Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2015, 22:57   #41
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Zobaczyć, dotknąć, zapamiętać. Zbadać wszystkimi zmysłami tak, by potem można to było dokładnie odwzorować.

Jak dobrze, że minęły już te czasy, gdy trzeba było liczyć tylko na swoją pamięć, wyczucie proporcji i odległości. Nowoczesne, nieustannie rozwijające się technologie dawały niemal nieograniczone możliwości. Wiele można by im zarzucić jednak po chwili przemyśleń każdy przyznać musiał, że odpowiednio wykorzystane przynoszą więcej dobrego niż złego.
Tego w jaki sposób wykorzystuje je Natasha chyba nie można było nazwać dobrym, choć jak wiadomo dobro to pojęcie równie względne jak piękno i inne oklepane hasła.

To co widziały jej oczy widziała też mikrokamera zamontowana w małych okularach skrzętnie zapisując wszystko na maleńkich rozmiarów karcie pamięci. Wszystko, co mówił ochroniarz, o ile oczywiście znajdował się w bliskiej odległości, poza nią słyszał też Black dzięki słuchawce, którą powinien mieć w uchu.

- Czyli teraz mam zająć się pomieszczeniami, które mi pan pokazał, tak? - spytała miłym, nieswoim głosem. - I jak skończę zgłosić się do pana? Czy jakiegoś innego pracownika ochrony? – zasypywała go pytaniami - Ah! i najważniejsze - uśmiechnęła się - nie pokazał mi pan żadnego pomieszczenia gospodarczego , szmaty, płyny i inne takie. Bez tego to ja sobie mogę książki na półkach równiutko poukładać co najwyżej - znów wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

- Bo miejsca na nas im szkoda. Najlepiej w łazience pracowniczej szukać. Można też w kuchni albo składziku ogrodowym, ale to rzadko. Lepiej w łazience. A jak pani skończy już, to może przyjść do przedpokoju w domu, odebrać rzeczy i odpocząć - odparł ochroniarz wskazując na drzwi pomieszczenia.

Pożegnała się z nim grzecznie, życzyła miłej pracy po czym zapewniając że na pewno sobie ze wszystkim poradzi ruszyła do pracowniczej łazienki, w której miała znaleźć potrzebne do sprzątanie rzeczy. Tylko co do cholery miała tam sprzątać? Willa była czysta, niemal pedantyczna.
Łazienka była zwykła, to określenie najbardziej do niej pasowało. Standardowa kabina prysznicowa, toaleta, umywalka, lustro, kilka wieszaków na ręczniki i szafek. Największa z nich wypchana była po brzegi przyborami do sprzątania.

Natasha wiedziała co musi znaleźć w pierwszej kolejności. W połowie puste pudełko gumowych rękawiczek stało na jednej z niższych półek zaraz obok wybielających i dezynfekujących substancji. Rękawiczki właściwie nie były jej do niczego potrzebne, ale doświadczenie nauczyło ją, że lepiej nie zostawiać śladów. Potrafiła uczyć się na własnych błędach.
Zapakowaną w rękawiczkę dłonią sięgnęła po miotełkę do zbierania kurzu. Miotełka składająca się z lekkiej bambusowej rączki zakończonej delikatnymi piórami mogła posłużyć do rzeczy dużo przyjemniejszych niż sprzątanie, zdecydowanie.

Za pasek fartucha wetknęła jeszcze dwie delikatne szmatki z mikrofibry i gotowa do odgrywania swojej roli odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wyjścia.
Widząc swoje odbicie w lustrze prychnęła cicho ze śmiechu. W tym uniformie, okularach i z miotełką w dłoni wyglądała jak rasowa gwiazda porno występująca w jakiejś ambitnej, jak na filmy tej kategorii, produkcji.

- Black, żałuj, że tego nie widzisz – zaśmiała się wychodząc z pomieszczenia.





Natasha zaczęła krzątać się po mieszkaniu wycierając w międzyczasie jednodniowy kurz, który zdążył osiąść na niektórych powierzchniach. Rozglądała się uważnie, lecz w salonie, pokoju gier i nieco mniejszym, wypoczynkowym pomieszczeniu nie znalazł niczego ciekawego, no może poza kilkoma miejscami, w których należałoby przyczepić pluskwy podsłuchowe. Odwiedziła wszystkie pomieszczenia, które pokazał jej strażnik i do których mogła wejść bez specjalnej przepustki. Po około dwóch godzinach krzątanie się miedzy łazienką pracowniczą i innymi pomieszczeniami dokładnie znała ich rozkład oraz ustawienie mebli i sprzętów.

W korytarzu wpadła na ochroniarza, który oprowadzał ją po posiadłości.
- Parter zrobiony – zameldowała – sali konferencyjnej i piętra faktycznie nie trzeba dzisiaj ogarniać? – dopytała nadgorliwie mając nadzieję, że będzie mogła tam wejść i rozejrzeć się trochę. – Skąd dochodzi ta muzyka? – zadała kolejne pytanie nie dając mu dojść do głosu – macie jakąś imprezę w innej części domu? – pytała podekscytowana.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 03-07-2015, 21:22   #42
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację


Black zamarł patrząc na szklane oko spoglądające na niego z zarośli. Wiedział co to jest, wiedział czemu ktoś tu umieścił, ale jednak nie spodziewał się znaleźć takiej technologii tak daleko od reszty kompleksu. W dodatku dobrze ukrytej. Niewiele brakowało a niezauważyłby tego czujnika wcale. Zostało do wyboru wracać albo próbować jakoś oszukać. Zarośla przeszkadzały na tyle by z pełną dokładnością określić z czym miał tu do czynienia. Jaki miało zasięg działania? Wiedział, że jest szansa, że drzewa mogły utrudniać pracę urządzeniu, ale jeśli to sprzęt rządowy to nie postawiłby na to życia. No i czy był to tylko czujnik ruchu czy może maszyna notująca różnicę temperatur z otoczenia. Osobiście nigdy wcześniej nie dbał czy zostanie wykryty, więc sytuacja była nowością, ale przeszedł niezbędne szkolenie i chociaż w teorii wiedział jak powinien się zachować. Zagryzł wargę aż poczuł delikatny smak krwi. Oblizał się i przykucnął kładąc przed sobą torbę. Ze środka wygrzebał coś co w jego mniemaniu mogło mu pomóc - strój maskujący w swoim rozmiarze. Tak jak miał przeczucie, pianka którą wyłożony był od środka powinna działać jako izolacja termowizyjna. W praktyce oznaczało to tyle, że dla tego typu technologii nie będzie się różnił niczym od otaczających go skał i drzew. Rozebrał się i schował stare ubranie. Na tej wysokości i przy tej temperaturze chłodny wiatr od strony morza sprawił, że wzdrygnął się mimo woli. Czuł się orzeźwiony, rześki, serce waliło mu szybciej niż powinno, więc usiadł i czekał aż się uspokoi. Jak zostanie tylko chłodna kalkulacja, która zapewni mu sukces a stres odejdzie w niepamięć. Chwilowo nawet głosy zostawiły go w spokoju. Ubrał kombinezon, który przylegał idealnie po czym położył się płasko na ziemi i zaczął powoli niby ślimak pełznąć wyżej w kierunku szczytu. Torba nie ułatwiała zadania. O ile ciężko było ją wnieść do góry teraz kiedy przesuwał ją powoli centymetrze po centymetrze jej ciężar stał się istną katorgą. Powoli.. prawie niezauważalnie, cierpliwie i wytrwale przechodził kolejne metry

---



Sierociniec Świętej Marii

Nie cierpiał tego miejsca. Nie cierpiał tego, że każdy który trafiał do tego miejsca prędzej czy później zostawał adoptowany, ale oczywiście on musiał wciąż tu tkwić. Tkwić wśród codziennie wpajanych modlitw niby wierszyków dla dzieci pozbawionych dla niego większego sensu. Wśród sióstr zakonnych, które uznawały tylko jedną możliwą drogę, naukę słowa bożego poprzez wbijanie go siłą do głowy z filozofią, którą używali już uczestnicy wypraw krzyżowych w stosunku do mieszkańców Bliskiego Wschodu czy pierwsi koloniści do rdzennych mieszkańców Ameryki. Dziesiątki problematycznych dzieci z którymi system nie umiał się uporać skazane do życia pod jednym dachem. Jedne zapłakane, inne pogrążone jeszcze w głębokim szoku po śmierci bliskich i w końcu takie, które reagowały agresją żerując na słabszych. Zgodnie z legendą przekazywaną wśród chłopców, żadne z dzieci nie przetrwało swojego pobytu w Świętej Marii bez choćby jednego zmoczonego prześcieradła w nocy. Każde bez wyjątku marzyło o tym, że pewnego dnia znajdzie się ktoś kto je stąd zabierze. W większości przypadków tak właśnie było, niektóre sieroty natomiast osiągały wiek wystarczający by pchnąć je do innej placówki. Matt należał obecnie do jednych z najstarszych dzieci. Jak uważał on sam i wielu innych, przylgnął do niego “smród”, który odstraszał nowych potencjalnych rodziców. Czy obawy te obawy były uzasadnione? Psycholodzy dziecięcy nieźle namieszali mu w głowie i sam już nie wiedział co było prawdą. Najpierw wszyscy się nad nim litowali, klepali po plecach i nie szczędzili miłych nic nie znaczących dla niego słów. Denerwowało go to bo przecież nie czuł żalu, nie odczuwał żadnej cholernej pustki jaką wmawiali mu wszyscy wokół. W końcu uznano, że jest w szoku więc najlepiej odnajdzie się wśród innych dzieci. No cóż, najwyraźniej się pomylili.
Przymierzył z jednej z wyższych gałęzi czereśni i .rzucił kamieniem w kolejne okno. Tym razem jego celem było to na trzecim piętrze, gabinet siostry przełożonej. Właśnie tam zaraz po przeciągłym trzasku bitej szyby rozległ się wściekły krzyk. Wiedział, że siostrzyczki mu tego nie przepuszczą, ale miał to gdzieś. Nudził się, dusił się w tym wielkim domu dla “zbłąkanych duszyczek” jak mawiała siostra Eunice. Opuścił się z gałęzi na ziemię i pobiegł w stronę bramy wejściowej. Mógł tam dojrzeć skrawek zewnętrznego świata, który jak miał wrażenie biegł innym tempem niż życie w sierocińcu.
Nagle poczuł, że wpada na coś niby skałę. Odbił się od niej i wylądował na brudnej ziemi. Przed nim stał rudy wyrostek z założonymi rękami i kpiącym wyrazem twarzy. Górował nad nim postawą chociaż obaj byli w podobnym wieku, ale rudzielec był tu zaledwie od pół roku natomiast Mattowi minęły już pierwsze dwa lata.
- Znowu narozrabiałeś morderco. Siostra Eunice będzie wściekła i wszystkim nam się oberwie.
- Zamknij się.
- Nie potrafisz zrozumieć, że przez ciebie życie w tej norze jest istnym piekłem. Nie potrafisz a może jesteś głupi co morderco?
Dwoje młodszych dzieci znajdujących się po bokach małego osiłka zachichotało jakby ten właśnie powiedział jakiś wspaniały żart.
-Zamknij się - powtórzył.
-Bo co mi zrobisz? Popłaczesz się czy mnie też zabijesz co? Haha…
Matt zerwał się na równe nogi i rzucił na rudzielca, ale był mniejszy i zdecydowanie słabszy, więc powiedzieć, że nie był w tej walce faworytem bukmacherów byłoby sporym niedopowiedzeniem. Na jego korzyść świadczyło tylko początkowe zaskoczenie jego przeciwnika zarówno atakiem jak i wściekłością z jaką zaatakował. Szybko został przewrócony ponownie a pięści dwa razy większe od jego spadały bezlitośnie
-O tak pokaż mu Cain! - zagrzewał do walki swojego szefa jeden z młodszych chłopców.
-Dokop mordercy. Skop mu ryj! - krzyczał drugi z fanclubu rudego.
-Motyla noga… Orient siostra! Spadamy!
Faktycznie zdążyli uciec. Matt i Cain nie mieli tyle szczęścia.
-Powariowaliście smarkacze! Bić się tutaj?! Tutaj w tym świętym przybytku…
Starsza kobieta w czarno-białych szatach zakonnicy złapała za ucho najpierw osiłka a potem podniosła za fraki Matta nie zważając na jego podbite oko i krew cieknącą z wargi i pociągnęła ich obu w stronę większego budynku.
-On zaczął. Rzucił kamieniem w okno siostry przełożonej a ja tylko… tylko zwróciłem mu uwagę a ten morderca rzucił się na mnie! - rudzielec wypluwał z siebie potok oskarżycielskich słów pod adresem Matta licząc, że uniknie kary, ale miał na to marne szanse sądząc po okrzyku bólu jaki z siebie wydał gdy siostra Eunice wykręciła mu ucho jeszcze mocniej.
-To prawda Matthew? Wybiłeś kamieniem okno? - zakonnica zwróciła się w stronę drugiego z chłopców po czym potrząsnęła nim chcąc popędzić go do odpowiedzi, ale ten najwyraźniej nie miał na to ochoty. Obojętne szare oczy wpatrywały się z nią w wyrazie jaki kobieta wzięła za przejaw buntu.
-Dobrze. Skoro nie chcecie odpowiadać przede mną to odpowiecie przed Bogiem!
Wykrzyknęła w gniewie i zaczęła ciągnąć obu w stronę drzwi sierocińca. Matt kątem oka dostrzegł jeszcze mężczyznę w długim płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem przesłaniającym twarz stojącego po drugiej stronie bramy. Miał wrażenie, że ów mężczyzna przypatrywał się właśnie jemu a natrafiwszy na jego spojrzenie skinął mu lekko głową. Zanim zdążył zareagować ciężkie drzwi sierocińca zatrzasnęły się za nim.

---

Czuł się jak wąż. Tylko węże były szybsze. On musiał być cierpliwy, wyłączyć swój umysł i umieścić go w innym miejscu. Poruszał się z prędkością kilku centymetrów na minutę, całość przeszedł w jakieś pół godziny. W końcu wstał gdy był już pewny, że znalazł się poza zasięgiem czujnika. Zostawił co prawda za sobą ślad ciągniętej torby, ale jak sądził w ciemności nikt miał go nie zauważyć.. Przez kolejne trzy minuty rozciągał zesztywniałe ciało. Słońce miała zajść lada chwila, jego pomarańczowy blask oślepił go na moment i zmusił by uniósł dłoń do czoła. Widok na dolinę w dole zapierał dech w piersiach, ale Black nie miał czasu by się nim zachwycać. Inna sprawa, że nie robiłby tego będąc w jego nadmiarze. Wszedł już wystarczająco wysoko. Zaraz miało się ściemnić się na tyle, że będzie miał problem z odnalezieniem szlaku. Ułożył charakterystyczny kamień na innym kamieniu by w drodze powrotnej odnaleźć bez pudła położenie czujnika. Nie uśmiechało mu się wracać tą samą drogą, ale nie miał wyboru. Wiedział, że i tak miał szczęście. Usadowił się w okolicznych zaroślach i okopał się dość płytko w twardej ziemi by mieć schronienie przed bezlitosnym wiatrem. Ziemia była zimna, ale to zimno było niczym w porównaniu z wiatrem wysoko w górach, który swoim chłodem rozcinał skórę niczym bicz. Na szczęście termoizolacyjny kombinezon maskujący spełniał w większości swoje zadanie. Kiedy skończył było ciemno już na tyle, że po umocowaniu sprzętu fotograficznego przełączył się na tryb noktowizyjny. Chwilę trwało zanim wyregulował odpowiednią ostrość i uchwycił całą rezydencję. Sprzęt był rzeczywiście z najlepszej półki. Zbliżanie na twarze ochroniarzy pozwalały mu powiedzieć czy ktoś się śmieje, wrzeszczy czy ziewa.. Bez obrazy dla lustrzanki jaką podarowała mu Cassandra, ten aparat nie mógł się z niczym równać. Co dziwne nigdzie nie dostrzegł kamer, ani systemów alarmowych, psów czy innych środków zapobiegawczych przed intruzami. Było to dość niepokojące zwłaszcza po tym co spotkał tutaj na szlaku. Znaczyć to mogło tyle, że ew. zabezpieczenia są po prostu ukryte i to dość dobrze. Jakoś bowiem nie wierzył, że kompleks nie posiada ich wcale. Coraz mniej podobało mu się także wysokie na 2,5 metra czarne ogrodzenie, które jak podejrzewał mogło być pod napięciem. Całość utrudniało położenie willi. Nie mogli dostać się do niej na spadochronie a lotnie i stroje do base jumpingu także odpadały ze względu na bliskość górskich ścian jakie ją otaczały. Podejrzewał, że została by z nich jedynie czerwona plama na jednej z takich ścian. Po raz kolejny musiał uzbroić się w cierpliwość. Nic nie wskazywało na to, że obserwacja miała się wkrótce skończyć. W między czasie usłyszał Natashę w słuchawkach, która najwyraźniej dawała mu do zrozumienia, że omija go coś wartego uwagi. Pomyślał, że potem zapyta co to takiego. Nie był w nastroju na beztroskie pogaduszki. Narazie cieszył go fakt, że ta jakoś sobie radzi i wystarczyła mu ta świadomość. Miał nadzieję, że Cassandra także jaoś się trzyma, ale w tej chwili nie chciał rozpraszać się bardziej niż było to konieczne. Co prawda na terenie dziedzińca, ogrodu i bramy dostrzegał łącznie sześciu strażników. To jednak po kilkunastu minutach przyszła druga zmiana. Black wcisnął stoper chcąc sprawdzić jak szybko nadejdzie kolejna. Obserwował strażników szukając “słabego ogniwa”, ale najwyraźniej ci byli dość dobrze przeszkoleni. W dodatku poruszali się dość niestandardowo zmieniając co jakiś czas patrolowane trasy. Nie będzie łatwo przejść koło nich. Rozważania zaraz przerwał mu czarny suv, który po krótkim przystanku przy bramie został przepuszczony dalej. Co dziwne wjechał na podjazd koło głównego budynku i… No właśnie. Black zamrugał oczami pewny, że się przewidział, ale nie mogło być żadnej pomyłki. Samochód rozpłynął się w powietrzu. Jeszcze dziwniejsze było to, że podjazd kończył się litą ścianą. Nie było widać żadnych drzwi garażowych. Czyżby sekretne przejście? Ta informacja mogła się im przydać.
-Natasha? Jak będziesz miała okazję spróbuj ustalić gdzie trzymają wszystkie samochody, które wjeżdzają na teren willi. Podejrzewam, że mają tu jakieś podziemia z których moglibyśmy skorzystać.
Stoper odmierzył równe pół godziny kiedy zmieniła się kolejna warta. Black nie był pewny, ale zdawało mu się, że są to ci sami mężczyźni co wcześniej. Jeden z nich najwyraźniej popijał na służbie z ukrytej piersiówki i nie palił się zbyt gorliwie do wykonywania swojej pracy. Każdy detal miał tu znaczenie, więc Black notował w pamięci i robił tyle zdjęć ile tylko mógł.
Nagle zaskoczył go jakiś hałas zza plecami. Obrócił się nagle wypuszczając na ziemię aparat. Wystarczająco na tyle by zasłonić twarz ramieniem gdy średniej wielkości drapieżny ptak pustułka bądź sokół leciał z dzikim skrzeczeniem i wyciągniętymi pazurami skierowanymi w stronę jego twarzy. Nie dosięgły celu, zamiast tego rozorały mu kawałek skóry i materiału kombinezonu. Najwyraźniej Black był intruzem na jego terytorium. W pierwszej chwili mężczyzna chciał odgonić od siebie wściekłego ptaka, ale ten ani myślał ustępować robiąc więcej hałasu niż szkody. Przeszło mu przez myśl, że jak tak dalej pójdzie tak dalej to usłyszą ich w willi. Chwycił na oślep coś z torby co okazało się walizką ze składanym karabinkiem snajperskim. Uderzył przed siebie trafiając powietrznego furiata jedynie pośrednio, ale wystarczająco żeby złapać oddech. Walizka była dość ciężka i zbyt nieporęczna by skutecznie posługiwać się nią jak bronią, więc rzucił ją na ziemię i złapał za leżące obok małe ostre kamyki. Było ciemno, pustułka poruszała się jakby miała wściekliznę i ciężko było ją trafić. Jednakże wysłał w powietrze kilka kamyków z których co najmniej jeden trafił celu. Ptak wydał z siebie skowyt bólu, kamyk wbił mu się w skrzydło powodując, że stracił swą początkową płynność lotu.
-Sio, a już! - wysyczał przez zęby Black odganiając dłonią ptaka.
Ten rzeczywiście odleciał kawałek zatrzymując się w na gałęzi jednego z pobliskich drzew od strony z której wcześniej przyczołgał się mężczyzna. Nie namyślając się wiele Black chwycił kolejny kamyk i rzucił wprost w żółte ślepia pustułki świdrujące go spojrzeniem. Ta poderwała się z wrzaskiem i łomotem skrzydeł odsłaniając czujnik ruchu w sam środek, którego uderzył rzucony przez mężczyznę kamyk.
-Zaraza… - przeklnął pod nosem.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 06-07-2015, 17:55   #43
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
W pierwszej chwili nie poruszył się i wbity w kąt pomieszczenia zerkał to na trupa to na strażników więziennych zapraszających go na przechadzkę.
W chwilę wcześniej gdy żywy psychol wyjmował nóż z ciała martwego psychola, adrenalina podskoczyła Patrickowi fundując mu darmowego, naturalnego tripa. Spokojny ton eleganta oraz otworzenie drzwi nie uspokoiły go, szczególnie wobec dziwnych słów o jakiejś grupie do zadań specjalnych.

Zasadniczo Patrick chciał się obudzić.
Niewytłumaczalne i dziwne przenosiny do greckiego pierdla, zamieszki więzienne tuż po jego przybyciu, teraz ten wariat z nożem jak widać współpracujący z klawiszami.
- Walcie się, w nic nie dam się wplątać - rzucił ze swego kąta.
- Wyłaź!
- Dajcie mi spokój do kurwy nędzy! - rudzielec podniósł głos.
Strażnicy popatrzyli po sobie, jeden odbezpieczył pistolet i uniósł go nieco.
Stuart był mocno oszołomiony, ale zagubione myśli wpadły na tory zbyt przerażające by mogły być prawdziwe. Miało to związek z nożem pozostawionym w ciele psychodzieciaka i zaproszeniem do skończenia ze sobą. Wytrzeszczył oczy patrząc na pistolet klawisza.
- Co to jest Suicide Squad?!
Strażnik nie rzekł nic, wycelował tylko w głowę pokrytą burzą rudych dredów.

Patrick uniósł lekko ramiona na znak kapitulacji i ostrożnie zbliżył się do krat, starając się przy tym ominąć ciało i rozlewającą się kałużą krew byłego współwięźnia. Wyszedł na korytarz w asyście ciągłego wycia syren, migających świateł i stłumionych okrzyków.
Wnet dostał bolesnego kuksańca pod żebra, niemą acz zdecydowaną zachętę by zaczął się ruszać żywiej.
- Morda w kubeł i za mną - nieoficjalny przywódca grupki klawiszy rzucił po angielsku acz z zauważalnym akcentem i natychmiast ruszył korytarzem nie oglądając się na więźnia.
Nie musiał, bo ten zaraz dostał lufą shotguna w plecy jako wymowną propozycję przyłączenia się do przechadzki raźnym krokiem.

Patrick nie miał najmniejszej szansy zorientowania się w rozkładzie pomieszczeń gospodarczych, zaplecza, wspólnych, bloków cel i innych składających się na greckie więzienie, był tu po prostu zbyt krótko.
Jedno rzuciło mu się w oczy - strażnicy kluczyli trochę wybierając puste przejścia, a nie główne korytarze na których panował klimat rodem z pożaru w burdelu. W oddali, w głębi więzienia słychać było już nawet strzały.
Ktoś kto tak po prostu wlazł do placówki penitencjarnej, zabił jednego z więźniów, a drugiego rozkazał odstawić sobie do samochodu - miał wpływy takie, że mógł właściwie wszystko. Inna sprawa sami klawisze - strzeżonego Pan Bóg strzeże, mieli z pewnością parasol bezpieczeństwa, jednak uznali iż im mniej osób ich zobaczy w takiej a nie innej sytuacji, tym mniej potem kombinacji.
I potrzeby ewentualnej ingerencji Mr. Eleganckiego.
Patrick rozumiał ich, sam wszak nie miał ochoty na jego widok.

Zaledwie zdążył o tym pomyśleć, kluczenie skończyło się. Prowodyr trzyosobowej grupki klawiszy otworzył jakieś drzwi i nocne, nagrzane w ciągu dnia powietrze uderzyło ich w twarze. Na zewnątrz panowała cisza która w połączeniu skąpym oświetleniem kreowała złudną atmosferę sielskiego spokoju w opozycji do cichnących lekko odgłosów awantury w więzieniu połączonych z tym wściekłym migającym światłem alarmowym.
Złudną o tyle, że w ciszy i w półmroku stała czarna limuzyna, średnio pasująca do tego miejsca i czasu.
Strażnik bez ceregieli wypchnął Patricka za próg.
- A moje rze...
Drzwi zamknęły się.
...czy?
Westchnął i odwrócił się ku limuzynie.
"Suicide Squad".
Pyszna nazwa, jeszcze lepiej, że nazwę tę dali jej członkowie.
Jakże to podbudowywało.
Przez chwilę zastanawiał się czy po prostu nie spieprzać gdzie pieprz rośnie, ale jak ten elegancki wariat nie miał problemów z wyjęciem go z więzienia to gdzie by tu się ukryć w nieznanym kraju, bez gotówki, paszportu i charakterystycznym wdzianku?

Powlókł się ku samochodowi w którym uchyliły się lekko drzwi.
Otworzył je szerzej i zajrzał do środka konkludując, że siedzący tam typ nie ma noża w ręku.
Zawsze coś.
Wsiadł i zamknął drzwi lekkim trzaśnięciem.
- Niech zgadnę, nie jedziemy do domu?
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 06-07-2015 o 17:58.
Leoncoeur jest offline  
Stary 07-07-2015, 15:34   #44
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Gavonisi, Góry Thantalo - Rezydencja, Podziemia


Gdy tylko Cassandra wyszła z łazienki przejechała dłonią po szarej, żelbetowej ścianie. Szła powoli wzdłuż niej jakby od niechcenia.
Nikt nie zwracał uwagi na dziewczynę. Hedonistyczne towarzystwo całkowicie pogrążone było we własnych, rozpustnych zabawach.
Obsługa również nie patrzyła zajęta zabawianiem uczestników imprezy, zaś przystojny barman pił drinka z jednym z chippendale'ów. Nie zauważył nawet jak przeszła niedaleko zmuszona wyminąć bar, by kontynuować sprawdzanie ścian.

Wtapianie się w imprezowy tłum było dziecinnie proste. Problem w tym, że niczego nie znalazła. Żadnych przejść zarówno jawnych jak i tych skrytych, jeśli istniały.

Już ruszyła przez środek pomieszczenia przechodząc obok lubieżnie tańczącego mężczyzny w kierunku człowieka wyglądającego na najbardziej pijanego. W kierunku Yannisa Dragasakisa. Wiedziała, że musi dostać się do niego szybko, bo pił jak wysuszony wielbłąd przy oazie na granicy śmierci z pragnienia. Butelki nie odstawiał w ogóle, zaś do kieliszka nalewał wyłącznie z powodu dobrych manier.




Nagle muzyka zmieniła się, zaś sala oszalała! Wszyscy zerwali się na nogi. Oprócz smętnie patrzącego Dragasakisa nie siedział już nikt. Widziała jak Stathakis zaczął rozglądać się, lecz ona nie ruszając się z miejsca była już w środku zamieszania.
Niedaleko podskakiwał Tsipras w swoim ażurowym stroju razem ze swoją towarzyszką. Ta z kolei wyła się dookoła niego jak liana. Tuż przy Cassandrze tańczyło dwóch nieznanych jej mężczyzn z czego tylko jeden miał towarzyszkę. Była również jakaś samotna kobieta, minister finansów oraz mężczyzna w muszce. I męskich stringach. Gdzieś w oddali mignęła jej czupryna barmana. Zdawało jej się, że właśnie się całował, ale nie była pewna. Była za to pewna, że chippendale właśnie zaczął ja podrywać. Dostrzeżenie tego nie było żadną sztuką. W końcu jego prawa ręka spoczęła na jego biodrze.

Tłum na parkiecie był na tyle gęsty, że bez przepychania się nie miała szans wyjść, zaś niedaleko przed nią znajdował się wciąż poszukujący, najprawdopodobniej jej, Stathakis.

Kątem oka dostrzegła ruch przy schodach. Dwaj mężczyźni w garniturach rozeszli się, a Cassandra straciła ich z oczu.



Gavonisi, Góry Thantalo - Rezydencja, Parter


Ochroniarz cmoknął, jakby chciał spomiędzy zębów wyssać resztkę jedzenia, gdy Natasha zadała pytanie.

- Nie. W sali konferencyjnej spotkanie było tylko tuż po przyjeździe i nie wydarzyło się ani razu więcej. Po spotkaniu było już sprzątane. A na górze nie ma prawie niczego do sprzątania. Tylko słoneczny korytarz. W sumie jak pani chce, to może pani w nim posprzątać, ale tylko korytarz. Wszystkie pomieszczenia są pozamykan... - urwał i dotknął własnej kieszeni, zaś z góry dobiegł stukot męskich pantofli. Dokładnie to czterech.
Nim jeszcze dostrzegła dwie sylwetki w garniturach wiedziała, że to ochroniarze.

Szybko wyminęli stojącą dwójkę i pospiesznym krokiem oddalili się w kierunku wyjścia.

- Pozamykane - dokończył, zaś dosłownie przez chwilę słychać było głośną muzykę.




- Skąd dochodzi ta muzyka? Macie jakąś imprezę w innej części domu? - zapytała.

- Przepraszam, muszę wracać do pracy - odpowiedział i wrócił do patrolu korytarza.

Natasha wiedziała, że coś się stało, lecz nie bardzo wiedziała co. Ochrona wzmogła czujność, zaś dwóch ochroniarzy z wyraźnym pośpiechem gdzieś szło.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-07-2015, 16:33   #45
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Gavonisi, Góry Thantalo - Szczyt




Przez przeklęte ptaszysko pośród bezruch pośród drzew zakończył się. Kamery zaczęły obracać się tak, by monitorować chyba każdy fragment otoczenia. Przynajmniej takie to sprawiało wrażenie.

Zaczęło się gdy tylko drapieżnik go zaatakował. Czujka ruchu zareagowała natychmiast, a kiedy tylko Blackowi udało się pozbyć natrętnego zwierzęcia, ignorując krwawienie przedramienia obrócił się w kierunku domostwa. Ochroniarze dookoła domu rozglądali się zdecydowanie czujniej. Ci na tarasach podwoili straże. Na dachach spacerowali rozglądając się równie uważnie, co ich koledzy w ogrodzie.

Z domu wyszedł ktoś, kto wyglądał na ogrodnika. Bez wahania ruszył do składzika ogrodowego. Zniknął w środku.

Obserwując budynek od tyłu, z okna prawej ściany opuścił się mężczyzna. Potem kolejny.
Finalnie pięcioosobowy skład ruszył biegiem w stronę ściany urwiska, na które zaczęli się wspinać zadziwiająco szybko.



Faradona, Skiros - Limuzyna




- Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzał - powiedział elegancki typ najwyraźniej nie uważając za stosowne odpowiedzieć na zadane pytanie.

Wewnątrz limuzyny byli tylko we dwójkę, jeśli nie liczyć siedzącego naprzeciwko, wpatrującego się w Patricka martwymi, pustymi oczami psycho-ekswspółwięźnia przypiętego pasami bezpieczeństwa.

Mężczyzna w garniturze zapukał w czarną szybkę z swoimi plecami. Rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, zaś samochód ruszył.

- Jesteśmy w Archipelagu Skiros na wyspie o tej samej nazwie na Morzu Egejskim. To, co widzisz za oknem to stolica archipelagu i nazywa się Faradona - rozpoczął, zaś za obficie przydymionymi szybami rudowłosy dostrzegł powoli przesuwającego się miasta oraz stosunkowo rzadkich jego świateł.

- Grupa, do której dołączysz już pracuje nad sprawą. Dołączysz do niej na wyspie Gavonisi, w górach Thantalo na północ od miasteczka Astros. Opuść oparcie siedzenia obok i wyjmij torbę. Obok torby leży teczka. Zapoznaj się z nią nim dojedziemy. Te papiery nie wyjdą z samochodu - zamilkła na chwilę i spojrzał w okno, po czym odwrócił się i potarmosił trupa za żuchwę, która otworzyła się upiornie.

- Bym zapomniał. Wiesz, że twój znajomy, Bill ma córkę? Emmę? Tak, Emmę. Bardzo ładne dziecko, ale jeszcze nieostrożne. Ostatnio poparzyła się gorącą kawą sypaną z trzema łyżeczkami cukru. Innego dnia omal nie spadła ze schodów. Ale głowa do góry. Jak przeżyje swoje wybryki, to się nauczy. Mam też inne wieści. Chcesz posłuchać? - zapytał ze wzrokiem ponownie utkwionym w przyciemnianej szybie.

W jego głosie nie było groźby, ale nie dało się tego odebrać w inny sposób.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 09-07-2015, 18:41   #46
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kiedy zmiana muzyki porwała tłum w szaleńczy rytm tańca, Cassandra zupełnie zgłupiała. Nie wiedziała już, co ma robić, z każdej strony była przez kogoś popychana czy też szturchana, a to łokciami, a to biodrami, które kołysały się w rytm tej niespokojnej, dyskotekowej muzyki. Nawet premier zaczął szaleńczo wić się na parkiecie, wraz ze swoją dziunią, która to pewnie co chwila jest inna, taka jednorazówka, jak bilet na autobus.
Próbowała przecisnąć się do schlanego polityka, jednak nagle "zaatakował" ją jakiś półnagi mężczyzna, który najwyraźniej wyczuł w niej łatwą zdobycz, albo po prostu płacili mu za to, co robił. To też była jedna z możliwości.
Ciężko jej było się wyrwać z jego uścisku, gdzieś w tłumie widziała podskakującego, przepoconego łysego fana, który najwyraźniej podchwycił słowa piosenki i próbował znaleźć swoją tancereczkę.
- O nie. No chyba Cię Bóg opuścił, jeśli myślisz, że będę dla Ciebie znowu tańczyć. - fuknęła pod nosem, co i tak w tym harmidrze nie dało się słyszeć. Spanikowana nie miała pojęcia co mogłaby zrobić, ale do głowy przyszło jej tylko kilka pomysłów, tym bardziej, że przyuważyła ruch przy schodach tylko że... Właśnie, zdawało jej się, że drzwi były otwierane kartą magnetyczną nie tylko z zewnątrz, ale i z wewnątrz. Nawet gdyby teraz pobiegła w kierunku schodów, prawdopodobieństwo, że złapie zamykające się drzwi było na tyle nikłe, że wręcz nie opłacało się uskuteczniać tego planu.

Łapa mężczyzny na jej biodrze sprawiła, że w głowie zahuczał jej kolejny pomysł. Zapewne równie marny, jak ten poprzedni. Gdy spojrzała w oczy chippendalsa, które świdrowały każdy jej ruch, pomyślała już o kolejnej rzeczy. Może gdyby udało jej się ukraść portfel któregoś z ważniaków, dostałaby tym samym ważne karty dostępu? A gdyby tak wzbudzić zamieszanie czy też małą burdę, która zrobiłaby tutaj zamęt? Może podczas całego tego kotła, jaki mogłaby rozpętać, udałoby się jej zwinąć dokumenty, wyjść stąd i mieć już święty spokój? Martwiło ją to, że była zbyt duża szansa na to, że zostanie tutaj do bladego świtu i okaże się, że nic jej to nie da.

Nie była najlepsza w planowaniu takich rzeczy. Przy poprzedniej misji była tylko supportem, ludzie mówili co trzeba, a ona to robiła. Mówili "Wyjmij, kurwa, te kulę z mojej dupy", to wyjmowała. "Rusz tę srakę Cass, bo skurwysyn wykituje", no to ruszyła. Teraz była skazana sama na siebie, miała wrażenie, że nikt z osób, które zostały jej przydzielone, nie myśli, ani nie chce współpracować. Byli osobami ofensywnymi, a zachowywali się jak pokrzywdzone pizdy. Na samą myśl westchnęła głośno.

Nie wiedziała nawet, kiedy jej biodra zaczęły ruszać się w rytm muzyki, kołysane chyba przez te umięśnione, męskie dłonie. Sytuacja nabierała krytycznych obrotów, gdy głowa łysego stawała się co raz bardziej wyraźna, zbliżał się do niej niebezpiecznie. Czy to była okazja na wywołanie burzy? Czy Stathakisa w ogóle to ruszy? W sumie, był napruty w trzy dupy, powinno to podziałać na niego niczym płachta na byka, no bo kto śmie mu dotykać "jego" tancerki? No chyba, że jest fanem gangbangów. Będzie problem.

Cassandra zbliżyła się, mocno przylegając do mężczyzny, który najwyraźniej starał się ją uwieść. Choć ona sądziła, że po prostu wykonuje to, co do niego należy, pewnie wynajęty, ot co. Wspięła się na palcach stóp, pozwalając by jego dłonie zsunęły się na jej pośladki, po czym zbliżyła głowę do jego szyi, ocierając się o nią włosami, a następnie czołem, nosem i ustami, którymi to musnęła jego nagiej skóry. You mad, Stathakis?


 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 09-07-2015 o 18:45.
Nami jest offline  
Stary 12-07-2015, 01:19   #47
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Coś się działo. To było pewne. Nawet niewprawne oko z łatwością zauważyłoby, że w zachowanie pracowników ochrony wtargnął pewien niepokój i nerwowość, którą zdradzały drobne, pozornie nieważne gesty, ruchy czy reakcje.

Natasha miała szczerą nadzieję, że przyczyną wzmożonej czujności mężczyzn w garniturach nie jest żadne z jej współpracowników. Prawdopodobieństwo, że Black, który miał po prostu obserwować rezydencje z daleka w coś się wpakował było niewielkie. Bo jak można spieprzyć obserwację z odległości?
Cassandra i to, pod jakim właściwie pretekstem dostała się do domu premiera wciąż pozostawało zagadką. Coś mówiło jej jednak, że jeśli dźwięki muzyki, które przez chwilę słyszała oznaczają imprezę, co było bardzo prawdopodobne, bo poza ochroniarzami nie widziała w posiadłości żywej duszy, to tam gdzie coś się dzieje może znajdować się kobieta.

Prawda była jednak taka, że nie znała żadnego z nich. Nie pracowała z nimi, nie przeszli żadnego wspólnego szkolenia, nie zdążyli się nawet poznać a już zostali wrzuceni na głęboką wodę, którą albo przepłyną albo utoną. Trzeciej możliwości nie było.
Natasha była dobrą pływaczką.

- No to skoro tu już skończyłam to skoczę na górę posprzątać ten korytarz – rzuciła za oddalającym się mężczyzną i uzbrojona w wiaderko pełne szmat i płynów ruszyła schodami w górę.

Przymiotnik "słoneczny" musiał prawdziwie pasować do miejsca na górze, gdy tylko słońce było widoczne, ponieważ sufit był na pewnym obszarze przeszklony.
W słoneczne dni piętro musiało wyglądać naprawdę imponująco. Było tu dużo zieleni, roślin wijących się, liściastych, kwitnących, pachnących, witających gości delikatną wonią i ucztą wielu kolorów subtelnie wychylających się spod całej palety zieleni liści i łodyg. Między zadbaną, doskonale dobraną roślinności stały wygodne kanapy wyglądające tak, jakby wstawić meble do lasu na polankę - wysepkę bez roślinności.

- Black w rezydencji wzmożona czujność. Jak to wygląda z twojej strony?
- spytała szeptem wciąż rozglądając się po pomieszczeniu, które musiało robić wrażenie na każdym, kto tu wchodził.
Przez kilka, może kilkanaście długich sekund nie otrzymywała odpowiedzi. Po chwili ciszy w mikrosłuchawce rozległ się lekko zdyszany głos mężczyzny.

- To chyba moja zasługa. Przeklęte ptaszysko… Wygląda na to, że włączyłem alarm. Dla was to okazja, ale ja raczej sobie nie pogadam. Idą na mnie… powodzenia i bez odbioru.

- Jak to kurwa bez odbioru – syknęła do siebie przeklinając mężczyznę w duchu. Postawienie na nogi ochrony z takiej odległości było nie lada wyczynem. Była bardzo ciekawa w co i jak właściwie wpakował się Black. Ciekawość ta mieszała się z porządnym wkurzeniem na to, że tak proste zadanie jak obserwacja właśnie zostało spaprane.

- Z kim ja pracuję … – westchnęła wściekła i zrezygnowana jednocześnie.
Marnowanie czasy na wkurzanie się na współpracowników postanowiła pozostawić na inny moment. Przy najbliższym spotkaniu powiem dziwnemu facetowi w masce co o nim myśli, teraz jednak trzeba się było skupić na robocie.

Ciekawy wystrój przypominający bajkowy las nie zajmował jednak całego piętra. Korytarze były już zupełnie normalne, stonowane i eleganckie i tylko gdzieniegdzie spotkać można było jakąś nierzucającą się w oczy roślinkę doniczkową. Drzwi do sprawdzenie było całkiem sporo. Krzątała się po korytarzach, sprzątając i tak nienagannie czyste powierzchnie badając przy okazji drzwi do kolejnych, stanowiących niewiadomą pomieszczeń. Na nieszczęście już po chwili okazało się, że ochroniarz nie blefował – wszystko było zamknięte, co było dość dziwne. Przecież nikt normalny nie zamyka za sobą wszystkich pomieszczeń. Pewną niedogodność stanowił też fakt, że tak łatwe do otworzenia mechanizmy zamykane na klucz zostały tu zastąpione zamkami elektrycznymi, do których otwarcia potrzebowała karty albo sprawnego informatyka.

Wszystko szło nie tak jak powinno, poirytowana tym faktem, ze wściekłością widoczną w oczach i sztuczną obojętnością wypisaną na twarzy zmierzała ku schodom gdy nagle jedne z drzwi otworzyły. Wyszedł z nich gburowaty, żujący gumę ochroniarz, który tonem pana i władcy kazał jej spieprzać ze swoich oczu. W szparze drzwi Nataska zdołała dostrzec, że w pomieszczenie wypełnione było komputerami i ludźmi siedzącymi przy urządzeniach.


Centrum dowodzenia z prawdziwego zdarzenia w prywatnej rezydencji premiera było rzeczą co najmniej dziwną.
Nie chciała narażać się żadnemu z pracowników ochrony toteż jak na grzeczną dziewczynkę przystało skierowała się w stronę roślinnego pomieszczenie by następnie zejść na dół w celu znalezieniu chłopaka, który ją podrywał. Jeśli jeszcze tego wieczora miała się czegoś dowiedzieć to tylko dzięki temu pracownikowi ochrony.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 14-07-2015, 11:54   #48
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Spoglądał wprost na szklane oko kamery, która stała się widoczna zaraz po odlocie pustułki. Czerwona lampka świeciła się na czerwono pikając co kilka sekund.

Na szczęście lub nie rzucony przez niego chwilę wcześniej kamień rozbił obiektyw. Mimo to urządzenie wciąż działało, ale… chyba niezbyt dobrze. Najwyraźniej jego krótki “pojedynek” z ptakiem zbudził ze snu “wielkiego brata”. Nie wiedział jak szybko się to stało, ale z całą pewnością podwoją teraz czujność. Tyle jeśli chodzi o rozpoznanie i subtelność z jego strony. Zaklął w myślach.

Paradoksalnie to wydarzenie mogło pomóc dziewczynom bo ochrona spodziewać się będzie bardziej zagrożenia z zewnątrz niż z wewnątrz. Może nawet uda im się wykonać plan? Poza tym jak długo działała kamera? Od momentu przylotu ptaka czy później? Nie zwrócił na to uwagi będąc uprzednio zajęty pustułką.

Miał nadzieję, że noc i fakt, że nie stał aż tak blisko utrudnił grekom rozpoznanie, ale nie łudził się że mogli go nie zauważyć. Podejrzewał, że zaraz zaroi się tu od zgrai uzbrojonych ochroniarzy i miał może kilka minut na opracowanie i wykonanie planu. W pierwszej chwili zszedł z pola widzenia kamery chowając się w wykopanym dole i sięgnął w stronę torby.

Oderwał kawałek tkaniny z koszuli stanowiącej jego turystyczne ubranie i zabandażował sobie ranę po pazurach ptaka. Wiedział, że pozornie niegroźna mogłaby sprawić całkiem spore problemy pozostawiona w takim stanie. Pomyślał, że trzeba będzie zająć się tym lepiej później, ale chwilowo to będzie musiała wystarczyć. Przeszukiwał torbę ponownie i szybko znalazł to czego szukał: talię lekkich, ostrych, metalowych kart. Wyjrzał delikatnie z dołka, ale kamera nie wodziła po nim swoim uszkodzonym szklanym okiem, więc najwyraźniej miał chwilę czasu na przygotowania.

Chwycił za karabin snajperski i przyglądał się jak z willi wybiega pięciosobowy patrol zbliżający się szybko w jego stronę. Przytrzymał palec wskazujący na spuście zastanawiając się co powinien zrobić. Mężczyźni byli wyraźnie specjalnie przeszkoleni we wspinaczce. Tutaj Black mógł im wiązać buty. Mógł co prawda ustawić się tak by dość łatwo zestrzelić ich w czasie gdy ci wspinali się po ścianie urwiska i to mimo załadowanych obecnie pocisków usypiających. Mieli na ciele nieosłonięte miejsca a on był wystarczająco dobrym snajperem. Po prostu odpadliby od skały w wieczny sen.

Jednakże niosło to ze sobą pewne niepożądane konsekwencje. Z “niewiadomej” stałby się terrorystą mającym przeciwko sobie całą willę ochroniarzy a samego premiera zaraz ewakuowano by i to być może jakimś sekretnym przejściem. Dziwne w jego mniemaniu było bowiem to, że jak na letniskową rezydencję najwyraźniej funkcjonował tu całkiem spory kompleks podziemny. W między czasie odezwała się Natasha, najwyraźniej zaniepokojona panującym zamieszaniem.

-Black w rezydencji wzmożona czujność. Jak to wygląda z twojej strony?

- To chyba moja zasługa. Przeklęte ptaszysko… Wygląda na to, że włączyłem alarm. Dla was to okazja, ale ja raczej sobie nie pogadam. Idą na mnie… powodzenia i bez odbioru.

Wyjął z ucha słuchawkę i rzucił ją do torby. Przyznanie się do nieprofesjonalizmu kosztowało go trochę dumy, ale przełknął to w ciszy. Nie miał czasu tłumaczyć kobiecie co tak naprawdę się wydarzyło i że nie było to do końca jego winą. Skoro nie może ich zabić, nie może ich atakować to co mu pozostało? Ucieczka? Teoretycznie tak, ale w praktyce było ciemno a szlak na tyle zdradliwy, że łatwo mógł się potknąć i złamać nogę albo co gorsza runąć w przepaść. Pomijając to, że zostawiłby po sobie znaki niczym słoń. Ścigający go mężczyźni zdecydowanie mieli tu kolejną przewagę znajomości terenu.

Był w kropce. Poświęcić misję i ratować własną skórę? Jak zareagowałaby szefowa? Zapewne w tym wypadku nie okazałaby zrozumienia. Poczuł narastającą panikę i cichy głos skradający się po zakamarkach jego umysłu. Głos, który obiecywał rozwiązanie jeśli tylko go posłucha. Drżącą dłonią sięgnął w stronę torby. Była tam, chociaż mógł przysiąść, że nie widział jej tam wcześniej. Wahał się przez moment, ale w końcu założył na twarz czarną maskę.

Powietrze przeszło głośne westchnienie ulgi dobywające się z jego ust chociaż głos brzmiał inaczej niż zwykle. Zaraz przebrał się z powrotem w turystyczne ciuchy a cały sprzęt schował do torby poza lustrzanką od Cassandry, która zawiesił sobie u szyi. Nie wiedział jakie zdjęcia ma w pamięci aparat, ale sądząc po tym, że dostała go od turysty mogło to działać na jego korzyść. Następnie podszedł do skraju przepaści wziął zamach i rzucił torbę kilka poziomów w dół, wprost w krzaki w których zaraz zniknęła. Zapamiętał to miejsce, można było w razie czego dostać się tu ze szlaku bez uruchomienia czujek.

Spore ryzyko, ale nie mógł pozwolić sobie na to, żeby napastnicy znaleźli cokolwiek z technologii jaką operował. W kieszeni spodni zostawił jedynie zamkniętą talię lekkich, ostrych, kart z wytrzymałego sztucznego tworzywa. Wyglądały całkiem zwyczajnie.

Potem usiadł wygodnie na usypanej ziemi i po prostu czekał mając nadzieję, że jego bajeczka o “nawiedzionym” orientologu amatorze który zakłada maskę by przekonać do siebie dzikie pustułki zapewni mu kilka dodatkowych godzin życia.
To oraz fakt czy goście, którzy mieli go zaraz pochwycić w ogóle znają angielski.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
traveller jest offline  
Stary 15-07-2015, 22:23   #49
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
- Chcę - mruknął Patrick sięgając po torbę we wskazane miejsce. W środku faktycznie była teczka oraz trochę klamotów... ale jakich!
Spojrzał na eleganta spod zmrużonych powiek.
Wszystko układało się w całość, to przeniesienie z USA było ich robotą, przez chwilę cieszył się, że nie wybrał ucieczki po przekroczeniu drzwi więzienia.
Ci ludzie wiedzieli o nim zdaje się wszystko, znaleźli by go nawet w bunkrze 50 metrów pod ziemią w najgłębszej syberyjskiej tajdze.
- Twój brat też prowadzi niebezpieczne życie, bo takim jest przecież praca kelnera w Dublinie, prawda? Ktoś piwo rozleje, ktoś się poślizgnie, ktoś trafi skronią w rant stołu. - psychol nie uczynił żadnego ruchu, leniwie opowiadał ledwie patrząc na rudzielca. Matka zaś... jest taka ufna - kto by uwierzył, że z taka wiarą w ludzi wsiada do taksówek jeżdżąc na grób męża. Wszak nie zna kierowców, nie zna stanu technicznego samochodów, a o wypadek tak nietrudno.

Patrick wciąż słuchał odsuwając tytanową klapkę na komputerku umieszczonym w cyberkończynie. Odpalił system i bez ceregieli podpiął się kablem usb pod wejście w oparciu jakie standardowo posiadały lepsze samochody, "tylko podładować" mruknął pod nosem.. Wetknął w drugi port znalezionego w torbie pendrive i sprawdził co na nim jest.
Elegant ucichł tylko przez chwilę, gdy Stewart zerknął na niego z osłupieniem, pojemność 'gwizdka' i programy tam umieszczone były jak broń. Dostał od niego właśnie w rękę informatyczny odpowiednik najnowszych giwer z jakimi latają zapewne chłopcy od Delty. Sam używał kompilacji innych programów, niewiele gorszych ale trudniejszych w użyciu, znał je jednak.
- Kiedyś pewnie jakiś taryfiarz rozbije ją o drzewo. Ucieszy się, chce jak najszybciej do ojca - przytaknął wskazując, że słucha. Miał nadzieje na jakieś świeższe informacje o bliskich, zawiódł się. Ot banały, przy tym wciąż groźby. - A pewnie moja siostra wciąż marzy o tym by jej gazeta puściła ją do Indii na reportaż. A tam przecież wiadomo, białą, ładną dziewczynę...
- ... mogą zgwałcić, gardło poderżnąć... - pokiwał głową elegant. - Ryzykanci jesteście wszyscy. Twoja dziewczyna też, lubi spać przy otwartym oknie...
- Dziewczyna? - Patrick zdziwił się tym razem na serio. Po czym przez twarz przeleciał mu błysk zrozumienia i niewielki uśmiech. Wszystkiego o nim nie wiedzieli, może ich wywiad nie był perfekcyjny.
- Ach tak, "to nie moja dziewczyna", blabla, znajoma, instruktorka, spotkaliśmy się na kawę. - rozmówca wzruszył ramionami. - Ot czasem powiem coś co jeszcze się nie zdarzyło, a jest tylko pewnikiem wystąpienia faktu w skali pewnego czasu i sprzyjających okoliczności. Okoliczności nie były ostatnio korzystne, czas nie upłynął dostatecznie. Wiesz że ona co dzień domaga się widzenia w Stanach?
Rudzielec odwrócił wzrok i śledził widok za oknem. Miał ochotę zmienić przedmiot rozmowy choćby dla żartu pytając "hej, a może opowiesz mi o swojej rodzinie?".
Kątem oka wciąż widział trupa przypiętego pasami i wpatrującego się w niego martwymi oczyma.
Jeszcze ten schizol zacząłby o swej rodzince faktycznie opowiadać udowadniając, że jest jednym z normalniejszych.
Patrick spasował.

Zajął się ogranicznikiem wgranym mu w Joliet zastanawiając się przy tym czy elegant wie, ze mógłby w każdej chwili przejąć kontrolę nad autem.
Zapewne wiedział, ale wciąż z grzeczną miną i rozluźniony nie czynił nic.
Program informatyków służby penitencjarnej był dla niego do złamania bez pomocy z zewnątrz w godzinę lub dwie. Dysponując softwarem z pena starczyło kilka minut, tryb łączności uaktywnił się w chwilę zasypując komputerek notyfikacjami o mailach i innych powiadomieniach z różnych kanałów komunikacyjnych.
Patrick zgiął pięść cyberkończyny, wpiął zestaw słuchawkowy w port aby odsłuchać wiadomości, zerknął do torby wyjmując z niej teczkę i raz jeszcze spoglądając co tam jest oprócz niej.
Dopiero teraz poczuł się znów wolny.

* * *

Środek nocy, droga limuzyna w ciemnym portowym zaułku, w limuzynie trup, obok niej elegant z poważnym problemem psychicznym, oraz człowiek w więziennym wdzianku bardzo chcący być gdzieś daleko stąd.
- Przebierz się - człowiek w garniturze otworzył bagażnik, a Patrick zerknął tam i jęknął.
- No nie róbcie ze mnie japiszona...
- Masz trzy minuty.
Rudy rozejrzał się.
Ciemno, okoliczne latarnie wzięły sobie dziś najwidoczniej wolne, wokół żywego ducha - to jednak miasto.
Typ jednak najwyraźniej nie żartował.
wsiadł do limuzyny zostawiając go sam na sam z bagażnikiem i zawartością.
Ekskluzywny garnitur od Armaniego bił po oczach, a w klapę jakby na zachętę wbity był żółty znaczek-wpinka z uśmiechnięta mordką i napisem "Keep Calm & Cyberpunk, You fool". Taki sam, jaki zostawił w depozycie Joliet.
Może ten sam.
czy to ważne?
Korzystając z zasłony limuzyny i kontenera śmietnika obok jakiego się zatrzymała, w miarę szybko przebrał się i wrzucił więzienne łachy do bagażnika, po czym zatrzasnął go i skierował się ku drzwiom.
Nie zdążył złapać za klamkę, wóz ruszył z piskiem opon zostawiając go ogłupiałego na ulicy. Na asfalcie leżała tylko torba, zapewne dyskretnie wyjęta z samochodu gdy zmieniał ciuchy.
- A tak, to takie buty... - mruknął.

* * *

Z zakupioną butelką whiskey usiadł na ławeczce przy wjeździe na marinę przy której pomoście stało kilka jachtów.
Miał nadzieję, że trafi na jachtową imprezę jakichś turystów (żeby jeszcze to byli podchmieleni Niemcy!), przekonując pijane towarzystwo do nocnej eskapady.
Nadbrzeże było jednak puste, wymarłe. Nie licząc stróżówki z ochroniarzem jaki przez chwile go obserwował, po czym dał spokój.

Dostać się na Gavonisi o tej porze graniczyło z cudem.
Patrick przez jakiś czas gmerał w laptopie jaki znalazł w torbie wyszukując informacje na temat obsługi VIPów wodnymi taksówkami w nocy.
Mina mu zrzedła gdy zobaczył ceny usług.
elegant zostawił mu tylko 300 euro i pomknął w siną dal, a nocne motorówko-taryfy były obliczone raczej na standardy "24/7 escorts" dla osób z naprawdę górnej półki. Szampan i kawior na pokładzie, najczęściej usługa wykupywana na tydzień lub dwa, z pewnością, że w każdej chwili możesz zadzwonić, a może i nie skorzystasz ani razu. Za kilka lub kilkanaście tysięcy kupujesz jedynie komfort psychiczny.
Ale Patrick nie był Rosjaninem pływającym w złocie zarobionym na ropie i gazie.

Ludzie zazwyczaj traktowali sprzęt komputerowy jako narzędzie pomocne do zrealizowania celu. Wystukać komendy, posłużyć się oprogramowaniem, znaleźć lukę w kodzie.
Patrick zawsze uważał to za prymitywne podejście.
Sprzęt był tu niby najlepszy przyjaciel z jakim wychodziło się na wieczorną eskapadę, software zapleczem jakie się posiadało, obce serwery wyniosłymi pięknościami spotykanymi w klubie, a ich zabezpieczenia partnerami tychże.
Ważne było, aby z pomocą laptopa tak użyć dostępnych możliwości omijając zabezpieczenia aby obcy serwer zmiękł, uśmiechnął się do ciebie, zawirował w tańcu w końcu rozkładając swe płatki niby kwiat.
Patrick w swój kunszt przelewał duszę.

Najpierw przelał ją w zabezpieczenie wyjścia sygnału aby w docelowe miejsce łączyć się krótkimi impulsami z uwidacznianej pozycji kilku miejsc na globie, a gdy dotarł do właściwej bazy w przekaźniku rosyjskiej firmy telekomunikacyjnej w Moskwie, wykorzystał jej sygnał na połączenie z serwerem wyszukanej wcześniej firmy escorts z Faradony. Zabezpieczenia były tu wręcz śmieszne, jedynie te dotyczące banku bazy klientów stały na niezłym poziomie, jednak to nie był cel Patricka.
Buszując po serwerze wszedł do oprogramowania spedycyjnego inicjując w banku danych o połączeniach, cyfrową adnotację o przyjęciu zgłoszenia telefonicznego. Po kilku chwilach w czasie których recepcjonistka zwykle weryfikowałaby nr telefonu, dane i hasło klienta, oraz ustalała rozmową miejsce przeznaczenia kursu - zakończył transmisję danych przychodzących i puścił z firmowego serwera zautomatyzowaną informację o zgłoszeniu do jednej z dyżurnych motorówek znalezionej w bazie zasobów.
Jakiś zaspany Grek powinien dostać właśnie polecenie kursu na marinę faradońską w celu zabrania pijanego klienta spod niej na Gavonisi.

Patrick zamknął laptopa chowając go do torby, otworzył whiskey i pociągnął łyka.
Upijać się zamiaru nie miał, ale pozory czynić trzeba.
A na dobrą whiskey czas zawsze jest idealny - jak mawiał wuj z Belfastu.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 15-07-2015 o 22:31.
Leoncoeur jest offline  
Stary 18-07-2015, 16:08   #50
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Gavonisi, Góry Thantalo - Rezydencja, Podziemia


Cassandra widziała jak jeden element całej zabawy staje nieruchomo. To Stathakis, którego twarz zaczęła kurczyć się przybierając minę rozkapryszonego dziecka widzącego jak jakiś nieznajomy bachor bawi się jego zabawką bez pozwolenia.

Tymczasem usta przystojnego mężczyzny już zaczęły szukać warg Cassandry powoli schodząc z czoła coraz niżej.

Minister zaczął rozpychać się łokciami.

Policzek, nos.

Niezadowolone pomruki tańczących tuż przy nich.

Usta tuż przy ustach oddaliły się. Chippendale odwrócił się i spojrzał na wykrzywioną w gniewnym grymasie twarz, która uśmiechnęła się upodabniając Giorgiosa do złośliwego gremlina.

- Wypierdalaj - powiedział i przez chwilę tylko patrzyli na siebie pośród podskakującego tłumu.
W końcu ten bardziej urodziwy wypuścił kobietę z objęć i uśmiechnął się lekko.
Jego odejście zasłoniło jej czoło kończące się w okolicy szczytu czaszki, a także dłonie należące do właściciela ów czoła zaciśnięte na jej pośladkach. Przyciągnął do siebie Cassandrę tak mocno, że nie tylko widziała, ale też czuła podniecenie mężczyzny.




Muzyka zmieniła się, ale nikt nie zszedł z parkietu. Wszyscy zaczęli podskakiwać jeszcze bardziej. Niektórzy nawet starali się śpiewać. Bardzo nieudolnie.

Stathakis nie śpiewał ani nie podskakiwał. Jak pijawka przyssał się do szyi kobiety jedną dłoń zostawiając na jej pośladku, zaś drugą szukając wejścia pod bluzkę, co w jego stanie nie było najłatwiejszym zadaniem. Był przy tym tak nachalny, że nie zdziwiłaby się, gdyby chciał ją mieć tu, teraz i natychmiast.

Dobra strona sytuacji była taka, że jego czerep przestał zasłaniać widoczność. Osobami, które zeszły na dół byli ochroniarze.
Jeden z nich zajął miejsce przy wejściu do toalet, drugi przy wejściu na schody, zaś trzeci kręcił się przy barze.
Wszyscy patrzyli w stronę wyjścia.

Stathakis jęknął z rozkoszy nie przestając ssać szyi. Przeciwnie. Zachowywał się jak bezzębny wampir na głodzie. Zaczynał ssać boleśnie mocno. Tak, jakby chciał wypić jej krew nie przecinając skóry. To oznaczało pokaźną malinkę.
Jednak coś za coś. Cassandra dokładnie przeszukała jęczącą ofiarę zaczynającą nerwowe ocieranie się o nią okolicami pasa i znalazła portfel oraz kartę. Ministrowi najwyraźniej nawet do głowy nie przyszło, że może zostać ograbiony. Bawiąc się piersiami kobiety najwyraźniej odczytywał jej ruchy jako jej odpowiedź.

Nagle kobieta nadal z portfelem i kartą wyciągniętą z tej samej kieszeni poczuła jak ręka mężczyzny zsuwa się niżej mając zamiar wsunąć się w spodnie.
Facet musiał mieć moc ssania większą niż odkurzacz przemysłowy, a na domiar złego miał zęby. Teraz szyja bolała tak, że ledwie powstrzymywała odruch cofnięcia się.



Gavonisi, Góry Thantalo - Rezydencja, Podziemia


Natasha zeszła na dół stukając obcasami o drewniane schody przy sali konferencyjnej. Przemaszerowała przez pokój gier, a następnie przez salon i korytarz do przedpokoju.

Tam odebrała swoje rzeczy i wyszła na podwórze połączone z podjazdem. W związku z podniesionym alarmem niewiele się zmieniło oprócz tego, że wszyscy ochroniarze zwiększyli czujność.

Poszukiwany mężczyzna stał w podobnym miejscu, a kiedy odwrócił się i ją zobaczył uśmiechnął się szeroko. Stracił czujność.

- Już po pracy? - zapytał uprzejmie.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172