Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2015, 21:22   #42
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację


Black zamarł patrząc na szklane oko spoglądające na niego z zarośli. Wiedział co to jest, wiedział czemu ktoś tu umieścił, ale jednak nie spodziewał się znaleźć takiej technologii tak daleko od reszty kompleksu. W dodatku dobrze ukrytej. Niewiele brakowało a niezauważyłby tego czujnika wcale. Zostało do wyboru wracać albo próbować jakoś oszukać. Zarośla przeszkadzały na tyle by z pełną dokładnością określić z czym miał tu do czynienia. Jaki miało zasięg działania? Wiedział, że jest szansa, że drzewa mogły utrudniać pracę urządzeniu, ale jeśli to sprzęt rządowy to nie postawiłby na to życia. No i czy był to tylko czujnik ruchu czy może maszyna notująca różnicę temperatur z otoczenia. Osobiście nigdy wcześniej nie dbał czy zostanie wykryty, więc sytuacja była nowością, ale przeszedł niezbędne szkolenie i chociaż w teorii wiedział jak powinien się zachować. Zagryzł wargę aż poczuł delikatny smak krwi. Oblizał się i przykucnął kładąc przed sobą torbę. Ze środka wygrzebał coś co w jego mniemaniu mogło mu pomóc - strój maskujący w swoim rozmiarze. Tak jak miał przeczucie, pianka którą wyłożony był od środka powinna działać jako izolacja termowizyjna. W praktyce oznaczało to tyle, że dla tego typu technologii nie będzie się różnił niczym od otaczających go skał i drzew. Rozebrał się i schował stare ubranie. Na tej wysokości i przy tej temperaturze chłodny wiatr od strony morza sprawił, że wzdrygnął się mimo woli. Czuł się orzeźwiony, rześki, serce waliło mu szybciej niż powinno, więc usiadł i czekał aż się uspokoi. Jak zostanie tylko chłodna kalkulacja, która zapewni mu sukces a stres odejdzie w niepamięć. Chwilowo nawet głosy zostawiły go w spokoju. Ubrał kombinezon, który przylegał idealnie po czym położył się płasko na ziemi i zaczął powoli niby ślimak pełznąć wyżej w kierunku szczytu. Torba nie ułatwiała zadania. O ile ciężko było ją wnieść do góry teraz kiedy przesuwał ją powoli centymetrze po centymetrze jej ciężar stał się istną katorgą. Powoli.. prawie niezauważalnie, cierpliwie i wytrwale przechodził kolejne metry

---



Sierociniec Świętej Marii

Nie cierpiał tego miejsca. Nie cierpiał tego, że każdy który trafiał do tego miejsca prędzej czy później zostawał adoptowany, ale oczywiście on musiał wciąż tu tkwić. Tkwić wśród codziennie wpajanych modlitw niby wierszyków dla dzieci pozbawionych dla niego większego sensu. Wśród sióstr zakonnych, które uznawały tylko jedną możliwą drogę, naukę słowa bożego poprzez wbijanie go siłą do głowy z filozofią, którą używali już uczestnicy wypraw krzyżowych w stosunku do mieszkańców Bliskiego Wschodu czy pierwsi koloniści do rdzennych mieszkańców Ameryki. Dziesiątki problematycznych dzieci z którymi system nie umiał się uporać skazane do życia pod jednym dachem. Jedne zapłakane, inne pogrążone jeszcze w głębokim szoku po śmierci bliskich i w końcu takie, które reagowały agresją żerując na słabszych. Zgodnie z legendą przekazywaną wśród chłopców, żadne z dzieci nie przetrwało swojego pobytu w Świętej Marii bez choćby jednego zmoczonego prześcieradła w nocy. Każde bez wyjątku marzyło o tym, że pewnego dnia znajdzie się ktoś kto je stąd zabierze. W większości przypadków tak właśnie było, niektóre sieroty natomiast osiągały wiek wystarczający by pchnąć je do innej placówki. Matt należał obecnie do jednych z najstarszych dzieci. Jak uważał on sam i wielu innych, przylgnął do niego “smród”, który odstraszał nowych potencjalnych rodziców. Czy obawy te obawy były uzasadnione? Psycholodzy dziecięcy nieźle namieszali mu w głowie i sam już nie wiedział co było prawdą. Najpierw wszyscy się nad nim litowali, klepali po plecach i nie szczędzili miłych nic nie znaczących dla niego słów. Denerwowało go to bo przecież nie czuł żalu, nie odczuwał żadnej cholernej pustki jaką wmawiali mu wszyscy wokół. W końcu uznano, że jest w szoku więc najlepiej odnajdzie się wśród innych dzieci. No cóż, najwyraźniej się pomylili.
Przymierzył z jednej z wyższych gałęzi czereśni i .rzucił kamieniem w kolejne okno. Tym razem jego celem było to na trzecim piętrze, gabinet siostry przełożonej. Właśnie tam zaraz po przeciągłym trzasku bitej szyby rozległ się wściekły krzyk. Wiedział, że siostrzyczki mu tego nie przepuszczą, ale miał to gdzieś. Nudził się, dusił się w tym wielkim domu dla “zbłąkanych duszyczek” jak mawiała siostra Eunice. Opuścił się z gałęzi na ziemię i pobiegł w stronę bramy wejściowej. Mógł tam dojrzeć skrawek zewnętrznego świata, który jak miał wrażenie biegł innym tempem niż życie w sierocińcu.
Nagle poczuł, że wpada na coś niby skałę. Odbił się od niej i wylądował na brudnej ziemi. Przed nim stał rudy wyrostek z założonymi rękami i kpiącym wyrazem twarzy. Górował nad nim postawą chociaż obaj byli w podobnym wieku, ale rudzielec był tu zaledwie od pół roku natomiast Mattowi minęły już pierwsze dwa lata.
- Znowu narozrabiałeś morderco. Siostra Eunice będzie wściekła i wszystkim nam się oberwie.
- Zamknij się.
- Nie potrafisz zrozumieć, że przez ciebie życie w tej norze jest istnym piekłem. Nie potrafisz a może jesteś głupi co morderco?
Dwoje młodszych dzieci znajdujących się po bokach małego osiłka zachichotało jakby ten właśnie powiedział jakiś wspaniały żart.
-Zamknij się - powtórzył.
-Bo co mi zrobisz? Popłaczesz się czy mnie też zabijesz co? Haha…
Matt zerwał się na równe nogi i rzucił na rudzielca, ale był mniejszy i zdecydowanie słabszy, więc powiedzieć, że nie był w tej walce faworytem bukmacherów byłoby sporym niedopowiedzeniem. Na jego korzyść świadczyło tylko początkowe zaskoczenie jego przeciwnika zarówno atakiem jak i wściekłością z jaką zaatakował. Szybko został przewrócony ponownie a pięści dwa razy większe od jego spadały bezlitośnie
-O tak pokaż mu Cain! - zagrzewał do walki swojego szefa jeden z młodszych chłopców.
-Dokop mordercy. Skop mu ryj! - krzyczał drugi z fanclubu rudego.
-Motyla noga… Orient siostra! Spadamy!
Faktycznie zdążyli uciec. Matt i Cain nie mieli tyle szczęścia.
-Powariowaliście smarkacze! Bić się tutaj?! Tutaj w tym świętym przybytku…
Starsza kobieta w czarno-białych szatach zakonnicy złapała za ucho najpierw osiłka a potem podniosła za fraki Matta nie zważając na jego podbite oko i krew cieknącą z wargi i pociągnęła ich obu w stronę większego budynku.
-On zaczął. Rzucił kamieniem w okno siostry przełożonej a ja tylko… tylko zwróciłem mu uwagę a ten morderca rzucił się na mnie! - rudzielec wypluwał z siebie potok oskarżycielskich słów pod adresem Matta licząc, że uniknie kary, ale miał na to marne szanse sądząc po okrzyku bólu jaki z siebie wydał gdy siostra Eunice wykręciła mu ucho jeszcze mocniej.
-To prawda Matthew? Wybiłeś kamieniem okno? - zakonnica zwróciła się w stronę drugiego z chłopców po czym potrząsnęła nim chcąc popędzić go do odpowiedzi, ale ten najwyraźniej nie miał na to ochoty. Obojętne szare oczy wpatrywały się z nią w wyrazie jaki kobieta wzięła za przejaw buntu.
-Dobrze. Skoro nie chcecie odpowiadać przede mną to odpowiecie przed Bogiem!
Wykrzyknęła w gniewie i zaczęła ciągnąć obu w stronę drzwi sierocińca. Matt kątem oka dostrzegł jeszcze mężczyznę w długim płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem przesłaniającym twarz stojącego po drugiej stronie bramy. Miał wrażenie, że ów mężczyzna przypatrywał się właśnie jemu a natrafiwszy na jego spojrzenie skinął mu lekko głową. Zanim zdążył zareagować ciężkie drzwi sierocińca zatrzasnęły się za nim.

---

Czuł się jak wąż. Tylko węże były szybsze. On musiał być cierpliwy, wyłączyć swój umysł i umieścić go w innym miejscu. Poruszał się z prędkością kilku centymetrów na minutę, całość przeszedł w jakieś pół godziny. W końcu wstał gdy był już pewny, że znalazł się poza zasięgiem czujnika. Zostawił co prawda za sobą ślad ciągniętej torby, ale jak sądził w ciemności nikt miał go nie zauważyć.. Przez kolejne trzy minuty rozciągał zesztywniałe ciało. Słońce miała zajść lada chwila, jego pomarańczowy blask oślepił go na moment i zmusił by uniósł dłoń do czoła. Widok na dolinę w dole zapierał dech w piersiach, ale Black nie miał czasu by się nim zachwycać. Inna sprawa, że nie robiłby tego będąc w jego nadmiarze. Wszedł już wystarczająco wysoko. Zaraz miało się ściemnić się na tyle, że będzie miał problem z odnalezieniem szlaku. Ułożył charakterystyczny kamień na innym kamieniu by w drodze powrotnej odnaleźć bez pudła położenie czujnika. Nie uśmiechało mu się wracać tą samą drogą, ale nie miał wyboru. Wiedział, że i tak miał szczęście. Usadowił się w okolicznych zaroślach i okopał się dość płytko w twardej ziemi by mieć schronienie przed bezlitosnym wiatrem. Ziemia była zimna, ale to zimno było niczym w porównaniu z wiatrem wysoko w górach, który swoim chłodem rozcinał skórę niczym bicz. Na szczęście termoizolacyjny kombinezon maskujący spełniał w większości swoje zadanie. Kiedy skończył było ciemno już na tyle, że po umocowaniu sprzętu fotograficznego przełączył się na tryb noktowizyjny. Chwilę trwało zanim wyregulował odpowiednią ostrość i uchwycił całą rezydencję. Sprzęt był rzeczywiście z najlepszej półki. Zbliżanie na twarze ochroniarzy pozwalały mu powiedzieć czy ktoś się śmieje, wrzeszczy czy ziewa.. Bez obrazy dla lustrzanki jaką podarowała mu Cassandra, ten aparat nie mógł się z niczym równać. Co dziwne nigdzie nie dostrzegł kamer, ani systemów alarmowych, psów czy innych środków zapobiegawczych przed intruzami. Było to dość niepokojące zwłaszcza po tym co spotkał tutaj na szlaku. Znaczyć to mogło tyle, że ew. zabezpieczenia są po prostu ukryte i to dość dobrze. Jakoś bowiem nie wierzył, że kompleks nie posiada ich wcale. Coraz mniej podobało mu się także wysokie na 2,5 metra czarne ogrodzenie, które jak podejrzewał mogło być pod napięciem. Całość utrudniało położenie willi. Nie mogli dostać się do niej na spadochronie a lotnie i stroje do base jumpingu także odpadały ze względu na bliskość górskich ścian jakie ją otaczały. Podejrzewał, że została by z nich jedynie czerwona plama na jednej z takich ścian. Po raz kolejny musiał uzbroić się w cierpliwość. Nic nie wskazywało na to, że obserwacja miała się wkrótce skończyć. W między czasie usłyszał Natashę w słuchawkach, która najwyraźniej dawała mu do zrozumienia, że omija go coś wartego uwagi. Pomyślał, że potem zapyta co to takiego. Nie był w nastroju na beztroskie pogaduszki. Narazie cieszył go fakt, że ta jakoś sobie radzi i wystarczyła mu ta świadomość. Miał nadzieję, że Cassandra także jaoś się trzyma, ale w tej chwili nie chciał rozpraszać się bardziej niż było to konieczne. Co prawda na terenie dziedzińca, ogrodu i bramy dostrzegał łącznie sześciu strażników. To jednak po kilkunastu minutach przyszła druga zmiana. Black wcisnął stoper chcąc sprawdzić jak szybko nadejdzie kolejna. Obserwował strażników szukając “słabego ogniwa”, ale najwyraźniej ci byli dość dobrze przeszkoleni. W dodatku poruszali się dość niestandardowo zmieniając co jakiś czas patrolowane trasy. Nie będzie łatwo przejść koło nich. Rozważania zaraz przerwał mu czarny suv, który po krótkim przystanku przy bramie został przepuszczony dalej. Co dziwne wjechał na podjazd koło głównego budynku i… No właśnie. Black zamrugał oczami pewny, że się przewidział, ale nie mogło być żadnej pomyłki. Samochód rozpłynął się w powietrzu. Jeszcze dziwniejsze było to, że podjazd kończył się litą ścianą. Nie było widać żadnych drzwi garażowych. Czyżby sekretne przejście? Ta informacja mogła się im przydać.
-Natasha? Jak będziesz miała okazję spróbuj ustalić gdzie trzymają wszystkie samochody, które wjeżdzają na teren willi. Podejrzewam, że mają tu jakieś podziemia z których moglibyśmy skorzystać.
Stoper odmierzył równe pół godziny kiedy zmieniła się kolejna warta. Black nie był pewny, ale zdawało mu się, że są to ci sami mężczyźni co wcześniej. Jeden z nich najwyraźniej popijał na służbie z ukrytej piersiówki i nie palił się zbyt gorliwie do wykonywania swojej pracy. Każdy detal miał tu znaczenie, więc Black notował w pamięci i robił tyle zdjęć ile tylko mógł.
Nagle zaskoczył go jakiś hałas zza plecami. Obrócił się nagle wypuszczając na ziemię aparat. Wystarczająco na tyle by zasłonić twarz ramieniem gdy średniej wielkości drapieżny ptak pustułka bądź sokół leciał z dzikim skrzeczeniem i wyciągniętymi pazurami skierowanymi w stronę jego twarzy. Nie dosięgły celu, zamiast tego rozorały mu kawałek skóry i materiału kombinezonu. Najwyraźniej Black był intruzem na jego terytorium. W pierwszej chwili mężczyzna chciał odgonić od siebie wściekłego ptaka, ale ten ani myślał ustępować robiąc więcej hałasu niż szkody. Przeszło mu przez myśl, że jak tak dalej pójdzie tak dalej to usłyszą ich w willi. Chwycił na oślep coś z torby co okazało się walizką ze składanym karabinkiem snajperskim. Uderzył przed siebie trafiając powietrznego furiata jedynie pośrednio, ale wystarczająco żeby złapać oddech. Walizka była dość ciężka i zbyt nieporęczna by skutecznie posługiwać się nią jak bronią, więc rzucił ją na ziemię i złapał za leżące obok małe ostre kamyki. Było ciemno, pustułka poruszała się jakby miała wściekliznę i ciężko było ją trafić. Jednakże wysłał w powietrze kilka kamyków z których co najmniej jeden trafił celu. Ptak wydał z siebie skowyt bólu, kamyk wbił mu się w skrzydło powodując, że stracił swą początkową płynność lotu.
-Sio, a już! - wysyczał przez zęby Black odganiając dłonią ptaka.
Ten rzeczywiście odleciał kawałek zatrzymując się w na gałęzi jednego z pobliskich drzew od strony z której wcześniej przyczołgał się mężczyzna. Nie namyślając się wiele Black chwycił kolejny kamyk i rzucił wprost w żółte ślepia pustułki świdrujące go spojrzeniem. Ta poderwała się z wrzaskiem i łomotem skrzydeł odsłaniając czujnik ruchu w sam środek, którego uderzył rzucony przez mężczyznę kamyk.
-Zaraza… - przeklnął pod nosem.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline