Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-07-2015, 20:43   #208
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
VILL, PONTI, ORTIS

Kościół płonął za ich plecami, a oni szli kierowali się z powrotem do Old Harvest, by stawić czoła potwornościom.

Wszystko wokół nich wydawało się być opuszczone. Domostwa przypominały zdewastowane, wyludnione ruiny. Nawet ulica wydawała się być stara i zniszczona – pokruszona nawierzchnia straszyła dziurami i pęknięciami. Najgorzej przez to miał pozbawiony buta Ponti, który nie mógł za szybko chodzić bez ryzyka poharatania sobie stopy o jakiś ostrzejszy kawałek, kamień lub szkło.

Kościół stał nieco z boku, więc szansa na to, że ogień przedostanie się z niego na inne budynki był niemal zerowa.
Po przejściu kilkudziesięciu kroków zorientowali się, że jednak coś się w miasteczku zmieniło. Teraz wypełniała je ciemna mgła, bardziej przypominająca dym, niż mglisty opar. Tłuste wstęgi tego dziwnego dymu wiły się pomiędzy domostwami, zalegały nad ulicami dodatkowo utrudniając i tak ograniczoną widoczność.

Nie byli sami. Tego też już byli pewni. W tej ciemnej, mglistej zawiesinie poruszały się jakiejś niewyraźne postaci. Niezgrabne, rozproszone, jakby czegoś szukały.

Kiedy tak zastanawiali się, co zrobić e tej sytuacji, usłyszeli jak jedna z postaci wydała z siebie przeraźliwy wizg i ruszyła w głąb miasteczka, kierując się gdzieś w okolice rozwidlenia, które dobrze cała trojka zapamiętała.


WARD, JORDAN


Wyszli na zewnątrz, prosto ciemny, wirujący dym, uciekając przed tym, co wlazło do środka.

Nie mieli wyjścia. Nie mieli kryjówki.

Ruszyli na ślepo, byle dalej od intruza wypatrując oczy w tej gęstej, zadymionej, mglistej przestrzeni.

Szli niemal po omacku, coraz bardziej przerażeni, aż nagle ujrzeli, że gdzieś tam, przez ten niecodzienny opar, widzą coś, co mogło być … pożarem.
Na lewo od nich palił się chyba jakiś budynek.

Nim zdążyli jednak podjąć jakąkolwiek decyzję z nim związanym sytuacja zmieniła się dość gwałtownie. Otóż bowiem ujrzeli na jednej ulicy, czy też raczej drodze pomiędzy dwoma budynkami, jakieś niewyraźne sylwetki z rozjarzonymi oczami, które natychmiast ruszył w ich stronę.




PETROVSKI

Ujrzał ostrze siekiery, które utorowało sobie drogę na drugą stronę. Poszczerbione, paskudne, grube i śmiertelnie groźne.

Petrovski nie czekał. Wycelował w wybitą dziurę i nacisnął spust.

Huk niema rozsadził mu uszy, ale strzał wywołał pożądany efekt!

Ktoś ryknął przeraźliwie po drugiej stronie i po chwili dało się słyszeć ciężkie dyszenie i tupot oddalających się kroków. Ciężkich i dudniących.

Odgłos ten ucichł szybko.

Napastnik przewrócił się? Uciekł? Tego chłopak nie wiedział, ale nie zamierzał ryzykować i zostawiać sprawy niezamkniętej.

Przeładował strzelbę, co sprowadziło zapas jego amunicji do dziesięciu sztuk. To i tak sporo. Na pewno więcej, niż miał wkraczając do tego piekielnego miasteczka. Teraz nie bał się już tych przeklętych kukieł. Miał coś lepszego niż piłeczka. Dużo lepszego.

Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz, przez dziurę, nie narażając się jednak na atak z drugiej strony, Ujrzał krew. Ciemną posokę, rozchlapaną przy drzwiach i na ścianie. I ślady krwi prowadzące w głąb korytarz, w stronę schodów.

Zabrał strzelbę i teczkę ze swoimi danymi i wyszedł na zewnętrz z bronią gotową do użycia.

I wtedy go zobaczył. Na końcu korytarz. Przy schodach. Stał tam, z siekierą na ramieniu, w zniszczonym swetrze. Zamaskowaną twarz opuszczoną miał w dół, a z przestrzelonej piersi krew wyraźnie spływała na wyłożoną dywanem podłogę.

Stał nieruchomo, jakieś dwanaście metrów od Petrovkiego, jakby wahał się, czy rzucić się na niego od razu, czy lepiej nie ryzykować konfrontacji z uzbrojonym wrogiem.

COLLINS, FOX

Fox pobiegła w stronę głównego wyjścia, a Collins tymczasem przyjął na siebie rolę jej ochroniarza. Angela rzuciła się na niego zupełnie ignorując biegnącą dziewczynę i fakt, że Collins uzbrojony był w kość, którą zdzielił atakującą przez oszpecony psyk. Cios okazał się skuteczny i odrzucił szarżującą bestię w bok.

Loretta tymczasem otworzyła drzwi wyjściowe spostrzegając, że znajdują się w tym samym domu, w którym zginął Storz. Widziała pełen rzeźb ogród i płot okalający rezydencję. Droga ucieczki stała otworem tylko musiał do niej dołączyć Collins.

Chłopak tymczasem machał kością na lewo i prawo, niczym zaimprowizowaną bronią, jednak zmuszony był do wycofania się.
I nagle usłyszeli huk. Wyraźnie potężny huk wystrzału dochodzący gdzieś zza któryś drzwi po prawej stronie korytarza.
Strzał spłoszył Angelę, która odskoczyła od Collinsa i na czworakach pobiegła w stronę schodów.

To była jego szansa na ucieczkę!
 
Armiel jest offline