Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2015, 02:17   #298
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Koniec rozdziału, koniec przygody cz. II :)

Północne wybrzeże Jeziora Huron - parę dni później




Wojownicy i myśliwi



Matka Zima była dość kapryśna w tym roku. Podobnie jak Ojciec Stal. Wiedzieni myśliwskim zewem ruszyli daleko na południe do krain słabowitych i cherlawych Wiotkich. Zew był silny a Gorbad uparty a szamani obiecywali krew, śmierć i mięso. Uparcie wiec podążali za pojedynczym wiotkim co raz dalej na południe. Doszli do Wielkiej Wody i znaleźli zamarznięty kawałek. Zwierzyna próbowała uciekać dalej ale nie odpuścili i podążali dalej. Doszli na drugi brzeg gdzie zaczynały się krainy wiotkich. Tam faktycznie natknęli się na ich osadę. I się zaczęły prawdziwe łowy.

Grupa zwiadowców została co prawda zdziesiątkowana ale przyniosła wieści o dużej ilości dymów i domów z ogniem którym chronili swe słabe ciała wiotcy. Prawdziwi wojownicy z północy nie potrzebowali takiej ochrony ich silne i odporne ciała były odporne na urok Matki Zimy. Ci którzy nie byli umierali jak wiotcy dużo wcześniej. Słabi nie byli potrzebni by wypełnić wolę Zimy i Stali oraz by polować i zabijać posłuszni ich zewowi.

Tak było i tym razem. Weszli nocą do uśpionego miasta. Łatwo wyłuskali ogrzane i oświetlone domy z morza opuszczonych budynków. Psy zwęszyły trop a potem rozszarpywały w łowczym szale krwi słabowite ciała wątłych ku uciesze myśliwych. Wątli krzyczeli z bólu i strachu zaskoczeni atakiem myśliwych. Zbili się jak zwykle w kupy w poszczególnych punktach miasta. Oczywiście nie wszystkim to sie udało jak zwykle. Więc padali i ginęli od ostrzy włóczni, maczet, kłów i pazurów. Ginęli w swoich ogrzanych gniazdach i na ciemnych dla nich ulicach. Ginęli i nieważne czy się próbowali bronić, uciekać czy chować. Gdy ścigali ich prawdziwi myśliwi opór był daremny tak samo jak walka czy ucieczka.

Ale tym razem ginęli także i myśliwi. Tak powinno być. Gdyby cena była zbyt mała i słaba byłby to mizerny hołd dla Zimy i Stali. Ale tym razem hołd był naprawdę wielki. Zginął sam Gorbad, zginęli jego przyboczni i większość jego psów i wyprawy. Wątli mimo, że ginęli tuzinami zabierali ze sobą zdumiewająco wielu wojowników z północy.

Wiedzieli, że wątli są słabi dlatego używają ognia i huku do obrony przez atakiem wojowników i myśliwych. Tym razem mieli nawet coś co rzygało strugami żywego ognia paląc straszliwie do kości odważnych wojowników. Mimo tego strasznego czegoś atak mężnych myśliwych trwał i dalej zabijali wątłych ku chwale Zimy i Stali. A mimo to co raz więcej było poległych i okaleczonych wojowników. Część okazała sie nie tak silna i zew wyczerpał się w nich prędzej. Ze złamanymi ciałami, popaleni ogniem, poszarpani hukiem rozpoczęli wędrówkę powrotną na północ do rodzimych gniazd. Pozostali jednak pod wodzą samego Gorbada zebrali się a jemu samemu zostało rzucone Wyzwanie. Gorbad jako prawy wojownik przyjął je ale święty pojedynek został przerwany przez obcego potwora posługującego się hukiem. Rządni zemsty i chwały wojownicy rzucili się na niego chcąc zdobyć tak wspaniałe trofeum jednak potwór okazał się straszliwym przeciwnikiem walczącym hukiem do końca a potem niespodziewanie dobrze rozcinający magicznymi ostrzami kolejnych myśliwych aż nie padł wreszcie pod ich ciosami. Wówczas jednak mało który z myśliwych ostał sie z tej rzezi zostali odgonieni od zdobycia trofeum przez wątłych z hukiem. Teren im nie sprzyjał wiec tym razem musieli ustąpić.

Ale wrócą. Wiedzieli, że wrócą. Za rok też będzie zima. Miejsce okazało się bardzo cenne. Była ty wspaniała walka i możliwość zebrania wspaniałej chwały. Wszyscy wznosili modły do Stali i Zimy by dane im było wrócić tu za rok i zdobyć chwałę i łupy i może niewolników na ofiary. Ale przede wszystkim by za rok był tu ten wspaniały potwór bowiem wojownik który go pokona zyska nieśmiertelną chwałę i szacunek w plemieniu. Nie co dzień się trafiała tak wyjątkowo silna zdobycz. Nawet nie co sezon. Głowa potwora zawisłaby na pewno na honorowym miejscu przy głównym ołtarzu plemienia bowiem rzadko zdarzała się istota która posłałaby w Zimowy Sen tak wielu odważnych wojowników na raz. Więc wrócą. W zimie. Byli Wojownikami Zimy i ona była dla ich czasem. Była ich sprzymierzeńcem i domem. Była czasem Polowania. Więc wrócą za rok by zapolować na resztkę wątłych i ich potwora.




Nowy Jork; siedziba główna gazety "Prawda"




Dziennikarze i gliniarze



- Zdravko, kurwa, co to ma być? - spytał starszy, grubszy, łysawy mężczyzna zza biurka biorąc do ręki garść zdjęć i zapisanych kartek.

- Jak to co? Materiał na artykuł. - odparł cichym ale pewnym siebie głosem młodszy i szczuplejszy, wręcz chuderlawy mężczyzna.

- Materiał na artykuł? Jaja se kurwa robisz? Człowieku a do jakiej gazety to ma być materiał co? “Bravo Girl”? Bo chyba nie do naszej. - rzekł zawsze pocący się mężczyzna zza biurka z plakietką “REDAKTOR NACZELNY”. W lecie faktycznie było w jego gabinecie gorąco a zimą też bo farelka działała non stop i na full. Kto bogatemu zabroni?

- Ale szefie o co chodzi? Pojechałem, zobaczyłem, obcykałem, napisałem i wróciłem. Tak jak szef chciał. - Ljubjanowić westchnął w duchu. Spodziewał się właśnie czegoś takiego. To, że się spodziewał nie oznaczało, że teraz gdy faktycznie to przerabiał było jakoś łatwiej.

- O co chodzi?! No ludzie, on się mnie pyta o co chodzi! Jaja se robisz się pytam? Co to ma być się kurwa pytam?! Sami gangerzy, narkotyki, imprezy i rozbijanie się samochodami po mieście, a nawet jak trupy to kurwa nie tych co trzeba! A gdzie odbudowa? Gdzie nadzieja? Gdzie walka z robotami? Jakie to kurwa ma wartości patriotyczne czy wychowawcze taka zgniła pulpa co? Jak ja coś z tego mam wydrukować? Nie było cię całą zimę i przywozisz mi takie brednie? Prywatnie sobie pocykaj ze swojego sprzętu i swoje dolce takie chujostwo i się tym napawaj do woli a póki ja ci płacę masz mi przywozić porządne zdjęcia i artykuły! - wywrzeszczał swoją tyradę w złości która kazała aż mu wstać i pryz każdym zdaniu wskazywać oskarżycielskim palcem na kłopotliwego pracownika.

- No ale szefie… To Detroit, miasto gangerów i Wyścigów. Tam tak jest. Ciężko nie robić zdjęć wyścigom, samochodom czy gangerom jak tam tego pełno na każdym rogu. A tam nie ma robotów bo to nie jest miasto frontowe a ci gangerzy niczego nie budują to z odbudową cież… - zaczął tłumaczyć się dziennikarz trochę urażonym tonem. Co jak co ale jaką Detroit ma opinię to słyszeli wszyscy co o nim słyszeli. Czego wiec oczekiwać? To jakby chcieć zimowe zdjęcie bez śniegu.

- Chuj mnie to obchodzi! I nie wciskaj mi kitu! Też kiedyś latałem z aparatem jak ty to wiem co potrafi znaleźć dziennikarz! Jeśli kurwa chce! Byłeś poza miastem całą zimę i co? Nic kurwa? I do chuja nic sie nie nauczyłeś? Zrobiłem cię wysłannikiem specjalnym byś mógł robić swoje i zszedł tutejszym ważniakom których wkurwiłeś z oczu a ty dalej swoje? Tak mi się chujku odwdzięczasz? A swoją drogą wewnętrzni znów o ciebie pytali. Powiedziałem im, że jeszcze nie wróciłeś bo chciałem dać ci szansę ale widzę, że sam se grób kopiesz. Tylko zmieniłeś łopatę na koparkę… - naczelny prychał z wściekłości ale pod koniec chyba się zmęczył i opadł bezsilnie na fotel. - No człowieku no… Przecież ja mam rodzinę. Jak bym wydrukował takie gówno to by nas wszystkich powieźli do koloni karnej. A nie przepraszam, do enklawy o podwyższonym poziomie ryzyka jak to ładnie nazywają ludzie pana prezydenta… - pokręcił głową prychając zirytowany. Przez chwilę w gabinecie panowała cisza nim odezwał się młodszy mężczyzna.

- Nie no… Dziękuję, że szef sie za mną wstawił… I chyba jednak mam coś… - rzekł cicho i podniósł się z fotela. Chwilę grzebał po rozrzuconych po biurku papierach i zdjęciach nim wydobył jakieś i podał siedzącemu szefowi który biernie obserwował jego manewry. - A to? Co pan powie na to? - spytał wciskając mu do ręki jakieś czarno białe zdjęcie. Siedzący mężczyzna z dłonią opartą o policzek beznamiętnie wziął do ręki zdjęcie po czym zaczął je lustrować.

- O. - rzekł po chwili kiwając głową. - Noo… - dodał po drugiej chwili biorąc zdjęcie w obie ręce. Zniechęcenie i zobojętnienie znikło a oczy lustrowały błyszczący kartonik z niewidzianym dotąd rysem drapieżności w spojrzeniu. - No! właśnie! A jednak kurwa coś umiesz! I po takie zdjęcia właśnie cię wysłałem! - wrzasnął wreszcie zadowolonym głosem uderzając otwartą dłonią w trzymane zdjęcie. - Co to za jedna? - spytał na moment odrywając spojrzenie od fotki i patrząc pytająco na pracownika.

- Dr. medycyny Alice Savage. Anioł Miłosierdzia przy okazji. - odparł bez zawahania spytany dziennikarz.

- Lekarz? Świetnie! Lekarze są prawie tak dobrzy jak gliniarze i żołnierze. Masz z nią wywiad? - spytał znów patrząc czujnie i pełen werwy już czując farbę drukarską na papierze.

- Oczywiście. Świetny materiał o walce z robotami, nadziei, ona jest bardzo oczytana i wykształcona jak na dzisiejszy standard kompletnie nie pasuje do jej młodego wieku bo mówi jak… - zaczął Zdravko podejmując wreszcie temat który miał szansę wreszcie przyćmić wcześniejsze niezadowolenie szefa.

- Dobra, dobra w artykule to nam opiszesz. - machnął ręką przerywając wywód dziennikarza i biorąc do ręki kolejne zdjęcie. - Ooo… Widzę, że jednak masz jakiś porządny mundur. Tylko co on w takiej chujowej pozie? Nie masz go jakoś inaczej? - spytał patrząc krytycznie na kolejną fotkę.

- To? To Scott Sanders, najemnik. Walczył w obronie cywil najechanych przez gangerów z Detroit. Pomagał tamtejszemu szeryfowi. No tutaj go złapałem jak mocno oberwał już po wszystkich walkach dlatego tak wygląda. - rzekł Zdravko patrząc na pochwycone przez naczelnego zdjęcie. Coś mu się wreszcie zaczynało podobać to zaczynało być dobrze a przynajmniej nie tak chujowo. A gdzieś tu jeszcze miał inne ujęcia Sandersa.

- Ooo! Pomocnik szeryfa? Świetnie! To będzie dobre. I w walce z gangerami… Nawet bardzo dobre… - naczelny zdawał się być zadowolony z tych informacji.

- O! Tu mam go więcej. Tu mam jak się szykował do szturmu… - rzekł pokazując imponujące ujęcie jak najemnik w zimowym kamuflażu z wielgachnym plecakiem i wycelowanym przed siebie karabinem patrzy po lufie w głąb jakiegoś zrujnowanego budynku. - A tu mam ich oboje… - rzekł podtykając szefowi drugie zdjęcie gdzie wspomniana wcześniej lekarka opatrywała na wpół rozebranego najemnika na podłodze kościoła.

- Noo… Niezła poza… Taka plakatowa… Albo na okładkę… A masz jak rozwala to coś? - podniósł głowę znad pierwszego zdjęcia ale widząc przeczące kręcenie głową dziennikarza skrzywił się. - Cóż, szkoda… Rozwalona maszynka, mutas czy ganger fajnie by się komponował… Ale może coś sie weźmie z archiwum… - naczelny dziennikarz NYT machnął ręka na te drobną niedogodność. Czuł dobry trop na artykuł czy nawet serię i takie drobnostki nie mogły go zatrzymać. - No te drugie też jest niezłe. Śliczne ujęcie klasycznej roli lekarza i żołnierza… - pokiwał głową zadowolony. Chwilę wziął do ręki oba zdjęcia: te z niedużą lekarką z pustymi rękami pomiędzy dwiema ścianami wycelowanych w siebie luf i żołnierza w zimowym kamuflażu w świetnej, bojowej pozie. - Z nim też masz wywiad, prawda? - spytał przenosząc spojrzenie z obu zdjęć na reportera który je zrobił.

- Noo… Nie bardzo… Mam trochę, da sie z tego coś ulepić ale… - wzruszył ramionami nim dokończył - Były walki i tak nie bardzo było jak go dorwać… A potem był w takim stanie, że... - zaczął niechętnie tłumaczyć się z tego niedociągnięcia które w oczach naczelnego pewnie wyglądało na błąd strategiczny.

- Tak? To chuj mu w dupę. Popisz o nich obojgu, oboje damy na okładkę ale szum robimy wokół tej doktorki. Zwłaszcza jak jest wygadana jak mówisz. - rzekł podejmując decyzję w mgnieniu oka. Wyglądało na to, że jednak ten Zdravko ma w sobie coś z prawdziwego dziennikarza. Ten ucieszony, że wreszcie szef jest zadowolony z jego pracy zaczął pośpiesznie zbierać rozrzucone po biurku efekty swojej kilkunastotygodniowej pracy.

- Szefie… A co z tymi wewnętrznymi? Co teraz im szef powie? - spytał mając już mniej więcej materiały z powrotem upchnięte do teczki.

- Że wróciłeś. I że idziesz na odwyk. - rzekł spokojnie szef odpalając kolejnego papierosa i wyciągając się wygodnie na fotelu.

- Co?! Na odwyk?! Ale dlaczego? Przecież mówił pan, że mogą być te zdjęcia i materiał?! - spytał zaskoczony młodszy dziennikarz potrząsając trzymaną teczką ze wspomnianymi materiałami.

- Zdravko, nie żyjemy w idealnym, bajkowym świecie, chłopie. Nabroiłeś i narobiłeś kupy chłopcom na wysokich stołkach to się teraz nie dziw, że maja długie ręce. Albo odwyk albo kolonia karna. Na odwyku już byłeś to i znowu przeżyjesz. I możesz tam obrabiać materiał. O koloniach karnych pisałeś ti też wiesz jak tam jest. Sam sobie wybierz. - rzekł spokojnie rozwalony na wielgachnym skórzanym tronie naczelny redaktor patrząc na stojącego za biurkiem reportera. Wybór był jego sprawą choć przy takiej alternatywie trudny chyba nie był. No chyba, że brać pod uwagę jeszcze ucieczkę z miasta.




Ruiny i Pustkowia - tydzień później




Szpiedzy i żołnierze



- Nadal nic? - spytał starszy mężczyzna gasząc papierosa w popielniczce. Uwaga obu osób w pomieszczeniu skupiła sie na moment na gaszonym pecie.

- Przykro mi szefie. Nic. Jeśli mogę coś zasugerować… - powiedział stojący młodszy, tykowaty mężczyzna w mundurze który wyglądał jak po starszym bracie.

- Sugeruj. Od tego jesteś. - zgodził się siedzący zapalając kolejnego papierosa.

- Jeśli nie zdezerterował… - zaczął od razu wiedząc, że zwierzchnik lubi konkrety.

- Nie zdezerterował. Wybrałem go osobiście do tej misji. Musiało sie stać coś innego. - przerwał podwładnemu patrząc twardo na niego i wydmuchując pierwszą chmurę dymu z nowego papierosa.

- Cóż… Miałem sugerować a muszę powiedzieć o wszystkich opcjach branych pod uwagę. - wzruszył ramionami stojący człowiek w mundurze z oficerskimi dystynkcjami nieco przepraszającym tonem.

- Rozumiem. Ale opcja o której mówisz jest tak mało prawdopodobna, że nie warto jej brać pod uwagę. - zgodził się nonszalanckim tonem siedzący w fotelu facet przy okazji zaciągając się znów papierosem.

- Tak jest. - odparł służbiście młodszy w hierarchii i podjął temat. - Więc albo nie żyje albo nie może nawiązać łączności. Ostatnie pewne potwierdzenie jakie nadał to, że zbliża się w bezpośrednie okolice celu. Od tamtej pory nie mamy od niego żadnej wiadomości. - podsumował najkrócej jak mógł swoje wnioski.

- Więc nie żyje. Inaczej znalazłby sposób na przesłanie wiadomości. - rzekł spokojnie facet w fotelu patrząc w zamyśleniu na zapalonego papierosa.

- Też tak sądzę. To co teraz z tym zrobimy? Wyślemy następnego? - spytał młodszy patrząc wyczekująco na szefa. Musieli przecież podjąć jakaś decyzję. Nie mogli tego tak zostawić samopas. Zbyt wiele wysiłku kosztowała ich ta sprawa.

- Wyślemy. Ale tym razem naszykuj też grupę szturmową. Tam się muszą dziać ciekawe rzeczy, że tak po kolei milknął wszyscy których tam wyślemy. Zdumiewający zbieg okoliczności prawda? - mówił zapatrzony w żar trzymanego w dłoniach papierosa. Beż świeżego przepływu powietrza żar szybko zmętniał ale nadal pożerał kolejne warstwy bibułki i tytoniu. Młody miał rację. Nie mogli tego tak zostawić. Ten cholerny bunkier musiał w końcu wpaść w ich ręce!




Baza łowców nagród - tydzień później




Detektywi i łowcy nagród



- Na krzesło bydlaku! Ale już skurwysynie! - młody, silny kobiecy głos dołączył wrzaskiem do kakofonii dźwięków zaraz za hukiem prawie wywarzonych kopniakiem drzwi i szarpaniny. Okutany w futra mężczyzna oklapł z impetem na wspomniany mebel szarpnięty na niego młodszym i silniejszym choć jednak kobiecym ramieniem. Jego właścicielka była już u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Samotna podróż z jeńcem przez zaśnieżoną krainę z licznymi odłamkami stali i ołowiu w ciele dawała jej się mocno we znaki. Wykończyła wszystkie painkillery jakie miała tak samo jak zapas wódki i whisky jaki robił jej za ich substytut. Mimo to strach, poczucie obowiązku i zemsty napędzały trawione już zakażeniową gorączką ciało. W końcu jednak dotarła do zawalonej śniegiem bazy i udało jej sie dotargać zdobycz przed oblicza które wysłały ich na tę straceńczą jak się okazało misję. Wreszcie mogła pozwolić sobie na uczucie ulgi i satysfakcji.

-Ah, moja droga… Czemu tak ostro? - spytał jeden z będących w pokoju mężczyzn uśmiechając się lekko.

- Bo mam chujowy nastrój a czuję sie jeszcze gorzej! - warknęła kobieta ściągając z głowy kaptur wraz z zimową czapką. Oba były nadal zawalone śniegiem tak samo jak reszta ubrania. Część opadła co prawda na ziemię część zaczęła się już topić w cieple pomieszczenie, przekształcając się już w przezroczysta wodę na ubraniu lub ciemną plame na podłodze ale nadal i kobieta i wprowadzony przez nią mężczyzna mieli na sobie silne odciśnięte zimowe piętno. Kobieta po zdjęciu kaptura ukazała wyraźnie swoją twarz. I była inna od tej którą zapamiętali gdy ją widzieli po raz ostatni. Zroszona gorączkowym potem, z przygryzionymi do krwi wargami które non stop zaciskała w zaciętym grymasie, liszajami od morzu, i przekrwioną szmatą która przekrzywiona odsłaniała świeżą bliznę z zamarzniętą krwią. Do tego jedne ramie kobiety było przyciśnięte do tułowia i prawie bezwładne co obaj rozpoznawali w lot jako efekt ciężkiej rany. Najwyraźniej dla kobiety misja nie potoczyła się gładko i sprawnie.

- Chuj mnie obchodzi twój nastrój słonko. To on? - odparł chłodno siedzący za biurkiem mężczyzna pacyfikując swoim spokojem jej wybuch. W odpowiedzi kobieta warknęła coś niezrozumiałego i zszarpała futrzany kaptur z głowy mężczyzny na krześle. Oczom zebranych ukazała się głowa niepozornego mężczyzny o urodzie typowego Azjaty i przestraszonym spojrzeniu. Obaj gospodarze spojrzeli na siebie porozumiewawczo i kiwnęli zgodnie głowami.

- Aaa… Pan Tetsuki. Jak miło. Wreszcie się spotykamy. - uśmiechnął sie ten siedzący choć uśmiech miał dość nieprzyjemny. - A gdzie są chłopaki z twojego zespołu? - spoważniał i ponownie spojrzał na ciężko ranną kobietę.

- Nie żyją. - odparła głucho kobieta wodząc tępym, pustym spojrzeniem po pokoju. Wraz z ciepłem zaczynało wychodzić tłumione przez zimno i używki uczucie zmęczenia i otępienia. - Chcę swoją nagrodę. - odparła po chwili przedłużającej się ciszy jakby przebudziła się z letargu, przypominając sobie po co tu jest.

- Oczywiście. Pójdziesz do skarbnika to ci wypłaci co trzeba. - kiwnął głową mężczyzna zza biurka. - Ale najpierw złożysz raport z misji w pokoju obok. - wskazał ołówkiem drzwi przez których mleczną szybę widać było następne drzwi obok.

- Nie żyją? Snow również? - milczący dotąd mężczyzna który dla odmiany stał a nie siedział jak gospodarz odezwał się po raz pierwszy najwyraźniej zaintrygowany tym, że dotarła do nich tylko dziewczyna.

- Nie żyją. Jakiś chujek ich rozjebał. Nic mu nie zrobiliśmy! Snow chciał pogadać z nim bo kurwa odwrót do sań odcięli nam Runnerzy z Det i chciał go wziąć do pomocy by się przebić razem a ten chujek jak stał tak wziął za szable i zaczął nas jebać skurwiel jebany! To jakiś psychol! Odjebało mu w pizdę! Snow wziął go na siebie ale nie zdążył nawet dobyć szabli to sie zasłaniał karabinem a my strzelaliśmy ale kurwa jebany miał pancerz a my nie chcieliśmy trafić Snowa! I kurwa jak go zajebał to zwialiśmy z tym tu gnojkiem ale zaraz byli ci jebani Runnerzy. A ten skurwiel nas dogonił i zajebał Ben’a z karabinu! No to już nie miałam wyjścia wzięłam tego debila za wsiarz i poleciałam naprzód. A potem kurwa wszystko się rozjebało w pizdu i była jakaś jebana bitwa po nocy, kurwa jebany śnieg napierdalał, wiatr w oczy, nic w chuj nie widać, wszędzie się kurwa strzelają, nie wiem kurwa do czego jak nic nie widać było i generalnie już myślałam, że nas tam wszystkich zajebią ale kurwa jakoś sie udało dotrzeć do sań z tym skośnookim pojebem i wyjechałam z nim w chuj z tego popierdolonego miasta! - kobieta wyrzuciła z siebie tyradę jednym tchem. Widać było, że obrazy sprzed paru dni musiały jej wypalić się w pamięci bardzo wyraźnie bo aż zaczęła sie trząść. A może dopiero zimnicowe dreszcze wreszcie ją dopadły wraz powracającym ciepłem w wyziębione ciało.

- Spokojnie, moja droga, spokojnie. Chcesz zapalić? - rzekł stojący dotąd mężczyzna i przeszedł na drugą stronę biurka wyciągając paczkę fajek i zapalniczkę. Łowczyni nagród z wdzięcznością sięgnęła po fajkę i z wyraźną ulgą zaciągnęła się dymem. Chwila pozwoliła ogarnąć jej się na tyle, że mężczyzna przeszedł do następnego pytania.

- Snow dał się załatwić? Jednemu kolesiowi? Mhm… A czemu chciał z nim pogadać i uznał, że może wam pomóc? I co to za chujek? - spytał powoli chowając z powrotem przybory do palenia do kieszeni.

- Nie wiem co to za chujek. Snow tylko wyciągnął od niego, że najął go do pomocy miejscowy szeryf. A my jak szliśmy za nim na te jebane zadupie to już kminiliśmy czaczę, że to jakiś najemnik. A potem jeszcze sam się wygadał, że chyba zna tego skośnookiego szmaciarza i jego sukę i coś bredził o jakiejś karawanie. A potem kurwa mu odjebało i zaczął siec tą szablą bez ostrzeżenia w ogóle no to chuj wziął dalszą gadkę z tym tępym chujem… - prychnęła dotknięta do żywego kobieta mając najwyraźniej za złe, obcemu napastnikowi tak podstępne i zdradzieckie zachowanie.

- Dobrze, już dobrze. Odpocznij sobie teraz, świetna robota z tym Tetsuki, świetnie ci poszło. i jak dotarłaś tutaj w takim stanie po tym wszystkim to znaczy, że nadajesz się na prawdziwego łowcę. - szef pochwalił swoją podwładną wywołując pierwszy nieśmiały ale jednak uśmiech na twarzy dziewczyny. Teraz jeszcze bardziej niż od momentu wejścia widać było jak bardzo szpeci ją ta nowa blizna. Przed tym zadaniem to nawet niebrzydką dziewczyną była. Ale cóż, praca łowcy nagród to nie wybieg dla modelek. Jeśli przeżyła taką misję to się wykuruje i będzie mogła brać następnych.

- No panie Tetsuki. Załatwmy sprawę po dobroci. Gdzie jest dysk? Przypominam, że pytam w imieniu Rządu Stanów Zjednoczonych i pana Prezydenta oraz bezpieczeństwa narodowego. - spytał zostawionego na krześle mężczyzna zza biurka po wyjściu kobiety. Rozmowa z przestraszonym, rozbrojonym i również jak się okazało ciężko rannym Azjatą nie poszła jednak tak prosto i gładko jak się spodziewał. Żółtek okazał się bezsensownie uparty. Gdy w końcu dwóch silnorękich wyprowadziło go z pokoju szefa i obaj mężczyźni zostali sami pierwszy odezwał się gospodarz.

- No i cóż John. Przegrałeś zakład. - rzekł nonszalancko uśmiechając się i zapalając cienkie cygaro. Przy okazji w ulgą wyciągnął nogi.

- No fakt. Sądziłem, że jak już to Snow wróci a ci nowi odwalą kitę. Snow’a trenowałem osobiście. - pokiwał w zamyśleniu mężczyzna nazywany John’em opierając się dla wygody o biurko gospodarza.

- No popatrz, popatrz jakie te koło Fortuny potrafi się obrócić no nie? Snow był z nich najlepszy a tu wraca taki dzieciak właściwie. Dobrze, że przytargała tego wypierdka. - rzekł gasząc zapałkę i wrzucając ją zgrabnie do popielniczki położonej na drugim końcu stołu.

- Snow był bardzo dobry. Miał łeb na karku i umiał myśleć i jeszcze do tego macha bronią nie tak całkiem bezsensu. A sam wiesz, że ludzi od machania bronią jest pełno… - tu wskazał papierosem w stronę drzwi za którymi znikło tych dwóch co wywlokło odzyskanego wirusologa a wcześniej wyszła młoda łowczyni. - Tych co umieją z sensem machać już dużo mniej, a tych którzy wiedzą kiedy nią machać a kiedy wspomnieć tylko o machaniu to już jest naprawdę niewielu. Szkoda, że Snow, pomylił się ten jeden, jedyny raz do tamtego chujka… Ale powiem ci, że skubaniec musiał być naprawdę szybki jeśli zaskoczył Snow’a. - rzekł w zamyśleniu najemnik oparty o biurko sięgając po własnego papierosa. Mimo, osiągniętego celu cena jaką musieli zapłacić głównie on i jego ludzie nie sprawiała, że czuł się zbyt radosny z odniesionego zwycięstwa.

- Może będziesz miał okazję go spotkać mój drogi panie Steel. - rzekł gospodarz z tajemniczym usmiechem przenosząc nogi na biurko co było jeszcze wygodniejsze.

- Chętnie bym go spotkał. Jakoś nie przepadam za chujkami co koszą mi ludzi. Zwłaszcza takich jak Snow. Ale zgaduję, że nie mówisz tylko o moich porachunkach? - spytał patrząc na rozwalonego na krześle oficera. Ten uśmiechnął się kiwając twierdząco głową. - Więc co? Ten nośnik danych co ten pojeb wam zajebał? - odpowiedział mu kolejny uśmiech i twierdzące skinienie głową.

- Owszem mój drogi ale nie tylko. Mamy informacje z innych źródeł dotyczące tamtej okolicy wydarzeń. Ten dysk byłby świetnym torcikiem dla nas. Ale przydałaby się nam jeszcze wisienka na sam czubek. I to będzie świetne zadanie dla najdroższego najemnika jakiego opłacamy agenta specjalnego Johna Steel’a. - rzekł z zadowolonym uśmiechem kiwając przy każdej części wypowiedzi swoim cienkim cygarem w kapitana najemników.

- Najdroższego bo najlepszego drogi panie kapitanie Page. - roześmiał się John nie mogąc się powstrzymać od drobnej złośliwości wobec przełożonego.




Cheb; plebania kościoła - tydzień później




Szeryfowie i kapłani



- Milton no daj spokój, co ty bredzisz człowieku? - rzekł z przejęciem starszy mężczyzna siedząc na brzegu łóżka z nietypowo dla siebie niewyraźną miną.

- Tak. Tak postanowiłem. Maurice, proszę cię. Potraktuj to jako moją ostatnią wolę. - rzekł powalony ciężką gorączką młodszy mężczyzna zlany potem i dręczony falami dreszczy.

- Daj spokój z tą ostatnią wolą i testamentami! Masz gorączkę i nie wiesz co mówisz. Masz tylko… Takie przeziębienie... Każdemu się może zdążyć. Nawet ty z tego wychodziłeś już przecież no to i tym razem z tego wyjdziesz. - siedzący na krawędzi łóżka mężczyzna z szeryfową odznaką w klapie kręcił przecząco głową najwyraźniej nie mogąc się pogodzić ze słowami chorego.

- Nie sądzę. Wiem jak się czuję Maurice. Źle jak nigdy wcześniej. Zresztą jeśli wyjdę z tego to żadne testamenty nie będą potrzebne wiec co się boisz? Proszę cię Maurice, obiecaj, że spełnisz moje prośby. Mam tylko dwie. - w półmroku rozświetlanej tylko świecami i jedną lampą naftową zabrzmiał słaby i rzężący prośbą głos złożonego chorobą kapłana.

- Ale żeś se wybrał… - pokręcił głową Dalton wyraźnie niezadowolony ze słów młodszego Chebańczyka.

- Obiecaj. Bez tego nie umrę spokojnie. - rzekł obolałym głosem chory nie mając już sił na dłuższe dyskusje.

- Ale no nie wierzę no! Zawsze robiłeś wszystko dla naszej społeczności, okazałeś się wbrew pozorom prawy i silny. Duchowo oczywiście. Dlatego zdobyłeś mój szacunek. Zawsze myślałeś o innych a nigdy o sobie. A teraz chcesz bym zrobił coś takiego! No nie wierzę no! Przecież to nas osłabi! Sam widziałeś ilu nas zostało a dopiero połowa zimy! - Dalton aż wyrzucił w górę ręce w geście niezrozumienia, złości i zdziwienia najwyraźniej naprawdę nie mogąc pojąć intencji kapłana.

- Tak… Pewnie tak to może wyglądać… Ale tak mi każde serce i sumienie… Dobro rodzi dobro a zło - zło. Czasem musimy zasiać ziarno daleko od nas ale ono wzejdzie o wyda owoce. Dobra lub zła, zależy co zasialiśmy. Proszę cię Maurice, pozwól mi zasiać moje ostatnie ziarno. Obiecaj mi, że zrobisz to o co cię proszę. Wtedy odejdę spokojny. Wiem, że dotrzymasz słowa. Dlatego zdobyłeś mój szacunek. Nigdy nie nadużywałeś swojej władzy i robiłeś co trzeba by nas chronić. To co się stało teraz to nie twoja wina wiec się nie obwiniaj. A z pozory mylą bo wyglądasz na gbura i ponuraka czyli tyrana i okrutnika. - pastor na koniec chciał się roześmiać ale głębszy dech wywołał w nim falę kaszlu która rozlała się po całym ciele wywołując całą falę drgawek.

- No dobra! Zrobię to! Uważam, że nie masz racji i popełniasz błąd ale jak tak chcesz to zrobię to! Tylko nie umieraj... - rzekł trochę przestraszonym głosem szeryf przypadając do chorego i próbując go ułożyć w nieco wygodniejszej pozycji by zwalczyć kaszel. Po dłuższej walce oby mężczyzn z tym atakiem choroby w końcu on ustąpił ale żaden z nich nie wiedział na jak długo.

- Achh… Ile razy tak zaczynaliśmy… - rzekł w końcu trawiony gorączką pastor uśmiechając się słabowito. Widząc zdziwione spojrzenie pochylonego nad nim przyjaciela wyjaśnił - Uważam, że nie masz racji i popełniasz błąd… - zacytował w końcu nie bardzo wiadomo siebie czy jego.

- No faktycznie. A druga prośba? - spytał Dalton uśmiechając się również. Faktycznie często mieli sprzeczne zdanie prawie na każdy temat. Przestał się uśmiechać gdy trawiony gorączką i kaszlem kapłan wyjawił mu drugą prośbę która okazała się dużo trudniejsza i bardziej osobista.








K O N I E C rozdziału II
[/quote]
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 11-07-2015 o 23:12.
Pipboy79 jest offline