Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2007, 16:30   #39
Nevdring
 
Reputacja: 1 Nevdring ma wyłączoną reputację
Alice Forest i Phoebe Vanmare:

Kilka minut lekkiej wspinaczki po zboczu i znalazłyście się na otoczonej lasem, niewielkiej polanie. Drzewa jak gdyby stanęły w równym półkolu nie mogąc wedrzeć się głębiej, dzięki czemu wysoka, gęsta trawa nieomal pasa sięgała. Dochodził was szum fal, a nozdrza chłonęły słony zapach. Po prawej (cichym bulgotaniem) zawiadamiało o swym istnieniu źródło niewielkie. Z niezbyt szerokiego zagłębienia, życiodajna ciecz pchana była w górę, dając początek mijanemu wcześniej strumykowi. Tafla jej krystalicznie czysta, jasna na pół metra i pachnąca (jak każda zdrowa woda) niczym, kusiła swym pięknem niepewnym i groziła śmiałkowi zatraceniem w ciemnych głębinach arterii lądu.
W odległości paru kroków od większych form roślinności widniała skarpa potężna. Nie to, że stroma – jeno do „ziemi” wiodło metrów prawie sto. Nieco bliżej, przy lewym krańcu lasu uwidaczniała grube korzenie drzew, odsłonięte przez żywioły natury. Wychylając się i popatrując w dół można było dostrzec wiele roślin do krzaków się upodabniających, rosnących na całej długości zbocza.
Panorama zaś ukazująca się waszym oczom z tego miejsca była rozległa. Na samym dole, przy końcu owego klifu, biegła w obie strony dosyć szeroka plaża zalewana łagodnymi ruchami słonego bezmiaru. Bezmiaru, który rozciągał się jak okiem sięgnąć i zaciskał mętne kleszcze na skrawku lądu dźwigającego wasze drobne ciała. Nieco bardziej na prawo widniała mała wyspa (również gęsto pokryta drzewami). Z tej wysokości rzucało się w oczy jasne, piaszczyste wzniesienie morskie, które łączyło oba skrawki ziemi.

Brenna Jingels i Roger John Carlston:

Brenna:

W czasie, gdy chuderlawy zabawiał się w podchody, mazgaj podszedł i stanął blisko ciebie, nie zważając na miejsce które wybrałaś sobie do obserwacji. Usta mu drgały, lecz nie odzywał się ani słowem, tylko pocił się obficie.
Widzieliście, jak blondyn powolnymi krokami coraz bardziej oddala się, choć ani na chwilę nie zniknął całkowicie z oczu – nawet, gdy znalazł się na miejscu.
Joshua ziewnął przeciągle, podrapał się po miejscu które tylko przedstawiciel jego „rodzaju” ma...po wielkim brzuszysku i zaczął pogwizdywać niewprawnie.

Roger:

Uważnie stawiając kroki na leśnym runie zakradałeś się w pobliże jednego z budynków. Ostrożność rzecz dobra, lecz w tym wypadku całkowicie zbędna – nie dochodził cię żaden inny dźwięk prócz nasilającego się szumu i odgłosu wiatru figlującego nad szczytami drzew. Po dłuższej chwili przedzierania się między blisko rosnącymi, smukłymi drzewami wyszedłeś na otwartą przestrzeń. Na wprost ciebie granatowe źródło szumu odbijało promienie słoneczne i wciskało się na jasną plażę, będącą w odległości paru dziesięciu kroków od okolicy budynku, który wybrałeś na cel swego zwiadu.
Nie było to nic innego, jak drewniany, mały domek. Wyzbyty fundamentów, z poprzecinanymi na pół belami stanowiącymi ściany i niskim, skośnym dachem. Sprawiał wrażenie opuszczonego i starego. Nie posiadał żadnego okna, drzwi też uświadczyć nie mogłeś – ot, kawałki drewna pozlepiane w coś przypominającego chatę.
Kilkanaście metrów dalej (po prawej) stał drugi budynek, aczkolwiek mniejszy i niższy. Na ile mogłeś dostrzec, również nie posiadał żadnych otworów zewnętrznych.
Dalej, z lewej strony (mknąc spojrzeniem po falującej powierzchni wody) majaczył jakiś niewyraźny, zielonkawy kształt, a plaża (dziwnie w linii prostej do owego miejsca) wypuszczała żółtawe, piaszczyste ramię upstrzone szarością kamieni. Coś w tym miejscu, gdzie ziemia stykała się z morzem, leżało czarnego.
 
__________________
"...codziennie wszystko z niczego tworzyć i uczyć śpiewu gwiazdy poranne."
Nevdring jest offline