Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2015, 20:17   #108
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Szósta-dziewiąta doba misji

Koboldzi las / Wilczy Las
17 Tarsakh Roku Orczej Wiosny


Po ustaleniu planu i ukryciu ciała zamordowanego kobolda najemnicy przystąpili do dzieła. Niezbyt długa obserwacja pozwoliła ramowo nakreślić trasy przejścia strażników, oraz liczebność ich grup. Drużyna nie mogła długo czekać; zbliżał się wieczór i koboldy w osadzie mogły zbudzić się lada chwila. Co prawda atak na śpiących nie był zbyt honorowy, ale takież było i samo wyrzynanie gadzich rodzin; przynajmniej dla niektórych. Dwa patrole unieszkodliwiono dość sprawnie, choć Evan, Deithwen i Marv zostali ranni. Franka wyleczyła najcięższą ranę Evana; resztę opatrzyli Gaspar z Shavrim. Pozostało więc podkraść się do osady… i zacząć rzeź.

Atak zdecydowano się przeprowadzić od strony zagrody, by jak najmniej koboldów zdołało skryć się w tunelach, a równocześnie dać im możliwość ucieczki do zachodniej części lasu. Nie wszyscy w drużynie byli przekonani, że osadę należy wybić do nogi, a litość w czasie walki mogła kosztować towarzyszy życie; takie rozwiązanie było więc rozsądnym kompromisem. Zawalenie prymitywnych chat nie nastręczało trudności; włóczni by usiec tych, co byli w środku nie patrząc im w ślepia drużyna miała wbród. Do tego mgielny czar Franki czy też flaszki z oliwą by podpalając dachy wywołać - jak wcześniej - chaos; deithwenowe oplątanie, kainowi tłuszcz czy zwykłe sztuczki - możliwości by zdezorientować, przerazić i unieszkodliwić śpiące gady było wiele. Strzelcy i magowie przyczaili się wśród drzew; miecznicy podkradli się bliżej. Przez chwilę ciszę przerywało tylko nerwowe gdakanie kur i chrupanie kozy, która flegmatycznie przeżuwała korę zdartą z któregoś z pni tworzących zagrodę.

Potem zaś Evan dał cichy rozkaz do ataku…

Walka była krótka lecz krwawa. Ku uldze większości najmitów w obozie nie było wielu dzieci, choć fakt, że koboldzie kobiety salwowały się ucieczką w stronę kopca sugerował, że tam może być ich więcej. Mimo zaskoczenia gady nie poddały wioski bez walki. Młodzież, starcy, nawet niektóre samice chwyciły za broń i rzuciły się na ludzi, osłaniając pobratymców. Niektórzy atakowali w grupach, inni - zwłaszcza młodzi - szarżowali szaleńczo w pojedynkę. Wkrótce polana usiana była trupami, a wojownicy spływali krwią - swoją i cudzą. Wreszcie więcej niż połowa mieszkańców osady leżała martwa; reszta uciekła w las. Kilku udało przedostać się do kopca, gdzie zapewne mieszkało jeszcze trochę tych potwornych humanoidów.

Drużyna rozejrzała się po zrujnowanej osadzie. Gdzieniegdzie płonęły rozrzucone polana; od jednego zajęła się jakaś chata. Z pewnością było tu sporo zapasów, broni, może nawet jakichś cennych przedmiotów, czy wskazówek co do miejsca pobytu jeńców lub kaaza? Czy warto było ryzykować życie dla wątpliwych łupów, gdy w kopcu nadal ukrywały się koboldy? Musieli też opatrzyć rany, no i zdążyć wrócić do Zamieci przed zmierzchem.



Gergo spacerował pomiędzy zgliszczami. Nie mógł nie porównywać tego plemienia ze swoim własnym. Mimo że tutaj wyraźnie wydać było rękę jakiegoś wysokiego - ot choćby dlatego, że część koboldów mieszkała na ziemi zamiast pod, co w tutejszym klimacie nie było komfortowe dla zimnokrwistych gadów jakimi były koboldy. Z odcieniem patriotycznej dumy zaklinacz zauważył, że wszystkie trupy mają na sobie skórzane odzienie (nie licząc szmat przerobionych z ubrań jeńców) w przeciwieństwie do klanu Gergo, który (kopiąc na dużych głębokościach) zbierał delikatne jedwabne przędze z podziemnych larw i pająków, tworząc wygodne, eleganckie stroje, farbowane na czerwono lub pomarańczowo. Przynajmniej jego wódz i kapłan - Kradu - takie posiadał; podobnie jak wysadzany szlachetnymi kamieniami (czy raczej kamyczkami) skórzany pas i wisior… Tutejsze gady takich nie miały. Gergo odruchowo dotknął sakiewki, w której znajdował się znaleziony w tunelu kamyk, czując przyjemny dreszcz. Mógł nie wierzyć w smocze pochodzenie swojego gatunku, ale miłością do precjozów koboldy z pewnością nie ustępowały tym wielkim gadom.

Zaklinacz pochylił się i podniósł leżący na ziemi mieszek wypełniony dużymi kawałkami krzemienia do polerowania pazurów, wyschniętymi korzeniami, którymi gady czyściły zęby i płaskimi kamykami wielkości dłoni. Odruchowo poskrobał się jednym z nich po głowie. Nadal zrzucał łuski po zimowym sezonie; nie miał czasu o nie zadbać, nie mówiąc już o kąpieli. Przypomniał sobie wspólne kąpiele z braćmi i zazdrością zerknął na strumień, który mieszkańcy osady mieli w zasięgu łapy. Gdyby faktycznie tutejszy klan miał zapasy oleju z gorzkich liści bardzo pomogłoby mu to w pielęgnacji łusek i na jakiś czas zniwelowałoby problem linienia.

Jednak tutejszy klan był większy oraz wyraźnie bardziej rozwinięty od jego własnego. Ot, choćby symbol Kurtulmaka, pieczołowicie wyrzeźbiony w kamieniu postawionym przed wejściem do kopca i zabarwiony na ceglastoczerwony kolor. Plemię Gergo oczywiście wyznawało Pogromcę Gnomów, ale wódz-kapłan - w odróżnieniu od choćby Franki - nie miał żadnych mocy. Pewnie dlatego, że zamiast czcić boga bardziej zainteresowany był modleniem się do figury Wielkiego Czerwonego Smoka. Mimo, że zaklinacz nie wierzył obecnie w żadnego boga, to wbijane mu do głowy od dziecięcia przekonania odnalazły drogę na zewnątrz i Gergo poczuł irracjonalny niepokój. Kurtulmak nie pozwalał swoim dzieciom spoufalać się z innymi rasami. Co powiedziałby widząc Gergo pomagającego wysokim wytępić całe plemię? Według koboldzich wierzeń koboldzi bohaterowie, którzy zginęli dla większego dobra pracowali w kopalniach Kurtulmak; ci, którzy zasłużenie plemieniu odradzali się w następnych złożonych jajach. Egoiści wracali jako złowieszcza łasicie służące czasem koboldom jako wierzchowce. A zdrajcy rasy, tacy jak Gergo? Oni kończyli zreinkarnowani w gigantyczne żuki-jelonki, na które koboldy polowały ze względu na mocne, chitynowe pancerze, z których tworzono zbroje.

Zaklinacz zerknął raz jeszcze na wizerunek wyszczerzonej czaszki i szybko odwrócił się do niej plecami, zadzierając wysoko głowę. Teraz był już ponad to. Nie obchodziły go leżące wokół ciała. Wysocy pewnie je zakopią, choć koboldy raczej paliły zmarłych - wierząc w reinkarnację nie przywiązywały do trupów większej wagi. Traf chciał, że wzrok Gergo padł na leczącą towarzyszy lathandrytkę. W “Niebie Gwiaździstym” usłyszał kiedyś, że jeśli ty nie wierzysz w bogów to bogowie nie wierzą w ciebie i nie doznasz wtedy łaski leczenia. Miał nadzieję, że nie była to prawda.
“The dragon scale toughens our skin.
The dragon bone adorns our skull.
The dragon heart fl ames our sorcery.
We are the dragon, and for the dragon we live.
Long live the dragon.”
Niechciana koboldzia mantra zabrzmiała w jego głowie. Wiara w Kurtulmak, który został wyniesiony do boskości przez smocze bóstwo Asgoratha, wiara w to, że są spokrewnione ze smokami utrzymywała koboldy - popychadła większych ras - w stanie niezachwianego samozadowolenia i pewności siebie. Gergo nie wierzył w te bzdury. Czy dlatego nadal szukał swojego miejsca? I to wśród ludzi - pogromców smoczych ras? Kobold potrząsnął głową odganiając niepotrzebne myśli i wrócił do oględzin osady.

Jednak widok koboldzich przedmiotów, koboldzich domów, koboldzich ciał sprawiał, że do Gergo wracały wspomnienia, a porównania ze swoim klanem, czy też “swoją” drużyną nasuwały się samoczynnie. Jego klan był mały i w razie niebezpieczeństwa salwował się ucieczką. Ten tutaj - walczył za swoich. Wojownicy rzucali się na wroga nawet nie mając szans na zwycięstwo, dając sposobność by reszta mogła uciec, przedkładając dobro klanu nad swoje własne. Plemię równało się rodzinie. “Zupełnie jak ludzie? Lepiej niż ludzie!”, szepnął podstępny głosik w głowie zaklinacza.

Gergo spojrzał znów w stronę kopca. Jego zdaniem drużyna powinna wybić pozostałe gady. Przecież koboldy były pamiętliwe niczym smoki, a przede wszystkim uwielbiały zemstę. Poza tym… w leżu powinny być jakieś skarby! Koboldy w kopaniu nie zdawały się na przypadek; powstanie kopalni zawsze poprzedzał skrupulatny zwiad. Ślepa Odd opowiadała zaklinaczowi, że zanim wykopano tunele pod ich leże poprzedni kapłan długo modlił się do Kurtulmaka i dzięki temu mają tak doskonałe siedliszcze. Wtedy Gergo się nad tym nie zastanawiał, ale - skoro koboldy nie handlowały z innymi rasami - wykopane przez pracowitych pobratymców metale czy szlachetne kamienie musiano gdzieś gromadzić! I bynajmniej nie w smoczym leżu, jak głosiły plotki… prawda?

Nawet jeśli namówiłby drużynę na penetrację kopca problemem była wielkość korytarzy, z pewnością uformowanych w skomplikowany labirynt zwłaszcza w pobliżu świątyni czy wylęgarni (gdzie mogą natknąć się na tamtejszych strażników-opiekunów) - oraz pułapki. Co prawda - wbrew słowom jeńca - wokół obozu znaleźli jedynie dwie czy trzy pułapki, lecz w środku na pewno będzie ich więcej. Każde koboldzie plemię miało pośród swoich członków uzdolnionego pułapkomistrza; plemię zaklinacza nie było w tym wyjątkiem. Barh był bardzo stary i nie pamiętał już jak robi się “potrząsane bomby” do wysadzania skał, jednak jego pułapki nie miały sobie równych. Tutaj także ktoś znał się na tym typie obrony. Musieli postępować rozważnie.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-07-2015 o 21:36.
Sayane jest offline