Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2015, 11:48   #296
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wśród całej zbieraniny przedmiotów to książki wzbudziły w dziewczynie największe zainteresowanie. Długo wodziła wzrokiem po podniszczonych, ale wciąż sprawiających porządne wrażenie oprawach nie mogąc się nacieszyć, ze wreszcie dane jest jej spotkać się z właściwym przejawem szacunku i dbałości o słowo pisane, ale czego się podziewała? Dziennikarz operował słowem i na słowie zarabiał. Umiał docenić jego wartość, zamiast używać papierowych woluminów do palenia w kominku.
- Masz...ciekawą kolekcję - zauważyła, gładząc pieszczotliwie palcem grzbiet najbliższego tomu. - Mieszkasz w tym aucie na stałe, czy masz normalny dom...w NY na przykład?

- A dziękuję. Miło spotkać kogoś kto umie docenić potęgę i mądrość słowa pisanego. - reporter mówił trochę z roztargnieniem ale najwyraźniej podzielał zdanie lekarki o książkach. - Ludzie to myślą, że jak się tak “mundrze” gada z głowy to chyba człowiek się z tym rodzi czy jak… - westchnął, pstrykając jakimś przełącznikiem i czekając chwilę w wyraźnym oczekiwaniu. Po chwili dał się słyszeć ciche buczenie drukarki a na jego dziennikarza pojawiła się wyraźna ulga.
- Noo… Nie ma humorów dzisiaj… Ale nie wiadomo na ile prądu starczy… - zaraz mu się przypomniało jak parodniowy postój na mrozie wpływa na akumulatory samochodowe.

- To właściwie służbowa bryka ale mam na nią przydział. A na wyjazdach goszczę tu tak często, że właściwie to tak… To mój dom… - rzekł starannie wyjmując kartki. Czyste, białe kartki blokowego formatu jak do druku, jeszcze w nieco pogniecionym i poplamionym, mniej więcej całym opakowaniu oryginalnego papieru do drukarek. Wyjął jedną i wsadził do drukarki, po czym rozejrzał się po wnętrzu zagraconego pojazdu. Zauważył, że rudowłosa dziewczyna dotyka jakiejś książki.
- Mam więcej książek niż czasu by je przeczytać… Ale wiesz jak jest, czasem jak zostawisz czy nie weźmiesz to pójdzie do spalenia czy przegnije do reszty. A jeszcze jak mają cię za frajera co bierze książki czy gazety i to takie bez gołych lasek na wymianę… - rozłożył ręce i uśmiechnął się lekko. Faktycznie takie zachowanie słabo pasowała do takiego świata w jakim przyszło im żyć podkreślając odmienność i niedostosowanie dziennikarza do jego realiów. Zaraz jednak drukarka coś zgrzytnęła co przykuło jego uwagę wiec znów do niej przysiadł i coś sprawdził po czym zabrał sie za gmeranie przy aparacie i jakimś laptopie. Na twarz znów powrócił mu wyraz niepokoju i oczekiwania. W końcu ścigali się z czasem. Akumulator mógł paść w każdej chwili a naładowanie go tutaj w tym popalonym, zdemolowanym i rozszabrowanym mieście mogło nie być tak łatwym zadaniem. I mogłoby zająć dłużej niż odjazd Runnerów z Cheb.

Dało to czas dr. Savage na przejrzenie zgromadzonych lektur. Te miał właściciel pojazdu dość obszerne, przynajmniej patrząc na okładki, tytuły i autorów. Widziała nawet kolorowe okładki jakiś opowiadań rodem z krain fantasy, czy głębokiego kosmosu. Była też książka ze słynnymi cytatami, biografia jakiegoś spasionego łysola w mundurze nazywanego Duce i “Wojna w Wietnamie: czy mogliśmy wygrać?”. Jednak dominowały okładki i tytuły kojarzące się z fotografiką, obróbką zdjęć oraz o prowadzeniu rozmów i ludzkich zachowaniach, czyli takie które w pracy dziennikarza można by uznać za niezbędne.
- O, wiesz co? Jak już tu jesteś… Weź zerknij na ten album… I powiedz co myślisz… - wskazał gestem na jakąś półkę. Na niej leżały książki ale jak się zbliżyła widziała, że to albumy na fotografie. Wzięła je do ręki. Na pierwszym z góry było włożona pod zżółkłą, ale nadal mniej więcej przezroczystą okładkę kartka z napisem “Winter 2040/41”. Gdy wzięła go do ręki ukazała się okładka drugiego, zatytułowana tak samo jednak z dopiskiem “unofficial”.

Zdjęć była masa: sytuacje, chwile, ludzie...wszystko uchwycone z niezwykłym kunsztem i precyzją. Z każdą kolejną przerzuconą stroną rósł w dziewczynie szacunek i podziw dla niepozornego chudzielca. Jakim cudem przeżył tyle czasu, skoro pchał się na pierwszą linię robiąc zdjęcia miejsc oraz sytuacji wysoko niebezpiecznych i niezdrowych? Poza tym miał naprawdę mistrzowskie oko, zdolne wyłapać i uwiecznić w kadrze magię danej chwili: emocje, światło - patrząc na nie prawie czuła jakby stałą tuż obok postaci z fotografii. Wzdrygnęła się i przez krótką chwilę wpatrywała się w twarz gangera o rozszerzonych narkotykami źrenicach i grymasie dzikiej radości na niedogolonej gębie. Miała wrażenie że go kojarzy, widziała go, czyli fotograf musiał kręcić się po okolicach Detroit już od dłuższego czasu.
- Pierwszy album...przeglądając go czuje się nadzieję, a drugi. Wolę drugi, jest bardziej realny, oddaje rzeczywistość taka jaka jest, bez propagandowych otoczek i wieńców z liści laurowych na skroniach zwycięzców. Nikt nie rodzi się i nim nie umiera, prawda? Winszuję...masz świetne oko - przyznała szczerze, przerzucając kolejne zdjęcia. - Ale do druku pójdzie ten pierwszy, a szkoda, choć z drugiej strony czy tego ludzie teraz nie potrzebują? Wiary, nadziei? Odskoczni od koszmaru szarej codzienności, przetaczającej sie pyłem Pustkowi za ich oknami.

- Taa… - pokiwał w zamyśleniu głową zapatrzony jak jego gość przegląda albumy. Sprawiał wrażenie jakby potwierdziła jakąś jego tezę czy pogląd. - Wiesz, nie do końca tak, że jakieś zdjęcie oddaje czy nie oddaje jakiejś rzeczywistości. Znaczy… No dobra to moje zawodowe zboczenie o fotkach mogę gadać całą noc i jeszcze nie skończyć… - uśmiechnął się i podniósł dłonie w obronnym geście. Opuścił je bo drukarka chwyciła papier… I zakrztusiła się nim, wydając podejrzane dźwięki sugerujące dość wyraźnie, że coś poszło nie tak. Potwierdzała to nerwowa reakcja dziennikarza, który rzucił się do interwencji, aż w końcu zaklął cicho i już bez pospiechu otworzył swoje nieposłuszne narzędzie pracy i zaczął wydłubywać z niego poszarpaną kartę.
- Kiedyś na takie coś mówiło się, że drukarka zżarła papier… Ale teraz ludzie tego nie kumają… Raz dostałem po twarzy, że kit wciskam jak próbowałem tłumaczyć… - wyznał spokojnie tonem dyskusji o pogodzie wyjmując kolejne fragmenty papieru.

Alice przytaknęła wyraźnie rozbawiona. Faktycznie...zazwyczaj gdy człowiek próbował wyjaśnić szerszemu ogółowi nowego świata jedno z zagadnień świata starego, zaczynało robić się co najmniej dziwnie...i dołująco. Codzienne niegdyś fakty urastały teraz do rangi mitów, legend i wierutnych bzdur.

- Wszystkie zdjęcia jakie robie są prawdziwe. W obu tych albumach i w ogóle wszędzie. Ale tego drugiego… Nie puszczą mi… Wątpię… Może coś przemycę ale… - skrzywił się zamykając wyczyszczoną drukarkę i opierając ręce na udach. Znów zamilkł na chwilę jakby już w duchu szykował się na rozmowę z jakimś swoim szefem z gazety czy coś w tym stylu.
- Ale ten drugi zostanie pewnie ot, tak do oglądania. Może ktoś odkupi, albo jakaś galeria się zgodzi je wystawić… I właśnie dlatego chciałbym mieć własną gazetę! - klepnął się nagle po udach i wykrzyknął prawie wyszczerzając się do niej.
- Mógłbym pisać i wystawiać zdjęcia jakie tylko chce! I innym też bym dał! Byłaby prawdziwa wolność słowa! A nie tak collinsowa… - zerwał się nagle uniesiony swoim marzeniem ale gdy doszedł do nazwiska faceta uważającego się za prawowitego prezydenta Stanów Zjednoczonych zamilkł nagle jakby przestraszony własnymi słowami. Spojrzał speszony najpierw na Alice a potem na siedzących nieco dalej w szoferce parę gangerów. Ci jednak ledwo ich słuchali bo na ich standard rozmowa była o niczym ciekawym, więc nudzili się szpetnie. Woleli mimo to siedzieć z nimi niż dać się wymrozić na zewnątrz wyjącemu wiatrowi.

- No ale… System to system… Każdy system można złamać ale to trudne bo każdy system jest silny dlatego trwa. Ale dużo łatwiej jest go przeniknąć czy poruszać się między jego ścianami. Chodź pokażę ci coś… - przywołał ją gestem do siebie i wskazał by mu podała oba albumy. Po chwili zaczął tłumaczyć jak zamierza oszukać system. Zdjęcia zostałyby takie jakie są. Ale wystarczyło dopisać odpowiedni tytuł by nadal mówił jak było a jednak miał już odmienne brzmienie.
- Tu myślę by nie pisać, że to Ligowiec który wygrał wyścig w Det. Wiesz, nie brzmi dobrze jak zachwalasz miasto mafiosów… Ale jak się podpisze, że radość ze zwycięstwa… - wskazał na Runnera na którym zatrzymała się Alice.

-Ma sens. - mruknęła jedynie, nie podnosząc oczu znad albumu.

- Albo tu… - Zdravko przewrócił parę stron najwyraźniej już na pamięć wiedząc co gdzie jest - Ładna dziewczyna no nie? - wskazał na jedno ze zdjęć z oficjalnego albumu. Faktycznie przedstawiało młodą, kobietę, ubraną całkiem zwyczajny strój a mimo to jeszcze bardziej podkreślał jej delikatną urodę. Wyglądała jakby po prostu szła ulicą i spojrzała zaciekawiona w stronę fotografa. Byłoby to naturalne bo kto dziś komuś robił dziś zdjęcia na ulicach?
- Podpiszę właśnie jako ładną mieszkankę Rocheville. Taka wiocha “gdziekolwiek” niedaleko Det. Nie musze pisać, że zginęła godzinę później. Jakiś wariat ją rozjechał… Też mam fotki z tego ale nie drukowałem… - rzekł nieco nostalgicznym tonem.

- W sumie… Właśnie dlatego zostałem fotografem. Nawet prędzej niż reporterem. Chciałem złapać chwilę. Bo teraz… Jednego dnia coś jest… A następnego tylko ruiny, zgliszcza i trupy… Tylko fotografią można jakoś złapać te chwilę. I zatrzymać dla przyszłych pokoleń. A gazeta pozwala pokazać ją innym. I dlatego tak trzaskam te fotki… - uśmiechnął sie w końcu znowu i zabrał się za kolejna próbę nakłonienia opornej drukarki do współpracy.

Savage słuchała w milczeniu, kiwając głową i próbując się nie krzywić. Oczywiście...fotorelacje z masakry również musiał mieć, a jakże by inaczej. Taka praca. Nie jej rolą było oceniać kogokolwiek.
-Miasto mafiosów...aż tak tam źle?- pochyliła się i wyszeptała cicho nie chcąc, by para cerberów dosłyszała tą rozmowę. - Zdravko...proszę. Potrzebuję danych. Czy wiesz o Guido i Runnersach coś, czego nie dowiem się od nich? Każda najbardziej błaha informacja przyda się definitywnie i bezapelacyjnie. Jesteś reporterem, bywałeś tam. znasz tamtejsze realia...dostrzegasz więcej niż przeciętny siepacz z łomem do łamania bliźnim kolan i klamką do rozwalania im łbów na poboczach.

- Guido… - mruknął w zamyśleniu dziennikarz i znów po swojemu pokiwał głową jakby coś potwierdzał albo się z kimś zgadzał. - Taak, Guido. Młody, obiecujący kapitan Sand Runnersów. Urodzony przywódca z pasmem sukcesów na kącie. Wschodząca gwiazda. Lśniąca silnym własnym, a nie odbitym blaskiem. Czyli kłopot. Duży kłopot. Tacy ludzie zawsze wzbudzają zazdrość i niechęć. Zwłaszcza we własnym gnieździe, aale to tak co widziałem i słyszałem podczas pobytu w tym mieście na kółkach. Plus to co pogłówkowałem sobie na prywatny użytek. To nie jest aż tak rzadko spotykany schemat. - wzruszył ramionami i spojrzał na nią.
- Ten facet to kłopoty. Wielkie. Ale może być też kimś. Naprawdę kimś. Na pewno nie zostanie zwykłym szaraczkiem. Choć jak widzisz może skończyć jak i oni w każdej chwili. - wykonał nieokreślony gest w stronę przykościelnego placu.

-Zdravko...to że jest chodzącym huraganem wiadomo, wystarczy na niego spojrzeć.. Nie mów, że wywiedziałeś się o nim tylko tyle, bo ciężko w to uwierzyć. Nie ty. Jesteś profesjonalistą, Jest ktoś z kim szczególnie on i jego ludzie drą koty? - szepnęła gorączkowo.

- Może cię zaskoczę ale Det nie składa się z jednego Guido a Runnersi nie są tam jedynym gangiem. Tam serio jest z kim gadać. Więc nie przeprowadzałem z nim wywiadu tak jak z tobą. Wiem tyle co się dowiedziałem przy okazji albo co sam widziałem. - rozłożył ręce zdając sobie sprawę, że nie takiej odpowiedzi by chciała.

- W życiu bym się nie spodziewała - prychnęła kąśliwie, ale zaraz odetchnęła i dodała spokojniej - Detroit to duże miasto. Są Shultze, Gas Drinkersi,..tak się nazywają? No i Liga...tak, wiem, ale oni w tej chwili obchodzą mnie mniej niż mój aktualny pracodawca i współpracownicy. Wybacz, ale oni mają bliżej, szybciej i łatwiej...mają prostszą drogę żeby zmienić moje życie w piekło dla samej radości jaką daje człowiekowi możliwość znęcania się nad drugim człowiekiem. Skoro się już zobowiązałam do współpracy z nimi nie dziw się, że chcę się dowiedzieć więcej i przestać działać w ciemno. Jeśli zrozumiem zasady i prawa na kanwie jakich działają i żyją, może uda się dociągnąć do najbliższej Gwiazdki...i nauczyć się prześlizgiwać przez ich cenzurę - spojrzała wymownie na “nieoficjalny” album ze zdravkowymi fotografiami. - Ale od nich usłyszę tylko propagandę, a propaganda mnie nie interesuje.

- Och, Alice, ale ja cię świetnie rozumiem, że chcesz wiedzieć nieco więcej niż nieco i to najlepiej nie od nich samych. A teraz ty zrozum mnie, że nie rozmawiałem z Guido więc nie mam informacji z pierwszej ręki. Dlatego tak chciałem przeprowadzić z nim wywiad w autobusie, a ten sobie na jakąś głupią wojnę musiał pojechać. - odparł kiwając głową i unosząc nieco ręce w uspokajającym geście.
- Neistety tak to jest, że ludzie nie muszą mieć rozmów z prasą w swoich priorytetach. A szkoda bo to by mi znacznie ułatwiało robotę… - rzekł nieco ironizując swoją pracę i podejście do niej.

- W Det Guido może jest wyjątkowy ale jest jednym z wielu. To duże miasto i wiele się tam dzieje. Co dzień ujawnia się ktoś wyjątkowy. Albo ginie. Jak byłem tam zdawał się być jedynie jednym z wyższych szefów band Hollyfielda. Pokręciłem się przy Runnerach parę dni tak samo jak przy innych bandach. Przed nimi byłem u Schultzów a po nich miałem zamiar udać się do Huronów. A z obiema bandami Runnerzy nie przepadają. No ale oczywiście każdy chciał błysnąć więc bajerzył i opowiadał cuda na kiju. Wiesz, ludzie często… Zachowują się specyficznie… Gdy widzą błysk flesza z napisem “PRESS”. - rozłożył ręce z przepraszającym uśmiechem. Wyglądało na to, że podczas jego pobytu obecny szef runnerowej wyprawy do Cheb rzucił mu sie w oczy i go zapamiętał, ale nie na tyle by robić z nim wywiad.
- Huroni na swój sposób są nieco podobni w gadce i zwyczajach do Runnerów więc podobno dlatego obie grupy szlag trafia gdy ktoś ich pomyli jednych z drugimi. No i powiedzmy, że taka ichnia tradycja, że obie grupy rywalizują ze sobą gdzie i kiedy się da. Prawie, że “od zawsze”. A Schultze… To ład i porządek rodem z NY… Praktycznie za punkt honoru i niejako wspólny pozostałe gangi mają fanaberię ich nie trawić. Wyobraź sobie wypolerowane bryki i facetów w graniakach i pod krawatem przy nich… - wyjaśnił widząc pytające spojrzenie lekarki na jego wzmiankę o innych gangach w mieście. A przy “nich” wskazał głową na dwóch, siedzących z przodu Runnerów w szturmówkach i ćwiekowanych, skórzanych kurtkach.

Obaj zainteresowali się nagłą uwagą, jaką wzbudzili u dyskutujących cywili. Igła mrugnęła do nich i powróciwszy wzrokiem do trzymanego na kolanach albumu rzuciła z pozoru spokojnym tonem
- A to zdjęcie jakbyś nazwał? - puknęła palcem w obraz przedstawiający jakąś czarnowłosą kobietę tańczącą na stole w dość wyjątkowym stroju, bo kto zakłada gorset na wycieczkę po ulicach miasta, nieważne jakiego? O dziwo akcja nie miała miejsca w klubie, tylko gdzieś w szczerym polu. Za plecami tancerki dało się dostrzec piaszczyste wydmy i ruiny czegoś, co przypominało stację kolejową.

- Och… Faktycznie. Nieźle wyszło no nie? Mówię ci, czasem zdjęcia po prostu czekają aż ktoś je zrobi. Tak było wtedy… W ogóle się tam nikogo nie spodziewałem. A na pewno nie kobiety, samej bez broni, bez obstawy o to w takim stroju… - uśmiechnął się do swoich wspomnień i fotografii w albumie jednocześnie.

- Ekhem… racja, ma bardzo ładne ciuchy. To takie coś jeszcze robią? Przecież to wyjątkowo niepraktyczne i niewygodne.. i przed kulami nie chroni. - mruknęła, uśmiechając się nagle wyjątkowo po babsku.

- Evelyn. Miała na imię Evelyn. Tego nie widać na zdjęciu ale ja stałem od strony ulicy. Z niej widać było to co widzisz na zdjęciu. A ona… To był jej pierwszy zakup za pierwszą wypłatę. Dopiero co go kupiła. Bardzo jej się podobał. Zbierała na niego i zbierała. Była tancerką w klubie. Chciała zobaczyć jak się będzie tańczyć jej w nowym nabytku, bo w sklepie tylko widziała sie w lustrze. Wiesz… Gorsety czy szminki nadal są w modzie. Zagłada świata czy nie ale wiele kobiet nadal chce wyglądać elegancko czy wyjątkowo… - uśmiechnął się pod nosem patrząc na nia z ukosa.
- Mam tutaj ten gorset. Podnieś tamten karton i otwórz te pudło pod spodem… - rzekł do niej niespodziewanie wskazując na jakieś nie różniące się od innych pudło.

Savage zrobiła się nagle czerwona, ale polecenie wypełniła. Sięgając między pakunki wyburczała lekko rozbawiona.
- Niech zgadnę: zobaczyła że robisz jej zdjęcia, spytała się po co. Pokazałeś jej efekt pracy, ona chciała zobaczyć więcej. Zaprosiłeś ją do swojej furgonetki, poczęstowałeś skrętem, dałeś obejrzeć inne fotki. Poopowiadałeś o wielkim świecie, o tym gdzie byłeś, co widziałeś. O sławnych ludziach z którymi przeprowadziłeś wywiady, ba! Może nawet pochwaliłeś się wspólnymi ujęciami. Poznałeś historię barowej tancerki, byłeś miły, czarujący - taki światowy człowiek zapędzony przez los do zapyziałej mieściny w której żyła. Inny od reszty amantów na których napotykała się codziennie. Wiesz...takich dla których szczytem podrywu jest kupienie flaszki, albo poczęstowanie fajkiem. Pewnie sama chciała poznać cię bliżej, a ciuch...zapomniała? Zostawiła na pamiątkę? Wieki nie widziałam czegoś takiego - westchnęła na koniec z rozmarzeniem, gdy w końcu wyciągnęła kłębowisko czarno-srebrnej satyny, koronki i metalowych fiszbin

- A z Evelyn. Było mniej więcej jak mówisz. Z tym, że nie zapomniała swojego ukochanego, pierwszego gorsetu. No sama widzisz jaki on jest. - uśmiechnął się nieco kpiąco i tajemniczo widząc jak ten fragment typowo kobiecej garderoby pochłania uwagę lekarki.
- Zapomniałabyś go zabrać? - spytał i wiedziała, że na pewno by nie zapomniała. Coś codziennego i powszechnego jak majtki czy pończochy można było zostawić czy zapomnieć, ale na pewno nie taki gorset. Był jedną z takich rzeczy które każda kobieta chciałaby mieć chociaż na chwilę i chociaż raz w życiu.

Teraz to dziewczyna parsknęła, a przeczący ruch głowy miał stanowić odpowiedź.
- Jeszcze mi powiedz, że jesteś takim Casanovą... chociaż mogłeś go jej podwędzić. - skupiała uwagę bardziej na ciuchu niż na rozmówcy, przejeżdżając opuszkami palców po wykończeniach, nawet niezłej roboty. Porządnych, nie tandetnych - Ale to by do ciebie nie pasowało, choć z drugiej strony kto wie? Nie znam cię na tyle by móc jednoznacznie to stwierdzić. Poza tym każde z nas ma swoją maskę i rolę którą odgrywa. Ale Evelyn... twoja była. Kopnąłeś ją w tyłek po jakimś czasie gdy wycięła ci paskudny numer i skoczyła w bok z jakimś dyszącym testosteronem mięśniakiem o ilorazie inteligencji podkładki pod kufel piwa?

- Ciekawe historie tworzysz. Niezłe fabuły być pisała. - zaśmiał się. Najwyraźniej rozmowa o tajemniczej tancerce i próba rozwikłania sposobu w jaki jej gorset znalazł się w jego posiadaniu sprawiała mu przyjemność. Ale rzadko się trafiało na kogoś z kim można zabawić się podobną zgadywanką. - Powiedzmy, że sprawa rozegrała się między mną a nią. Sam na sam. W końcu byłem tam tylko przejazdem więc nie mięliśmy okazji na dłuższe relacje. - dodał kolejny fragment układanki do tej historii.

- Czyli zostawiła na pamiątkę, dobrze myślałam. Trofeum...szkoda że się tak kurzy. - ruda westchnęła i zaraz wzruszyła lekko ramionami - Albo od samego początku próbujesz mnie wkręcić i sam chodzisz w nim, gdy nikt nie patrzy. Nie przejmuj się w razie czego, jestem bardzo tolerancyjna i w sumie nie dziwiłabym się. Gdybym miała coś takiego pewnie bym traktowała podobnie użytkowo. W końcu to ubranie, a nie eksponat muzealny... może i nie znam się na modzie, ale jak każda baba porządną, fachową robotę potrafię dostrzec. No i ładny jest...nie da się ukryć. - mruknęła, przenosząc spojrzenie gdzieś na przód samochodu.

- Jestem aż tak odmienny? - spytał rozbawiony.

- Nie przejmuj sie, mieścisz sie w granicach normy - też się zaśmiała, po czym wyszczerzyła się niewinnie, unosząc brew w niemym pytaniu.

- Karty. Wygrałem go od niej w karty. W pokerka. Rozbieranego. Ja postawiłem jeden z aparatów ona gorset. Po wszystkim wybrała jednak swoją resztę ubrania niż wyjść w samym gorsecie. Właściwie miałem jej oddać ale jakoś się nie złożyło więcej nam spotkać… - uśmiechnął się, patrząc w zadumie na trzymany przez kobietę ciuch.

- Więc nie jesteś do niego jakoś specjalnie sentymentalnie przywiązany. Słuchaj Zdravko...na dobrą sprawę leży u ciebie zamknięty w pudełku i tyle z niego pożytku - zamyśliła się, stukając palcami o kolano i przyglądając się dziennikarzowi w udawanej zadumie - Szkoda go na takie leżakowanie, bo nie do tego służy. Sam go nie założysz, znaleźć podobnie niewielką kobietę by go nosiła będzie ciężko. XS i przed wojną rzadko się spotykało. Da się go wykorzystać, jeszcze wiele oczu może cieszyć...i nie tylko oczu - uśmiechnęła się bezczelnie
- Lepiej będzie się prezentował na czyimś grzbiecie, niż w ciasnym, ciemnym pudełku… toż to przykre marnotrawstwo. Na tym porypanym świecie niewiele zostało juz rzeczy nie noszących znamion militarnych, paramilitarnych, ani wojennych...a szkoda. Odrobina odmiany...i miałabyś u mnie przysługę - zawiesiła głos, przekrzywiając głowę w bok.

- Mhm… Rozumiem… - pokiwał głową ze zrozumieniem w miarę jak mówiła. Uśmiechał się i nie przerywał jej choć zdawał się być szczerze rozbawiony. - A to nie masz przypadkiem u mnie długu już za te wydrukowanie fotek? - spytał lekko unosząc brew do góry ciekaw co powie. Widziała, że ewidentnie się z nią droczył rozbawiony jej wypowiedzią.

-Ej, za zdjęcia miał być fajek, tak stoi w protokole! Poza tym całkiem niezły wywiad udało ci sie sprokurować, prawda? - odpowiedziała pytaniem na pytanie ledwo powstrzymując się od śmiechu i dorzuciła - I to zdjęcie okładkowe zacne wyszło, nie sądzisz? Zresztą pamiętam jak mówiłeś że chciałbyś poznać Tony’ego i z nim pogadać. Ma rodzinę w Det, wiem gdzie mieszkają. Potrafię też sie z nim skontaktować, a skoro z racji nadchodzącej nowej fali obowiązków będę przykuta do miasta...wiesz gdzie mnie znaleźć i raczej nigdzie ci nie ucieknę. Pomyśl... jaki to byłby ciekawy reportaż, zresztą i naszą rozmowę będzie można na spokojnie dokończyć - teraz i Savage była wyraźnie rozbawiona. Zachowywała pozornie uprzejma minę, ale kąciki jej ust co chwila wyginały się ku górze.

- Wiesz Alice… - odrzekł wręcz nonszalancją ale i równym rozbawieniem. - Całkiem nie rzadko to ludzie za mną latają bym chciał z nimi rozmawiać. - popatrzył na nią koso, a ona przewróciła oczami w udawanym oburzeniu.
- No ale jak mówisz, że ciekawy wywiad z twoim Tony'm i fory u nadwornego medyka Runnerów… No nieźle, nieźle… - wyglądało jakby się zgadzał bo kręcił głową jakby na serio się nad tym zastanawiał poważnie choć widać było, że ściemnia tak samo jak ona przed chwilą.
- Ale przydałoby się coś na osłodę takiego wspaniałego dealu. - spojrzał na nią z tajemniczym uśmieszkiem, a ona już wiedziała o co chodzi nim dokończył zdanie. Dwa cerbery w szoferce chyba też wyczuły pismo nosem, bo nagle cała ich samczo-gangerowa uwaga skupiła się na dyskutującej lekarce.

- Jeśli miałbym ci dać ten gorset… To też chce coś z tego mieć dla siebie. - reporter kontynuował tonem który wyglądał na wstęp do postawienia przeważającego warunku. - No i wiesz, pewnie trzeba go przymierzyć czy dobrze leży czy takie coś… - kiwał głową jakby potwierdzał w myślach jej właśnie rodzące się podejrzenia.
- Więc jak chcesz ten gorset to załóż go. Tu o teraz. A ja zrobię małą sesję zdjęciową… - wskazał brodą na trzymany przez nią ciuch samemu biorąc jeden z aparatów do ręki.

Alice uniosła oczy ku sufitowi. Tak...próbowała tego uniknąć, ale z drugiej strony - kilka minut pod obstrzałem flesza było warte nagrody. Pozostawał jednak problem, a raczej dwa problemy, siedzące w szoferce z nagłym malującym się na zarośniętych pyskach. Szczególnie Hektor.
- Nie wykażecie się taktem, kindersztubą oraz dobrym wychowaniem i nie wyjdziecie na zewnątrz na symbolicznego papierosa, prawda? - spytała ich, choć dużej nadziei na to nie miała.

W odpowiedzi para gangerów wyszczerzyła się ze złośliwą satysfakcją i rozwaliła jeszcze wygodniej na fotelach by mieć odpowiednie stanowisko i punkt widokowy. Najwyraźniej mieli zamiar wykorzystać okazję do oporu. Ich uśmiechy szybko przerodziły się w gwizdy zawodu i potępienia dla złośliwej lekarki, która z uprzejmą miną zarzuciła na siebie koc i okręciła się plecami do reszty towarzystwa.

-No patrz ją, no...jaka wredna. - Latynos nie krył oburzenia, a jego kumpel jedynie machnął ręką i zabrał sie za skręcanie zestawu fajek.

- Ruda, no nie? Czego się ty kurwa spodziewałeś?




Świt przyniósł ze sobą zmianę planów. Pierwotnie Savage miała brać udział w wyprawie do Schronu razem z Chebańczykami, lecz rozkazem Taylora została oddelegowana na powrót do szpitala. Znów szła tuż za łysolem, wczepiając się kurczowo palcami w kurtkę na jego plecach i gwizdała na to, co pomyśli reszta. Jako taran, oraz lodołamacz ponury ganger sprawdzał się idealnie. Poza tym naprawdę przypominał jej Tony’ego - czasem obawiała się jego gwałtownego, wybuchowego charakteru, ale jej nie przerażał. Przywykła do pieniaczy.
Jego decyzją ją ...zdziwiła, delikatnie rzecz ujmując. Przecież od samego początku udziału w negocjacjach na linii Cheb-Detroit i pojawieniu sie tematu bunkra było jasne, że ruda ma iść razem z wyprawą...ale i sytuacja gangerów uległa diametralnej zmianie. Szczególnie tego jednego gangera, powalonego gorączką i osłabieniem w zamkniętej sali piwnicznego szpitala.
-Taylor - zaczęła spokojnie, przecierając coraz bardziej przekrwione oczy. Specyfik TT powoli przestawał działać. Czułą jeszcze resztki narkotykowego pobudzenia, lecz na horyzoncie pojawiła się już czarna chmura nadchodzącego nieubłaganie zmęczenia - Skąd decyzja o zmianie planów odnośnie mojej osoby?

- Wiedzą co robić, a ty się bardziej przydasz tutaj. Lekarza mamy tylko jednego, od gadania to się jeszcze kogoś znajdzie. - wzruszył obojętnie ramionami niespecjalnie przejmując się jak zostanie odebrany.

Igła dźgnęła go lekko paluchem w żebra i zachichotała. Nie zrobiła tego po złości, lecz po przyjacielsku. Szla za nim - w najgorszym wypadku wybije jej zęby łokciem… ale miał rację: do gadania zawsze się ktoś znajdzie, ale z jakim skutkiem to zrobi? To już pozostawało tajemnicą. Mieli jednak inne zmartwienia na głowie...jak choćby zaplanowanie przenoszenia rannych ze szpitala do samochodów. Alice wiedziała już, ze przyjdzie jej na tym stracić sporo nerwów, zdrowia i włosów.
- Racja...trzeba zacząć przygotowywać chłopaków do podróży.. - naraz zacisnęła mocniej palce na skórzanym materiale. Odetchnęła głęboko i zebrawszy się w sobie wyciągnęła kopyta by zrównać z się z kapitanem Runnerów i ująć go za rękę szerokości jej uda -Czego możemy się spodziewać po powrocie...jak to będzie wyglądać ? - spytała z widocznym przejęciem, spoglądając na łysego wyraźnie strapiona.

- Nie wiem czego się spodziewać. Zależy z czym wrócą z bunkra. Ale nie poszło tak jak planowaliśmy. Hollfield sie wścieknie za tego gunshipa to pewne… Ale to wojna i Guido ma gadane. Zobaczymy jak to wyjdzie, ale tu nie ma co dłużej siedzieć. - nie wyglądał na zadowolonego gdy to mówił i miał poważny wyraz twarzy, ale jakoś chyba i nie spędzało mu to snu z powiek.

- Nie złość się, że pytam o rzeczy i fakty oczywiste... Detroit jest dla mnie jedną wielką niewiadomą. Jeśli mam być przydatna potrzebuje informacji: o ludziach, miejscach, grupach, powiązaniach. Nie umiem walczyć… umiem za to kombinować i chcę pomóc. Kim jest Hollyfield? - spytała cicho, od razu przebierając najbardziej przepraszającą i pasywną minę na jaką tylko była w stanie się zdobyć. Profilaktyka nie bolała... a rozsierdzenie Taylora juz tak. Raczej nie potraktowałby jej Paula, czy Jąkały - przy wsparciu pięści i butów. Bez trudu umiałby jednak dać jej do wiwatu w inny sposób. Wystarczyło by przestał nieść jej torbę, bądź skończył z rolą lodołamacza i żywej podpory. Ile kroków wymordowana, ledwo powłócząca nogami Alice by przeszła bez wsparcia łysola, dwadzieścia? Trzydzieści? I to w tym najbardziej optymistycznym wariancie.

- Nie no ludzie… Nie wiesz kim jest Hollyfield?! - ganger zdawał się być szczerze zdumiony zupełnie jak swego czasu jej cerbery, kiedy pytała o Cylinder. Wpatrywał się w nią w tym zdumieniu dłuższą chwilę i kręcił w niedowierzaniu głową.
- Skąd ty żeś się kurwa urwała? - spytał z wciąż widocznym zdumieniem. - Hollyfield, młody Hollyfield, syn starego Hollyfield'a. Czyli szef wszystkich Runnerów w mieście. Guido wygadał u niego tego gunshipa z zasobów strategicznych całego gangu. A teraz jak żeśmy go stracili to nie będzie to dobrze wyglądało. Bo to prosta ekspedycja karna na tych durnych wieśniaków miała być a się kurwa popierdoliło zdrowo. - rzekł z wyraźną niechęcią i zmartwieniem w głosie. Najwyraźniej wcale nie był ucieszony z wyniku bitwy o Cheb i nie oczekiwał pochwał po powrocie do rodzimego gniazda Runnerów.

- Mówiłam przecież, ja...nie jestem stąd. Nigdy nie byłam w Det, ani nawet w jego okolicach. Brak mi elementarnej wiedzy na tematy będące dla was czymś równie oczywistym co oddychanie i jazda bryką. Moje dane odnośnie samego miasta, jego infrastruktury i całej reszty są...wybitnie przestarzałe, dlatego muszę je uaktualnić, żeby wiedzieć na czym ono teraz stoi...i jak powiedziałam ci wtedy przed kościołem: wolę zbłaźnić się przed tobą, niż przed resztą, bo ty zrozumiesz. Przecież to wstyd mieć podobne braki.- wyjaśniła patrząc z fascynacją na własne znikające się i pojawiające wśród białego puchu buty.
- Custer był młodszym bratem Guido, to już wiem. Powiedz mi proszę, jak wygląda hierarchia, system stołków i zależności w gangu? Gangi się nie lubią... to też już wiem, ale czy wewnątrz organizacji jest ktoś, kto życzy mu wybitnie źle? Ktoś kto będzie próbował coś ugrać na poniesionej stracie? Zaszkodzić? Na kogo uważać, komu...się szczególnie przyglądać? Trzeba sie zabezpieczyć na wszelkie ewentualności

- Co masz przestarzałe? - spytał podejrzliwym głosem Taylor. Wyglądało jakby sprawdzał czy mała, rudowłosa lekarka robi go w balona, czy na serio trafił na kogoś kto nie ma pojęcia o jednym z największych miast na ocalałym świecie. - Rraaany, ale ty musisz być na serio z jakiegoś zadupia…- pokręcił głową jakby właśnie odkryła przed nim jakiś fenomen natury.
- No ja nie mam teraz czasu uczyć cię kto jest kto w mieście. - prychnął zirytowanym głosem. Najwyraźniej nie postanowi jej ręcznie wyjaśniać sprawę jak to już widziała parę razy na różnych przykładach ale i nie chciało mu się tracić na tłumaczenie oczywistych dla niego oczywistości. Co więcej najwyraźniej uznał, że powinno być to oczywiste i dla reszty świata.

- Pewnie, że w chuj osób ucieszyłoby się jakby mu się noga powinęła. - uwaga o szefie jednak zwróciła jego uwagę i zmobilizowała do komentarza. - No naszym szefem jest Hollyfield, ale gang to zbieranina i to zawsze w ruchu i płynna. Tak naprawdę składa się z wielu band takich jak Guido a każda ma swojego szefa. Guido jest szefem jednej z większych, więc to w oczy kole jak mu się coś wyjdzie i zacierają łapy jak powinie mu się noga właśnie. Ale żeby takie cos jak tutaj… Za taki numer jakby ktoś nas wystawił a by się wydało to kurwa nie ma zmiłuj. Ale lepiej pogadaj z Guido o takich gadajkach, on jest od gadania i główkowania. Kurwa ale jak nas ktoś wystawił z naszych a bym dorwał chuja w swoje łapy to bym go zajebał i wcale nie tak łatwo i szybko! - zacisnął swoją potężną pięść obrazując jak bardzo go wkurza taka myśl a na skroni aż mu nabrzmiała żyłka z wściekłości. Najwyraźniej jednak nie odrzucał tak całkiem pomysłu lekarki albo wkurzał się na samą myśl na taką sugestię jak to miał w zwyczaju.

- A tam Taylor, z tobą też bardzo miło i przyjemnie się rozmawia. Lubię z tobą gadać. - uśmiechnęła się ciepło do łysego, agresywnego kapitana gangerów i przez krótką chwilę ścisnęła uspokajającym gestem jego rękę. - Dziękuję, że zechciałeś mi te parę rzeczy wyjaśnić. Pogadam z Guido...jak już się obudzi. To cud że on to przeżył. Cud... albo jest piekielnie upartym i zatwardziałym kawałem...skurczybyka - prawie zaklęła, lecz w porę się powstrzymała
- Ach...i ostatnia sprawa. On nie da rady prowadzić samochodu, nie z jedną złamaną, a drugą zwichniętą nogą. Poza tym ciągle trzeba mieć go na oku. Sporo przeszedł, jego stan pozostaje ciężki...ale od tego tu jestem, prawda?

- Heh… Tam w autobusie wielu było takich twardzieli. Ale klatka bezpieczeństwa była tylko w szoferce. Widocznie duchy przodków mają jeszcze jakiś plan wobec niego. - uśmiechnął się wzruszając ramionami. Nad pytaniem o transport zastanowił się.
- Poprowadzić nie da rady ale pojedzie swoją bryką. Pojedziesz razem z nim. Weźmiesz tych swoich pacanów na waszą ochronę. Zmieścicie się razem, a Jąkała poprowadzi. Będziecie jechać przy Viper, jej oddział został najmniej przetrzebiony to was weźmie w eskortę.- rzekł przedstawiając swój plan transportu i powrotu do domu.

Dziewczyna parsknęła wesoło. Paul i Hektor.. ciekawe czy jeszcze kiedyś uwolni się od ich towarzystwa. Nie żeby narzekała, ale miała cichą nadzieje, że chociaż w Det para kawalarzy na trochę pozwoli jej odetchnąć od swojej obecności.
- Ucieszą się - wyszczerzyła sie do rozmówcy i dorzuciła z zainteresowaniem - A co z tobą?

- Ja pojadę swoim. - rzekł obojętnie łysol. Spojrzał na nią pytająco najwyraźniej zamierzając kończyć tą rozmowę.

- A nie chcesz przypadkiem Paula i Hektora do towarzystwa? Z chęcią wymienię się za worek gruzu.- dorzuciła własne pytanie po którym łysol obdarzył ją wzrokiem tak ciężkim, że o mały włos nie zakopała się w śniegu po nos...ale i tak było warto. Szczerząc się powróciła na poprzednią pozycję za jego plecami i chwyciwszy go za kurtkę na szerokich plecach, dała sie holować do szpitala już bez zbędnego zawracania dupy.



Po wyjeździe gangerów Cheb i jego mieszkańcy z pewnością odetchnęli. Alice również mogła pozwolić sobie na głębszy oddech. Była ledwo żywa ze zmęczenia, ale speed ciągle trzymał jej ciało w swojej chemicznej mocy, nie pozwalając na odnalezienie ukojenia w jednostajnym rytmie w jakim czarna, sportowa terenówka podskakiwała na wyboistej drodze. Na dobrą sprawę dziewczyna nie spała ponad trzy dni i właśnie zaczynała czwartą dobę czuwania. Przed wyjazdem zdążyła opłukać twarz wodą i przejrzeć się w popękanym lustrze - wyglądała koszmarnie. Bliżej jej było do zwłok w zaawansowanym stanie rozkładu, niż do żywego człowieka. Podkute czarnymi sińcami oczy o popękanych naczynkach krwionośnych paliły jak jasna cholera, zamknęła je więc, stawiając na podróż w całkowitej ciemności. Dookoła nich panowała niepodzielnie głęboka, zimowa noc - i tak nie dałaby rady podziwiać widoków, zresztą nie miała na to ochoty. Chciała wreszcie iść spać. Odpocząć choć krótką chwilę, nim zawita do Detroit. Obawiała się tego momentu. W ciągu czterdziestu ośmiu godzin z neutralnego Anioła Miłosierdzia zmieniła się w znienawidzonego przez większość zdrowego moralnie społeczeństwa gangera. , lecz czy mieszkańców Det dało się zaliczyć do podobnych społeczności? Co się stanie, kiedy dotrze na miejsce docelowe? Czekała ją niejedna trudna rozmowa, a nie potrafiła nawet dodać w pamięci dwóch do dwóch.

Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła dyskretnie ściskać rękę siedzącego obok Guido. Dowódca wyprawy pacyfikacyjnej wydawał sie spać, pogrążony we wściekłości i własnym bólu. Usztywniona improwizowanym kołnierzem ortopedycznym szyja i noga w łupach wyprowadziły go z równowagi już parę minut po tym, jak Alice mu je założyła. Szczęśliwie obyło się jednak bez rozrywania opatrunków, rękoczynów i głośniejszych awantur. Zalecenie lekarskie to zalecenie lekarskie, wystarczyło też w dość obrazowy sposób opisać skutki jakie mogło mieć chojrakowanie. Dla kogoś takiego jak Guido poruszanie się na wózku do końca życia równało się strzeleniu sobie w łeb. W zamian doktor obiecała mu, że postawi go na nogi tak szybko, jak to tylko możliwe...ale to akurat nie podlegało dyskusji.
Mimo ćwiekowanej kurtki i wytatuowanej na prawym ręku wyszczerzonej czaszce wciąż pozostawała lekarzem. Poza tym naprawdę go polubiła. Jego, Hektora, Taylora, Paula, Chrisa...Miała nową rodzinę.
I do diabła z tym co myślała reszta poprawnego społeczeństwa.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-07-2015 o 11:51.
Zombianna jest offline