no", lub ograniczając się na sam koniec do zwykłego, poczciwego:
-Noo...

Alice za cholerę nie wiedziała skąd wzięła się ta maniera, lecz miała wrażenie że każdy z Runnersów nadużywa tego zwrotu...a może po prostu za dużo ostatnio rozmawiała z Hektorem i Paulem?
-Dziękuję Chris. Bez ciebie bym sobie nie poradziła. - uśmiechnęła się pogodnie, ściskając obleczoną kuchenną rękawicą dłoń.

Sanitariusz na krótką chwilę przestał sie boczyć, a jego oczy powędrowały ku parze kawalarzy niosącej na starych drzwiach powalonego i nieprzytomnego dowódcę, okręconego kokonem przeróżnych mniej bądź bardziej wysłużonych materiałowych płacht. O dziwo żadnemu z niosących go mężczyzn morda się nie szczerzyła, a zamiast standardowej złośliwości gościło na niej skupienie.
- Co z nim? - pochylił się nad aniołem i konspiracyjnie ściszył głos. - Będzie dychał? Chujowo wygląda.

-W trzecim stadium hipotermii, gdy temperatura ciała wynosi 24-28 stopni Celsjusza, człowiek traci przytomność i wygląda jak nieżywy, ma sinozieloną skórę, ledwo wyczuwalny puls i oddech, lub objawy zatrzymania oddychania i krążenia, źrenice nie reagują na światło. - Alice westchnęła ciężko i wzruszyła ramionami. To nie był czas na wykłady - Wyjdzie z tego bez problemu, trzeba powoli podnieść temperaturę głęboką jego organizmu. Dlatego potrzebuję wszystkich przedmiotów z listy, to bardzo ułatwi zadanie. Zastosujemy standardowe procedury: trzy źródła ciepła w postaci flaszek z wodą - dwie pod pachami, jedna między udami przy pachwinach. Łapy wsadzi się w miski z letnią wodą, żeby złagodzić efekty ewentualnego odmrożenia. Lewą nogę nastawimy, usztywnimy prowizorycznymi łupkami i bandażem elastycznym i zwykłą srebrną taśmą jeśli zajdzie taka potrzeba. Porządny gips założymy potem... jak sie wykombinuje ów gips. Drugą nogę dokładnie zbadamy i usztywnimy w miarę możliwości w stawach - tych nadwyrężonych. Pod kark poleci zrolowany koc i takie tam... kołnierza też poszukamy, a jak nie to coś sklecę sama. Widzisz? Bez tragedii, nie jest z nim źle, tylko się wychłodził pod tym gruzem. Postawię go do pionu, a ty zajmij się resztą chłopaków. Świetnie ci idzie. - zakończyła z nieskrywaną dumą, próbując zarazić pomocnika swoim optymizmem. Przestawiła w prosty sposób plan chcąc go uspokoić i poniekąd wykorzystać do rozniesienia informacji, że wszystko jest pod kontrolą.
Niepewność i całą masę wątpliwości zostawiła więc dla siebie.




Zabiegi czynione przez rudowłosą przyniosły skutek, a biernie wspierał ją silny i młody organizm szefa gangerów. Sytuacja najpierw się ustabilizowała, potem stopniowo polepszała wraz z każdym stopniem Celsjusza który udało się wlać w ciało, aż w końcu za którymś razem gdy Alice spojrzała na twarz Guido zauważyła utkwione w sobie spojrzenie zamiast zamkniętych nieruchomo powiek. Wypuściła trzymaną w dłoni pustą menażkę, która z cichym brzdękiem upadła na ziemię i potoczyła się gdzieś w róg pomieszczenia, ale to się najmniej w tej chwili liczyło. Otworzył oczy… te przeklęte wilcze oczy.

Przez twarz Savage przemknęła cała gama emocji, od zaskoczenia, poprzez nadzieję, że to jednak jej się nie śni, po ulgę, pomieszaną z euforią i szczęściem. Chciała coś powiedzieć, lecz nie potrafiła ubrać myśli w słowa, by nie brzmiały niezręcznie, zresztą istniała szansa że gdy zacznie mówić nie będzie potrafiła przestać. Zamiast przynudzać pochyliła się nad leżącym i ujmując jego twarz w dłonie, delikatnie jakby była z kruchego szkła, przycisnęła wargi do jego warg, pocałunkiem przekazując to wszystko czego nie potrafiła wyrazić werbalnie. W stanie w którym sie znajdował odpadało ryzyko że ją udusi z miejsca. Przynajmniej tyle.
-Nie ruszaj się - szepnęła w końcu. Wisiała kilka centymetrów na nim, wsparta łokciami o materac, podnoszenie głosu niebyło konieczne. - Proszę.

Pocałunek przyjął dość biernie, kompletnie inaczej niż zapamiętała z poprzednich razów: delikatne, krótkie muśnięcie wargami lub długie do utraty tchu ale zawsze angażowały go w pełni ukazując jego agresywną wolę życia i potrzebę dominacji nawet w takim detalu. Teraz zaś ledwo poruszał ustami. Kontrast pomiędzy poprzednim żywiołem, a obecną ciszą i biernością był niesamowity, zupełnie jakby całowała innego faceta. W końcu szef wyprawy odwetowej Runnerów odezwał się.
- Gdzie ja jestem? Ile czasu minęło? Gdzie reszta? - mówił dość cicho, prawie szeptał. Rozglądał się po pomieszczeniu niemrawo. Wciąż zdawał się być trochę oszołomiony. Oddychał, miał siłę mówić i nawet kontaktował. Słabo co prawda, ale przynajmniej zaczynał powoli kojarzyć podstawowe fakty i zadawać pytania. Przez swoją akcję z Ligowcami wpadł w niezłe szambo, stracił masę ludzi, mobilne centrum dowodzenia i własną mobilność. Wyrwano mu kły i pazury, pozostawiając ledwo żywe i poranione ciało. Savage wciąż nie mogła się temu nadziwić. Przecież powinien podzielić los reszty załogi busa i wyzionąć ducha przygnieciony tonami gruzu i pogniecionej blachy...ale tak sie nie stało. Żył, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi nie umarł. Cuda jednak sie zdarzały, tylko co dalej?

Potrzebowali kolejnego, równie nieprawdopodobnego przejawu boskiej ingerencji, żeby wyplątać poranionego rzeźnika z kabały w którą się wpakował...ale nad tym przyjdzie zastanowić się później. Teraz pozostawały inne priorytety.
- To szpital, ten w piwnicy. Wciąż jesteśmy w Cheb.- zaczęła powoli, wyraźnie wypowiadając każde słowo i skupiła się na zwięzłym i krótkim przekazywaniu informacji - Od rozpoczęcia pościgu minęła prawie doba, od momentu jak cię znaleźliśmy sześć-siedem godzin. Zbliża sie świt, tak mi się przynajmniej wydaje, ale nie myśl teraz o tym. Musisz odpocząć, wywinąłeś się śmierci spod kosy. Jesteś wyziębiony, masz złamaną lewą nogę i uszkodzoną szyję. Pół biedy jeśli to tylko obicie i skończy się na kilku tygodniach w łóżku. Gorzej jeśli oberwało się rdzeniowi kręgowemu. Spójrz na mnie...świetnie! Spróbuj zgiąć palce rąk, teraz u nóg. Powoli, nie nerwowo...i nic na siłę. Najpierw ręce, potem nogi. Same palce.

- Cheb… Kurwa co za syf… - mruknął kładąc głowę na oparciu posłania. Słuchał jej w roztargnieniu dumając nad przesz albo przyszłością najbliższych zdarzeń. Pośrednio jednak ułatwiło to diagnozę, bowiem biernie wykonywał polecenia. Wyglądało, że chyba nie ma nic uszkodzone na stałe ale nadal należało być ostrożnym i traktować go jak poważnie chorego i rannego.
- A już ich mieliśmy… I wtedy nas zasypało… - mruknął do swoich myśli. Dłoń pobłądziła mu po kieszeniach jakby szukając czegoś. - Kurwa, wyjarałem wszystkie fajki jak tam leżałem… Masz jakąś? - spytał wyjaśniając za czym tak gmerał.

Savage pokręciła głową z naganą, ale i ulgą. Porażenie układu nerwowego i niedowład kończyn szczęśliwie go ominęły. Nie zmieniało to faktu, że pacjentem był upierdliwym. Co ona się tam produkowała o nadmiernej aktywności fizycznej? I jak grochem o ścianę - nawet w tej sytuacji wszystko musiał robić po swojemu, uparte bydle. Zmilczała taktownie cisnący się na usta komentarz o powracającej karmie i tym, że od samego początku sugerowała aby sprawę Dzikiego załatwić w cywilizowany sposób - w tym przedwojennym znaczeniu słowa cywilizowany. Obyłoby się i bez ofiar i bez kłopotów, ale kto słucha nawiedzonych pacyfistów?

- Nie można swojej przeszłości wyciąć, jak wycina się nieudany kadr filmu. Nie cofnie się czasu i niczego nie zmieni. Zło już się stało, teraz trzeba się z niego wygrzebać...a do tego będzie potrzeba dużo siły. Trzeba cię porządnie rozgrzać i zregenerować twoje baterie. Zaraz znajdę ci jakiegoś papierosa, ale najpierw to wypij i bez zbędnego grymaszenia, potem dostaniesz coś do jedzenia. Wiem że to nie alkohol, ale wódka ci teraz nie pomoże. Zresztą nie tylko swoje fajki wykończyłeś, ale i piersiówkę... - westchnęła zmęczona prostując plecy i obróciła się gdzieś w bok, by po chwili podetknąć mu pod nos kubek z wciąż parującą herbatą. Poczekała aż się napije i odstawiła naczynie na ziemię - A przecież alkohol przyspiesza wychłodzenie organizmu i jes... nieważne. Wybacz, jadę na jednym ze specyfików TT. Fakty...skupmy się na faktach. Jeśli chodzi o samych rednecków: wszystkie cywilne buraki są pod kluczem w kościele, razem z Daltonem i resztą obrońców, tak jak kazałeś. Do szeryfa z początku nie chciało dotrzeć w jakiej sytuacji sie znajduje, ale dość szybko udało się naprostować jego światopogląd. Dalej już współpracował bez zgrzytów, potulnie jak baranek...lub owca prowadzona na rzeź, zależy którą wersje wolisz. - przekazała tą optymistyczną część ostatnich wydarzeń aby choć trochę przekierować myśli Guido z utraconej szansy, kilkugodzinnego powolnego zamarzania, na coś co nie spieprzyło się po całości. Jakby nie było lekarka wykonała swoją część rozkazów mniej więcej poprawnie. Mówiła cicho obmacując płaszcz na wysokości kieszeni. Naraz zamarła i zaczęła sie uważnie przyglądać pacjentowi. Zlustrowała go od stóp do głowy, zatrzymując wzrok na wciąż sztywnych dłoniach i zmarszczyła brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając. Spoważniała, przestała się też uśmiechać. W końcu parsknęła zrezygnowana, wyciągając z wewnętrznej kieszeni niepozorny rulonik, zwinięty z zielonej bibułki. Prezent od Paula.
- Jako lekarz powinnam stanowczo odradzić ci przyjmowanie jakichkolwiek używek… ale walić to. Należy ci się odpoczynek i trochę przyjemności po tym całym koszmarze.

Pacjent na improwizowanym posłaniu słuchał zirytowany gdy mówiła o jakiś zmianach, gniewnie gdy wypomniała mu zużytą piersiówkę i fajki, parsknął z satysfakcją gdy opowiedziała o zachowaniu jego głównego oponenta, uśmiechnął się ze zrozumieniem gdy wspomniała o dilerze i jego towarze i w roztargnieniu za to chciwie złapał podanego papierosa.
- Dzięki mała, właśnie kurwa tego teraz potrzebuję. - mruknął bardziej skupiając sie obecnie na podarunku niż na darczyńcy. Nerwowymi ruchami przeszukał kieszenie spodni i wydobył zapalniczkę. W końcu odpalił chciwie zaciągając się z werwą świadczącą o wieloletnim nałogu. Wstrzymał na dłuższą chwilę dym po czym wypuścił, a na twarzy pojawiło się zdziwienie. Otworzył oczy i przyjrzał się uważniej papierosowi.
- Ooo… Zieloniak… - zdawał się być zaskoczony tym odkryciem. Faktycznie w niezbyt jasno oświetlonym pomieszczeniu zieleń przedmiotu wyglądała niekoniecznie czysto. Z papierosa przeniósł dłuższe spojrzenie na klęczącego Anioła jakby dopiero teraz go zauważając. Wpatrywał się w nią dłuższy moment.
- Niezły towar… Naprawdę niezły… - mruknął już bardziej tak jak zapamiętała. Spojrzenie zaczęło mu się koncentrować na otoczeniu, konkretnie na niej. Mówił o towarze ale patrzył na nią, a nie na fajka. Zabrzmiało poniekąd dwuznacznie. Dostrzegła też budzący się na dnie ciemnych źrenic wilczy poblask. Stare przysłowie mówiło, że póki wilk krwawi wilk żyw. Guido już nie krwawił bo postarała się o to. Obrażenia na pewno prędko nie znikną i dużo wolniej niż by sobie życzył, Najbliższa przyszłość szefa wyprawy Runnerów nie zapowiadała się na beztroską i okaleczone ciało na pewno nie ułatwi mu przetrwania, jednak pierwszy raz od przebudzenia dostrzegała u niego siłę którą dał jej się poznać w autobusie, będącym obecnie wrakiem pogrzebanym gdzieś pod zamrożonym i zawalonym budynkiem. Zaciągnął się ponownie. Tym razem powoli, sycąc płuca tytoniowo - chemicznym dziełem sztuki jaki dostał. Widać znał je bardzo dobrze. I równie dobrze mu smakowało. W końcu po sztachnięciu
- Sztachnij się. - powoli wyciągnął rękę z filtrem skierowanym w stronę Igły, a ona pochyliła się i przytrzymując wielką łapę, zaciągnęła się porządnie. Guido obserwował ją w zamyśleniu.

Do puli substancji psychoaktywnych krążących w ciele Savage dołączyły kolejne, tworząc swoistą wybuchową mieszankę, ale olała to. Czasem każdy potrzebował postępować nierozsądnie. Mogła sobie na to pozwolić, jako że nikt ze szpitala nie zamierzał wyciągnąć kopyt, a Chris z Tomem zajmowali się szeregowym ogółem gangerów. Jej pozostał tylko ten jeden.

-Dlaczego nie zwiałaś? Na pewno miałaś okazję. - spytał spokojnie, patrząc jak dziewczyna wydmuchuje dym.

Ruda głowa poczęła kiwać się delikatnie na boki jak u zauroczonej grą zaklinacza żmii. Z tym że Alice żmiją była wyjątkowo niegroźną i mało jadowitą.
- Mogłam...ale naprawdę cholernie cię lubię. Zresztą dałam ci słowo i zobowiązałam przejąć obowiązki Ernsta. - odpowiedziała cicho, opierając łokieć o kolano i ułożyła łepetynę na zgiętej dłoni. Patrzyła się na rozmówcę, a przez jej twarz przebiegł podobny do uśmiechu grymas - Poza tym chciałam cię jeszcze zobaczyć.

Kolejny raz zaciągnął się i przez chwilę wyglądało, że dmuchnie na Anioła co byłoby zrozumiałe, gdy tak patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem. Odwrócił się jednak i wypuścił aromatyczny po czym głowa wróciła mu do lustrowania jej twarzy.
- Ciekawe… Zabujałaś się? - spytał jakby niedowierzając. Rozbawienie na twarzy walczyło o palmę pierwszeństwa z ciekawością na jego ustach. Tylko spojrzenie miał już takie jak pamiętała z autobusu: czujne, uważne i nieugięte.

Posłała mu krzywy uśmiech i znów potrząsnęła głową, jakby chcąc się z czegoś otrząsnąć. Milczała, przez kilkanaście sekund ograniczając się raptem do obserwacji, ale finalnie ponownie wzruszyła ramionami i dała sobie spokój z analizą.
-Jeszcze nie udało mi się zweryfikować tej kwestii do końca, choć najpewniej to syndrom Sztokholmski. - prychnęła i dokończyła unosząc lewą brew ku górze - Co w tym takiego ciekawego i zabawnego? W moim wieku burza hormonów ma pełne prawo wypaczać światopogląd, powodując lekkomyślność i utratę zdrowego rozsądku oraz zdolności logicznego myślenia...a twoje branie na żądanie nie pomaga w zachowaniu zimnej krwi i stoickiego spokoju, wybacz.

- Branie na żądanie. - ganger uśmiechnął się lekko kącikiem ust słysząc jak powtórzyła zwrot którego użył zdawałoby się w innej czasoprzestrzeni. - Fakt, nie dziwne w sumie, że na mnie lecisz… - wzruszył ramionami i pewnie by mu to nawet zgrabnie wyszło jako ucieleśnienie samczej bezczelności, ale pechowo dla niego poruszył jakimś obolałym miejscem, bo nagle syknął. Przestał się szczerzyć i zapatrzył się chwilę w zapalonego skręta.

Słysząc syk Alice pomyślała, że karma jednak potrafi działać błyskawicznie. Jakimś cudem udało się stłumić śmiech, maskując go nagłym atakiem kaszlu, brzmiącym podejrzanie podobnie do “masz za swoje”. Opamiętała się dość szybko, przypominając sobie że na dobrą sprawę nie sprawdzała przeklętego karku już po przebudzeniu pacjenta. Teraz przynajmniej na bieżąco mogła weryfikować co dokładnie sobie uszkodził, naciągnął, stłukł i zwichnął. Znaczy "mogłaby", gdyby pacjent zechciał łaskawie podjąć współpracę bez własnej wesołej twórczości i inwencji.

- Widzę, że byłaś w porządku dla moich chłopaków. - obserwował w zamyśleniu stopniowo zamierający żar, pochłaniający kolejne fragmenty bibułki.

- Są ujmujący na swój wyjątkowy sposób. Czemu miałabym nie być dla nich w porządku? Sam podobno mówiłeś że jestem “spoko”. Przykład idzie z góry...a skoro o górze mowa. Jak już nie śpisz obejrzę te stłuczenia i krwiaki na szyi. Tak, wiem że dla ciebie to pryszcz i prawdziwi twardziele nie takie baty przyjmują na klatę, ale i tak będę nalegać. - przerzuciła jedną nogę nad brzuchem Guido sadowiąc się okrakiem na wysokości jego pępka. Większość ciężaru oparła na zgiętych nogach, nie spuszczała też wzroku z twarzy półleżącego mężczyzny, szukając w niej drobnych, mimowolnych skurczów, będących oznakami odczuwania nagłego bólu - jego akurat ostatnimi czasy doświadczył w ilości wystarczającej. Szczerzyła się prawie bez złośliwej uciechy zdejmując w międzyczasie swój płaszcz i rozpinając guziki koszuli.

- Żeby oni kurwa zawsze byli tacy grzeczni i posłuszni… - prychnął i lekko przewrócił oczami zupełnie niczym rodzic słysząc jakąś pochlebną uwagę na temat swoich pociech. Zamilkł gdy Alice zaczęła się rozbierać jakby nie do końca pewny co zamierza uczynić, ale gdy po kolei pozbywała się kolejnych warstw ubrań brew mu stopniowo wędrowała ku górze. Z uwagą patrzył na wyłaniającą sie spod kolejnych ubrań jasna skórę, nakrapianą hojnie ciemniejszymi plamkami piegów.
- To nie jest jakiś tam skręt. Gdybyś nie była w porządku dla nich, to by ci nie dali. - wyszczerzył się triumfalnie jakby właśnie wygrał jakiś konkurs, gdy skończyła rozbierać się całkowicie od pasa w górę.

Złapawszy go za rękę wolną od fajka, lekarka przycisnęła ją do lewej piersi, gapiąc się mu prosto w oczy.
- Taka mała gratyfikacja, żebyś się nie nudził, współpracował i nie marudził.- wyjaśniła lekkim tonem, pochylając się do przodu by zacząć w spokoju oględziny.

Ganger beż żadnych oporów dał złapać swoją dłoń, a gdy ta zetknęła się z drobniejszym ciałem od razu zacisnęła się lekko na owej przyjemnej dla samczej dumy i próżności powierzchni. Dłoń była przyjemnie ciepła w przeciwieństwie do chłodu jaki od razu owiał obnażone ciało. Zaraz do jednej łapy powędrowała druga, wcześniej wciskając w usta dziewczyny zielonego skręta. Tak jak Alice dotykała i ugniatała ciało mężczyzny tak on dotykał i ugniatał jej ciało. Choć miejsce skoncentrowania dłoni i uwagi, oraz cele mieli kompletne różne. Ona sprawdzała jego szyje i kark podpytując od czasu do czasu czy boli albo czy coś czuje. On odpowiadał czasem, ale współpraca szła mu co raz bardziej opornie. Prawie jednocześnie z coraz większą częstotliwością badał swoją zabawkę. Runner był częściowo unieruchomiony, pozbawiony swobodny manewru jaką miał i okazywał w samochodzie, dodatkowo obolały - ruchy rąk musiały mu wystarczyć, niejako zmuszając do takiego korzystania z ciała kochanki. Niemniej jednak potrafił sprawić nimi przyjemność to gładząc, dotykając czy podszczypując ten czy inny fragment bladej skóry. Stąd tracił wyraźnie zainteresowanie badaniem jakie na nim przeprowadzano.

Pomysł odwrócenia uwagi zadziałał prawie idealnie. Prawie. Co prawda pierwsze minuty pozwoliły Savage na szybkie potwierdzenie wcześniejszej diagnozy, ale z każdą kolejną myślało się lekarce coraz ciężej. Przeszkadzał w tym łomot pulsu w skroniach, przyspieszony oddech i nagłe rozkojarzenie przez które dwa razy zadała to samo pytanie nieco inaczej tylko sformułowane, ale pacjent i tak nie zamierzał na nie odpowiedzieć. W końcu zorientowała się, że zamiast pracować, drapie go leniwie po włosach, spoglądając z fascynacją prosto w wilcze ślepia. On zaś badał palcami nie tylko jeden obszar. Czuła jak błądzi zachłannie po jej bokach ramionach, szyi, piersiach. Wziął każdą w dłoń, jakby chcąc je zważyć, poczuć ich ciężar. Ścisnął, po chwili podrażnił lekko sutki kciukami, powodując ich skurczenie, aż westchnęła głośno, pochylając się do przodu, by ułatwić mu zabiegi wywołujące rozkoszne mrowienie w różnych partiach ciała, potęgujące rozgorączkowanie i pobudzające obszary mózgu odpowiedzialne za podniecenie. Zwolnił nieco przy bliznach i tatuażach bowiem podczas wcześniejszych zabaw w samochodzie po ciemku ich nie widział a w autobusie nie było czasu i okazji. Jednak nie blizny kobiety budziły jego zainteresowanie tylko ona sama i jej młode, gorące ciało. Pociągnął ją w końcu tak, że wylądowała na nim.

- Chodź no tu... - mruknął przy tym i kiedy znalazła się przy nim przejechał dłonią na piegowaty kark i plecy. Teraz ich twarze dzieliło tylko parę czy paręnaście centymetrów.

Alice zesztywniała. To był szczyt nieodpowiedzialności zarówno ze strony Guido, jak i jej, ale ganger akurat nie wydawał się być kimś nawykłym do słuchania argumentów i głosu rozsądku. Przeżył pogrzebanie żywcem i stan głębokiej hipotermii, które zabiły wszystkich pozostałych pasażerów felernego autobusu. Poczucie złudnej nieśmiertelności zgubiło już wielu…
- Jeśli przez przypadek coś ci uszkodzę…- szepnęła cicho, jednak w głosie prócz troski pojawiły się też niższe, drapieżne tony. Zdecydowanie zbyt intensywnie przebywali w swoim towarzystwie. Znów ujęła jego twarz w dłonie, ostrożnie wodząc placami po zarośniętych policzkach. Badała palcami linię żuchwy, kości policzkowe aż w końcu przywarła ustami do jego ust.

- To co, umrę? Daj spokój… Jutro wszyscy możemy być martwi. Mamy tylko dzisiaj do naszej dyspozycji. - odparował ironiczno - kpiącym tonem gdy oderwali się od siebie na moment. Leżała na nim o chłodne powietrze owiewało jej plecy. Na nich błądziła też jego dłoń pieszcząc je dotykiem od linii spodni po kark i linię rudych włosów.

Czuła się dziwnie i zaczynało jej brzęczeć pod skrońmi. Nowa była też suchość w ustach.
-Wariabilizm...a nie, czekaj. Epikureizm. Nie panta rhei, nie wszystko płynie, tylko prędzej carpe diem! Pieśni Horacego, nie Heraklit z Efezu... przez ciebie nie potrafię myśleć. - jęknęła z wyrzutem. Coraz ciężej przychodziło kojarzenie nawet prostych faktów. Od dotyku Guido przez drobniejsze ciało przechodziły przyjemne dreszcze. Te od chłodu jeszcze się nie pojawiły.
Chłód. Mróz. Hipotermia. Pacjent.
Zagrożenie życia.
Szlag!

Savage odkleiła jedną dłoń od twarzy mężczyzny i namacawszy koc, naciągnęła go na siebie i leżące pod spodem ciało przy okazji. Nie po to skakała koło niego jak wokół pękniętego jajka, aby teraz całą swoją pracę w przywrócenie mu temperatury do normy zaprzepaścić w tak głupi...ale piekielnie przyjemny sposób. Na wszystko szło się odpowiednio przygotować. W zamyśleniu przejechała opuszkami palców po szyi i torsie powalonego gangera.
-Pewno nie kojarzysz o czym mówię… - rzuciła z dziwnym bólem i smutkiem, który na krótką chwilę przeciął piegowate oblicze grymasem czarnej melancholii. Szybko jednak się opanowała.

Cholerny Guido.

Czy nie tego właśnie chciała? Choć przez krótką chwilę mieć go dla siebie? Miał rację - jutro wszyscy mogli być martwi, los nikogo nie czynił zwycięzcą od narodzin aż po grób.
- Quid sit futurum cras, fuge quaerere... nie pytaj o to co przyniesie jutro. - westchnęła i nagle wszelkie wątpliwości gdzieś odpłynęły. Kto powiedział, ze zdąży dotrzeć do Detroit nim kiełkujący w jej ciele zielsko nie przebije ścian żołądka i jelit, zmieniając resztę wnętrzności w siekaną bladymi korzeniami masę? Życie ma się tylko jedno, a nawet leżąc w grobie człowiek mimo wszystko nie chce być martwy.

Ściągnięcie spodni leżąc na kimś nie należało do czynności prostych do wykonania, jednak jakimś cudem dziewczyna poradziła sobie, tym razem wpierw pozbywając się butów, a dopiero później szarpiąc się z nogawkami. Milczała przez ten czas, skupiona by w najmniejszym stopniu wprawiać w ruch te obszary ciała Runnera, które ucierpiały najmocniej. Odrzuciła zbędne ciuchy tam gdzie resztę, by w razie potrzeby móc sięgnąć po nie w miarę szybko. Skończywszy swoją część, zabrała się za jego opakowanie. Przy okazji szukała wytłumaczenia, ale w tym momencie żadna odpowiedź nie była wystarczająco dobra. Już nie dało się namierzyć sensownego uzasadnienia podobnego postępowania, prócz tego najprostszego - obłęd. Nie umiała powiedzieć kiedy zgubiła resztki zdrowego rozsądku. Teraz, poprzedniego dnia, a może jeszcze wcześniej?

- Taaa… - mruknął i nie bardzo wiedziała do której części jej wypowiedzi. Za to zdawał się być bardziej pochłonięty widząc tym jak ona rozbiera najpierw siebie a potem jego.
- No właśnie jakoś tak, dobrze kombinujesz, ale nie wiem czemu przy tym tyle gadasz… - rzekł pomagając łaskawie rozpiąć swoje spodnie. Niestety dla nich obojga w takim stanie na więcej aktywności nie mógł sobie pozwolić a i tak gdy jakoś krzywo pochylił głowę przy zginaniu skrzywił się i syknął boleśnie. Choć ból zaraz utonął w pożądaniu jakie zaczynało nim ponownie władać.

- Jeśli ktoś tu wejdzie będzie...niezręcznie. - zaśmiała się, odzyskując dawny rezon i ponownie przywarła całym ciałem do, wbrew wszelkim przeciwnościom losu, wciąż żywego pieca. On był wrednym dupkiem, ona za dużo gadała. Nie istniało coś takiego jak ideał. - Ale do diabła z tym - zakończyła wychylając się ku górze i zaatakowała Guido w ten sam sposób w jaki zrobiła to kiedy tylko otworzył oczy. Gdy ponownie wpiła się w niego ustami całował już tak jak pamiętała z samochodu. Bezpardonowo, mocno i ostro. Kontrastowało to z jego pierwszym, niewprawnym wręcz amatorskim pocałunkiem zaraz po przebudzeni. Jedynie reszta ciała wciąż pozostawała we władaniu boleści i kontuzji które pacyfikowały większość aktywności z jego strony. Niemniej pozwolił jej się dosiąść, oddał inicjatywę i same karesy zdawały się go pobudzać bardziej niż jakieś prochy. Choć nie było to wolne od jakichś jęknięć bólu czy wykrzywionych nim twarzy które nie pozwalały im się oddać rozkoszy z pełni swobody jak to było zaledwie parędziesiąt godzin wcześniej w pogrążonym w zimowej ciemności samochodzie.

Znów na nią spojrzał tym lekko zamglonym wzrokiem i poczuła, jak jej policzki spala rumieniec. W pierwszej chwili zapomniała, co ma robić. Tym razem ciemna szarówka zimowego przedświtu nie ograniczała widoczności, obnażając w pełni to co właśnie wyprawiali. Patrzyła więc, pragnąc zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Przypatrywała się jaśniejszym liniom starych blizn zdobiących tors kochanka. Pod prawym obojczykiem zauważyła owalną, zostawioną najprawdopodobniej przez kulę, wklęsłą szramę zamaskowaną plątaniną czarnych kresek tatuażu. Wzór przedstawiał skomplikowaną kompilację kolców, czaszek, oraz pnączy i dziewczyna miała dziwą pewność, że wie spod czyjej dłoni wyszedł.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-07-2015 o 11:55.
Zombianna jest offline