Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2015, 13:59   #200
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
JORDAN, WARD

Drzwi otworzyły się cicho i zobaczyli za nim …

… o nie …

… o Matko Boska ….

… to był …

Korytarz. Zwykły, niezbyt szeroki i niezbyt długi korytarz. Kończył się drzwiami, które ruszały się jeszcze gwałtownie, jakby ktoś z nich przed chwilą skorzystał.

Dźwięk szkła musiał wziąć się stąd, iż koło drzwi leżały potłuczone butelki i kilka strąconych skrzynek, nieco utrudniających przejście korytarzem.

Wyglądało to tak, jakby ktoś w popłochu zwiewał z baru – czyżby przed nimi? – i przypadkowo strącił te cholerne skrzynki.

Nagle za ich plecami dało się słyszeć dziwny dźwięk – jakiś skrzekliwy syk, jakby ktoś wypuszczał powietrze ze sparciałej dętki. A potem usłyszeli kolejny dźwięk, nieodmiennie kojarzący się z pełzaniem, jakby coś oślizgłego właśnie dostało się do baru i pełzało w ich ślady.

Nie mieli wyjścia. Musieli albo się ukryć gdzieś na zapleczu, albo zwiewać na zewnątrz w paskudny, kłębiący się opar.

Obie opcje wydawały się tak samo beznadziejnie ryzykowne.


FOX, COLLINS

Szybko przeszli przez przerażający korytarz, ale twarze – poza wykrzywianiem się zza dziwacznej błony – nie robiły nic więcej. Otworzyli ciężkie, ozdobne drzwi i znaleźli się w czymś, co przypominało ozdobne foyer

Wyszli z jego lewej części, jeśliby stanęło się twarzą w stronę schodów, pomiędzy dwoma filarami podpierającymi sufit.

Kątem oka ujrzeli jakieś poruszenie na schodach, które widzieli tylko przez poręcze. Ktoś tam był.

Ktoś wspinał się na górę, wchodząc na czworakach, niczym pijany student po zaliczonej sesji. Słyszeli dziwaczne dźwięki, jakie wydawał ten ktoś – gulgotliwe, świszczące, chrapliwe – trudne do opisania.

Z góry do ich uszu dobiegł przeraźliwy ryk. Potężny, mocny, męski. Zawtórował mu inny krzyk – bardziej piskliwy, pełen bólu i przerażenia. Przeszył ich uszy ostrą mieszanką doznań akustycznych.

Cokolwiek działo się na górze, nad ich głowami, rozsądek podpowiadał im, że powinni trzymać się od tego z daleka.

I nagle krzyk urwał się, a przez balustradę schodów spadł na dół połamany, pokrwawiony kształt. Z ust Fox wyrwał się zduszony pisk, ale Collins zareagował błyskawicznie i trochę wbrew sobie zatykając dłonią twarz dziewczyny.

Za późno.

Kształt na schodach zatrzymał się i zaczął… węszyć.

Ale Loretta nie zwracała na to uwagi, całą percepcję skupiając na zrzuconym człowieku. Znała go. Ostatnim razem jak go widziała ten mężczyzna, strzelał do nich z pistoletu, jak do kaczek.

Mężczyzna żył jeszcze, mimo potwornych ran i kości wystającej z nogi przez rozdartą, okrwawioną nogawkę. Patrzył na nich z szaleństwem w oczach, a jego usta otwierały się i zamykały spazmatycznie, jak u wyrzuconej na brzeg ryby. Zabójca Storza zakrztusił się hałaśliwie i z ust bryznęła mu fontanna krwi.

I wtedy ją ujrzeli. To była Angela Laster. Czy raczej coś, w co się przemieniła. Poruszała się na rękach, jak przy ćwiczeniu zwanym „mostkiem” , a jej twarz …. Jej twarz trudno było już nazwać twarzą człowieka.

Maszkara pędziła po schodach, kierując się w ich stronę.

PETROVSKY

Zdążył. Przewalił regał, odcinając możliwość wtargnięcia do gabinetu temu, który znajdował się po drugiej stronie. Nie powstrzymało to jednak napastnika, kimkolwiek był, od dzikiego walenia w grube drewno. Z siłą, która przerażała Petrovkyego.

W narastającej panice chłopak zaczął przeszukiwać biuro. Wywalił szufladę, gorączkowo przejrzał półki z książkami.

Deska pękła! Gruba deska pękła, jakby ktoś użył siekiery!

Miał przesrane!

I wtedy znalazł paczkę z nabojami! Stała ukryta za książkami na jednej z gablot. Byłą do połowy pełna. Dwanaście pięknych, grubych, czerwonych pocisków wyglądających na potwornie skuteczne.

W drzwiach ktoś lub coś wyrąbało sobie dziurę, z furią poszerzając przejście. Ten ktoś chyba używał siekiery.

JORDAN, VILL, PONTI

Rzucili się do ucieczki. Nie w stronę muru - którego sforsowanie mogło okazać się problematyczne w takiej sytuacji, gdy ścigały ich piekielne łańcuchy. – lecz w stronę tyłów kościoła, licząc na znalezienie alternatywnej drogi z terenu przykościelnego.

Na szczęście płonący kościół dawał wystarczająco wiele światłą, by nie wpadali na nagrobki i nie pogubili się pomiędzy grobowcami.

Łańcuchy przyśpieszyły! Oni też! Zdawały się nie mieć końca.

Klekoczące ogniwa nabrały prędkości. Oni nie byli już w stanie biec szybciej.
I wtedy ujrzeli przejście w murze. Zwykłą dziurę, która dla nich jawiła się, niczym ścieżka do zbawienia.

Byli już tuż, tuż kiedy jeden z łańcuchów wystrzelił, jak bicz, i oplótł się wokół kostki Pontiego momentalnie wywracając go na ziemię i ciągnąc w stronę reszty morderczych ogniw.

Ponti szarpnął się i .. wyrwa z objęć pozostawiając w splotach buta.
Nie czekał. Nie próbował odzyskiwać obuwia. Puścił się pędem za dziewczynami, które już przeskakiwały przez dziurę. Skoczył za nimi.
Okazało się, że po drugiej stronie teren trochę opada i zsunęli się nim na drogę – zwykłą, asfaltową drogę. Ponti zaklął. Stopa bolała go paskudnie, bo okazało się, że cholerne łańcuchy były ostre i poszarpały nie tylko buta, ale i skórę na jego kostce do krwi.

Znaleźli się na ulicy miasteczka. W pobliżu kościoła, którego łuna dawała odrobinę światła. Żyli, ale było blisko. Ponti wiedział, że następnym razem już nie będzie miał co liczyć na taki fart.
 
Armiel jest offline