Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2015, 12:10   #1
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
[Autorski] Tower of God - 4F: Kwestia czasu [+18]

Piętro IV


Wieczór. Sektor 24. Kawalerka Ryoku.

Ryoku wróciła do domu bez problemów. Z racji późnej pory jej mały owalny współlokator już spał. Mogła więc w ciszy zając się przygotowaniem posiłku, w postaci chińskiej zupki jak i ogólnym ogarnięciem się. Wieczór minął pod godłem spokoju i ciszy. Sprawy zaczęły się komplikować dopiero kiedy dziewczyna szykowała się do snu. Z racji, że kładła się dość późno spać, była świadkiem tego, co z założenia miało zostać przespane. Tankując w kuchni szklankę ostatnia porcja płynu na dany dzień, zobaczyła za swoim oknem kształt.



Humanoidalna sylwetka stworzona z czarnego materiału. Wyglądała niczym bioniczny człowiek, lub idealnie przylegająca do ciała zbroja. Różnorakie zębatki i pokrętła obracały się samoistnie na jej powierzchni. Jaśniejsza linia materiału na wysokości oczu, błysnęła czerwonym światłem, które wleciało przez okno, by objąć swym skanem cała kuchnie. Ponieważ dziewczyna też była w zasięgu skanera, mechanizm zareagował na żywe tkanki. Dwie diody w okolicy uszu istoty, błysnęły na czerwono, a ta zamarła na chwile, jak gdyby przetwarzała dane.
-W dobrych uczynkami względem ciała było coś o nakarmieniu głodnych- mruczała do siebie ciemnowłosa, wybiegając z kuchni. Po drodze stworzyła dwie dłonie z shinso. Jedna z nich powędrowała po karabin przeszmuglowany z trzeciego piętra. Nie był to model z najwyższej półki, ale spełniał swoje zadanie - służył do załatwiania wszystkiego, co było nieproszone, od psów wszelakiego rodzaju po terminatory stylizowane na terminatory. Druga zajęła się ochroną małego owalnego przyjaciela Ryo. -Więc cię nakarmię, ty łażąca kupo metalowego gówna!
Robot tymczasem zdążył otworzyć okno w kuchni, pomimo tego, że wcześniej znajdował się na zewnątrz. Był to dobry łowca: szybko wytropił dziewczynę i zaszarżował na nią. Ta uskoczyła na bok i odpaliła zdobytą broń. Nie miała jednak wprawy w posługiwaniu się nią. Co prawda jeden z pocisków trafił w lewą diodę maszyny, lecz pozostałe zmieniły ściany w rzeszoto. Odgłos strzałów obudził i wystraszył latarnika, a siła odrzutu sprawiła, że amunicja nie nafaszerowała intruza tak jak powinna. Eggo miał szczęście, że żaden pocisk nie trafił w niego.
Uszkodzona dioda nie powstrzymała intruza od dalszej szarży. Z ręki robota wystrzeliło długie na metr ostrze z energii. Ryoku tym razem nie miała tyle szczęścia. Mimo że próbowała karabin potraktować jak prowizoryczną tarczę, robot wykonał swój program jako maszyna do zabijania. Wroga broń przecięła bok piromanki, a z rany trysnęła krew. Koszula w miejscu zranienia nasączała się szkarłatną posoką, zaś napastnik odskoczył w powrotem, szykując się do kolejnego ataku.
Dziewczyna syknęła i prawie jęknęła. Zacisnęła zęby, jednak jak na przekorę uśmiechnęła się wrednie do oponenta.
- Te młody, pakuj się, opuszczamy lokal! - wycedziła do Eggo i wyszczerzyła do robota zęby, które wydały się ostrzejsze niż powinny być. - Chuju, ty też robisz wypad. Bon appetit - dodała do nieproszonego gościa.
Jej lewe oko błysnęło złowieszczo w tym samym momencie, co druga dioda cyborga. Ryo przygotowała ponownie karabin do ofensywy, natomiast z drugiej górnej kończyny humanoida wystrzelił bicz, z którego aż iskrzyła energia…

== * * * ==


Piętro IV
Kilka dni wcześniej

Pewni regularni dosłownie znikąd pojawiają się na środku miasta. Wszyscy z nich, bez wyjątku, noszą oznaki wyraźnego zaniedbania, braku higieny czy znamiona pobytu w samym piekle. Nie przywołał ich tu żaden ranker. Nie towarzyszył im żaden ranker. Nie przybyli korytarzami tylko dla wybranych. Nie przywiózł ich tu nikt. Międzypiętrowa kolej nie wyrzuciła ich ot tak z siebie jako zbędny balast. Nie przeszli przez żaden portal.
Oni po prostu nagle znikąd się pojawili.
Z całej tej brudnej, śmierdzącej, skołowanej nagłym teleportem hałastry wyróżnia się kilka istot. Wśród nich jest wysoki zbrojny w pięknej zbroi, której zdawał się nie imać żaden brud, blondyn na wózku inwalidzkim, piękność o różowych włosach, baranich rogach i brudnej, czarnej sukni czy hitman o metalowym, cybernetycznym oku, odziany w garniak. Pierwszy wygląda na gotowego do walki, acz gdy uświadomił sobie, że nie ma się tu czego obawiać, napięcie to zniknęło z jego postawy. Drugi wygląda na zaintrygowanego miejscem i sytuacją, u trzeciej postaci na twarzy widnieje coś w rodzaju ugi, a ostatni zdradza ślady zaciekawienia całym miejscem i sytuacją.
Świadkowie tego zdarzenia gapili się dziwnie na tę zgraję dziwaków, zaś ta cudaczna zgraja szybko się rozeszła w swoje strony.
Tak samo jak plotki o nadzwyczajnym przybyciu grupy postapokaliptycznych regularnych...


Piętro IV. Metropolia wielkości kontynentu, nazwana też przez niektórych tubylców betonową dżunglą, podzielona była na około sto okręgów i działała niczym gigantyczne mrowisko. Z tym że mróweczki w tymże mrowisku miały swoje interesy, ambicje i cele. Wiele z nich nie utożsamiało się z szarym tłumem, jednak statystyka była bezlitosna. Sprawiała, że miliony czy miliardy anonimowych jednostek sprowadzały się do roli mniej lub bardziej szarej masy, a spostrzeganie sytuacji zależało stricte od miejsca przebywania w tej pokręconej drabince społecznej, jak i miejsca, w którym się przebywało, oraz sytuacji, w której się znajdowało.

Większość sektorów stanowią miejsca mieszkalne przystosowane do odpowiedniej zamożności obywateli. W tych najlepszych górują przeszklone wieżowce, gdzie w apartamentach bawią się bogaci. W najgorszych – obdrapane bloki, gdzie zimny wiatr wdziera się przez nieszczelne okna, a wentylacją niesie się zapach gotowanej kapusty. Ponadto istniały trzy sektory ogólnie dostępne dla wszystkich – transport do nich był powszechnie możliwy i darmowy. Były to kolejno: dystrykt handlowy, sektor przemysłowy i najmniejszy z nich wszystkich – obszar testów.
Pierwszy był olbrzymi obszarem w którym dominowały sklepy. Oczywiście istniały też sektory z luksusowymi ofertami dla bogaczy, jednak za portale do nich było trzeba zapłacić dużą ilość kredytów. W ogólnodostępnym można było jednak znaleźć szeroką gamę produktów. Prawdopodobnie istniały tu sklepy i specjaliści z każdej dziedziny którą można było sobie zamarzyć.
Sektor przemysłowy zrzeszał wszelkie organizacje i zakłady produkcyjno wytwórcze. Setki tysięcy istot przybywało tu codziennie rano by oddać się swej pracy. Obszar ten oddzielony był od reszty piętra specjalną kopułą, która niszczyła wszelakie zanieczyszczenia, które wypuszczone samopas mogłyby skazić cały świat w krótkim okresie czasu.
Obszar testów był zaś malutkim sektorem w centrum piętra. Nie uwzględniono go w pierwotnej siatce projektowej, można było mówić że to sto pierwszy obszar. Miejsce gdzie można było poddać się rejestracji i spróbować swych sił w drodze na szczyt.

W jednym ze stu obszarów na czwartym piętrze - Sektorze 24, od którego zaczyna się nasza opowieść - Henry Mason - tego samego dnia i w tej samej chwili był świadkiem nietypowego spotkania czwartego piętra z nowymi regularnymi (lub nie).


Henry Mason
Sektor 24. Późne popołudnie. Jedna z głównych ulic Sektora 24.

Henry dostrzegł ten orszak ocalonych. Do jego uszu dotarły słowa czwórki z nich - jakoś tak się złożyło, że znajdowali się na tyle niedaleko, że mógł usłyszeć strzępki ich rozmów.
- Dobra, Duruś, opuściliśmy to śmierdzące piętro. Idziemy szybko poszukać lokum i to już. Chcę się umyć, bo śmierdzę jak ten przygłupi cap z drugiego piętra - stwierdziła dziewczyna z baranimi rogami i zaciągnęła ze sobą hitmana z cybernetycznym okiem. - A potem zabierasz mnie na zakupy. W końcu mi to obiecałeś. - dodała, uśmiechając się przymilnie do nieumarłego.
- W końcu powróciliśmy do cywilizacji - ucieszył się ten, który został nazwany Durusiem. - Poza tym cieszę się, że nie będę musiał mieć styczności z tamtymi barbarzyńcami - dodał i odszedł ze swą rogatą towarzyszką.
- Ja będę się cieszyła, jak jeszcze zejdziemy z oczu tutejszym - zamarudziła owieczka.
- ...To miejsce wydaje się znacznie przyjemniejsze niż poprzednie, nie S? - orzekł z zadowoleniem młodzian siedzący na wózku. - Pewnie zgodzisz się z tym, że powinniśmy się rozejrzeć tutaj? - zagadnął do wysokiego zbrojnego.
Ten zaś skinął lekko głową. Razem z jakimś staruszkiem, który nosił monokl i wyświechtany, acz dość zadbany frak odeszli w jeszcze innym kierunku.
Henry doliczył się w międzyczasie dwudziestu sześciu istot w tym zgromadzeniu. Grupka się szybko uszczupliła. Poza tamtą czwórką jeszcze dwójka istot szczególnie zapadła mu w pamięć.


Mała blondwłosa dziewczynka z czapką lotniczą na głowie i starszy pan ze długimi, siwymi włosami, odziany w bardziej zadbany, śliwkowy garnitur.
Ci jednak zbyt szybko zniknęli, by Henry mógł się im jeszcze dokładniej przyjrzeć czy sprawdzić, dokąd się udali. O ile widział, w którym kierunku podążyła “owieczka” ze swym nieumarłym towarzyszem czy inwalida i jego świta, to ta ostatnia dwójka zbyt szybko zniknęła mu z oczu.

Dostrzegł jednak jeszcze coś ciekawego, choć mogło mu się przywidzieć - bowiem między nogami gapiów, po drugiej stronie ulicy, prześlizgnęło się coś, co wyglądało jak smuga czarnej farby. Tyle że w porównaniu do swojej czarnej ‘siostry”, to coś było znacznie szybsze. Cokolwiek to było, wykorzystało sytuację, że tłum patrzył się na przybyszy.
Henry musiał mieć szczęście, że coś takiego zdołał wypatrzyć wśród tłumu.
Widmo czmychnęło w otchłanie świadków. Poza szalonym naukowcem nikt najwyraźniej nie zarejestrował obecność “upiora”.
Tymczasem podręczny komputerek zawiadomił naukowca, że ktoś chce z nim nawiązać łączność.


Quen Xun
Sektor 24. Późne popołudnie. Mieszkanie Quena, Ansary i Nethy


W tym samym sektorze, gdzie przebywał Henry, mieszkał też pewien chłopak. Nazywał się Quen Xun i mieszkał z dwójką swoich koleżanek - Ansarą i Nethą. Sam Quen również był regularnym, ale w przeciwieństwie do naukowca, nie uczestniczył w tych feeriach cudawianek. W tej samej porze, co geniusz napatoczył się na zgiełk związany z postapokalipsą, zajmował się całkowicie normalnym, pozbawionym jakichkolwiek niespodzianek życiem.
Chłopak medytował w spokoju na poduszce, która leżała na podłodze w pokoju. Przez słuchawki do jego uszu dochodziła muzyka puszczana z jednej z jego latarenek. Jego lokatorka, Ansara, drzemała na kanapie w tym samym pomieszczeniu, co przebywał chłopak. Chrapanie kumpeli piłowało jego uszy z podobną efektywnością jak intensywne ostrzenie noży, jednak słuchawki całkiem skutecznie przytłumiały dodatkowe zbędne hałasy.
Ansara nawet podczas snu nie rozstawała się ze swoją zbroją ani ze swoim toporem, który leżał… pod jej poduszką. Quen znał lokatorkę na tyle, że wiedział, że nawet podczas snu łowczyni mogła być groźna, a przebudzenie jej z byle powodu mogło narazić delikwenta na utratę łba lub ręki, z łącznym wsadzeniem mu jej po sam łokieć do jego własnego dupska, o czym przekonał się jeden delikwent, który w niedostateczny sposób poszanował godność łowczyni. Lecz Quen nie obawiał się Ansary… aż tak bardzo. Byli przyjaciółmi.
Netha była jeszcze w pracy na zmianie dziennej, ale powinna wrócić za niedługo. Zanim dzień zaświta, kotołaczka powita Quena darmowym striptizem bez udziału świadomości Ansary oraz kolacją z dodatkiem cycków, jeśli Netha zauważy, że toporniczka pogrążyła się w krainie snów. Czas upływał w ciszy (jeśli odliczyć “piłowanie” Ansary i puszczoną muzykę) i spokoju (podobnie jak w poprzednim przypadku).
Nagle jednak ta “arkadia” została przerwana porządnym rumorem dochodzącym gdzieś z dolnych pięter. Nawet przez słuchawki Quen usłyszał, jak ktoś lub coś zrobiło hałas na którymś z poniższych pięter. Ansara coś burknęła pod nosem i przewróciła się na drugi bok, gdy po tym kolejna porcja huku dotarła do ich uszu, z tego samego źródła. Tym razem półorczyca obudziła się i przeciągnęła, po czym zwinnie wstała z kanapy.
Ansara była wysoką, dobrze zbudowaną kobietą o śniadej cerze. Jej orcze pochodzenie przejawiało się w szpiczastych uszach, charakterystycznych rysach twarzy, które dodawały jej nuty dzikości, i szpiczasto zakończonych brwiach. Kiedy się uśmiechała, a zdarzało się to rzadko lub gdy z niecną satysfakcją wbijała wrogowi ostrze w trzewia, można było dostrzec długie, szpiczaste kły niemal jak u wampira i ostro zakończone zęby. Poza tym wyglądała jak człowiek i tak też się zachowywała, choć w Wieży było pełno istot przypominających i zachowujących się jak ludzie. Jak na swoje warunki, należała do całkiem urodziwych istot, niemniej z nieznanych przyczyn Ansara wolała podkreślać swoją kobiecość za pomocą zbroi i… topora. Nawet Netha bezskutecznie starała się wcisnąć koleżankę w inne, mniej płatnerskie odzienie.
- Nie wiem, co się dzieje tam na dole, ale ja idę robić kolację - stwierdziła bez większych emocji. - Xun, na wszelki wypadek przypominam ci, że dziś twoja kolej na sprzątanie - dodała do Quena, po czym wyszła do kuchni.
Nie przejęła się hałasami dochodzącymi z dołu. Trójka znajomych nie narzekała na sąsiadów z klatki. Czasem ci zdarzali się być głośniejsi niż zazwyczaj, na szczęście umieli zawiadomić mieszkańców, że organizują imprezę albo starali się być jak najmniej uciążliwi.


Strife
Sektor 13. Wieczór. Przyczepa Liny i Strife’a (albo Strife’a i Liny)

Dochodziła godzina wpizdudziesta sześćdziesiąt dziewięć. Zegarek w ATSie się znów zaciął - najwyraźniej nawet rankerzy musieli go trollować, wciskając mu nieprawidłowo działający szmelc. Mimo tego Strife był zadowolonym z siebie skurwysynem. Zgodnie z tym co zakładała filozofia profesora doktora habilitowanego Marcellusa Wallace’a, brakowało mu tylko tego, by byczył się na Karaibach w towarzystwie pięknych kobiet i pływał w basenie pełnym dolców. Sektor trzynasty był pod jego pieczą, udowodnił to tej wpadce pewnego osobnika płci męskopodobnej z pająkami za pewnym nieprawym łożem czy paru czarnuchom, którzy zapomnieli, że wywieziono ich z czarnego lądu, bo byli największymi głąbami z plemienia i wódz sprzedał ich za paczkę fajek. W dodatku dostał w prezencie ładną czarną kostkę od pewnego miłego zgredzika, którego uratował od ograbienia z uczciwie zarobionego szmalcu.


Sektor trzynasty - totalna dzicz lub wolna amerykanka, jak kto zwał. Miał on również inne nazwy, na przykład takie jak Koniec Świata lub Tam Gdzie Psy Dupami Szczekają. Jeden z biedniejszych rejonów na czwartym piętrze. Szare blokowiska rodem z głębokiego PRLu czy komuny stanowiły tutejszy krajobraz, zaś do przedstawicieli fauny zaliczał się ortalionowiec pospolity czy żul brunatny.
Teraz Strife swoje nogi kierował w kierunku znajomej obskurnej przyczepy kempingowej.

Pewnie Lina swoim zwyczajem znowu ciupała w gry komputerowe. Podkradł się tam, by z ukrycia podglądać swoją lokatorkę. Ciekawe, czy przeczytała jego sms-a i… przyszykowała się odpowiednio. W końcu otrzymanie posady detektywa to nie byle pic! ...Przynajmniej Lina się odczepi.
Widział przez okno, jak okularnica leży na podłodze i wygina palce na padzie, sterując swoją postacią w bijatyce. Po prawej stronie Liny na podłodze stała otwarta puszka energetyka i popielniczka z tlącym się skrętem. Dziewczyna jednak nie wyglądała na taką, jakby się przejęła zbereźną wiadomością, może nawet w ogóle jej nie odczytała.


Lina nie była brzydką dziewczyną, ale na okładce playboya tez by nie wylądowała. Szczególnie w domowym dresie który miała teraz na sobie. Potargane włosy w czerwonym kolorze, były niedbale zapięte w kucyk, by nie przeszkadzały w czasie gry. Biust (no bo na co innego Strife miałby się patrzyć?) prawie codziennie wydawał mu się inny. Nieraz był niemal niewidoczny spod niezliczonej warstwy t-shirtów i dresów, ale czasami gdy przyuważył dziewczynę tylko w koszulce, wydawał się całkiem spory.
- Strife, widzę cię, noobie jeden. Czego tak nieudolnie przekradasz się pod oknami? - zawołała na tyle głośno, że jej słowa dotarły do uszu lokatora.


Hermes
Sektor 24. Późne popołudnie. Kawiarnia przy jednej z głównych ulic Sektora 24.

Mała niepozorna dziewczynka siedziała w kawiarence, przy jednym ze stolików przy oknie. Trudno było na tym piętrze wyhaczyć cel, który wygodnie można by było obrabować. Mało kto się obnosił tu bogactwem, jakby nikt nie chciał, by to on został łakomym kąskiem dla sępów, hien i szakali. Jedyne, co ciekawego się dowiedziała, to to, że za niedługo zostanie otworzona rejestracja do testów przepuszczających (lub nie) na piąte piętro.
Było mało osób w kawiarence, jakoś żadna z nich nie wydawała się dziewczynce atrakcyjna… to znaczy ich kieszeń nie wydawała się atrakcyjna, ale kto wie. Wieża w końcu roiła się od niespodzianek. Od przyjemnych i tych mniej. Niestety, tych drugich ponoć wraz ze wzrostem numeru piętra przybywało. Może jednak Bóg będzie tym razem bardziej przychylny. Może wysłucha tej jednej z próśb jednego z eonów regularnych. Może…
Tymczasem parę kelnerek odzianych w białe fartuszki i ciemne ubrania krzątało się po lokalu, podchodziło do stolików, odbierało zamówienia i opróżnione naczynia. Te również nie wydawały się posiadać niczego ciekawego, ot typowe pracownice z wbudowaną funkcją “przyjdź-przynieś-posprzątaj’.

Chwilowo uwagę Hermes zajęła jedna osóbka.
Przypominała jej z urody porcelanową lalkę - gdyby nie fakt, że to nie była lalka, a istota żywa podobna do człowieka... a może i rzeczywiście człowiekiem będąca. Miała bladą cerę niczym u wampira, oczy koloru bursztynowego, czarne proste i długie włosy, związane w dwa kucyki, opadały jej na czarną suknię. Dziewczyna była szczupła i wyglądała na zadbaną - na jej ciele nie dało się zauważyć ani jednej skazy. Jej filigranowe dłonie zdobiły koronkowe, eleganckie rękawiczki. Odzienie, które nosiła na sobie kobieta, należało do tych bardziej drogocennych. Dziecko z bogatego domu - chytrus dotychczas drzemiący przebudził się, gdy wzrok Hermes padł na tą dziewczynę. Naszyjnik z perełkami i łancuchami oraz krzyżem, który zdobił szyję gotki, nie należał co prawda do luksusowych towarów, jednak mimo tego był wysokiej jakości.
- Dzień dobry, co podać? - jakiś damski głos dotarł do uszu Hermes, wytrącając ją z chwilowego letargu.
To jedna z kelnerek podeszła do jej stolika. W jej dłoniach pojawił się notesik, otwarty i gotowy na zapis zamówienia. Tymczasem gotka przywołała jedną z kelnerek do stolika, chcąc dokonać zamówienia.


Zafara
???. !!!

- O duchu pustyni zrodzony w sercu piaskowej burzy opromienionej czerwonym blaskiem zachodzącego słońca, przybądź do mnie, przybądź i posil się! - w głowie Zafary rozległ się głos starszego mężczyzny.
Przed oczami czerwonowłosego pojawił się obraz pustyni i starca stojącego na szczycie wydmy. Sytuacja powtarza się kilka razy - za każdym razem sylwetka człowieka wydawała się coraz większa aż do momentu, gdy głowa jego sięgnęła firmamentu, a Zafara znalazł się tuż przed jego stopami. Mimo gargantuicznego wzrostu długouchy był w stanie dostrzec jego oczy - te jednak w tym momencie błyszczały złowieszczą czerwienią.
- Przybyłeś do mnie… - starzec uśmiecha się niecne, jego zęby przemieniają się w kły niczym u drapieżnika. - Teraz jesteś mój! - huknął gigant i roześmiał się szaleńczo, zaś jedna z jego rąk przemieniła się w mackę stworzoną jakby z czystej ciemności, która uderzyła z gwałtownością i mocą gromu prosto w głowę Zafary.

Pamiętał, ze jeszcze chwilę temu znajdował się w szpitalu. I że było późne popołudnie.
W tym czasie, w Sektorze 24 Zafara pracował w jednym z tamtejszych szpitali. Nawet jeśli nie zajmował się rannymi, to musiał zajmować się papierkową robotą albo doglądaniem innych pacjentów. Zresztą nie tylko Zafara - niemal każdy pracownik tej placówki miał sporo na głowie czy w podzespołach.
Medyczne droniki - niezbyt powabne, ale skuteczne pielęgniarki odciążały Zafarę i nie tylko jego. Latały niczym rój dużych owadów po salach z poszkodowanymi, podopiecznymi i pacjentami - skanowały, aplikowały lekarstwa czy zakładały lub instalowały opatrunki i dokonywały pomiarów parametrów życiowych.
W końcu w gigantycznym metropolis wypadki i inne wpadki zdarzały się co rusz. W szpitalach też.
Kobiecy głos rozległ się z ATSa ducha. To pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości i otrząsnąć się z tego dziwnego stanu, jakiego przed chwilą doznał. Doktor znajdował się z powrotem w swoim gabinecie.
- Doktorze Zafara. Przywieziono młodego mężczyznę z bójki, właśnie go wwożą do szpitala. Ma kilka sporych kawałków szkła wbitych w brzuch. Jego stan ulega pogorszeniu i wymaga niezwłocznej operacji. Proszę się pojawić.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 11-07-2015 o 14:39.
Ryo jest offline