Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-07-2015, 16:02   #104
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Lisowo, gdzieś w Królestwie
15 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Popołudnie



Na rozkaz Tillit magiczny wierzchowiec ruszył z kopyta; Zoja zdążyła tylko pisnąć kurczowo wtulona w końską grzywę, gdy ziemia przesuwała się pod widmowymi kopytami w zastraszającym tempie, a gałęzie chlastały dziewczynę po nogach, plecach i bokach. Uzdrowicielka mocno zacisnęła oczy; otworzyła je dopiero gdy poczuła, że wyjechali z lasu.

Koń pędził teraz po otwartej przestrzeni, wzdłuż drzew. W oddali Zoja widziała zarośnięte trawą, skrzypem i tatarakiem podmokłe łąki; potem zaorane pole. Wierzchowiec przecwałował przez niewielką wieś; ludzie z krzykiem uskakiwali mu z drogi. Dziewczyna zauważyła, że jadą teraz po polnej drodze rozjeżdżonej kołami wozów. Zza chmur wreszcie wyszło słońce, ale zimny wiatr sprawiał, że Zoja szczękała zębami w przemoczonym na wskroś ubraniu. Potargane włosy, pełne liści i drobnych patyków spadały jej na twarz; gdy zobaczyła, że zbliżają się do kolejnej wsi pomyślała, że wygląda jak - nie przymierzając - topielica, albo przynajmniej wiedźma z lasu. Koń zaczął zwalniać; do uszu Zoji dotarły podniecone okrzyki mieszkańców, którzy zobaczyli już dziwne zwierzę i jeźdźca. Oby nie pogonili jej widłami…



Widmowy rumak zatrzymał się na skraju wsi, cierpliwie czekając aż jeździec raczy zsiąść. Zoja z trudem rozprostowała zesztywniałe plecy i zgrabiałe palce, którymi kurczowo ściskała łęk siodła. W jej stronę zdążało kilka osób, kolejne zbliżały się do granicy domów, z niepokojem ale i oczekiwaniem wpatrując się w nowoprzybyłą.

- Grzeczny konik. - uzdrowicielka poklepała wierzchowca po boku, z ulgą, ze to już koniec jazdy i obawą, że niestety chyba też przyjdzie jej na nim wracać. Kiedy już świat przestał trząść się w górę i w dół i udało jej się ustalić, że - mimo obaw - nadal ma wszystkie posiadane wcześniej zęby, otrzepała się z kurzu i jak mogła poprawiła ubranie.
- Dzień dobry...? - powiedziała niepewnie, widząc biegnących ku niej ludzi. Uniosła lekko ręce, tak było widoczne, że nie ma w nich schowanej broni czy innych niemiłych rzeczy (a także, by było widać jej czerwone nici, oplecione na przedramionach) i dodała już głośniej:
- Przepraszam, nie chciałam nikogo nastraszyć. Przyjechałam do rannego. Jestem uzdrowicielką…
- Pani… - mężczyzna, który dobiegł pierwszy ukłonił się nisko i wyciągnął ręce by pomóc jej zsiąść z konia. Najwyraźniej brak kopyt widmowego rumaka nie niepokoił go w żadnym stopniu.
- Powiadomcie Fabię, że Lady przysłała pomoc dla Svena! - krzyknął ktoś z tyłu.
- Tędy, pani, prosimy, szybko - żylasta kobieta stanęła przed wierzchowcem, niecierpliwie wyłamując sobie palce.

Lady? A więc wieśniacy znali Tillit, choć pod innym mianem. Zoja doprawdy nie wiedziała, czy to lepiej, czy gorzej; niemniej to, że ich zleceniodawczyni była kimś szanowanym w zwyczajnej wiosce ujmował jej wiele demoniczności. Zoję swędział okrutnie język, żeby wypytać ludzi o Tillit, portal, konia, wilki, koboldy... i o to, gdzie właściwie się znalazła, ale powściągnęła się w porę. Tam gdzieś był ranny, może umierający człowiek; obowiązki najpierw, ciekawość potem!
- Prowadźcie... - pokiwała głową i podciągnęła sukienkę, żeby w razie czego móc iść szybciej.

Mieszkańcy, którzy przywitali ją najpierw - Hugon i Aldona - poprowadzili Zoję w stronę centrum Lisowa. Uzdrowicielka chciała jeszcze poprosić, by ktoś zajął się koniem, ale gdy się odwróciła, zobaczyła tylko znikający na horyzoncie zad wierzchowca.

Dom kowala Svena znajdował się niemal pośrodku wsi, przy niewielkim placyku z wykopaną na środku studnią. Aldona wprowadziła Zoję do środka; Hugon został na zewnątrz, podobnie jak tłum gapiów. Wieść o przysłanej przez Lady uzdrowicielce rozprzestrzeniła się po Lisowie jak pożar.
Chata kowala była dość duża, urządzona prosto i schludnie. We wspólnej izbie Zoja zastała kobietę, którą Aldona przedstawiła jako Fabię, drugą żonę Svena, dwójkę starców (rodziców kowala) i gromadę dzieci różnej płci i wieku, zbitych w gromadę przy kuchennym piecu.

Chory leżał na posłaniu oddzielonym od głównej izby solidnym przepierzeniem. Był blady, nieprzytomny i miał trudności z oddychaniem. Zoja nie musiała widzieć olbrzymich siniaków po kopytach na jego klatce piersiowej by wiedzieć, że połamane żebra utrudniają mu złapanie tchu. Jakby tego było mało, upadając mężczyzna uderzył głową w kowalski młot i od kilku godzin nie odzyskiwał przytomności. Fabia na widok Zoji rzuciła się jej do nóg, z płaczem błagając ją o pomoc i zmiłowanie.

Nie wyglądało to dobrze. Zoja napatrzyła się wiele podobnych przypadków - do obu świątyń, w których terminowała, znoszono ludzi, którzy ulegli ciężkim wypadkom przy pracy, a rolniczy fach do bezpiecznych nie należał - ale zawsze asystowała bardziej doświadczonym kapłanom czy lekarzom. Co innego było przyspieszać naturalną regenerację “czystych” cięć mieczem (czy zębami pułapki), a co innego zmagać się z rozległymi obrażeniami wewnętrznymi, które nie wiadomo jak daleko i głęboko sięgały.

Ale spróbować musiała. Nie dla Tillit i nie dla siebie, ale dla tych wszystkich ludzi, którzy wpatrywali się w nią z napięciem i niemą prośbą. To właśnie po to istniał zakon kapłanów Ilmatera - by nieść pomoc i rozpalać nadzieję wszędzie tam, gdzie niezawinione cierpienie podnosiło swój szkaradny łeb.

- To nie będzie przyjemne... - stwierdziła dziewczyna z troską, przygryzając wargę, kiedy już dokonała wstępnych oględzin, a w jej głowie urodził się pomysł na to, jak ulżyć rannemu.
- Będę potrzebowała kilka rzeczy. Przygotujcie je, a ja... ja się pomodlę. - wymieniła proste przedmioty, jakie uznała za potrzebne przy zabiegu i nie przejmując się tłumkiem, klęknęła przy łóżku kowala, składając ręce. Szeptane pod nosem słowa nie były nie tylko prośbą o przewodnictwo Ilmatera, ale przede wszystkim mantrą przeciw strachowi i sposobem na uspokojenie myśli dziewczyny. Kiedy Zoja wstała, choć nadal nie była siebie pewna, w jej oczach i ruchach dało się wyczuć zdecydowanie i zawziętą determinację.

Kiedy wszystko było już przygotowane, odkaziła nóż, sprawdziła kciukiem ostrość narzędzia i wziąwszy ostatni, głęboki oddech, przystąpiła do dzieła.



Wszystko było we krwi: prześcieradło, ręce Zoi, fartuch, który założyła i poniewierające się po podłodze nasiąknięte zwitki bandaży. W złej, czarnej, wymieszanej z ropą i limfą krwi, która przesiąkła z przebitych odłamkami kości trzewi mężczyzny do wnętrza jego ciała, zalewając płuca i utrudniając oddychanie. Zoja nieco tępym wzrokiem wpatrywała się w zrastającą się pod wpływem leczniczej mocy podłużną ranę od noża, przez którą odsączyła część zalegającą w piersi mężczyzny cieczy. Opuchlizna prawie zeszła; kości powinny zrosnąć się w przeciągu krótkiego czasu, a przynajmniej wzmocnić na tyle, by stan rannego mógł zacząć się polepszać.

Czekało ją jeszcze umycie mężczyzny, zabezpieczenie świeżo zagojonych obrażeń i podanie mu czegoś na wzmocnienie. Zoja była raczej pewna, że zabieg się powiódł - boska łaska niemal nigdy nie zawodziła - ale nie mogłaby zostawić kowala bez nadzoru. I bez jasności, jaki jest wynik leczenia.

- Będę przy nim czuwać, póki nie odzyska przytomności. - zadeklarowała, podnosząc się ze stołka i powoli zabierając się za opatrunki - Ktoś jeszcze potrzebuje pomocy...? - spytała. Trochę padała z nóg, a trochę była ciekawa odpowiedzi na inne pytania, związane z Tillit, ale na skoro już pomogła kowalowi nie byłoby właściwe, by łaski Ilmatera odmawiać innym potrzebującym.

To jednak okazało się trudniejsze do zrobienia, niż początkowo mogłoby się wydawać - mieszkańcy tak bardzo chcieli podziękować dziewczynie za to, co uczyniła dla kowala, że niemal siłą posadzili za stołem i kazali jeść. Zoja w końcu ustąpiła, czując zresztą, jak opada na nią kilkudniowe zmęczenie; od dotarcia do Zamieci przecież nie miała okazji porządnie się wyspać i najeść, a teraz - choć z początkowymi oporami - skorzystała z okazji. Najedzona, do wieczora spędziła czas na doglądaniu kowala i pomocy innym potrzebującym; skupienie na pracy i radość z tego, że dzięki jej darowi przywraca zdrowie cierpiącym i uśmiech na twarzach ich bliskich, zupełnie wyparły z jej głowy troskę o resztę drużyny i wszystkie ważne pytania, jakie miała zadać gospodarzom.

Poszła spać dopiero pod wieczór, zmęczona, ale zadowolona. A na dodatek syta, ogrzana i czysta (pozwoliła sobie na taką śmiałość, że poprosiła Fabię o jakieś czyste ubrania, a swoje lekko już zaśmierdłe ubranie uprała) - co w porównaniu z warunkami, w jakich przyszło jej spędzać ostatnie noce zalatywało niemal dekadenckim luksusem. A wszystkie tajemnice wyjaśni z mieszkańcami jutro... bo przecież do jutra nic się nie stanie, prawda?

I z tą myślą zasnęła, głęboko zakopana w pościel.


Lisowo, gdzieś w Królestwie
16 Tarsakh, Rok Orczej Wiosny
Poranek


Zoja obudziła się przed świtem; wyćwiczony organizm reagował na mentalny budzik nawet wtedy, gdy miał okazję i potrzebę by jeszcze pospać. Wieś także budziła się do życia. Rodzice pokrzykiwali na dzieci, dzieci na zwierzęta; szczękały garnki, trzaskały drzwi i piały koguty. Za oknem szemrał deszcz. Nic nie wskazywało na to, by we wsi źle się działo.

Gdy gospodarze zorientowali się, że Zoja już wstała usadzili ją przy stole, goszcząc “czym chata bogata” (jak zorientowała się uzdrowicielka widząc łakome spojrzenia dzieciarni). Kowal Sven był już na nogach - słaby, ale zdrowy. Przypadł jej do nóg, dziękując za ocalenie życia, a przez to i dobrostanu jego rodziny. Doglądane przez Zoję osoby również czuły się świetnie - zarówno dziewczynka ze złamaną ręką, pogryziony przez rosomaka myśliwy, jak i weteran wojny z orkami, któremu źle opatrzony kikut odciętej nogi za nic nie chciał się goić.

Po posiłku gospodarze uprzejmie zapytali, czy Zoja zostaje w Lisowie - co byłoby wielkim zaszczytem zarówno dla całej wsi, jak i dla rodziny kowala; czy też będzie odwiedzać kolejno wszystkie okoliczne wsie.

Pałaszująca gorącą kaszę ze skwarkami, gotowaną marchwią, cebula i innymi pysznościami, uzdrowicielka energicznie pokiwała głową na “tak”, dopiero po chwili orientując się, że może zostać dwuznacznie zrozumiana. A że Ethel nie raz sztorcowała akolitów, że mówić z pełną buzią nie wypada, Zoja dokończyła posiłek i dopiero wtedy wzięła się za tłumaczenie, że i owszem, jeśli można, to u kowala zostanie, tak długo, jak jak jej pozwolą, ale skoro już tu jest, to źle byłoby odmawiać pomocy i innym wioskom, więc z miejscowym przewodnictwem chciałaby obejść pozostałe sioła. Tych, jak dowiedziała się poprzedniego dnia, było w okolicy aż pięć, a jedno z nich mijała, sama tego nie zauważając, kiedy pędziła na widmowym rumaku do Lisowa. Solenne zapewnienia dziewczyny, że jej obecność jest tylko tymczasowa, i zaraz na pewno zjawią się ją zabrać towarzysze, została przyjęta raczej ze zmieszaniem, niż z ulgą. Może Lisowo tak bardzo potrzebowało uzdrowicielki, a może po prostu nie lubi tu obcych? Zoja nie miała się jednak jak za bardzo w to wgłębiać, bo gdy uzyskała odpowiedzi na pozostałe dręczące ją pytania, nielicho musiała się w sobie zebrać, by nie rozdziawić buzi ze zdumienia; a i tak to, co usłyszała, starczyło, by jej brązowe oczy zrobiły się okrągłe niczym miedziane monety.

Nie orientowała się za bardzo, jak działa ten cały “portal”, którym prowadził ich Gergo i o którym mówił z takim przejęciem Kain; rozumiała, że po prostu... no, skracał drogę między lasem koboldów a Zamiecią. Ładny to musiał jednak być skrót, skoro mieszkańcy Lisowa nic nie słyszeli ani o groźnych gadach, ani o żadnych innych, podobnych przypadkach w okolicy.

Ba! Futenberg, dla Zoji duży i ważny punkt na mapie, nic im również nie mówił. Najbliższe miasto zwało się Dert i było oddalone od sioła o dobre dwa dni drogi - a ta z kolei nazwa nic nie potrafiła powiedzieć Zoi. Niewątpliwie była gdzieś w Królestwie... ale gdzie? Ufała jednak, że prowadzeni przez Frankę towarzysze ją szybko odnajdą; na wszelki wypadek postanowiła się jednak nie oddalać zbytnio z okolicy, by kompani nie mieli trudność ze znalezieniem jej.

Leżące bogowie-jedni-wiedzą-gdzie wioseczki znajdowały się najwyraźniej pod opieką Tillit, którą zwano tu Lady; mieszkańcy odgadli o kim mowa dopiero po szczegółowym opisie, bo tego imienia nie znali. Musiała być to osoba bardzo poważana przez miejscowych; mówili o niej oszczędnie, w zwięzłych słowach, nie strzępiąc języka na ploteczki czy zbędne komentarze, podobnie jak akolici wypowiadali się o szanowanym zwierzchniku świątyni. Zoja najwyraźniej nie była pierwszą osobą “ze świata”, przysłaną na pomoc; z tego, co zrozumiała, Tillit dawała znać o sobie szczególnie wtedy, kiedy wioskom mogło grozić jakieś szczególne nieszczęście.

Niejako przy okazji z tych lakonicznych napomknień dziewczynie udało się wyłapać i drugie miano: Pan. Kimkolwiek był, musiał być kimś podobnym do Lady; też opiekował się wioskami, a ponadto “zbierał daninę”, czymkolwiek owa danina miała by być. Zoi brzmiało to nad wyraz dziwnie, ale w niuansach konwersacji była rozeznana wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kiedy nie warto pytać dalej, by nie poruszyć jakieś drażliwej struny; dopytywanki zostawiła więc na później, szczególnie że rozmowa była dość... jednostronna. Zoja zarzuciła gospodarzy gradem pytań, na które ci cierpliwie odpowiadali, sama jednak - choć przecież by mogła (i miała zamiar) szczerze odpowiedzieć - nie została zapytana prawie o nic.

W końcu jednak, nasyciwszy i głód ciała i ducha, Zoja zebrała się z entuzjazmem do przygotowań na czekająca ją podróż po okolicy. Z polecenia starszyzny dostała i wierzchowca na drogę (co niezbyt ją uradowało po ostatnich doświadczeniach) i przewodnika w osobie syna kowala, Tobiasa - co już ucieszyło ją niepomiernie. Równolatka łatwiej chyba było pociągnąć za język niż starszych mieszkańców.

Zaczynając swój “obchód”, Zoja poprosiła chłopaka, żeby najpierw poprowadził ją do kapliczki Chauntei, o której wspominała Tillit; martwiła się trochę jak może wyglądać opuszczona przez kapłana świątynka, a i chciała też oddać hołd opiekuńczemu bóstwu, by w opiece miało i mieszkańców dalekiej Zamieci. Wędrując po ciepłym żwirze wiejskiej dróżki z Tobiasem, dowiedziała się jednak, że choć duchowny “musiał odejść, bo chciał zmienić zastany porządek rzeczy”, to kapliczka wciąż jest używana; opiekowała się nią miejscowa zielarka, Aldona. Innego kapłana nie znano w okolicy; Zoja z rozpędu spytała nawet o wszędobylskiego Lenarda z Futnebergu, który chyba odwiedził każdy wiejski festyn i jarmark w Królestwie, ale o nim tez nie słyszano.

Tajemnicze to było wszystko i może nawet odrobinę niepokojące, skoro nawet zwykle wierząca w ludzkie słowa i dobre intencje Zoja zaczęła zadawać sobie dociekliwe pytania.

Kapliczka jednak szybko wyłoniła się zza chat, każąc na chwilę przerwać te dociekania. Uzdrowicielka przypomniała sobie, że Tillit mówiła coś o “zabraniu sobie” kapliczki i daremnie łamała sobie głowę nad tym, jak byłoby to możliwe. Może w Lisowie mieli jakąś małą kapliczkę, którą można było przenosić na plecach...?

Kapliczka jednak zupełnie nie wyglądała taką, którą da się ze sobą wziąć i dziewczyna aż stuknęła się otwartą dłonią w czoło (ku wielkiemu zdumieniu Tobiasa), śmiejąc się z samej siebie. Jak mogła tak opacznie zrozumieć czarodziejkę, która chyba mówiła po prostu o zajęciu kapliczki przez nowego kapłana? Zarówno dom dla duchownego, jak i sama kapliczka, choć zadbane, stały puste. W przyjemnie chłodnym, cienistym wnętrzu znajdował się nietypowy - umieszczony bo pod dachem, a nie na otwartym polu - ołtarzyk Chauntei. Zoja podeszła z pokorą do świętych symboli, oddając hołd bogini opiekującej się lokalnymi ludźmi. Co ciekawe, schowane wśród dewocjonaliów, znajdowały się tu jeszcze znaki Lathandera i Mielikki - ten ostatni zresztą dość wiekowy. Widać wcześniej kaplica służyła innym bóstwom, zanim przystosowano ją dla potrzeb kultu Polnej Pani. Zoja chwilę pomodliła się i powspominała świątynię w Futenbergu, gdzie bóstwa żyły ze sobą w podobnej zgodzie, a potem skinęła na Tobiasa; była gotowa do dalszej drogi.

Tobias doradził by rozpocząć objazd okolicznych siół od najbliższych, a zarazem najbiedniejszych Smreków. Jeśli ktoś potrzebował pomocy, to najpewniej tam. Potem mogli pojechać wzdłuż lasu do Smolarzy, Bartniczy i przez Gościniec wrócić do Lisowa. Wyprawa na cały dzień, ale kowal nie miał nic przeciwko zwolnieniu syna z codziennych obowiązków. Za to dumnemu z faktu, że przydzielono mu tak odpowiedzialne i zaszczytne zadanie Tobiasowi usta się niemal nie zamykały, co stanowiło jawny kontrast z postawą jego rodzicieli. Zoja dowiedziała się, że w Lisowie żyje się całkiem spokojnie i dostatnio, nie ma przestępczości, bandytów, grasantów czy potworów; ba! Nawet dzikie zwierzęta nie atakują wchodzących w gęstwinę śmiałków i nie rozkopują grobów, czego uzdrowicielka dowiedziała się, gdy wyraziła obawę co do podróży skrajem bagiennego lasu. No, może bez przesady, bo jakby kto chciał iść w las na noc, czy parę dni wgłąb, to wiadomo, że coś zeżreć może - jednak okolice ludzkich siedlisk były bezpieczne. A w nocy w las nikt nie chadzał. Zoja w milczeniu kręciła głową; bagna wydawały się jej zawsze jednym z bardziej niebezpiecznych miejsc, a tu proszę.

Najmniejsze z pięciu siół Smreki stanowiły rażący kontrast z drugim co do wielkości Lisowem. Chat było znacznie mniej; wiele w opłakanym stanie, a ludność była wyraźnie uboższa. Zapewne podmokłe pola wokoło nie dawały tak dobrych plonów jak te kawałek dalej - lecz czy to było przyczyną? Z pewnością w okolicy rosło wiele ziół, którymi można było handlować, a lubiące wilgoć wierzby i inne rośliny stanowiły świetny materiał dla wprawnych wikliniarzy. Ciekawość Zoi przybrała na sile, ale wpierw musiała zająć się potrzebującymi. Rannych (prócz kobiety, której jadziła się poparzona ręka) w zasadzie nie było. Mieszkańców Smreków nękały głównie choroby, wynikłe zarówno z pory roku jak i lekkiego niedożywienia. Podejrzliwie popatrywali na Zoję i dziewczyna czuła, że nie jest to spowodowane jedynie jej szaleńczym galopem na magicznym rumaku. Miała wrażenie, że wdzięczność smreczan podszyta jest złością, choć uzdrowicielka nie wiedziała czy skierowana jest ona w stronę jej samej, czy też Lady.

Gdy wreszcie wyjechali z sioła zasypała Tobiasa kolejnymi pytaniami. Niestety jeśli chodziło o Pana i Lady chłopiec nabrał wody w usta. Zaczął coś mętnie tłumaczyć, że kiedyś wszystkie wsie były pod protektoratem Państwa, którzy są w okolicy dopiero od kilku lat. Dość szybko się podzielili - Smreki i Smolarze należały do Pana, Lisowo i Bartnicze do Lady, Gościniec był wspólny. Zoja czuła, że chłopak coś kręci, spytała więc wprost, czy zamożność wsi wynika z różnic w daninie. Nagła bladość i strach w oczach Tobiasa sprawiły, że uzdrowicielce przebiegł po krzyżu zimny dreszcz, a wszystkie obawy i podejrzenia, jakie drużyna żywiła wobec Tillit wydały się nagle bardziej realne. Przyszła jej do głowy absurdalna myśl, że Państwo zbierają daninę nie ze zboża i żywiny, a z noworodków i młodych dziewic. Tobias mruknął, że biorą niby po równo, tylko Lady bardziej dba i zamilkł na resztę drogi. Nienawiść, jaka przez moment błysnęła w oczach młodzieńca przeraziła Zoję równie mocno, co wcześniejsze przypuszczenia.

Droga, któż ich wspólnie czekała, miała być jednak długa, dziewczyna więc - choć mimo ciepłego słońca zrobiło jej się dziwnie zimno - zmieniła temat rozmowy na lżejszy. Miała zostać tu jeszcze kilka dni, nierozsądnie było więc zniechęcać do siebie mieszkańców już na wstępie i wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Ulgę chorym mogła nieść i bez wikłania się w meandry miejscowej polityki. Zresztą, choć wyglądające na niesprawiedliwe i złe, prawo było prawem - i chcąc nie chcąc uzdrowicielka niechętnie musiała mu się podporządkować. Żywiła jednak gorącą nadzieję - i postanowiła się w tej intencji modlić do Ilmatera, Tyra i Torma, obrońców uciśnionych - że rychłe przybycie jej kompanów pozwoli coś poradzić w tej sprawie...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline