Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2015, 15:17   #106
Drahini
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Koboldzi las (nieznana lokacja)
południe, 17 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Shavri, starając zachować kamienną twarz, puścił ogon stwora. W czaromiotów i alchemików nie do końca wierzył. To mogły być czcze przechwałki. Ale jeśli dobrze zrozumiał Gergo, który chyba sam miał pewne problemy z przetłumaczeniem na wspólny co bardziej zawiłych terminów, to gdzieś w tym obozie mogły być jaszczurki ze skrzydłami obdarzone mocą. Ciężko o coś bardziej podobnego do smoka.

Chwilowo nie miał więcej pytań. Ale gdy już uporał się ze zdziwieniem, kątem oka zauważył Frankę. Przypomniał sobie ich rozmowę o moralności po tym, jak wybity został obóz wojskowy. Podszedł do niej i chwyciwszy Hańbę za ostrze, podał jej krótki miecz rękojeścią do niej.
- Proszę - powiedział tak, aby usłyszeli go wszyscy na czele z kapitanem Evanem i jego zastępcą Marvem. - Jeśli faktycznie są to potwory, teraz Ty zabij jeńca, gdy już wszyscy uznają, że nie mają więcej pytań i że skończyliśmy przesłuchanie.
Kapłanka zrobiła wielkie oczy. Nie była przygotowana na taką kolej rzeczy. Otworzyła usta w chęci odpowiedzi, jednak nic nie powiedziała, jedynie wargi lekko zadrżały.

W jej głowie zderzyły się dwa stanowiska, które były ze sobą sprzeczne. Z jednej strony miała cały szereg wartości, które wyznawała; poszanowanie dla życia i szacunek dla innych. Z drugiej... Miała do czynienia z plugawymi istotami, które żyły ze zjadania ludzi. Franka przez całe swoje dotychczasowe życie pomagała innym i opiekowała się ich ranami. Nie zadawała bólu, nigdy nie zabijała. Nigdy tego nie zrobiła ani nigdy nie pomyślała, by tego się dopuścić. Sama walka z koboldami była dla niej problematyczna. Wybicie całego ich obozu również było problematyczne. Nie potrafiła się przekonać do przemocy. Wiedziała też, że tylko eksterminacja koboldów rozwiąże problem mieszkańców. Przesiedlenie ich będzie tylko zepchnięciem problemów i cierpienia na innych.

Kapłanka zrobiła krok w tył. Na jej twarzy było widać walkę i przejęcie. Usta ponownie ułożyły się do słów, lecz dopiero po chwili była w stanie wycisnąć z siebie odpowiedź.
- Nie... Nie mogę... Nie potrafię... - odpowiedziała nerwowo.
Dla dociekliwych słuchaczy płynęła z tego również dodatkowa wiedza. Franka nie sprzeciwiała się jego zabiciu. On, jak i jego banda, dopuścili się zbrodni. Nie czuli się winni, ani nie okazywali skruchy.
- Czy teraz rozumiesz, co próbowałem Ci przekazać, kiedy wracaliśmy do Zamieci? - zapytał miękko Shavri. Poczuł ulgę. Znał Frankę zaledwie od kilku dni i zmartwił się, kiedy postawiła na równi zabijanie dzieci i koboldzich kobiet z zabijaniem jaszczurzych żołnierzy. Teraz wiedział, że nie jest ani fanatyczką, ani hipokrytką religijną. A jednocześnie z tym dał jej do myślenia. Jemu też ta podróż, choć trwała krótko, gwałtownie poukładała pewne rzeczy w głowie, a pewne zburzyła.
- Tamten był inny... Przerażony - dopowiedziała niepewnie, cofając się o kolejny krok. Jej ton scichł. - Pierwszy żywy, jakiego widziałam na własne oczy... Wybaczcie, ale nie będę w stanie na to patrzeć...
Franka opuściła nieco wzrok, robiąc kolejny krok w tył. W końcu obróciła się od wszystkich z zamiarem oddalenia się na odpowiednią odległość. Po drodze zatrzymała się na chwilę, by przekazać jeszcze jedną myśl, która krążyła jej po głowie:
- A co do obozu... Jeśli nie ma tam jeńców to niczego stamtąd nie potrzebujemy. Na zło, które zalęgło się w tym lesie, skuteczny byłby ogień.
- Frania, nie odchodź. Jesteśmy na nieznanej nam ziemi wroga. To może być niebezpieczne
- powiedział spokojnie Shavri, postępując za nią tych kilka kroków i wyciągając ku niej dłoń. Przez chwile wahał się z wyciągniętą ręką, ale potem objął kapłankę ramieniem i przytulił, zadowolony, że reszta towarzyszy zasłania jeńcowi widok na nich.
- Też nie chcę na to patrzeć - wyszeptał zmienionym przez wzruszenie głosem. - I też chcę uratować Zoję. Ale nie możemy im okazywać słabości, choć rozdziera mnie to w środku! - jęknął boleśnie, nie przestając szeptać. - Bo jeśli pokażemy słabość koboldom, może to być ostatnia rzecz, na jaką nam pozwolą w życiu… Musimy być silni dla siebie i dla Zoji.

Kapłanka zatrzymała się. Zrezygnowała z odejścia, a na zbliżenie się chłopaka również odpowiedziała wtuleniem się. Objęła ramionami samą siebie i schowała się przed okropnością, która miała się obok rozegrać.
- Zoji nic nie jest, nie trzeba jej od niczego ratować. Poradzi sobie, jestem pewna... - kapłanka oparła głowę o klatkę piersiową Shavriego. Chwilę milczała. - My ratujemy przecież kogoś innego... Bezbronnych ludzi... Nie robimy nic złego... Robimy dobrze... Nie mamy innego wyjścia...
Shavri nie był tego taki pewny. Szczerze mówiąc, to miał wręcz inne zdanie zarówno na ten temat, jak i na temat bezpieczeństwa Zoji. Ale jeśli chodzi o kwestie koboldów, to chyba właśnie pogodził się z tym, że była wojna i w związku z tym nie było możliwości znalezienia dobrego rozwiązania tej sprawy. Albo jedna strona będzie cierpiała, albo druga. Wmawianie sobie, że nasze jest nie tylko na wierzchu, ale na dodatek białe, było szukaniem pocieszenia. A Shavri nie tylko nie zamierzał tego odbierać France, ale sam nie miał też siły na kolejny spór. Stał w milczeniu, tuląc ją do siebie i pozwalając, by słuchała, jak bije jego serce. Sam zaś powoli uspokajał się, czekając na to, co postanowi reszta.
 
Drahini jest offline