Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-07-2015, 12:10   #1
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
[Autorski] Tower of God - 4F: Kwestia czasu [+18]

Piętro IV


Wieczór. Sektor 24. Kawalerka Ryoku.

Ryoku wróciła do domu bez problemów. Z racji późnej pory jej mały owalny współlokator już spał. Mogła więc w ciszy zając się przygotowaniem posiłku, w postaci chińskiej zupki jak i ogólnym ogarnięciem się. Wieczór minął pod godłem spokoju i ciszy. Sprawy zaczęły się komplikować dopiero kiedy dziewczyna szykowała się do snu. Z racji, że kładła się dość późno spać, była świadkiem tego, co z założenia miało zostać przespane. Tankując w kuchni szklankę ostatnia porcja płynu na dany dzień, zobaczyła za swoim oknem kształt.



Humanoidalna sylwetka stworzona z czarnego materiału. Wyglądała niczym bioniczny człowiek, lub idealnie przylegająca do ciała zbroja. Różnorakie zębatki i pokrętła obracały się samoistnie na jej powierzchni. Jaśniejsza linia materiału na wysokości oczu, błysnęła czerwonym światłem, które wleciało przez okno, by objąć swym skanem cała kuchnie. Ponieważ dziewczyna też była w zasięgu skanera, mechanizm zareagował na żywe tkanki. Dwie diody w okolicy uszu istoty, błysnęły na czerwono, a ta zamarła na chwile, jak gdyby przetwarzała dane.
-W dobrych uczynkami względem ciała było coś o nakarmieniu głodnych- mruczała do siebie ciemnowłosa, wybiegając z kuchni. Po drodze stworzyła dwie dłonie z shinso. Jedna z nich powędrowała po karabin przeszmuglowany z trzeciego piętra. Nie był to model z najwyższej półki, ale spełniał swoje zadanie - służył do załatwiania wszystkiego, co było nieproszone, od psów wszelakiego rodzaju po terminatory stylizowane na terminatory. Druga zajęła się ochroną małego owalnego przyjaciela Ryo. -Więc cię nakarmię, ty łażąca kupo metalowego gówna!
Robot tymczasem zdążył otworzyć okno w kuchni, pomimo tego, że wcześniej znajdował się na zewnątrz. Był to dobry łowca: szybko wytropił dziewczynę i zaszarżował na nią. Ta uskoczyła na bok i odpaliła zdobytą broń. Nie miała jednak wprawy w posługiwaniu się nią. Co prawda jeden z pocisków trafił w lewą diodę maszyny, lecz pozostałe zmieniły ściany w rzeszoto. Odgłos strzałów obudził i wystraszył latarnika, a siła odrzutu sprawiła, że amunicja nie nafaszerowała intruza tak jak powinna. Eggo miał szczęście, że żaden pocisk nie trafił w niego.
Uszkodzona dioda nie powstrzymała intruza od dalszej szarży. Z ręki robota wystrzeliło długie na metr ostrze z energii. Ryoku tym razem nie miała tyle szczęścia. Mimo że próbowała karabin potraktować jak prowizoryczną tarczę, robot wykonał swój program jako maszyna do zabijania. Wroga broń przecięła bok piromanki, a z rany trysnęła krew. Koszula w miejscu zranienia nasączała się szkarłatną posoką, zaś napastnik odskoczył w powrotem, szykując się do kolejnego ataku.
Dziewczyna syknęła i prawie jęknęła. Zacisnęła zęby, jednak jak na przekorę uśmiechnęła się wrednie do oponenta.
- Te młody, pakuj się, opuszczamy lokal! - wycedziła do Eggo i wyszczerzyła do robota zęby, które wydały się ostrzejsze niż powinny być. - Chuju, ty też robisz wypad. Bon appetit - dodała do nieproszonego gościa.
Jej lewe oko błysnęło złowieszczo w tym samym momencie, co druga dioda cyborga. Ryo przygotowała ponownie karabin do ofensywy, natomiast z drugiej górnej kończyny humanoida wystrzelił bicz, z którego aż iskrzyła energia…

== * * * ==


Piętro IV
Kilka dni wcześniej

Pewni regularni dosłownie znikąd pojawiają się na środku miasta. Wszyscy z nich, bez wyjątku, noszą oznaki wyraźnego zaniedbania, braku higieny czy znamiona pobytu w samym piekle. Nie przywołał ich tu żaden ranker. Nie towarzyszył im żaden ranker. Nie przybyli korytarzami tylko dla wybranych. Nie przywiózł ich tu nikt. Międzypiętrowa kolej nie wyrzuciła ich ot tak z siebie jako zbędny balast. Nie przeszli przez żaden portal.
Oni po prostu nagle znikąd się pojawili.
Z całej tej brudnej, śmierdzącej, skołowanej nagłym teleportem hałastry wyróżnia się kilka istot. Wśród nich jest wysoki zbrojny w pięknej zbroi, której zdawał się nie imać żaden brud, blondyn na wózku inwalidzkim, piękność o różowych włosach, baranich rogach i brudnej, czarnej sukni czy hitman o metalowym, cybernetycznym oku, odziany w garniak. Pierwszy wygląda na gotowego do walki, acz gdy uświadomił sobie, że nie ma się tu czego obawiać, napięcie to zniknęło z jego postawy. Drugi wygląda na zaintrygowanego miejscem i sytuacją, u trzeciej postaci na twarzy widnieje coś w rodzaju ugi, a ostatni zdradza ślady zaciekawienia całym miejscem i sytuacją.
Świadkowie tego zdarzenia gapili się dziwnie na tę zgraję dziwaków, zaś ta cudaczna zgraja szybko się rozeszła w swoje strony.
Tak samo jak plotki o nadzwyczajnym przybyciu grupy postapokaliptycznych regularnych...


Piętro IV. Metropolia wielkości kontynentu, nazwana też przez niektórych tubylców betonową dżunglą, podzielona była na około sto okręgów i działała niczym gigantyczne mrowisko. Z tym że mróweczki w tymże mrowisku miały swoje interesy, ambicje i cele. Wiele z nich nie utożsamiało się z szarym tłumem, jednak statystyka była bezlitosna. Sprawiała, że miliony czy miliardy anonimowych jednostek sprowadzały się do roli mniej lub bardziej szarej masy, a spostrzeganie sytuacji zależało stricte od miejsca przebywania w tej pokręconej drabince społecznej, jak i miejsca, w którym się przebywało, oraz sytuacji, w której się znajdowało.

Większość sektorów stanowią miejsca mieszkalne przystosowane do odpowiedniej zamożności obywateli. W tych najlepszych górują przeszklone wieżowce, gdzie w apartamentach bawią się bogaci. W najgorszych – obdrapane bloki, gdzie zimny wiatr wdziera się przez nieszczelne okna, a wentylacją niesie się zapach gotowanej kapusty. Ponadto istniały trzy sektory ogólnie dostępne dla wszystkich – transport do nich był powszechnie możliwy i darmowy. Były to kolejno: dystrykt handlowy, sektor przemysłowy i najmniejszy z nich wszystkich – obszar testów.
Pierwszy był olbrzymi obszarem w którym dominowały sklepy. Oczywiście istniały też sektory z luksusowymi ofertami dla bogaczy, jednak za portale do nich było trzeba zapłacić dużą ilość kredytów. W ogólnodostępnym można było jednak znaleźć szeroką gamę produktów. Prawdopodobnie istniały tu sklepy i specjaliści z każdej dziedziny którą można było sobie zamarzyć.
Sektor przemysłowy zrzeszał wszelkie organizacje i zakłady produkcyjno wytwórcze. Setki tysięcy istot przybywało tu codziennie rano by oddać się swej pracy. Obszar ten oddzielony był od reszty piętra specjalną kopułą, która niszczyła wszelakie zanieczyszczenia, które wypuszczone samopas mogłyby skazić cały świat w krótkim okresie czasu.
Obszar testów był zaś malutkim sektorem w centrum piętra. Nie uwzględniono go w pierwotnej siatce projektowej, można było mówić że to sto pierwszy obszar. Miejsce gdzie można było poddać się rejestracji i spróbować swych sił w drodze na szczyt.

W jednym ze stu obszarów na czwartym piętrze - Sektorze 24, od którego zaczyna się nasza opowieść - Henry Mason - tego samego dnia i w tej samej chwili był świadkiem nietypowego spotkania czwartego piętra z nowymi regularnymi (lub nie).


Henry Mason
Sektor 24. Późne popołudnie. Jedna z głównych ulic Sektora 24.

Henry dostrzegł ten orszak ocalonych. Do jego uszu dotarły słowa czwórki z nich - jakoś tak się złożyło, że znajdowali się na tyle niedaleko, że mógł usłyszeć strzępki ich rozmów.
- Dobra, Duruś, opuściliśmy to śmierdzące piętro. Idziemy szybko poszukać lokum i to już. Chcę się umyć, bo śmierdzę jak ten przygłupi cap z drugiego piętra - stwierdziła dziewczyna z baranimi rogami i zaciągnęła ze sobą hitmana z cybernetycznym okiem. - A potem zabierasz mnie na zakupy. W końcu mi to obiecałeś. - dodała, uśmiechając się przymilnie do nieumarłego.
- W końcu powróciliśmy do cywilizacji - ucieszył się ten, który został nazwany Durusiem. - Poza tym cieszę się, że nie będę musiał mieć styczności z tamtymi barbarzyńcami - dodał i odszedł ze swą rogatą towarzyszką.
- Ja będę się cieszyła, jak jeszcze zejdziemy z oczu tutejszym - zamarudziła owieczka.
- ...To miejsce wydaje się znacznie przyjemniejsze niż poprzednie, nie S? - orzekł z zadowoleniem młodzian siedzący na wózku. - Pewnie zgodzisz się z tym, że powinniśmy się rozejrzeć tutaj? - zagadnął do wysokiego zbrojnego.
Ten zaś skinął lekko głową. Razem z jakimś staruszkiem, który nosił monokl i wyświechtany, acz dość zadbany frak odeszli w jeszcze innym kierunku.
Henry doliczył się w międzyczasie dwudziestu sześciu istot w tym zgromadzeniu. Grupka się szybko uszczupliła. Poza tamtą czwórką jeszcze dwójka istot szczególnie zapadła mu w pamięć.


Mała blondwłosa dziewczynka z czapką lotniczą na głowie i starszy pan ze długimi, siwymi włosami, odziany w bardziej zadbany, śliwkowy garnitur.
Ci jednak zbyt szybko zniknęli, by Henry mógł się im jeszcze dokładniej przyjrzeć czy sprawdzić, dokąd się udali. O ile widział, w którym kierunku podążyła “owieczka” ze swym nieumarłym towarzyszem czy inwalida i jego świta, to ta ostatnia dwójka zbyt szybko zniknęła mu z oczu.

Dostrzegł jednak jeszcze coś ciekawego, choć mogło mu się przywidzieć - bowiem między nogami gapiów, po drugiej stronie ulicy, prześlizgnęło się coś, co wyglądało jak smuga czarnej farby. Tyle że w porównaniu do swojej czarnej ‘siostry”, to coś było znacznie szybsze. Cokolwiek to było, wykorzystało sytuację, że tłum patrzył się na przybyszy.
Henry musiał mieć szczęście, że coś takiego zdołał wypatrzyć wśród tłumu.
Widmo czmychnęło w otchłanie świadków. Poza szalonym naukowcem nikt najwyraźniej nie zarejestrował obecność “upiora”.
Tymczasem podręczny komputerek zawiadomił naukowca, że ktoś chce z nim nawiązać łączność.


Quen Xun
Sektor 24. Późne popołudnie. Mieszkanie Quena, Ansary i Nethy


W tym samym sektorze, gdzie przebywał Henry, mieszkał też pewien chłopak. Nazywał się Quen Xun i mieszkał z dwójką swoich koleżanek - Ansarą i Nethą. Sam Quen również był regularnym, ale w przeciwieństwie do naukowca, nie uczestniczył w tych feeriach cudawianek. W tej samej porze, co geniusz napatoczył się na zgiełk związany z postapokalipsą, zajmował się całkowicie normalnym, pozbawionym jakichkolwiek niespodzianek życiem.
Chłopak medytował w spokoju na poduszce, która leżała na podłodze w pokoju. Przez słuchawki do jego uszu dochodziła muzyka puszczana z jednej z jego latarenek. Jego lokatorka, Ansara, drzemała na kanapie w tym samym pomieszczeniu, co przebywał chłopak. Chrapanie kumpeli piłowało jego uszy z podobną efektywnością jak intensywne ostrzenie noży, jednak słuchawki całkiem skutecznie przytłumiały dodatkowe zbędne hałasy.
Ansara nawet podczas snu nie rozstawała się ze swoją zbroją ani ze swoim toporem, który leżał… pod jej poduszką. Quen znał lokatorkę na tyle, że wiedział, że nawet podczas snu łowczyni mogła być groźna, a przebudzenie jej z byle powodu mogło narazić delikwenta na utratę łba lub ręki, z łącznym wsadzeniem mu jej po sam łokieć do jego własnego dupska, o czym przekonał się jeden delikwent, który w niedostateczny sposób poszanował godność łowczyni. Lecz Quen nie obawiał się Ansary… aż tak bardzo. Byli przyjaciółmi.
Netha była jeszcze w pracy na zmianie dziennej, ale powinna wrócić za niedługo. Zanim dzień zaświta, kotołaczka powita Quena darmowym striptizem bez udziału świadomości Ansary oraz kolacją z dodatkiem cycków, jeśli Netha zauważy, że toporniczka pogrążyła się w krainie snów. Czas upływał w ciszy (jeśli odliczyć “piłowanie” Ansary i puszczoną muzykę) i spokoju (podobnie jak w poprzednim przypadku).
Nagle jednak ta “arkadia” została przerwana porządnym rumorem dochodzącym gdzieś z dolnych pięter. Nawet przez słuchawki Quen usłyszał, jak ktoś lub coś zrobiło hałas na którymś z poniższych pięter. Ansara coś burknęła pod nosem i przewróciła się na drugi bok, gdy po tym kolejna porcja huku dotarła do ich uszu, z tego samego źródła. Tym razem półorczyca obudziła się i przeciągnęła, po czym zwinnie wstała z kanapy.
Ansara była wysoką, dobrze zbudowaną kobietą o śniadej cerze. Jej orcze pochodzenie przejawiało się w szpiczastych uszach, charakterystycznych rysach twarzy, które dodawały jej nuty dzikości, i szpiczasto zakończonych brwiach. Kiedy się uśmiechała, a zdarzało się to rzadko lub gdy z niecną satysfakcją wbijała wrogowi ostrze w trzewia, można było dostrzec długie, szpiczaste kły niemal jak u wampira i ostro zakończone zęby. Poza tym wyglądała jak człowiek i tak też się zachowywała, choć w Wieży było pełno istot przypominających i zachowujących się jak ludzie. Jak na swoje warunki, należała do całkiem urodziwych istot, niemniej z nieznanych przyczyn Ansara wolała podkreślać swoją kobiecość za pomocą zbroi i… topora. Nawet Netha bezskutecznie starała się wcisnąć koleżankę w inne, mniej płatnerskie odzienie.
- Nie wiem, co się dzieje tam na dole, ale ja idę robić kolację - stwierdziła bez większych emocji. - Xun, na wszelki wypadek przypominam ci, że dziś twoja kolej na sprzątanie - dodała do Quena, po czym wyszła do kuchni.
Nie przejęła się hałasami dochodzącymi z dołu. Trójka znajomych nie narzekała na sąsiadów z klatki. Czasem ci zdarzali się być głośniejsi niż zazwyczaj, na szczęście umieli zawiadomić mieszkańców, że organizują imprezę albo starali się być jak najmniej uciążliwi.


Strife
Sektor 13. Wieczór. Przyczepa Liny i Strife’a (albo Strife’a i Liny)

Dochodziła godzina wpizdudziesta sześćdziesiąt dziewięć. Zegarek w ATSie się znów zaciął - najwyraźniej nawet rankerzy musieli go trollować, wciskając mu nieprawidłowo działający szmelc. Mimo tego Strife był zadowolonym z siebie skurwysynem. Zgodnie z tym co zakładała filozofia profesora doktora habilitowanego Marcellusa Wallace’a, brakowało mu tylko tego, by byczył się na Karaibach w towarzystwie pięknych kobiet i pływał w basenie pełnym dolców. Sektor trzynasty był pod jego pieczą, udowodnił to tej wpadce pewnego osobnika płci męskopodobnej z pająkami za pewnym nieprawym łożem czy paru czarnuchom, którzy zapomnieli, że wywieziono ich z czarnego lądu, bo byli największymi głąbami z plemienia i wódz sprzedał ich za paczkę fajek. W dodatku dostał w prezencie ładną czarną kostkę od pewnego miłego zgredzika, którego uratował od ograbienia z uczciwie zarobionego szmalcu.


Sektor trzynasty - totalna dzicz lub wolna amerykanka, jak kto zwał. Miał on również inne nazwy, na przykład takie jak Koniec Świata lub Tam Gdzie Psy Dupami Szczekają. Jeden z biedniejszych rejonów na czwartym piętrze. Szare blokowiska rodem z głębokiego PRLu czy komuny stanowiły tutejszy krajobraz, zaś do przedstawicieli fauny zaliczał się ortalionowiec pospolity czy żul brunatny.
Teraz Strife swoje nogi kierował w kierunku znajomej obskurnej przyczepy kempingowej.

Pewnie Lina swoim zwyczajem znowu ciupała w gry komputerowe. Podkradł się tam, by z ukrycia podglądać swoją lokatorkę. Ciekawe, czy przeczytała jego sms-a i… przyszykowała się odpowiednio. W końcu otrzymanie posady detektywa to nie byle pic! ...Przynajmniej Lina się odczepi.
Widział przez okno, jak okularnica leży na podłodze i wygina palce na padzie, sterując swoją postacią w bijatyce. Po prawej stronie Liny na podłodze stała otwarta puszka energetyka i popielniczka z tlącym się skrętem. Dziewczyna jednak nie wyglądała na taką, jakby się przejęła zbereźną wiadomością, może nawet w ogóle jej nie odczytała.


Lina nie była brzydką dziewczyną, ale na okładce playboya tez by nie wylądowała. Szczególnie w domowym dresie który miała teraz na sobie. Potargane włosy w czerwonym kolorze, były niedbale zapięte w kucyk, by nie przeszkadzały w czasie gry. Biust (no bo na co innego Strife miałby się patrzyć?) prawie codziennie wydawał mu się inny. Nieraz był niemal niewidoczny spod niezliczonej warstwy t-shirtów i dresów, ale czasami gdy przyuważył dziewczynę tylko w koszulce, wydawał się całkiem spory.
- Strife, widzę cię, noobie jeden. Czego tak nieudolnie przekradasz się pod oknami? - zawołała na tyle głośno, że jej słowa dotarły do uszu lokatora.


Hermes
Sektor 24. Późne popołudnie. Kawiarnia przy jednej z głównych ulic Sektora 24.

Mała niepozorna dziewczynka siedziała w kawiarence, przy jednym ze stolików przy oknie. Trudno było na tym piętrze wyhaczyć cel, który wygodnie można by było obrabować. Mało kto się obnosił tu bogactwem, jakby nikt nie chciał, by to on został łakomym kąskiem dla sępów, hien i szakali. Jedyne, co ciekawego się dowiedziała, to to, że za niedługo zostanie otworzona rejestracja do testów przepuszczających (lub nie) na piąte piętro.
Było mało osób w kawiarence, jakoś żadna z nich nie wydawała się dziewczynce atrakcyjna… to znaczy ich kieszeń nie wydawała się atrakcyjna, ale kto wie. Wieża w końcu roiła się od niespodzianek. Od przyjemnych i tych mniej. Niestety, tych drugich ponoć wraz ze wzrostem numeru piętra przybywało. Może jednak Bóg będzie tym razem bardziej przychylny. Może wysłucha tej jednej z próśb jednego z eonów regularnych. Może…
Tymczasem parę kelnerek odzianych w białe fartuszki i ciemne ubrania krzątało się po lokalu, podchodziło do stolików, odbierało zamówienia i opróżnione naczynia. Te również nie wydawały się posiadać niczego ciekawego, ot typowe pracownice z wbudowaną funkcją “przyjdź-przynieś-posprzątaj’.

Chwilowo uwagę Hermes zajęła jedna osóbka.
Przypominała jej z urody porcelanową lalkę - gdyby nie fakt, że to nie była lalka, a istota żywa podobna do człowieka... a może i rzeczywiście człowiekiem będąca. Miała bladą cerę niczym u wampira, oczy koloru bursztynowego, czarne proste i długie włosy, związane w dwa kucyki, opadały jej na czarną suknię. Dziewczyna była szczupła i wyglądała na zadbaną - na jej ciele nie dało się zauważyć ani jednej skazy. Jej filigranowe dłonie zdobiły koronkowe, eleganckie rękawiczki. Odzienie, które nosiła na sobie kobieta, należało do tych bardziej drogocennych. Dziecko z bogatego domu - chytrus dotychczas drzemiący przebudził się, gdy wzrok Hermes padł na tą dziewczynę. Naszyjnik z perełkami i łancuchami oraz krzyżem, który zdobił szyję gotki, nie należał co prawda do luksusowych towarów, jednak mimo tego był wysokiej jakości.
- Dzień dobry, co podać? - jakiś damski głos dotarł do uszu Hermes, wytrącając ją z chwilowego letargu.
To jedna z kelnerek podeszła do jej stolika. W jej dłoniach pojawił się notesik, otwarty i gotowy na zapis zamówienia. Tymczasem gotka przywołała jedną z kelnerek do stolika, chcąc dokonać zamówienia.


Zafara
???. !!!

- O duchu pustyni zrodzony w sercu piaskowej burzy opromienionej czerwonym blaskiem zachodzącego słońca, przybądź do mnie, przybądź i posil się! - w głowie Zafary rozległ się głos starszego mężczyzny.
Przed oczami czerwonowłosego pojawił się obraz pustyni i starca stojącego na szczycie wydmy. Sytuacja powtarza się kilka razy - za każdym razem sylwetka człowieka wydawała się coraz większa aż do momentu, gdy głowa jego sięgnęła firmamentu, a Zafara znalazł się tuż przed jego stopami. Mimo gargantuicznego wzrostu długouchy był w stanie dostrzec jego oczy - te jednak w tym momencie błyszczały złowieszczą czerwienią.
- Przybyłeś do mnie… - starzec uśmiecha się niecne, jego zęby przemieniają się w kły niczym u drapieżnika. - Teraz jesteś mój! - huknął gigant i roześmiał się szaleńczo, zaś jedna z jego rąk przemieniła się w mackę stworzoną jakby z czystej ciemności, która uderzyła z gwałtownością i mocą gromu prosto w głowę Zafary.

Pamiętał, ze jeszcze chwilę temu znajdował się w szpitalu. I że było późne popołudnie.
W tym czasie, w Sektorze 24 Zafara pracował w jednym z tamtejszych szpitali. Nawet jeśli nie zajmował się rannymi, to musiał zajmować się papierkową robotą albo doglądaniem innych pacjentów. Zresztą nie tylko Zafara - niemal każdy pracownik tej placówki miał sporo na głowie czy w podzespołach.
Medyczne droniki - niezbyt powabne, ale skuteczne pielęgniarki odciążały Zafarę i nie tylko jego. Latały niczym rój dużych owadów po salach z poszkodowanymi, podopiecznymi i pacjentami - skanowały, aplikowały lekarstwa czy zakładały lub instalowały opatrunki i dokonywały pomiarów parametrów życiowych.
W końcu w gigantycznym metropolis wypadki i inne wpadki zdarzały się co rusz. W szpitalach też.
Kobiecy głos rozległ się z ATSa ducha. To pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości i otrząsnąć się z tego dziwnego stanu, jakiego przed chwilą doznał. Doktor znajdował się z powrotem w swoim gabinecie.
- Doktorze Zafara. Przywieziono młodego mężczyznę z bójki, właśnie go wwożą do szpitala. Ma kilka sporych kawałków szkła wbitych w brzuch. Jego stan ulega pogorszeniu i wymaga niezwłocznej operacji. Proszę się pojawić.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 11-07-2015 o 14:39.
Ryo jest offline  
Stary 11-07-2015, 22:48   #2
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zaczynają się kłopoty

Quen mruknął pod nosem i podniósł się z poduszki. Już dawno temu nauczył się, że jak Ansara o czymś przypomina, to tak naprawdę ma na myśli: “Zrób to teraz”. I nie dopuszczała do siebie możliwości, że ktoś mógłby powiedzieć nie. Nie była władcza czy zarozumiała. Co to, to nie. Po prostu była stanowcza. Bardzo stanowcza. I nawet nie musiała się starać. Jej topór miał prawie tyle, co Quen, a ten mierzył niecałe 170 centymetrów. Kobieta co prawda uznawała rozmowę z użyciem argumentów, ale w jej przypadku ograniczała się jedynie do argumentów siły. Na pierwszym teście w akademii przekonała jedną z drużyn do sojuszu, rytmicznie uderzając głowami jej członków w ścianę. Jedno było pewne. Lepiej było mieć ją po swojej stronie niż po przeciwnej. No bo w końcu była kobietą z toporem. To było dużo gorsze od mężczyzny z toporem. Ten bowiem mógł się tylko wkurwić. A Ansara oprócz tego… no cóż była kobietą.
Wracając jednak do samego Quena. Miał 16 lat. Chociaż w jego przypadku to nie było takie jednoznaczne. Co prawda od momentu urodzenia do momentu trafienia do Wieży minęło szesnaście lat, ale czy chłopak tyle miał było już inną kwestią. Z reguły ubierał się w brązową koszulę bez rękawów, niebieskie jeansy i czarne adidasy. Do tego dochodziła czapka z daszkiem i czerwona chusta, które utrzymywały we względnym ładzie jego szare, sięgające do ramion włosy. Jego jasna skóra nie opinała zbyt rozbudowanych mięśni, jednak sposób, w jaki poruszał się, zdradzał, że był dość zręczny.
Chłopak wziął odkurzacz i zabrał się za sprzątanie. Mógł co prawda powiedzieć, że przecież jest czysto. No ale mieszkał z dwoma kobietami, a te zawsze widziały więcej. W sumie mógł uważać się za szczęściarza. Mieszkał z dwoma ładnymi babami. Co prawda jedna z nich była ponad dwa razy starsza od niego i chodziła w zbroi, za to druga miała tylko z trzy lata więcej i miała zwyczaj chodzić w samych majtkach. Wielu chłopaków w jego wieku co najmniej zabiłoby za takie współlokatorki. Co dowodziło, że nie byli zbyt inteligentni. Quen starał się ich pozbyć, odkąd opuścili pierwsze piętro, jak dotąd bez większego powodzenia. No ale przynajmniej nie musiał wszystkiego robić sam, za to niektóre rzeczy robił zdecydowanie za często. Na przykład sprzątanie.
W międzyczasie Ansara przygotowywała kolację:
- Masz jakieś specjalne życzenia co do kolacji, Xun?
- Mięso ma być ugotowane, usmażone czy upieczone. Reszta obojętnie. - powtarzał te same zdania za każdym razem. Za każdym razem były potrzebne. Tylko on w tej gromadce nie jadał surowego mięsa. - Jacyś sąsiedzi zapowiadali imprezę? – zapytał, nawiązując do hałasów dochodzących z dołu.
Uzbrojona koleżanka spełniła prośbę Xuna, serwując mu smażoną kiełbasę i sałatkę.
- Skąd mam wiedzieć, kto, jaką imprezę urządza? Nie chadzam na imprezy - odpowiedziała Ansara. - Netha powinna za niedługo wrócić, szykuj się na kolejną porcję ekshibicjonizmu - ostrzegła go po chwili, zerkając ukradkiem na zegar wiszący w kuchni. Wskazywał kilka minut przed osiemnastą.
- A żadnej informacji nie było? Nie wiem, obchód sąsiadów, kartka przy wejściu? - W sumie sam mógł sprawdzić to ostatnie, ale jakoś nigdy o tym nie pamiętał, gdy wracał z pracy. A raczej tego, za co mu płacili, bo roznoszenia jedzenia według jego definicji pracą nie można było nazwać.
- Nie widziałam, zresztą nigdy nie widzę tam nic istotnego. To, co w każdym bloku, w którym mieszkaliśmy - wzruszyła ramionami. Sama zaś poszła przygotować dla siebie kolację. - Pamiętaj, że sprawdzę osobiście, jak posprzątałeś. Jeśli będzie na odwal-odpieprz, sprzątasz jeszcze raz. - dodała.
- Tak jest Pani kapitan. - chłopak zasalutował. Lubił się tak drażnić z półorczycą, a raczej tak tylko mógł bez utraty istotnych części ciała. Odkurzacz zawył, gdy połykał kolejne porcje kurzu, a niewielka, czarna latarnia, do której podłączone były słuchawki Quena, unosiła się nad ramieniem swojego właściciela.
Ansara nie spoglądała na ten festiwal sprzątania, sama zajęła się kolacją. Minęło kilka minut, a z tym, co zapowiedziała półorczyca, zajęła się również osobiście.
- Mmmm… może być - rzuciła werdykt. - Jest w porządku. Zresztą, pewnie Netha i tak zrobi bałagan, znowu.
- Więc przypominaj mi o sprzątaniu po tym, jak już wróci. To chyba oczywiste, nie?
- Toż to oczywiste, Panie Kapitanie - odpowiedziała bez większych emocji Ansara.
Po chwili klamka od drzwi wejściowych się poruszyła, ale drzwi się nie otworzyły. Wkrótce coś słabo, acz słyszalnie zapukał w nie.
- Czyżby nasza kicia zapomniała kluczy… znowu? - westchnął Quen, udając się do drzwi. Nie otworzył ich jednak od razu. Najpierw wyjrzał przez judasza, sprawdzając, czy jego przypuszczenie jest słuszne.
Obserwując chwilę przez judasza, Quen dostrzegł, że to faktycznie ich znajoma kicia. Tylko ta wyglądała na dziwnie wyczerpaną. Niemal słaniała się przy drzwiach. Ponownie zapukała w drzwi, tylko słabiej.
- Kto tam jest, Xun? - zapytała go Ansara.
- Kotka, która nie powinna mieć siły na zrobienie bałaganu. - odparł chłopak, otwierając drzwi. - A Tobie co się stało? Wyglądasz, jakby Cię ktoś do pralki wrzucił.


Netha, ich lokatorka, może nie tyle wyglądała, jakby ją do pralki wrzucono. Kotołaczka miała zmatowiałe rudawe włosy, kocie uszy miała oklapnięte. Twarz zaś poszarzała zdradzała zmęczenie, jednak nie takie, jakie koleżanka doświadczała w pracy jako ochroniarz. Wyglądała, jakby nagle się postarzała o parę dziesiątek lat. Było to podejrzane, bo Netha bardzo dbała o swój wygląd, poza tym - zawsze wyglądała dobrze. I nie miała zapału do wdawania się w byle bójki.
Kotołaczka prawie zemdlałaby, gdyby mocno nie oparła się o framugę drzwi.
- Quen… pomóż… pomóżcie mi.
Ansara zainteresowała się sytuacją. Podeszła do Quena, spojrzała bez emocji na Nethę. - Xun, zabierzmy ją jak najszybciej do pokoju - zawyrokowała.
Chłopak podszedł do kotołaczki i przerzucił jej rękę przez swoje ramię, pozwalając jej oprzeć się na nim całym ciężarem. Dziewczyna nie ważyła tyle, by Quen nie dał rady jej nieść na rękach, jednak różnica wzrostu już w tym przeszkadzała. Nie spiesząc się, latarnik pokierował swoją przyjaciółkę w stronę jej pokoju.
- Co Ci się stało? - zapytał po drodze.
Netha nie odpowiadała, była zbyt oszołomiona. Co gorsza, po drodze zarzygała podłogę. Ansara nie chciała brudzić kanapy, więc posadziła kotołaczkę delikatnie na podłodze.
- ]Nyaaa, Quen, strasznie przepraszam - wybełkotała Netha. - Sprzątałeś tu chyba niedawno? - bredziła dalej. - Nie martw się, ja… ja tu posprzątam, nie trudź się…
- Netha, nic nie rób, nie przemęczaj się. W ogóle zabraniam ci teraz robić cokolwiek - Ansara zadecydowała. - Quen, zajmij się Nethą. Jak będzie trzeba, możesz jej w łeb przyłożyć, ale zajmij się nią. Ja już się zajmę resztą. - westchnęła, niezbyt zadowolona z obrotu wydarzeń.
- Nie przejmuj się. Posprzątam później jeszcze raz. - Quen poprawił ułożenie kotołaczki, tak by ta opierała się plecami o ścianę. - Zaraz Ci przyniosę coś do picia. I miskę. Tak na wszelki wypadek. - chłopak uwinął się w mgnieniu oka i już po chwili znalazł się z powrotem przy dziewczynie. Pomógł jej się napić, po czym powtórzył pytanie: - Co Ci się stało?
- Dzięki, Quen… - westchnęła Netha i napiła się ostrożnie wody. Wzięła głęboki wdech i odparła. - Nyaa, nie wiem, co się stało. Szłam po schodach, tu w klatce schodowej, tak jak zwykle i nagle… - upiła łyczek życiodajnego płynu i kontynuowała. - no, a potem zaczęło mi się robić słabo… Tak jakby mi czas uciekał. Próbowałam… No, pobiegłam na górę, ale wtedy mi sie pogorszyło… dobrze, że dotarłam tutaj… bałam się, żee… że umrę - zakończyła krótką opowieść, pijąc kolejny łyczek.
Quen patrzył zdziwiony na kotołaczkę. Nie dlatego, że jej nie wierzył, ale jednak zabawa czasem była dość niespotykaną zdolnością. Przynajmniej w świecie, z którego Xun pochodził. W Wieży też nikogo takiego nie spotkał, ale to mogło wynikać z faktu, że był dopiero na czwartym piętrze.
- Chyba powinniśmy iść do lekarza, niech Cię obejrzy i stwierdzi, czy to przejdzie samo, czy będzie trzeba temu dopomóc. Pamiętasz, gdzie dokładnie to się działo?
Kotołaczka słabo pokiwała głową. - Dwa piętra niżej.
Czyli tam… tam skąd dochodziły te dziwne huki?
Quen był latarnikiem. Nie powinien się bezpośrednio mieszać w zagrożenie. Quen był też w pewnych kwestiach ignorantem.
- Przejdę się tam i sprawdzę, co się dzieje. Może uda mi się znaleźć przyczynę twojego stanu. - wyjaśnił Nehtcie.
Chłopak odpiął od latarni kabel od słuchawek, a te położył na szafce. Podszedł do swojego łóżka, zza którego wydobył dwie kusze. Posiadały rączkę jak w pistoletach i podczepiany magazynek. Wyposażone były też w tajemniczy mechanizm, przez który przechodził każdy wystrzelony bełt. Wielkością przypominały większy rewolwer. Umocowane były do specjalnych szelek, które Qeun założył pod koszulę. Do tego spod łóżka wyciągął jeszcze deskorolkę. Ona również nie była zwykła. Miała zamontowany silnik. Tak samo jak kusze umocowana była do szelek, które pozwalały przewiesić ją przez plecy niczym plecak.
Przygotowany latarnik opuścił swoje mieszkanie i szybko udał się piętro niżej. Tutaj zwolnił, wysyłając naprzód jedną ze swoich latarni, by wybadała teren.
Czarny sześcian poleciał na dół i skanował po drodze otoczenie. Piętro, na którym znajdował się Quen, nie kryło w sobie nic podejrzanego. Schody zaczęły się już piętro niżej. Tam bowiem latarnia już wykryła dziwne fluktuacje, a do bazy operacyjnej zaczęły napływać... śmieci. Tam, gdzie według Nethy miało znajdować się epicentrum tego “czegoś”, latarnia się zawiesiła. Obracała się w powietrzu niczym beczka, po czym zastygła w przestrzeni i nie ruszała się ani wte, ani wewte. Czarne urządzonko tkwiło w miejscu i za Chiny Ludowe nie chciało się ruszyć.
Ponieważ latarnia utkwiła w miejscu i najwyraźniej zawiesiła się na amen, Quen mógł przeanalizować dane, które napłynęły do bazy, zanim jego mały badacz szlag trafił. Informacje, które Quen odczytał, były na tyle nietypowe, że wydawały się, że nie pochodzą z tego miejsca, i co więcej - z tego czasu. Ta druga wieść była szczególnie ważna, coś mówiło młodziakowi, że to jest bardziej istotne. Dane wydawały się pochodzić… z dwudziestu trzech lat naprzód? Z przyszłości?!
Quen zaklął pod nosem. Sprzęt pewnie znów nawalił. A przecież starał się o niego dbać. Jak zwykle trzeba będzie wszystko sprawdzić samemu. Chłopak sprawdził wypełnienie magazynków w kuszach i powoli ruszył na dół. Dwadzieścia trzy lata. Dobre sobie. Bóg musiał mieć ciężki dzień, skoro pozwalał na takie… coś. Chociaż jego to pewnie gówno obchodziło.
Chłopak schodził na dół, powoli doświadczając czegoś w rodzaju odpływania w mgłę. Czym niżej się znajdował, tym uczucie pływania w coraz gęstszej zupie z shinso wywierało na Quena bardziej i bardziej. Chłopak przestawał powoli poznawać, czy jest dzień, czy noc, a z jego nosa zaczęła płynąć krew. Jednak po chwili wytrwałego brnięcia po schodach dostrzegł swoją latarnię.
Xun oparł się ręką o ścianę, a rękawem wytarł krew płynącą mu z nosa. Nie zamierzał zawracać, a nawet jeśli by chciał, pewnie nie wiedział, w którą stronę ma iść. Jego umysł płatał mu figle. I to mu się nie podobało. Jedyne czego był pewny to czarny sześcian znajdujący się przed nim. Ruszył w jego stronę, starając się przypomnieć sobie, czy znał lub chociaż kojarzył kogoś mieszkającego na typ piętrze.
Chłopak przedzierał się desperacko przez tę dziwną strefę w kierunku swojej latarni. Czarny sześcian sterczał nad ziemią w niezmienionym stanie. Quenowi teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, by ją sobie odebrać.
Latarnik powoli wyciągnął rękę w stronę sześcianu. Był jednak w każdej chwili ją cofnąć, gdyby miało mu zagrażać jakieś niebezpieczeństwo.
Latarnik starał się wpłynąć na latarnię, by ta do niego wróciła, jednak urządzonko nie reagowało na gesty chłopaka. Tymczasem ten nieubłaganie coraz bardziej tracił siły.
Jeśli czegoś nie dało się zrobić w latarniczy sposób, należało zrobić to w fizyczny sposób. Qeun zwyczajnie wyciągnął rękę, by pochwycić w nią sześcian, a następnie jak najszybciej się oddalić z tego miejsca. Odczuwał co prawda potrzebę zdobycia informacji związanych z tym dziwnym fenomenem, jednak bardziej niż to odczuwał potrzebę przeżycia.
O dziwo, to poskutkowało. Quenowi udało się odzyskać latarnię. Czuł, że ta nasyciła się dziwną energią z otoczenia, ale nie sterczała już w powietrzu.
Mózg podpowiedział, że dzięki temu będzie mógł później przeprowadzić analizę energii. Ale najpierw rzeczy ważniejsze. Xun sięgnął po deskorolkę. Nim położył ją na ziemi, nacisnął jeden przycisk przy silniku. Sprawiło to, że kółka skierowały się w dół, a sama deskorolka zaczęła unosić się nad podłogą, nie dotykając jej. Miało to pomóc w wyjechaniu, a raczej wyleceniu na wyższe piętro. Mając nadzieję na sukces, Quen uruchomił silnik.
Deskolotka uratowała Quena od dalszej utraty sił. Wraz z latarnią chłopak doleciał do drzwi swego mieszkania. Kiedy wyszedł z tego obszaru nasyconego anomalią, poczuł gwałtowne pogorszenie swego stanu. Wcześniej nie był w stanie określić, czy jest dzień, czy noc… teraz do tego doszły okropne nudności i bóle głowy.
Ansara otworzyła mu drzwi. Na jej twarzy nie można było chyba dostrzec aprobaty, ale Quen był już zbyt oszołomiony, by słuchać jej gderania. Znalazł się w pobliżu Nethy, tak samo siedząc na podłodze. Świat mu wirował przed oczami.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 12-07-2015, 00:39   #3
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
*Blink* *Blink* Imma dead?


- Ahh - niepozorna dziewczynka o bardziej białych, niż siwych włosach, nie ukrywała swego zaskoczenia. W myślach przeklinała teraz samą siebie. Jak osobnik noszący tytuł księżnej złodziei mógł popełnić tak idiotyczny błąd? Może to przez spędzone tutaj cztery miesiące, podczas których nie odłożyła zbyt wiele. Nie miała najmniejszych problemów z zapewnieniem sobie odpowiedniego poziomu bytności, gorzej było jednak z funduszem oszczędnościowo-inwestycyjnym, czy prościej - wspinaczkowym.
Jej zielone oczy szybko pochłonęły wszystkie pozycje znajdujące się na otwartych właśnie stronach menu. Wzrok dziewczyny uniósł się w kierunku kelnerki raz jeszcze, zaś na jej twarzy pojawił się onieśmielający, jak na kobietę dziwnie szarmancki uśmiech. Szczęśliwie nie była jeszcze w tej kawiarence, mogła sobie pozwolić na najbardziej podstawową z wymówek.
- Co jest waszą specjalnością? - zapytała lekkim, pozbawionym wad wymowy głosem. Zdawało się, że dziewczyna odbyła w swoim życiu kilka, jeśli nie kilkadziesiąt lekcji dykcji.
Mrugnęła lewym okiem, odsłaniając delikatnie zawartość karty dla kelnerki. Szarmancki uśmiech zmienił się teraz w nieco bardziej zapraszający. Hermes wyprostowała się nieznacznie, poprawiając zwisający z oparcia czarny płaszcz o aksamitnym, zielonym wnętrzu. Zdawało się, że odpowiednio przeprowadzona zmiana garderoby wystarczyłaby do zapłacenia za wszelakie testy. Przynajmniej, gdyby nie bezwzględne prawidła multiwersum, w którym istniał nadmiar każdego materiału, a jedynym problemem była odpowiednia obróbka.
Dopiero teraz oczom obserwatorów mogła ukazać się dziwniejsza część dziewczyny. Była… niewiarygodnie niska. Zapewne nawet gdyby założyła spoczywającą na stoliku czapkę, nie przekroczyłaby magicznej bariery 15 dziesiątek, czy bardziej uniwersalnie - 150 cm. Nawet jej płaszcz zwisał, przypominając bardziej narzutę, niż okrycie wierzchnie.
- I co Ty - w tym momencie dziewczyna zrobiła dłuższą przerwę, jakby czekając na imię kelnerki, - mogłabyś mi polecić? - zadała drugie pytanie.
- Czekoladowe trufle - odparła kelnerka. - Ponadto mamy truskawkowy sorbet - dodała, uśmiechając się delikatnie. Nie wyjawiła swego imienia, widać, nie była tutaj, by się zaznajamiać z pierwszymi lepszymi klientami, tylko była w robocie. - oraz quidrissi i kiribi.
Gotka zamówiła truskawkowy sorbet oraz czekoladowe ciasteczka. Wyciągnęła w ATSa tablet, na którym coś przeglądała.
- Sorbet truskawkowy, oraz latte z wanilią - stwierdziła, nie okazując zbyt wielkiego wzruszenia zignorowaniem przez kelnerkę. Najwyraźniej nie była świadoma po co ludzie chodzą do kawiarni, które nie mogą zasłynąć swoimi wyrobami. Czy raczej - jak obsługiwać klienta, by pensja nie była jedynym, z czym kończy się dzień pracy. Sama zaś zaczęła rozglądać się po kawiarence, szukając gestów potencjalnych złodziei. Poza tym próbowała jeszcze znaleźć ochroniarzy swego bardziej łakomego kąsku.
Ochroniarzy nie było chyba widać, gotka konsumowała w spokoju zamówione jedzenie i przeglądała coś w sprzęcie. Hermes dostrzegła, ze było nieco klientów w kawiarence, ale nikt ciekawy. Ta gotka faktycznie musiała tu przyjść sama. Acz wkrotce doszła jeszcze jakas mała grupka...
- Eggo to by chciał cukierki. Eggo dostanie tu cukierki? - do uszu Hermes dotarł jeszcze głosik jakby dzieciaczka. Dochodził z grupki przybyszy, którzy weszli. Jakiś blondyn w zbroi i blondynka w ciemnym płaszczu.
- Czy coś jeszcze dodać? - spytała się kelnerka, która delikatnie się uśmiechnęła, gdy spisywała zamówienie Hermes.
- Zapewne nie zdradzisz mi, co zamówiła tama panienka? - spytała, wskazując kartą na bogatszą część klienteli. Szkoda, że ta ograniczała się tylko do jednej osoby. Cóż, jeśli nie mogła zrobić skoku roku, musiała zadowolić się na drobnych dodatkach do kieszonkowego. Przynajmniej, o ile okażą się one warte ryzyka.
Gdzieś w umyśle dziewczyny pojawiła się kolejna, delikatnie zahaczająca temat potencjalnego celu, myśl. Jeśli pomimo widocznego bogactwa, przychodziła tutaj sama, mogła być regularną. Jej uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej, a ona lustrowała klientów raz jeszcze.
- Truskawkowy sorbet. I czekoladowe trufle - Hermes nieoczekiwanie otrzymała odpowiedź od kelnerki.
Tymczasem grupka przybyszy, która weszła do kawiarni, realizowała zamówienie. Blondynka pstrykała palcami, chyba chciała przywołać obsługę, jednak nikt na to nie reagował. Ta westchnęła i zawołała inną, wolną kelnerkę do ich stolika.
- Czy będzie coś jeszcze do zestawu czy tyle? - zaś kelnerka, która obsługiwała Hermes, powtórzyła pytanie. Zachowywała się tak, jakby nigdy nic. Nie miała problemu ze zdradzeniem Hermes, co zamówiła ta bogatsza część klienteli.
- Tylko tyle - stwierdziła, kiwając potakująco głową. Jej głównym, jeśli nie jedynym celem dnia dzisiejszego będzie dowiedzenie się czegoś więcej o tejże istotce. Z całą pewnością za pomocą niezbyt poważanych, czy legalnych metod. Póki co nie pozostawało nic innego, jak tylko czekać gdy tamta zechce opuścić kawiarenkę.
Kelnerka pokiwała głową, zamknęła notes.
- Bardzo dziekuję. Proszę chwilę poczekać, za niebawem przyniosę - uśmiechnęła się ciepło do Hermes i odeszła realizować zamówienie.
Tymczasem gotce niespecjalnie się spieszyło gdziekolwiek. Czuła się tutaj bezpiecznie. Dokańczała truskawkowy sorbet, zaś ciastek na talerzu ubywało. W momencie, gdy Hermes spojrzała na dziewczynę, zostały jej cztery smakołyki na talerzu.
Inna z kelnerek niosła zamówienie do stolika, przy której siedziała blondynka z towarzyszami.
Hermes skinęła głową na “swoją” kelnerkę, chcąc poinformować obsługę o wiadomych, związanych z wyjściem czynnościami. Nie zamierzała zaprzyjaźniać się z panienką, która miała wkrótce stać się zwierzyną. Czy to w formie czystej gotówki, czy zlecenia mającego na celu wprowadzenie jej na wyższe piętra. Obie opcje miały najwyższy priorytet.
- Daj tamtej dwójce po sorbecie ich wyboru i jakieś słodycze dla tego czegoś - dodała, obracając głowę w stronę “jajcarskiej” grupki. - Dopisz mi to do rachunku, płacę teraz - stwierdziła, wizualizując swojego ATS.*
Grupka nie ukryła zdziwienia hojnym gestem osoby, której nawet nie znali. Blondyn w zbroi i jajeczko spoglądało na Hermes.
- Och… dziękujemy, ale chyba nie ma potrzeby - chłopak uśmiechnął się do Hermes. Jego towarzyszka nie zdradzała żadnych emocji. Patrzyła się dziwnie na Hermes, jakby chciała ją wydrylować samym spojrzeniem.
- Eggo… Eggo chce. Eggo skorzysta - zadecydowało jajeczko. Dalszy entuzjazm został przerwany gestem blondwłosej dziewczyny. - Czemu? - ta spytała szczerze hojną dziewczynkę. Natomiast gotka skończyła juz posiłek i obserwowała zarówno białowłosą dziewczynkę, jak i jajcarską grupę.
- Jest was trzech - uśmiechnęła się blado, licząc na inteligencję swoich rozmówców. Wstała, powoli odwracając się w kierunku wyjścia. Zdjęła płaszcz z oparcia, zakrywając nim swoje plecy. Na jej głowie znalazła się również czarna czapka - oficerka. Dopiero teraz, jakby z nikąd, na jej plecach pojawił się ogromny miecz. Ot, zdradziła kolejny szczegół.


Uniosła prawą dłoń do daszka czapki, wyprostowała się i przemówiła.
- Hermes vi Natre, w imieniu imperium Nusk życzę powodzenia na najbliższym teście. - stwierdziła, lekkim krokiem zmierzając w stronę wyjścia.
Hermes nie miała problemu z wyparowaniem z okolic kafejki. Mogła pojawić się w spokoju w pobliskim zaułku, skąd równie spokojnie mogła obserwować, kto opuszcza kafejkę. Jajcarskie trio nie opuściło kawiarni, natomiast ‘wymarzony’ cel białowłosej właśnie z niej wychodził i kierował się na lewo. Dziewczynka zauważyła wówczas, że gotka faktycznie nie chodzi z żadną obstawą. Nikt się do niej nie przyłączał. Ciemnowłosa mijała po drodze kamienice i sklepiki. Wyglądało na to, że ta miała upatrzony cel - po drugiej stronie ulicy: spoglądała w kierunku… lombardu.
Księżna złodziei bezszelestnie zbliżała się do swej zwierzyny. Świat zdawał się błagać, czy też krzyczeć, cokolwiek zadziała, by uchronić ją od straty rodzinnej fortuny. Nawet jeśli jedynym dalszym celem będzie lombard. Poza tym… Dziewczyna właśnie zyskała wspaniały pomysł, a jej umysł zanotował nazwę znajdującego się naprzeciw kramu.
- Może powinnam była ofiarować darmowe łakocie nie tamtej trojce, lecz tobie, madame. - przemówiła, gdy tylko znalazła się w zasięgu słuchu przeciętnego człowieka.
- Och - dziewczyna nie kryła zaskoczenia. Jej delikatny głos dotarł do uszu Hermes, a policzki łagodnie się zaczerwieniły. - Witaj Hermes - uśmiechnęła się pogodnie. - Pamiętam, widziałam cię w kafejce, jak się wszystkim tam przedstawiłaś. Nic się nie stało, że nic mi nie ofiarowałaś - dodała, usmiechając się jakby pokrzepiająco. - Nie jestem zła.
- Nie chodziło mi o twą złość - odpała, zaś jej zielone oczy delikatnie wskazały poprzedni cel dziewczyny, lombard o nazwie Aina. Jeśli, dziwnym przypadkiem, dziewczyna nie okaże się córką właściciela, czy może nawet nim samym, to kierunek jej przechadzki jednoznacznie wskazywał na ciężką sytuację finansową.
- Tylko? - padło pytanie ze strony dziewczyny. Uśmiech nieznacznie jej zszedł z twarzy.
- Jeśli nazywasz się Aina, to z całą pewnością zrobiłam głupotę - Hermes złapała się za głowę, przykrywając twarz niezręcznym, acz pełnym uroku uśmiechem. Najwyraźniej próbowała ratować swoją twarz w każdy możliwy sposób.
- Mówiąc inaczej - tym słowom towarzyszył delikatny ukłon, jakby celowo obniżający swą godność przed rozmówcą. - jeśli właśnie nie idziesz do swojego sklepiku, nie rób tego, co zamierzałaś. - odparła w końcu. Czerwone elementy znajdującego się na lewej ręce napierśnika zdawały się blaknąć w porównaniu z rumieńcem, który pojawił się na jej policzkach.
Dziewczyna zamyśliła się nad czymś, po chwili Hermes otrzymała odpowiedź.
- Pewnie zrobiłaś głupotę… A ja wracam do pracy - wypowiedź ta nie naznaczona była emocjami. Gotka, która najwyraźniej miała na imię Aina, otwarła lombard i najzwyczajniej w świecie do niego weszła.
Hermes weszła do budynku tuż za jego domniemaną właścicielką. Jej oczy subtelnie określały właściwości miejsca, szukały zabezpieczeń czy kamer. W praktyce wyglądało to jednak, jakby dziewczyna zwyczajnie oglądała miejsce, chcąc podtrzymać rozmowę z nieznajomą nieco dłużej, zatrzeć negatywne wrażenie, które z pewnością pojawiło się po poprzedniej gafie.
Następnie, zupełnie ignorując Ainę, Hermes przeglądała zbiory sklepiku. Jeśli faktycznie był to lombard, nie było powodu, by robić coś innego.
Nikt nie bronił Hermes w oglądaniu zastawionego towaru. Aina zajmowała się porządkowaniem dokumentów w międzyczasie, zaś białowłosa dyskretnie szukała kamer i innych zabezpieczeń. Tych jednak nie dostrzegała. Przyszła kolej na towar. Większość z nich były to zwyczajne rzeczy: urządzenia grające, ubrania czy inne trofea. Były jednak trzy takie przedmioty, które takiemu poszukiwaczowi skarbów jak Hermes, mogły przykuć uwagę. Dostrzegła buty wykonane ze smoczej skóry, jakąś kryształową pozytywkę oraz dziwaczne, zielononiebieskie długie pióro jakiegoś egzotycznego ptaka.
- Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła, panienko Ain. - Hermes rozłożyła ręce na boki, najwyraźniej niepewna co więcej może zrobić. Po krótkiej chwili przerwy jej oczy ujrzały przeciętnej jakości skrzypce. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Lubisz muzykę? - zapytała, szukając czegoś w kieszeni swego płaszcza.
Aina spojrzała na skrzypce Hermes i odpowiedziała:
- Nie lubię - pokręciła głową, i wróciła do pracy. Dla białowłosej to wyglądało tak, jakby Aina starała się nie dawać po sobie poznać, że do muzyki żywi… niechęć.
- Cóż, wątpię byśmy mieli się jeszcze zobaczyć, więc żegnaj droga Ain. - klientka obróciła się w kierunku wyjścia, pomachała ręką na pożegnanie i poszła w sobie tylko znanym kierunku…
A przynajmniej tak pierwotnie to wyglądało. W praktyce dziewczyna zwyczajnie zeszła z pola widzenia któregokolwiek z okien głównej części pomieszczenia, następnie znalazła sobie jakieś wygodne miejsce do obserwacji i czekała na moment opuszczenia sklepu przez właścicielkę.
Białowłosa rozsiadła się na pobliskiej ławce, która stanowiła część przystanku autobusowego. Stąd miała całkiem dobry widok na lombard. I jeszcze zadaszenie za darmo, chociaż upał już nie doskwierał, ponieważ sztuczne slońce powoli zachodziło. Był jednak pewien problem. Nie chodziło o czas przebywania w jednym miejscu, tylko o to… że ta dziewczyna z tego lombardu jak na złość nie wychodziła. I Hermes zaczęłaby się zastanawiać, czy sobie nie odpuścić, gdyby… o, Aina wychodziła. Skrzypaczka widziała, jak gotka zamyka lombard i udaje się w kierunku kawiarenki, którą wcześniej odwiedziła.
Hermes ruszyła w kierunku lombardu spokojnym krokiem. Wybrała nieco dłuższą drogę, by nie wpaść w pole wzroku swej nowej ofiary. Znała już swe trofea, jednak póki co nie zaprzątała sobie nimi głowy. Jej jedynym celem było wykonanie idealnego napadu.
Zamierzała spokojnie, jak gdyby była posiadaczem klucza, otworzyć drzwi, oraz zabrać upatrzone wcześniej przedmioty, następnie sprawdzić wizję z okna.
W lombardzie jak się wydawało, nie było nikogo, było całkowicie pusto, przynajmniej jeśli o osoby i inne zabezpieczenia. Tyle że coś podpowiadało Hermes, ze mimo tego wszystkiego, coś jest nie tak, nie wiedziała jednak co dokładniej. Nie miała większych problemów z otwarciem zamka, trofea prosiły się o zgarnięcie. Tylko… coś to za proste było.
I wtem… Hermes usłyszała zgrzyt w zamku, a witryny lombardu błysnęły lekko. Znalazła się w potrzasku. Lecz wówczas białowłosa stworzyła chmurę mroku, w której się schowała.
Ale…
- Już wychodzisz? - Hermes usłyszała znajomy głos. Chmura mroku została rozwiana na boki z łatwością. To Aina stała oparta o jedną z szaf. Nie uśmiechała się już. Jej wargi skrzywiły się w niechęci. - Gdzieś ci spieszno? - spytała retorycznie, zaś shinso wokół jej postaci tworzyło jakąś gęstą sferę. Lombardzistka coś najwyraźniej szykowała. I wyszło na to… że tak naprawdę nie opuściła lokalu!*
- Ty nic nie rozumiesz… - Hermes zaśmiała się głucho, znikając. Wykorzystała [Dark Teleport] by pojawić się za plecami przeciwniczki. Następnie zamierzała błyskawicznie dobrać swe ostrze i, wzmacniając je energią chłodu, wykonań cięcie w szyję przeciwniczki.
Hermes zamierzała być bezlitosna. Przeteleportowała się za przeciwniczkę, chociaż ze sporą trudnością. Zdołała też ująć katanę, którą chciała podciąć gardło przeciwniczce. Ta jednak… również przyszykowała jej niespodziankę.
- Wzajemnie - odparła wesoło, i uśmiechnęła się w paskudny sposób. Machnęła ręką, a Hermes uniosła się w powietrzu, by następnie uderzyć z ogromną siłą o przeciwną szafkę. Co prawda ostrze Hermes zraniło przeciwniczkę, jednak nie w sposób jakby chciała. Tylko klatka piersiowa doznała obrażeń, krew prysnęła z rany gotki. Jednak to było nic w porównaniu z tym, jak oberwała Hermes.
Moc, której użyła Aina, była ogromna, co Hermes odczuła na swoim ciele. Tak jakby ją uderzył parutonowym młotem… minimum. Żebra nie wytrzymały siły uderzenia i popękały, zaś głowa bialowłosej przeżyła nieprzyjemne spotkanie z półką.
- Jak rozumiem, chciałaś mnie ograbić, dziewczynko - syknęła gotka, trzymając się za pierś, z której krew wciąż wypływała. - To mi całkowicie wystarczy - spojrzała wrogo na włamywaczkę.
- Khe - dziewczyna wydawała z siebie coś pomiędzy śmiechem, oraz spowodowanym bólem kaszlnięciem. Właściwie, znacznie bliżej było do tego drugiego, Hermes tylko siliła się na radosną postawę w obliczu czegoś, co prawdopodobnie okaże się jej śmiercią. Pieprzone multiwersum.
“- Chcesz siły? - głos w jej głowie pojawił się znikąd, sugerując że bliski kontakt ze ścianą był czymś więcej niż tylko błyskawiczną znajomością. Zaklnęła w myślach, świadoma nienormalności swego stanu. Coś musiało się jej poprzestawiać. Coś więcej, niż tylko te cholerne żebra.
Spojrzała na swą przeciwniczkę, której było coraz bliżej do anioła śmierci, niż faktycznego śmiertelnika. Miecz Hermes zalśnił, jednak dziewczyna nie była tego w pełni świadoma.”
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz! - wraz z krzykiem dziewczyny, z jej ust wypłynęła ogromna ilość trującego gazu mającego więcej niż jedno zastosowanie. Przede wszystkim miał on na celu stworzenie… zasłony dymnej, tworzącej w pomieszczeniu półmrok. Zaatakowanie przeciwniczki było tylko i wyłącznie dodatkowym elementem zagrania. Sama zaś powoli udawała się w kierunku Gramofona Morfeusza.
Złodziejka sprowadziła na całe pomieszczenie trującą zasłonę, która zaszkodziła mocno przeciwniczce. Gdyby jednak Hermes ujrzała na chwilę twarz Ainy, uświadomiłaby sobie, że dawno nie spotkała przeciwnika z taką siłą woli, pomimo bez wątpienia wątłego ciała. Bowiem trucizna podziałała, zaś przeciwniczka nie była w stanie trzymać się na nogach.
Jednak lombardzistka wykonała ostateczny ruch. Hermes miała już prawie w zasięgu tę upragnioną pozytywkę, gdy odczuła okropnie silne uderzenie w tył głowy czymś twardym, i średnio tu pomogła cudowna broń. Bowiem złodziejka straciła przytomność. Co się dalej stało - to znajdowało się już poza jej zasięgiem postrzegania.
 
Zajcu jest offline  
Stary 12-07-2015, 16:56   #4
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Sny na jawie


"Doktor" Zafara wzdrygnął się na krześle. Tak naprawdę nie był lekarzem, nie miał wykształcenia medycznego, pielęgniarki nazywały go doktorem chyba tylko z przyzwyczajenia. Tym co pozwalało mu pracować w szpitalu mimo braku dyplomu była cenna, zwłaszcza z punktu widzenia pacjentów, umiejętność usuwania wszelkich ciał obcych szybko, bezboleśnie i bez konieczności używania jakichkolwiek dodatkowych narzędzi. Mimo iż z początku nie posiadał praktycznie żadnej wiedzy o funkcjonowaniu organizmów istot "z krwi i kości" przez te kilka miesięcy od kiedy po raz pierwszy pojawił się na dyżurze sporo się nauczył. Wypełnianie raportów kiedyś stanowiące prawdziwe wyzwanie, dziś było jedynie nudną formalnością. Właśnie był w połowie kolejnego formularza kiedy wydarzyło się coś co wydarzyć się w żadnym wypadku nie powinno, on istota która jeśli tylko chciała mogła obywać się bez snu przez całe miesiące, zasnął w pracy.

To co zobaczył nie było dla niego nowością. Wielokrotnie już śnił ten sam sen, od momentu w którym dzięki rozmowie ze swoją współlokatorką Soni, zrozumiał że jeśli chce odzyskać przeszłość, musi stawić jej czoła zamiast przed nią uciekać. Od pierwszej nocy był przekonany, że zmierza we właściwym kierunku, że to co widzi ma głębokie znaczenie i stanowi klucz do rozwikłania tajemnicy jego tożsamości. Z czasem jednak przebieg wydarzeń zmienił się, a poczucie celu osłabło zastąpione niepokojem. Coś z tym snem było mocno nie tak, zupełnie jakby nie należał do Zafary a do starca, który nie był już tym starcem którym być powinien.

Minęło kilka chwil zanim liczący sobie 150cm wzrostu, nie biorąc pod uwagę sporych podobnych do króliczych uszu, pokryty czerwonym futrem humanoid, którym był duch pustyni zorientował się gdzie jest i co zaszło, wreszcie jednak jego żółte oczy skupiły się na spoczywających na klawiaturze dłoniach o palcach zakończonych niewielkimi pazurkami, a potem na formularzu, wypełnionym w całości ciągiem przypadkowych znaków.
-Idę.-rzucił do ATSu kasując dokument, po czym odsunął krzesło i bezzwłocznie opuścił pokój. Mógłby przejść przez ścianę i ignorując wszelkie przeszkody udać się najkrótszą drogą do poszkodowanego, ale wtedy zgubiłby zarówno lekarski kitel jaki czepek pod którym z niemałym trudem upchnął swoje bujne sięgające do pasa włosy, dlatego też skorzystał z drzwi tak jak czyniła to reszta personelu. Niedługo potem „pojawił się” we właściwym miejscu, założył wymaganą przepisami maseczkę i rękawiczki, a jego poważna obdarzona lwim nosem twarz skierowała się w stronę monitorów wyświetlających parametry życiowe rannego. Zafara nie miałby najmniejszego problemu z usunięciem wszystkich odłamków szkła jednocześnie, wiedział jednak że pacjent mógłby przez to stracić zbyt wiele krwi, dlatego postanowił zacząć od najpoważniejszej rany dając dronom czas na zatamowanie krwotoku zanim zabierze się do następnych.

Zafara doliczył się siedmiu odłamków wystających z poranionego chłopaka. Największy z nich miał rozmiar talerza obiadowego i wystawał on z okolic przepony. Pozostałe były znacznie mniejsze, ale znajdowały się w pobliżu ważnych naczyń krwionośnych Trzy z nich też wystawały z brzucha, jeden z klatki piersiowej i dwa pozostałe z prawej nogi.
Najpowazniejsza wydawała się prawie każda rana, ale bardziej to ta związana z największym kawałem kruszcu. Jednak Zafara należał do opanowanych istot. Ostrożnie usuwał odłamki i z pomocą leczniczych robocików zasklepiał odpowiednie tkanki. Obrażenia pacjenta były jednak na tyle poważne i szerokie, że zajęły duchowi znacznie więcej czasu niż zaplanował. Po kilkudziesięciu minutach zdołał zoperować ostatnią ranę. Chłopak stracił sporo krwi, ale Zafara uznał, że jego zdrowiu i życiu nic poważnego nie zagraża. Można było go przewieźć na odpowiedni oddział…

Tyle że pacjent niespodziewanie otworzył oczy. Z tego co wiedział Zafara, nie było to ani spodziewane ani zaplanowane. Będzie musiał przekazać dane zebrane przez robociki do analizy by ustalić przyczynę, takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Co by było gdyby mężczyzna obudził się w trakcie zabiegu? Na szczęście już skończył i ranny był bezpieczny, nie było też potrzeby by ponownie go usypiać.
Oczy pacjenta spoglądały prosto na doktora i… wspomnienia uderzyły z powrotem z podwójną siłą. Kiedy Zafara się obudził, pacjent dalej na niego spoglądał. Lekarz prędko uświadomił sobie, że to coś z przywiezionym jest nie tak. Czuł się obserwowany przez niego.

Nie miał pojęcia jak długo stał przed rannym śniąc na jawie, ale nie miało to większego znaczenia, sytuacja stała się poważna, zbyt poważna by mógł kontynuować pracę.
-[i] Siostro Brielle proszę zajmij się panem... Beinem .- zakomunikował przez ATS odczytując nazwisko z karty pacjenta. - Kończę dyżur.- dodał jak zwykle lakonicznie bez wdawania się w szczegóły. Nacisnął kilka przycisków wysyłając dane tam gdzie trzeba i udał się prosto do gabinetu ordynatora by przedstawić mu sytuację i prosić o urlop.
Siostra Brielle przybyła wkrótce na oddział i zgodnie z zaleceniem Zafary zabrała pacjenta z sali. Bein dalej spoglądał na doktora, nawet gdy był już wywożony. Na szczęście “lekarz” skończył pracę i nie musiał już mieć do czynienia z tym dziwnym, niepokojącym pacjentem.
Zafara udał się do gabinetu ordynatora. Tam czekał na niego…


Ordynator, Rayan Conent.
Był on niewysokim, ale za to bardzo szerokim humanoidem przypominającym chodzącą świnię. Na szczęście z charakteru nie był świnią. Powszechnie wiadomym było iż bujna grzywa włosów na jego głowie była zakupionym tupecikiem, pod którym ukrywał łyse niczym kolano rejony. Jedynym naturalnym owłosieniem które prezentował był mały, lekko zawinięty ku górze wąs, który wyrastał z boków jego ryjka. Okulary które nosił miały przyciemniane szkła, ponieważ jego oczka zawsze były rozbiegane, jak gdyby spodziewał się dzikiej szarży miłośników bekonu z każdej strony. Czarny materiał w oprawkach pomagał zaś prowadzić z nim rozmowy. Rayan otarł tłuściutkie czoło jedwabną chusteczką, bowiem jak zwykle obficie się pocił. Chociaż trzeba było mu przyznać, że na białej marynarce nie było nawet jednej mokrej plamki.
- Zafara, witaj. Chrum - przywitał swego podwładnego. - Co się stało?

Duch pustyni pozbywszy się wcześniej wszystkich lekarskich atrybutów poza kitlem wkroczył do utrzymanego w większości w odcieniach bieli gabinetu zanurzając stopy w niezwykle puszystym dywanie.
-Witam. Muszę wziąć urlop. Straciłem zdolność do pracy.- oznajmił stając przed biurkiem.
Prosiakowaty przełożony wysłuchał krótkiego, acz rzeczowego uzasadnienia swego pracownika, by wziąć sobie wolne. Zachrumkał i pokiwał ryjkiem:
- Jesteś dobrym pracownikiem, Zafara, również uważam, że powinieneś odpocząć - zachrumkał. Zastanowił się nad czymś. - Zasługujesz na to. Na ile zamierzasz wziąć wolne? - zapytał.
-Nie wiem.- odparł jak zwykle szczerze czerwonowłosy. -Nie wiem co się ze mną dzieje i kiedy będę mógł wrócić do pracy.
- Otwarto dziś rejestrację do testu, który odbędzie się za dwa tygodnie - orzekł Rayan, wiedząc o tym, że Zafara jest regularnym. - Dam ci dwa tygodnie wolnego, chrum. Jeśli uznasz, że nie będziesz zdolny do pracy, chrum, skontaktuj się ze mną. Przygotuję ci list referencyjny - zaproponował. - W ciągu dwóch tygodni powinieneś wypocząć, może nawet rozważysz udział w teście?
Zafara zastanowił się przez chwilę, czytał w ostatniej gazecie, że otwierają zapisy na test, ale nie zdążył się jeszcze wypytać o szczegóły, właściwie to miał zamiar iść do obszaru testowego dzisiaj, ale to było zanim zaatakowały go nie dające się kontrolować wizje. Test za dwa tygodnie i dwa tygodnie urlopu to oznaczało, że jeśli upora się w tym czasie z gargantuicznym starcem, nie wróci już do pracy. Razem z Soni milcząco zdecydowali, że tym razem spróbują opuścić piętro.
-Tak. Jeśli dam radę chcę wziąć udział w teście.- odpowiedział rozwiewając nadzieje Coneta na zatrzymanie dobrego pracownika.
- Chrum, dobrze, Zafara, dobrze - uspokoił się Rayan. - Jeśli będziesz czegoś jeszcze potrzebował, chrum, zadzwoń - po czym dodał. - Zdrowie to nie błaha sprawa. Nawet niecieleśni powinni o nie dbać. Czy coś jeszcze, Zafara?
-Nie, dziękuję panie Conent.- duch pustyni skłonił się lekko i opuścił gabinet.

Jak co dzień przechodząc koło automatu z gazetami kupił egzemplarz lokalnego dziennika (miał wyjątkowo trafną prognozę pogody) schował go w ATSie i udał się do szatni gdzie zawiesił niepotrzebny już kitel w szafce odsłaniając na chwilę odzienie właściwe bardziej pustynnym nomadom niż mieszkańcom metropolii. Chwycił w garść swój postrzępiony czarny płaszcz w którym zwykł chadzać po ulicach i zmieniwszy stan skupienia na niematerialny przeszedł przez ukryty za szafką portal wprost do swojego pokoju. Być może prosiakowaty miał rację i był zwyczajnie zmęczony? Sam nie bardzo w to wierzył przystępójąc do swojego codziennego rytuału. Z szuflady biurka pełnej drobnego pomarańczowego piasku wydobył rubin wielkości wiśni, usadowił się wygodnie na dywanie i chwycił kamień w palce wskazujące i kciuki tak aby światło przepływające przez niego padało na jego twarz.

Duch medytował w spokoju przez godzinę. Obawiał się początkowo wizji, które go zaatakowały w szpitalu, jednak tym razem do nich nie doszło.
Nadszedł wieczór. Wraz z nim nadeszła też Soni...


Soni była młodą dziewczyną, o dość mocno zmodernizowanej budowie ciała. Prościej mówiąc- była cyborgiem. Czyli część tkanek dalej pozostawała ludzka, jednak większą ich część zastąpiły zmechanizowane substytuty. Na oko wyglądała jak zwykła nastolatka, lubiąca bawić się w cosplay.
Lokatorka tym razem wróciła z zakupami.
- Zaaaf, już jestem! - przywitała się, tak jak zwykle. Był to jeden z jej zaprogramowanych gestów. Nieważne, czy duch znajdował się w mieszkaniu czy też nie. W końcu nawyki mogą być drugą naturą. - Kupiłam ci płynne shinso, chyba ci się kończyło?
Długouchy słysząc otwierające się drzwi bez pośpiechu wstał i odłożył rubin na miejsce. Wyszedł do przedpokoju żeby przywitać się ze współlokatorką bez słów, po prostu skinął jej głową. Dziewczyna znała go na tyle dobrze by wiedzieć że nawet kiedy się nie odzywa cieszy go jej widok.
-Tak. Dziękuję.- dodał w odpowiedzi na miły gest z jej strony jakim było zakupienie jedynego dostępnego dla jego ciała pokarmu. Oczywiście sam mógł zrobić zakupy niemniej doceniał jej dobroć.
- Ach co za dzieeeń, mówię ci Zaf. Jestem padnięta - westchnęła Soni. - Co tam u ciebie?
-Od jutra mam dwa tygodnie urlopu.- pochwalił się bez szczególnego entuzjazmu. -Test też jest za dwa tygodnie. Właśnie idę wypytać się o szczegóły.- dodał opierając się o framugę drzwi, wiedział że to ją zainteresuje.
Istotnie, Soni zaintrygowała się wiadomością od Zafary:
- O, już zapowiedzieli rejestracje do testów? - okazała zdziwienie. - Dobrze, że mi o tym powiedziałeś, Zaf. Ja też zaraz sprawdzę więcej informacji w sieci. Jeśli chcesz, możesz zerknąć do sektora testów, ale nie musisz - zaoferowała się, przywołując latarnie i bazę operacyjną.

Zafara skinął głową pozwalając dziewczynie wyszukać odpowiednie informacje, to nie powinno zając jej wiele czasu, a jeśli nie znajdzie wszystkich szczegółów to przejdzie się do obszaru testów tak jak zamierzał. Tymczasem rozsiadł się przy stole w kuchni przeglądając gazetę. Jak zwykle najpierw zaczął od pogody. 40% szans na opady, czyli nie tak znowu źle. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na nagłówek na pierwszej stronie i obszerny artykuł okraszony zdjęciami. Grupa kilkudziesięciu regularnych pojawiła się znikąd w ich sektorze, interesujące. Chociaż nie bardziej niż zbliżający się test czy choćby prognoza pogody. Ale zaraz czyżby tam w tle zobaczył znajomą sylwetkę? Przysunął papier bliżej próbując rozeznać się w kłębowisku kolorowych kropek. Mimo słabej jakości druku był jednak pewien że się nie myli. Wśród tajemniczych przybyszy była jego znajoma z akademii z którą był w drużynie. To ciekawe że trafił na czwarte piętro przed nią, spodziewał się raczej że zwiadowczyni już dawno go wyprzedziła.
-Jednak pójdę.- zdecydował składając dziennik i odkładając go do pudła gdzie zbierał makulaturę z poprzednich dni. Szanse że trafi przypadkiem na miłośniczkę testowania nowych smaków były praktycznie równe zeru, mimo to chciał się przejść i rozejrzeć po drodze.
Soni odszukała informacji w sieci na temat testu i przekazała je Zafarze.
- Piszą, że trzeba zapłacić 200 tysięcy kredytów, aby się zarejestrować. I potrzeba drużyn minimum czteroosobowych. Poza tym piszą, że test odbędzie się od dziś za dwa tygodnie o godzinie 15:00. Na razie tyle jest z oficjalnych danych.
 
Agape jest offline  
Stary 12-07-2015, 18:03   #5
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Co ja poradzę że laski lecą na takiego Alfa Samca?

Zasłyszane od Strife'a w barze

- LINANAAAAAA Miałaś nie ruszać zielska beze mnie flądro. - Marudził Strife rzucając maskę w jeden kąt, płaszcz w drugi, lewy but w trzeci i prawy w czwarty. Strife był dobrze zbudowanym chłopakiem o bladej karnacji, mierzącym 176cm wzrostu. Wzdłuż szczeki posiadał delikatny zarost, który świadczył o kilkudniowyum zaniedbaniu. Włosy miał obszczyrzone na żołnierza, koloru czerni z siwym paskiem idącym od zakola aż do tyłu głowy. Zwierciadła dusz świeciły się złotym światłem, które gasło gdy tylko mrugał.
- Czytałaś esa? - Zrzucił jeszcze kamizelkę, prezentując nagi tors, który to umyślnie naprężał. Zbliżył się do dziewczyny i złapał za skręta, pociagając go trzykrotnie i wstrzymując oddech. Nie wypuszczając dymu przemówił. - No i gdzie obiad dla twojego mężczyzny? - Kłąb dymu opuścił jego gębę, przy czym zakaszlał głośno.
- [i]Jakiego esa?[i/] - spytała od niechcenia Lina, dalej nawalając jakąś postacią w bijatyce. - nic nie doszło, poza tym, co do obiadu, mężusiu… Partyjka - wskazała na pada. - Jeśli wygrasz, ugotuję ci. Przegrasz, sam sobie robisz jedzenie - postawiła warunek, a jej okulary blysnęły złowieszczo.
- Dostałem robotę i miałem ci jebnąć minetę. - Rzucił siadając obok niej i łapiąc za pada.
- Jestę Detektywę. - Rzekł dumnie wybierając Sub Zero. - A i ten w drodze tutaj rozjebałem taką maszkarę co wyglądała jak gówno na które się ostatnio zerzygałem, bez kitu takie podobne! - Uniósł palec jakby dawał wykład. Nie dawał sobie zbyt wielu szans, ale dlatego siedział obok niej topless, może jego idealna pod każdym celem sylwetka rozproszy odrobinę dziewczynę.
- Chyba cię pojebało, Strife, z tym sms-em - mruknęła Lina. Wybrała Cage’a i tak oto rozpoczęła się bitwa między dwoma postaciami.
Strife miał nawet dobry dzień. Lina ugotuje mu jedzenie, w wyobraźni już widział Linę w kuchennym fartuszku. Dziewczyna wyglądała na taką, jakby rzeczywiście chciała dać wygrać Strife’owi. Może tym razem będzie inaczej?
- Jakim cudem ktoś taki jak ty został detektywem? Nie zajarałeś za dużo przypadkiem? - graczka zmarszczyła brew.
- Wiesz trochę w tym siedziałem. Nastrzelany bo nastrzelany ale łapałem skurwieli. - Pociągnął jeszcze parę dymków ze skręta. - Lubiłem patrzeć jak starzy dzieciaka się cieszyli że go znalazłem. Czasami nie miałem tyle szczęscia ale robiłem co mogłem. No i popatrz na mnie. - Strife napiąl muskuły. - Jebany Alfa. - Wyszczerzył się.
Lina zerknęła na Strife’a. - Em, Jebany Alfa… chyba gość ci pada - podczas opowieści badassa Sub Zero dostał solidny oklep od Cage’a. Nie wiadomo nawet kiedy zeżarło mu kawał paska.
Strife syknał, czasami jego pierdolenie śmieci tak mu sie odwdzięczało. W panice zacząl kolejno wykonywać kombinację których nauczył się po wielu wpierdolach od Liny. - Tylko jest jeden haczyk. Na razie nie ma roboty żadnej. - Skulił nieco głowę, wyczekując gromów ciskanych przez dziewczynę w jego skromną osobę.
I jakby na złość, Cage cisnął specjalnym atakiem w Sub Zero. Był nawet na tyle bezczelny, że cała ta emocjonująca walka zakończyła się FATALNIE.
- Coś mówiłeś o obiadku, mężusiu - Lina uśmiechnęła się jak niewiniątko. Ale Strife wiedział jedno. Lina to była zła, popierdolona kreatura. Chyba nie zamierzała skomentować tego, że nie ma żadnej roboty. - Po prostu przyznaj się, że do żadnej roboty cię nie przyjęli.
Strife delikatnie odłożył pada i włożył w zęby skręta. - Kiedy naprawdę dostałem tą robotę. Tylko te ciepłe kluchu… znaczy mój szef mówił że nie mają aktualnie żadnych zleceń. Jak coś będzie to da mi znać. Zresztą chyba nie jesteś ze mną tylko dla pieniędzy ty materialna marzanno. Czy tam materialsst..mater.. chuj w to. - Podniósł się z pufy i przeciągnął się, aż cos mu chrupnęło wzdłuż kręgosłupa. Skierował się do części kuchennej części przyczepy i otworzył lodówkę. Były tam zapiekanki, jeszcze inne zapiekanki, i gdzieś tam na końcu też widział zapiekanki. Zaciagnąl się dymem bagiennego ziela i zapytał.
- Też chcesz? - Wyciągnął dwie.
- A daj - zgodziła się Lina na wspólne jaranie.
Wrzucił do mikrofali dwie zapiekanki, oraz drugiego jointa z szafki nad nią. Ustawił mikrofalę na minutę i wrócił na pufę. Odpalił drugiego blanta i podał Linie.
- Te… A siorka by ci nie mogła lepszej chaty załatwić? -
Lina zaciągnęła się. Spytała Strife’a:
- Pff, jaka siorka? - zachichotała. - Oj Strife, przyznaj się. Coś ty dzisiaj wciągał? Ja przecież nie mam żadnej siostry. - dodała, spoglądając na towarzysza.
Strife się zawiesił na moment z debilnym usmieszkiem.
- Coś sobie ujebałem że masz, albo mi się śniło. A wciagałem tylko rano amfetaminę. Lepsza od kawy. - Skinął sobie głową. Sam przed sobą musiał przyznać że czasem przeginał z “dopalaczami”. Nie że było coś w tym złego.
- O! Mam zagadkę. Jak nazywa się foka bez oka? - Rozsiadł się wygodniej, z przymrużonymi oczkami spoglądał na Linę.
- Musiałeś nabyć gówno i wciągnąć gówno - stwierdziła Lina. - Od kogo załatwiałeś tę działkę z rana?
- Od foki bez oka. - Po tej odpowiedzi popluł się ze śmiechu.
- Strife, ta foka bez oka jebnęła w kalendarz trzy dni temu - graczka zaciągnęła się blantem. - Ktoś dał jej kosę w jej własnym mieszkaniu.
- Co… Strife dziwnie spoważniał. - Japierdole co za dzielnica. Złapali tego ktosia? Czy rankerzy jak zwykle w chuju mają ten sektor?- Zapytał, a po chwili coś jakby go olśniło.
- To od kogo ja rano sprzęt brałem? - Spojrzał na blanta w swojej ręce i zaśmiał się gromko. - AHAHAHA chcesz mi coś wjebać prawie się udało. - Zaciagnął sie ponownie, dopalajac już skręta.
- Kurwa, pojęcia nie mam. Ale mówiłam ci parę dni temu, że jakiś menel chciał się wprosić do jego mieszkanka, żeby coś podpierdzielić. A ten menel zastał tę fokę w jej mieszkaniu. Dostała łomem w ryja, a potem tym łomem ktoś rozpruł jej bebechy - Lina zaciągnęła się skrętem. - Nie wiadomo, kto to zrobił.
- Shieeet. - Skomentował. - Nie wychodź sama z przyczepy. Mówię serio, zwłaszcza po zmroku - wskazał na nią palcem, mimo ucieszonej facjaty ton miał poważny. Podrapał się po czubku głowy rozmyślając nad tym co właśnie usłyszał.
Lina spojrzała uważnie na Strife’a. Dopalała skręta do końca. Milczała chwilę, po czym wskazała palcem. - Ja nie szlajam się po kantynach tak jak ty. Poza tym... - wskazała na płaszcz lowcy. - Widzę, że masz jakąś kostkę. Co to masz, skąd to? - spytała z zaciekawieniem.
Łowca wykonał fikołka do tyłu i wstał nieopodal płaszcza, wyciągając wcześniej wspomniany przedmiot. - To? Dostałem od takiego miłego zgredzika, co go przed dziesioną obroniłem. Jakiś skurwiel myślał że może sobie ludzi okradać w mojej obecności. Co to jest… nie wiem chyba jakaś kostka Roosvelta. - Rzucił dziewczynie przedmiot.
Czerwonowłosa obracała kostką w dłoniach. - Ciekawa. Wygląda na drogi szmelc. Jakbyś to sprzedał, mógłbyś pewnie pierdzieć w stołek przez kilka miechów i nie pracować. Albo opylić ją gdzieś i zapłacić za test. A, właśnie… wiesz, że dziś otworzyli rejestrację do testów na piąte piętro?
- To prezent Linana. Nie ładnie to opierdolić by było. - Mijając ją pstryknął ją delikatnie w ucho. Wziął ostatniego bucha i zagasił peta w popielniczce. - Czyli co można iść się zgłaszać? Wpisowe jest jak wygrana na loterii. Albo ojebanie wszystkim gąły na tym piętrze za parę groszy. - Walnął się na łóżko zakładając ręce za głowę i krzyżując nogi.
- Jak masz 200 baniek na rejestrację, to możesz się zgłaszać. To kpina, wiem o tym, ale takie są zasady rejestracji. Albo bulisz albo siedzisz w tym wypizdowie kolejne kilka miesięcy - mruknęła czerwonowłosa. - Możesz jeszcze zostać dziwką, sprzedać organy, albo kogoś ograbić z hajsu - wyliczyła Strife’owi na palcach. - Ale to chyba nie w twoim stylu - dodała. - Znaczy to ostatnie - zgniotła peta i wrzuciła go do popielniczki.
- Gdybyś tak swoją dupą handlowała… - Rozmarzył się Strife przymykając oczy. - Byłbym stałym bywalcem. - Dorzucił przeciągając się i ziewając. Było mu tak wygodnie że w każdej chwili mógł usnąć.
- Dziękuję za komplementy, mężusiu - odparła nieco cynicznie Lina.
Strife zobaczył kątem oka, że ktoś przez okno chwilowo ich podglądał, lecz gdy ta postać dostrzegła łowcę, natychmiast zniknęła z pola widzenia.
Łowca nie spodziewał się dzisiaj nikogo, a Lina innych przyjaciół prócz niego nie miała. Wniosek był jeden. Jakiś zboczeniec. Sprężynką zerwał się na proste nogi i zmaterializował Serafiny. Wypadł z przyczepy niemal wyważając drzwi, rozglądał się dookoła i celował spluwami w każdy kąt po kolei. - Wiesz jak chcesz mnie dotknąć wystarczy zapytać. Ale ostrzegam jestem drogą ku*wą! - Rzucił w przestrzeń tak by przybysz dokładnie go usłyszał.*
Strife czujnie rozglądał się na boki.
Wtem Lina rzuciła: - Strife, te cienie się dziwnie zachowują, uważaj! - zaś coś strzeliło jak z bata w tyłek łowcy. Nie bolało to jakoś szczególnie mocno. Ktoś się z nim droczył.
Gunslinger był tak zboczony, że nawet jego własny cień chciał go molestować. Świat się kończy, chwila, przecież mieszkał w 13 Sektorze.
- Nie patrz tak na mnie, to nie ja - koleżanka strzelca rzuciła na wszelki wypadek ostrzegawczo do łowcy, sama zaś użyła sztuczki związanej z teleportacją, żeby na chwilę zniknąć i pojawić się z granatami oślepiającymi.
- Ty chujcu jak dotkniesz i sie schlapiesz to i tak płacisz jak za godzinę! - Wrzasnął Strife, juz tracąc cierpliwość, rzekł do Liny.
- Jak zobaczysz że coś z cieniem nie tak wal granat, choćby mi pod nogi. Zdąze uskoczyć. -
- Roger - odparła mu Lina, kiedy zobaczyła, że kolejny wynaturzony cień robi jakieś totalne jaja. Czerwonowłosa cisnęła granatem oślepiającym, rozwiewając wszystkie ciemności w pomieszczeniu. Ona i jej towarzysz byli gotowi spuścić łomot kolejnym ciemniakom, jednak żaden taki nie śmiał więcej kozaczyć.
Strife skupił się na odnalezieniu żartownisia. Takowego znalazł w pobliżu otwartej lodówki, z której wydobywał zapiekanki za pomocą… cienistych macek.
- No i chuj bombki strzelił - burknęła persona używając sztuczki podobnej do tej, co użyła Lina, by się schować… na zewnątrz ich kanciapy.
Strife’owi udało się jednak rzucić poprawnie działający glif tropiący. Delikwent poruszał się jednak bardzo szybko. Na szczęście… naturalnie nie szybciej od Strife’a. Złodziej zapiekanek uciekał w kierunku pobliskich drzew.
Cholernie do bani było go ścigać na boso, ale jak mus to mus. Strife pognał za delikwentem mierząc dokładnie tam gdzie go wyczuwał.
- Lina jesio raz granat! - Wrzasnął, przestawiając Serafiny na rozbryzg.
Złodziej nie był chyba kontenty z zabawek Strife’a. Zrobił prześlizg w kierunku drzew, jednak pistolety były bezlitosne. Strife strzela, a Bóg kule nosił. Część amunicji trafiła w rabusia, a Lina też wybiegła na zewnątrz.
- Strife, on sie chowa za drzewami. Chyba go trafiłeś!
- Cholera, dobra, macie mnie! Poddaje się! - wrzasnął cienisty stwór. - Dżis, za parę zapiekanek już taki rozpierdol robicie… - mruknął. - O ja pierdolę, co za ból.
- Wyłaź, a jak byłeś głodny wystarczyło zapytać kutasiarzu. - Kiwnął spluwami.
- Jak wyjdę, to mnie rozpierdolisz tymi spluwami!
- Nie rozpierdole słowo harcerza - Zapewnił opuszczając jedną z broni. Jakby to miało w jakiś sposób uspokoić intruza.
- Każdy tak kurwa mówi, że nie rozpierdoli, a potem bierze jeb jak z bazuki.
Lina w międzyczasie przeteleportowała się za drzewa, mając w ręce granat oślepiający.
- Pamiętaj, że ja jeszcze mogę cię przekonać do naszych racji. - odezwała się czerwonowłosa. - To jak bedzie, cwaniaczku?
- Stary dobrze ci radze ona jest chora. I to tak ostro, wiesz latex, pejdże. Czasami dla hecy mnie po plecach woskiem kapie. - Strife niemal krztusił sie ze śmiechu. Zdematerializował bronie i skrzyżował ręce na torsie. - Serio. - Policzki już mu się nadymały od powstrzymywania salwy śmiechu. Blant dobrze wszedł, i fajnie że właśnie teraz.
- I jeszcze go papierosami przypalam. To masochista - dodała Lina uśmiechając się diabolicznie.
- Dobra,wiem, że jesteście ładnie popierdoleni. Siedziałam w waszej kanciapie od paru godzin,wszystko widziałam - westchnęła persona, która przedstawiła się jako kobieta. - No, to jak jesteście popierdoleni, to znaczy, że będzie sporo zabawy - stwierdziła. - Wybacz mała, ale nie lubię kobiet.
- Hah leci na mnie. Widzisz Lina co ty tracisz?! - Naprężył się jak kulturysta. Zmieniając pozy w interwałąch co 2 sekundy.
- Pfhahaha, dobry jesteś! - włamywacz wybuchnął śmiechem na słowa Strife’a. - Nie serio, dobrze się z wami bawię… Ech. Ty tam, z rozpierdolcami, jak cię zwą?
- Strife skarbie, ale ty możesz mnie nazywać jak tylko chcesz. - A mówią że romantyzm umarł wieki temu.
- Lina - czerwonowłosa również się przedstawiła. Nie schowała jednak granatów oślepiających. - Tylko nic nie kombinuj - ostrzegła postrzeloną istotę. - Bo możemy być już mniej mili - dodała.
- Skoro mam ciebie nazywać jak chcę… to o wiem! Nazwę cię Lu! - odparła mu persona, która się schowała za drzewami. - to znacznie lepsze, niż nazwanie sługą. Jeszcze raz sorry za te zapieksy.
Błysnęło shinso i po chwili osobę postrzeloną otaczały trzy grube kwadratowe ściany oraz jedna trójkątna stanowiąca podstawę tej figury. Osoba dalej jednak była pokryta cieniami.
- Zwijcie mnie Ryo - przedstawiła się włamywaczka.
- Lu… co to kurwa jest Lu. Zresztą cokolwiek cie jara. - Rzucił Strife, po czym rozmasował sie po tyłku. - Ale tego klapsa od ciebie nigdy nie zapomnę. - Uśmiechnął się rozmarzony.
- Dobra, Lu, już się tak nie podniecaj, bo ktoś się tu zazdrosny zrobi - mruknęła Ryo do Strife’a.
- Lu, nie obawiaj się, możesz dostać lepsze lańsko - odezwała się Lina do Strife’a, którą bawiła ta rozmowa. - nie, nie zrobię zazdrosna - dodała do osoby w ochronie stworzonej z energii.
- Hyh… Dobra wracamy do przyczepy, przecież nie będziesz tych zapiekanek zimnych opierdalała. - Podrapał się po kroczu i leniwym krokiem skierował się do przyczepy. Udało mu się nawet po drodze wydłubać kozę z nosa i wystrzelić ją z zabójczą precyzją na jakieś szmelcowe autko sąsiada.
- No przecież nie będę opierdalała zimnych zapiekanek - stwierdziła Ryo, która jakąś sposobnością odgrzewała zapiekankę… we własnych dloniach. Chyba nie zwróciła uwagi na wyczyny Strife’a i wraz z lewitującą bryłą wyruszyła w kierunku przyczepy Strife’a. Lina miała na oku złodzieja zapiekanek i kończyła ten korowód.
W przyczepie Strife z małym trudem odnalazł oba swoje buty i je założył. To samo tyczyło się kamizelki która zwykle była pod płaszczem, ją także założył ale nie zapinał jej. Wyglądał w sumie jak jakiś najemnik… I o to mu właśnie chodziło.
- Z takimi skillami mogłaś luzem okradać jakiś bogoli którzy są milion razy słabsi ode mnie. - Stwierdził wyciągając spod łóżka puszkę piwa.
- Na razie muszę się gdzieś zatrzymać - mruknęła Ryo, kończąc zapiekankę. - Zresztą mam inne priorytety od okradania tych franc.
- Lina przygotuj pokój gościnny. - Zarządził Strife, stawiajac nogę na stoliku i wskazując w dal prawą dłonią. W drugiej ręce nadal dzierżył piwo.
Lina bez komentarza przygotowała posłanie w najmniej nasyfionym kącie kanciapy, po czym wróciła do grania w gry komputerowe.
- Całkiem.... klimatycznie - stwierdziła Ryo spoglądając na wystrój mieszkania Strife’a i Liny. - Dobra, tego, głupio zabrzmi. Gdzie ja jestem, na jakim piętrze?
-[i] Lina ona jest bardziej naćpana ode mnie.[i/] - Wyszeptał w stronę Liny przysłaniając usta dłonią. Inna sprawa że Ryo dokładnie to słyszała. - Laska… to je 4 piętro. A to 13 Sektor. Tak dziura w dupie tego piętra. - Walnął się na łóżko i właczył swój malutki telewizorek, który jakimś cudem pokazywał obraz w kolorze. Zaczął skakać po kanałach.
Nie wiadome było, czy Ryo słyszała słowa Strife’a odnośnie stanu bycia bardziej naprutym niż bardziej, jednak pokiwała głową na odpowiedź dotyczącą piętra.
- Spoko, nazywano mnie gorzej - odparła z tumiwisizmem do łowcy. - Mozna coś o tym piętrze? Ile tu siedzicie i ogólnie?
- Nie no bez urazy, ale dla mnie to fchuj dziwne jest że ktoś kto się wspina nie ma pojęcia na jakim piętrze jest, Się chyba po kolei idzie nie? Lina nie? - Zapytał dwukrotnie jakby sam nie był pewien. - No ja tu jeste… nooo pół roku będzie. Lina trochę dłużej. - Rzucił, odciągając zawleczkę na puszce. Piwo było nabuzowane i zalało Strife’a trochę piany.
- Kuhwa mać. - syknął.
- Nom - powiedziała Lina, wciągnięta w wirtualny świat gier. - Chociaż dzisiaj fama poszła, że w Sektorze 24 widziano jakiś regularów, co się przetransportowali nie wiadomo skąd - dodała. - Normalnie to powinno się iść piętrami, a oni się po prostu przeteleportowali nieznaną drogą.
- Zara… - Wziąl łyczek piwa. - Ty jesteś jedną z tych regulów co sie tutej telyportowali? - Strife jakby czekał na potwierdzenie.
Ryo wzięła głębszy wdech.
- Owszem - gunslinger otrzymał potwierdzenie, na swoje pytanie.
- Kyrieleison… Lina, celebrytka w naszej przyczepie. Ubrała byś się jakoś ładnie. - Rzekł z słyszalnym zarzutem i oburzeniem w głosie, po czym zwrócił się do Ryo. - Panienka wybaczy, dzisiaj łoże małżeńskie jest dla niej. Ja się kimnę w kiblu jak zwykle, a koleżanka na zewnątrz. Wie Panienka, człowiek wieś opuści, ale wieś człowieka nigdy. - Powiedział to z pokorą wykonując dworski ukłon. Debilny uśmiech jednak zdradzał go jak zwykle.
- Potrzebuję fajki - Ryo poprosiła z bezemocjonalnym tonem. - Ma ktoś tutaj z was?
- Szlugi tylko po seksie palę. Tak to nie, nie dają bomby żadnej. - Wzruszył ramionami, przyssany do puszki piwa. - Leżą obok stołu bilardowego. - Dorzucił jeszcze odsysając się na krótką chwilę.
Jeden szlug poleciał samoistnie w kierunku wyciągniętej ręki Ryo. Dziewczyna zapaliła go sobie… siłą woli, zaś całun ciemności rozproszył się z jej ciała. Ryo byla niską osobą, mierzyła ok. półtora metra i przypominała z wyglądu dzieciaka z gimnazjum niż osobę dorosłą. Ale cycki miała i to spore, widać to było z postrzępionego, czarnego długiego płaszcza, brudnej szarej koszuli, podziurawionych, pokrwawionych spodni i potężnych skórzanych butów. Wyglądała, jakby naprawdę chwilę temu wrociła prosto z apokalipsy. Miała brudne, potargane krótkie włosy, ranę na prawym policzku, dwa czarne pasy pod oczami i miała sporo zadrapań na rękach.
- Dzięki - mruknęła. - ale to celebrytka chyba powinna wyglądać lepiej.
Wzrok Strife’a zawiesił się na biuście Ryo, było to można wywnioskować, że zamiast wlewać sobie piwo do gęby, lał je sobie po policzku. Potrząsnął głową wybudzając się z transu.
- Shieeet. Wyglądasz jakbyś napierdalała Gwyna na new game plus 7 bez zbroi i ulepszeń na broni. - Porównanie Strife’a tylko Lina mogła zrozumieć. - Widzisz te drzwi z najpiękniejszą osobą jaką w życiu widziałem? - Mówił o plakacie Nightcore, gwiazdy popu której był wielkim fanem. - Tam jest pomieszczenie metr na dwa. W kafelkach i z takim czymś co strzela wodą. Jak potrzebujesz się ogarnąć to proszę bardzo. Nawet wyjdę jak chcesz się przebrać. Lina! Szaty królewskie! - Zarządził.
- A, Ryo, tak przestrzegam. Strife to zboczeniec i gwałciciel, tak na wypadek jakby co - rzuciła Lina, a dostrzegając niezrozumienie na twarzy Ryo dotyczące porównania Strife’a wyjaśniła. - Jakąś apokalipsę mieliście na teście czy co? Co sie w ogóle stało? - zainteresowała się przyczyną fatalnego stanu.
Odnosnie szat królewskich - musiała puścić to wszystko drugim uchem.
- No no… tylko nie gwałciciel. Na te maleństwa same w końcu lecą. - Napiął bicepsy i cmoknął jednego po drugim. - No w sumie też mnie to ciekawi. - Podrapał się po głowie
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 13-07-2015, 12:16   #6
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Szalony Latarnik


Naukowiec sam nie wiedział czemu czuł się niezwykle zainteresowany grupą przybyłych, a w szczególności owymi wyróżniającymi się postaciami. Cenił sobie jednak możliwość zbierania informacji o wszelkich zdarzeniach jakich był świadkiem, co świadczyło o jego użyteczności jako latarni. Szybko sięgnął dłonią do kieszeni śnieżnobiałego kitla z której to wyciągnął garść metalowych kulek które niepozornym ruchem upuścił na chodnik. Z kulek natomiast natychmiast wysunęły się pajęcze nóżki, a dwa utworzone w ten sposób boty zwiadowcze ruszyły w ślad za inwalidą oraz owieczką i jej towarzyszem. Pozostała czwórka zaczęła wspinać się na pobliskie budynki i lampy uliczne by nad głowami tłumu spróbować wypatrzyć lokaja i jego blondwłosą panienkę. Sam Henry natomiast wystukał na komputerku odpowiednią komendę a przed jego twarzą z cyfrowych danych zmaterializowała się latarnia którą ten natychmiast ustawił na skanowanie obszaru przystosowując parametry do zauważonej przed chwilą cienistej istoty. Wszystko to zajęło geniuszowi ledwie kilka sekund. W międzyczasie zaś korzystając z tego że latarnia zajęła się przeczesywaniem terenu Henry postanowił otworzyć połączenie do kontaktującej się z nim osoby.
Malutkie, cybernetyczne pajączki dzielnie podążyły śladami obydwu grupek. Obie po paruset metrach rozdzieliły swoje drogi: drużyna pod przewodnictwem inwalidy podążyła w kierunku ulicy pełnej sklepików i kamieniczek, druga zaś złożona z władczej, ale ślicznej owco-dziewczyny i zdechlaka z cyberokiem skierowała swoje kroki do ulicy, gdzie nad sklepami ilością górowały bloki mieszkaniowe.
Pozostałe bociki również starały się wyśledzić blondwłosą dziewczynkę oraz jej lokaja - jednak na próżno, tamci jakby się rozpłynęli w powietrzu. Prawdziwym, chociaż ciekawszym wyzwaniem okazała się ostatnia istota. Ta przedzierała się niezwykle szybko i zwinnie między tłumami, skakala niczym ninja między różnymi zaułkami. Wyglądało to tak… jakby zdała sobie sprawy, że ktoś ją obserwuje. Kiedy przesmyknęła się do jednego zaułka, nagle gwałtownie zawracała, a pajączki przeznaczone do obserwacji tego fenomenu podążyły za nią jak cygan za wozem pełnym złota.
Henry zauważywszy jak cienista istota próbuje mu umknąć niewiele myśląc zmaterializował następny przedmiot którym była unosząca się w powietrzu latająca deska na którą ten natychmiast wskoczył. Klamry zapięły się na jego butach, naukowiec pochylił się do przodu, a deska ruszyła przed siebie z zawrotną prędkością. Wspinając się nawet po ścianach budynków geniusz był w stanie z łatwością ominąć wszelkie przeszkody i ludzi którzy mogli stanąć mu na drodze. Nie miał jednak zamiaru zbytnio zbliżać się do cienistej istoty. Chciał jedynie pozostać w bezpiecznym zasięgu z którego mógł zbierać o niej dane przy pomocy swojej latarni.
Istota za wszelką cenę tak chciała uniknąć złapania przez geniusza, że dopuściła się jednej, ciekawej umiejętności. Latarnia wykryła kilka ostrzy stworzonych ze specyficznej ciemności, które uderzyły w cienie kilku obiektów… w tym w cień latającej deskolotki naukowca. Może nie sprawiło to obrażeń Henry’emu, ale nie ułatwiło mu zabawy w berka z krnąbrną istotą. Te ostrza jakby przytwierdzały obiekty do ich cieni, nie dając im możliwości ucieczki. Jednak latarnia, którą posłał Henry za uciekinierem dała mu jeszcze część informacji. Istota ta przybrała jedną ze swych kilku form. I to nie była ta jej prawdziwa postać. Uparciuch nie chciał przerwać ucieczki.
Na szczęście przezorny naukowiec miał niespodziankę w zanadrzu. Ten drugi pomocnik wiązką światła uderzył w cień, który przyporządkowany był do jego deskolotki. To jednak sprawiło, że wiejący byt wykorzystał sytuację i zwiększył dystans naukowca względem siebie.
Henry był jednak upartym człowiekiem (choć może nie było to w jego przypadku zbyt trafne określenie). Postanowił nie dać za wygraną i ruszył w dalszy pościg za przedziwną istotą. Teraz gdy otwarcie go zaatakowała, był gotowy odpowiedzieć na zaczepkę. Gdy tylko cień wszedł ponownie w zasięg jego wzroku naukowiec miał zamiar zmaterializować koło niego przy pomocy swych myśli okrągłą lewitującą kulkę wielkości ludzkiej pięści której wnętrze wypełnione było diodami emitującymi oślepiające światło o różnych kolorach i długościach fal od podczerwieni aż do ultrafioletu, które miały rozwiać wszystkie cienie w okolicy.
Dalszą ucieczkę cienia powstrzymała sfera, niczym gliniarz, który przyłapał rabusia na gorącym uczynku. Gdyby cieniste stworzenie posiadało oblicze pozwalające oddać mimikę, ono oddałoby grymas niezadowolenia z sytuacji, w której mistrz cieni znalazł się jak w potrzasku. Kula swoją mocą uderzyła w cienia, jak i zgromadzone w jego pobliżu istoty wielością świateł i ich rodzajów. To zagranie miało jednak dwie strony. Co prawda “oślepiło” cień, który zaprzestał ucieczki, ale oślepił też i innych, co spotkało się z jakże wielkim entuzjazmem jednego humanoida, który nie omieszkał skomentować całej sytuacji dosadnym językiem. Latarnia wówczas wykryła formę tego osobnika: postać tak naprawdę miała 1.5 metra wzrostu, potargane ciemne włosy i nosiła długi ciemny płaszcz. Była to kobieta, sądząc po budowie ciała.
Gdy Henry już smakował zwycięstwa, istota… dalej nie zamierzała mu dać za wygraną, chociaż oślepiona została pozbawiona asów w rękawie. Bowiem dalej biegła, chociaż bardziej na oślep, potrącając po drodze istoty.
Naukowiec był jednak zdeterminowany, a teraz gdy odkrył słaby punkt istoty również konfrontacja była w miarę bezpieczna. Ścigał on dalej uciekającą istotę, z zamiarem wyprzedzenia jej i zablokowania jej drogi.
Szalony naukowiec przyspieszył, by odciąć osobnikowi dalszą ucieczkę. Dystans między nimi się zmniejszał; Henry nigdy dotychczas nie był tak naprawdę bliski złapania uciekiniera co teraz. Dzieliły ich tylko kilkadziesiąt metrów z hakiem, potem parędziesiąt metrów. Stworzenie znalazło się w zasięgu wzroku Henry’ego. Dostrzegł czarny długi postrzępiony płaszcz, zmierzchwione krótkie włosy czarnego koloru i pancerne buty.
- Hej, ty tam! - zawołał geniusz do uciekającego. - Nie mam złych zamiarów! Chcę tylko pogadać! - wołał, wciąż próbując dogonić cienistą istotę i odciąć jej drogę.
Cienista istota zaczęła przybierać coraz bardziej materialne kształty - najwyraźniej to była jej ta prawdziwsza postać, z tego co zaczęła rejestrować latarnia, uciekinier podobnie jak Henry przypominał człowieka. Ze znaczeniem “podobnie jak Henry”, bo to nie byla istota będąca człowiekiem z krwi i kości. Bardziej przypominała Henry’emu genetycznie modyfikowanych żołnierzy, których można było spotkać w wielu bardziej zaawansowanych technicznie cywillizacjach. Taki podrasowany homo sapiens, jednak więcej informacji o tym podrasowaniu latarnia nie była w stanie wyciągnąć. Za to badając dokładniej parametry zewnętrzne postaci, doktorek mógł dowiedzieć się, że osoba, którą ścigał, ma słabsze niż przeciętnie receptory czuciowe w skórze. Dlatego dalsza ucieczka po oślepieniu nie powiodła się tak, jakby dziewczyna (jak też po drodze się okazało) sobie chciała i potrącała niemal na oślep. Jednak jej skóra zyskała jakąś inną właściwość, jednak jej dokładniejszych parametrów latarnia nie wychwyciła.
Doktor zagrodził drogę postaci, która zaprzestała ucieczki przez migotające ze sfery światła. Nie odparła jednak na jego słowa. Tymczasem “sześcian” naukowca zarejestrował shinso bijące od stworzenia. Twarz dziewczyny skierowała się w kierunku naukowca. Henry zobaczył, że złapana zasłania oczy lewą ręką (musiała być leworęczna), zaś na prawym policzku miała podłużną ranę. Ta była zagadką dla badawczych urządzeń latarnika, bowiem… latarnia nie potrafiła określić jej wieku. Raz podawała 4 minuty, raz 2 miesiące, a raz wychwyciła nawet… 45332 lata. Później ten pik spadł do 13 lat.
- Nazywam się doktor Ignatius - przedstawił się Henry, krzyżując ręce na piersi w dumnej pozie. - I widzę że interesująca z ciebie istota. Dokładnie taka jakimi się interesuję. Skoro już przegoniłem cię przez pół dzielnicy to co ty na to żebym zaprosił cię na drinka w pobliskim barze? - zaproponował z szerokim uśmiechem który wydawał się wręcz aż nazbyt pełen zaciekawienia.
Rozmówczyni okazała się… być mało rozmowna. A raczej milcząca. Przez te migotające światła nie odsunęła ręki z oczu, więc Henry nie widział dokładniej, czy dziewczyna się cieszy z tej propozycji. Usta bowiem nie zdradzały żadnych emocji.
- Ah, wybacz - naukowiec machnął ręką, a światła przygasły znacznie, tak że teraz kulka przypominała bardziej miniaturową kulę dyskotekową w której właśnie wysiadały baterie. - Ale proszę nie próbuj uciekać jeśli nie chcesz żebym znowu cię oślepił. Naprawdę chcę tylko pogadać - kontynuował nie przestając się uśmiechać.
Dziewczyna (bo dość młodo wyglądająca, gdy odsuwała stopniowo rękę z oczu) spojrzała na Henry’ego. Złote oczy skalpowały postać naukowca, zaś lewa ręka opadła w końcu swobodnie na bok. Dalej jednak nie odpowiadała na przemowy naukowca.
- Cóż, skoro nie słyszę odmowy - stwierdził chłopak, zeskakując z deski która natychmiast została ponownie zdematerializowana. Otrzepał przy tym i wygładził swój kitel, po czym wskazał dziewczynie ręką kierunek. - To niedaleko. Wygląda na to że jesteś nowa w mieście. Może zechciałabyś żeby ktoś cię oprowadził? - zaproponował, ruszając we wskazanym przez siebie kierunku, oczekując przy tym że dziewczyna pójdzie wraz z nim.
Dziewczyna ruszyła dość nieśmiało. Henry musiał przyznać, że wyglądała tak, jakby urwała się z samej apokalipsy. Była dodatkowo cała w pyle, a na rękach miała mnóstwo zadrapań.
Naukowiec obejrzawszy ją z góry do dołu pokiwał głową jak gdyby w pełni rozumiał sytuację w której się znajdowała.
- Jeśli chcesz mogę ci potem pokazać swoją kawalerkę. Jest trochę zagracona, ale będziesz mogła wziąć prysznic i chyba wygrzebię dla ciebie jakiś materac. A jeśli nie to sam go stworzę. Khahahaha! - zarechotał nieco maniakalnym śmiechem.
Dziewczyna dalej nie odpowiadała do momentu, gdy naukowiec zarechotał. Wówczas coś parzącego jak rozgrzany do białości giętki metal pochwyciło go za lewą rękę i cisnęło nim o grunt. Latarnia zaalarmowała doktorka o pojawieniu się shinso w jego pobliżu… akurat w tym momencie, gdy jego lewa dłoń została opętana czymś, co przypominało łańcuch z ognia. Co prawda nie powodowało jakichś poważnych obrażeń, ale trzymało go w miejscu, gdy dziewczyna znowu zaczęła mu wiać. Na szczęście miał jeszcze latarnie i cudaczną sferę. Tylko żeby zdążył.
Kulka ponownie rozbłysła oślepiającym światłem i natychmiast zaczęła podążać za uciekinierką. Henry tymczasem sięgnął do kieszeni z której wyciągnął pistolet laserowy, mając zamiar przestrzelić przy jego pomocy trzymający go łańcuch.
Nie miał tu żadnych problemów. Łańcuch nie był specjalnie silny jak na możliwości laserowego pistoleta. Tymczasem dziewczyna użyła dopalacza shinso - jedną ze standardowych technik, jakiej używają shinsoiści. Dziewczyna miała ją na tyle wysokim poziomie, że Henry nie uzywając innego szybszego transportu niż nogi nie miałby szans jej dogonić. Widział jej sylwetke niknącą w jednym z zaułków. Nie broniło to jednak latarni śledzić kobietę. Ta pierwszy raz rzuciła słowa - i to ze złością:
- Ty naprawdę nie chcesz sobie odpuścić, co doktorku? - co oczywiście Henry usłyszał. Głos dziewczyny poza tym, że przepełniony frustracją, charakteryzował się paskudną chrypką. Głosem tak niskim, że gdyby dziewczyna nauczyła się odpowiedniej umiejętności shinso, mogłaby straszyć nim co bardziej bojaźliwe istoty.
- Wygląda na to że jesteśmy równie upartymi istotami - odparł naukowiec głosem który dziewczyna usłyszała wydobywający się z latarni. Sam Henry zaś ponownie wskoczył na swoją deskę i tak jak ostatnim razem starał się dogonić dziewczynę, licząc że ta przynajmniej na moment znajdzie się w zasięgu jego wzroku.
Widział już tylko latarnię, która sygnalizowała mu, gdzie znajduje się dziewczyna - a znajdowała się już bardzo daleko, bo dobre paręset metrów przed nim. Na szczęście dopalacz stracił na mocy, zaś furia dziewczyny rosła wprost proporcjonalnie do czasu, jaki Henry przeznaczał na ostateczne zatrzymanie jej w taki sposób, by nie uciekła.
Tymczasem latarnia zarejestrowała - prócz ciemnowłosej, upartej istotki - humanoidalną mysz, która wydawała się Henry’emu również znaleźć się na czwartym piętrze znikąd (jednak tylko chwilowo ją zarejestrował, bo ta po prostu gdzieś zniknęła). Różowowłosa rogaczka znajdowała się bliżej tej uparciuchy niż naukowiec na deskolotce.
- Nie wiem, czego tak naprawdę ode mnie chcecie… ale tego nie dostaniecie! - warknęła dziewczyna zatrzymując się gwałtownie w miejscu. Jej oczy nie miały już złocistej barwy, zaczęła w nich dominować… ciemność. Henry mógłby to dostrzec z obrazu, który przekazała mu latarnia. Dziewczyna pokazała środkowy palec do latarni i przeteleportowała się na prawo od uliczki, którą dotychczas biegła.
Naukowiec niestrudzenie kontynuował pościg. Latarnia zarejestrowała fakt, że ciemnooka użyła teleportu i przedostała się do jednego z zaułków. Słabiej natomiast odebrała sygnały dochodzące z miejsca, do którego się przeteleportowała.
Doktorek doleciał do zaułka, nie był jednak na tyle lekkomyślny, by tam nie wpuścić latarni. Urządzenie zarejestrowało tam obecność dziewczyny. Było tam dość ciemno. Sześcian wleciał tam i robił skan przestrzeni. Odnalazł ją w jednym miejscu - to było dobre określenie, bo nie dał rady określić kształtu. Uciekinierka znowu użyła tej samej sztuczki co na początku wyscigu.
- Jeśli to wszystko na co cię stać to możesz się poddać - zakomunikował głos Henriego z latarni, gdy do zaułka w którym udało mu się zlokalizować dziewczynę wleciała nękająca ją wcześniej świetlista dyskotekowa kulka. - Nie potrzebuję snu. Mogę się z tobą bawić w kotka i myszkę po wsze czasy. Ale gdybym chciał ci zrobić krzywdę to zrobiłbym to już dawno, czyż nie?
Dziewczyna nie odpowiadała na jego słowa. Kulka naukowca częściowo rozproszyła jej formę, ale rozmówczyni nadal posiadała własności cienia. Tylko górna część ciała zachowywała się jak jej normalna powłoka. Henry mógł dostrzec, że na niechętnej do rozmowy osobie pościg odcisnął piętno. Oddychała szybciej jak po długim biegu, naturalnie była mimo wszystko cielesną istotą. Jednak skan nie przyniósł odpowiedzi na pytanie, czemu jej ciało teraz tak dziwnie się zachowywało.
- Może tak, może nie… - z jej ust padły słowa, przerywane braniem wdechu. - Nie wiem tego. Mimo to. Cokolwiek planujecie - wycedzała przez zęby. - Nie zamierzam wam tego ułatwić - wykrzywiła usta w paskudny uśmiech. - Tak więc. Żegnam, doktorku - osoba pstryknięciem palców stworzyła na koniec trzy dłonie z shinso. Jedna z nich posłużyła za transport dziewczyny na samą górę budynku, a reszta zaś stanowiła wyzwanie dla doktora i jego urządzeń.
Istota z pomocą dłoni wydostała się na dach budynku, natomiast pozostałe z nich zaatakowały Henriego i latarnie. Wyszło na to, że dziewczyna, mimo niezwykle zażartej walki w zabawie w kotka i myszkę, tym razem osiągnęła upragnione zwycięstwo. Przeskoczyła zwinnie na dach budynku, po którym pobiegła dalej i tyle ją widziano.
Przyblokowana latarnia, która ścigała dotychczas dziewczynę napotkała na barierę w postaci jednej dłoni, Henry napotkał zaś na drugą jej towarzyszkę. Jedyna wolna latarnia podleciała na samą górę budynku, lecz tym razem dziewczyna nie została odnaleziona.
 
Tropby jest offline  
Stary 13-07-2015, 15:43   #7
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Quen Xun
???. !!!

Chłopak obudził się nagi, zanurzony w jakimś błękitnawym, ciepłym płynie. Miał ochotę z niego nie wychodzić. Delikatne światło padało przez szkło i oświetlało środowisko, nadając mu feerii barw. Nie dusił się - maska tlenowa pozwalała Quenowi swobodnie oddychać. Jeśli chłopak miał do czynienia z jacuzzi, to właśnie coś takiego w tym momencie przeżywał, tyle że ta błękitna woda była chłodniejsza od jej gorącej, bąbelkowej odpowiedniczki. Doświadczył jednak przy okazji, że w obecnej chwili nie był facetem - nie posiadał męskich narządów płciowych, jego ciało miało więcej krągłości oraz niezbyt imponujący biust. Teraz znajdował się w ciele kobiety o długich, bladoróżowych włosach z czerwonawymi pasemkami.
Nie rozpoznawał nic z tego miejsca - ani bezbarwnego, grubego szkła, otulającego jego cylindrowaty kokon, przez który widział świat w rozmazanych, kolorowych kształtach, nie wiedział też, w czym pływa ani co to może być za miejsce. Może jakieś laboratorium? A może stał się surowcem, który miał napędzać handel organami i płynami ustrojowymi? Te pytania jednak nie trapiły tak bardzo jego umysłu. Chwilowo nie był tym narwanym chłopaczkiem z czarnymi latarniami. Nie pamiętał o tym, że nim był. Pełnił rolę świadka, obserwującego wydarzenia, które zapewne na zawsze przewrócą jego życie… do góry nogami.
Widział humanoidalne sylwetki w laboratoryjnych białych kitlach. Nie wszyscy badacze byli ludźmi - koło jego inkubatora przechodziła istota o sześciu ramionach oraz postać nosząca noktowizor z kilkoma szkłami na twarzy. Quenowi wydawało się, że ten drugi bardziej przypomina woźnego.
Nagle dojrzał błysk po prawej stronie laboratorium, nie słyszał wybuchu, ale patrząc na to, co się działo, wyglądało to na zamach. Na pewno nie wyglądało to na wypadek w laboratorium. To przypominało niespodziewany atak, włam do pracowni. Wtem głowę Quena napełniła jedna myśl: “Uciec stąd, jak najszybciej” - od tego momentu pruł w górę niczym rakieta. Spłynął rurami inkubatora niczym woda z wanny płynąca do odpływu, tyle że szybciej, by zniknąć w kanalizacji. Zdołał to zrobić, zanim jego dotychczasowe mieszkanie roztrzaskała eksplozja. Uciekinier nie mógł jednak liczyć na spokojne zwianie z tego miejsca, i już nie chodziło o to, że teraz płynął pod prąd - oto bowiem jakiś czarny niczym smoła, nie posiadający kształtu stwór władował się do kanału za Quenem. Czarne macki, które ukształtowała ta istota, przedzierały się przez ciecz, aby schwycić ofiarę. ‘Ręka’ Quena w tym samym momencie wyprostowała się sama, z niej zaś strzeliło białe światło, raniąc potwora i powstrzymując go od dalszego pościgu. Biała poświata zalała cały świat, który obserwował latarnik...

=***=

Młodziak obudził się w szpitalu. Jego czoło było mokre od zimnego potu, wstrząsały nim dreszcze, a na dodatek nie pamiętał, jak się znalazł w szpitalnym łóżku. Choć blado pamiętał to, co widział chwilę temu, niemal odruchowo sprawdził, czy jego ciało nie przeszło przemiany - nie, nadal był tym “starym” Quenem. Za oknem dostrzegł ciemność - musiał być wieczór albo noc. Na prawo od niego leżała Netha i spała. Na lewo zaś… Ansara siedziała na krześle. Pacnęła go dłonią w głowę, w geście skarcenia go jak nieposłusznego dzieciaka.
- Xun, baranie jeden, miałeś pilnować Nethy, a nie lecieć dać się zabić! - skarciła go i zgromiła spojrzeniem. - Nigdy więcej nie wolno ci przyprawiać mnie i Nethy o zawał w taki sposób. Martwiła się o ciebie, zanim straciła przytomność - dodała stanowczo i precyzyjnie, acz jej głos -jak zawsze - był pozbawiony do cna emocji.


Hermes
???. Pokój bez klamek

Złodziejka obudziła się w białym, dobrze oświetlonym pomieszczeniu, na podłożu, które było miękkie jak łóżko w apartamencie, w którym do niedawna mieszkała. Pokój przypominał jej celę bez klamek, słynną ze stereotypów dotyczących zamkniętych oddziałów psychiatrycznych, tyle że Hermes nie obudziła się w kaftanie bezpieczeństwa. Zamiast tego pozbawiono ją bezcennego miecza, naramienników i innych rzeczy mogących stać się potencjalną bronią w rękach zwiadowcy. Najkrócej biorąc - Hermes została odziana w coś w rodzaju pasiaka, który nie wyglądał jak pasiak. Biała koszula i białe spodnie jak u pacjenta szpitali zastępowały jej elegancki mundur, zaś białe, gołe ściany, sufit oraz podłoga - wszystko to pozbawione okien i kanałów wentylacyjnych - towarzystwo. Nie było nawet pieprzonych drzwi, a na nogach dziewczyny zabrakło butów i choćby skarpet. Za to bólu z żeber i głowy jak na złość nikt nie zniwelował do zera, ale dało się funkcjonować, o ile się nie fikało. Przy każdym poborze powietrza białowłosa czuła, jak biedna klatka piersiowa i plecy skarżą się na niedogodności w postaci gorsetu, który podleczył częściowo obrażenia. Na głowie zaś miała czepek jak fakir, którego raz widziała na czwartym piętrze. On również musiał posiadać zdolności regeneracyjne. Poza tym dziewczyna mogła swobodnie ruszać rękami i nogami… do momentu, gdy nie odezwały się rany z pojedynku z gotką.
Kiedy Hermes badała pomieszczenie, wszystko miało tę samą właściwość - w miękkości przypominało jej materac. W pomieszczeniu poza tym była jeszcze toaleta, ale nic więcej - nie było żadnych parawanów, zasłon ani niczego, co chroniłoby prywatność.
Zorientowała się też, że na jej kostkach oraz nadgarstkach znajdowały się bransolety z materiału przypominającego kość słoniową, w których ku swemu rozczarowaniu nie znalazła szczelin ani spoiw. Najprościej mówiąc - jedna taka ozdoba przypominała jej jeden kawałek materiału, idealnie przylegający do ciała. Uśmiechając się cwanie Hermes próbowała sztuczek zwiadowców, których nauczyła się w akademii oraz samodzielnie - jednak wszystkie z nich poszły psu w dupę. Bowiem shinso w ciele Hermes nie chciało płynąć, tak jakby te urządzenia zamroziły kanały tej niezwykłej energii na zbitą kość. Jednocześnie nie zakłócały one funkcji życiowych skutego, toteż więzień został przez nie w kwestii shinso uziemiony na amen.
Po jakimś czasie Hermes dostrzegła, jak w jednej ze ścian formuuje się coś w rodzaju prostokątnego portalu. W przejściu było widać dwa roboty dużo wyższe od małej złodziejki, uzbrojone w paralizatory oraz biały korytarz wyłożony gładkimi płytami. Reszta ekwipunku pozostała poza zasięgiem wzroku Hermes.
- Numer 527, jesteś proszona do pokoju zeznań. Idziesz z nami. - dziewczyna usłyszała polecenie od jednego z robotów.


Zafara
Wieczór. Pierwszy dzień. Sektor testów.

Sektor poświęcony przechodzeniu wyżej, był mały, schludny i nowoczesny. Stanowił go praktycznie jeden olbrzymi plac, na środku którego stała wysoka na kilka metrów fontanna w kształcie smoka. W jego rozwartej paszczy lśniły zęby, wykonane z jakiegoś błyszczącego niczym tęcza minerału. Strugi wody tryskały z rozdwojonego języka, pod wpływem shinso rozwarstwiając się na trzy osobne strumienie, które wypełniały poszczególne misy ozdoby. W każdej pływały inne kolorowe kwiaty, które wydzielały słodki zapach.
Dookoła placu stało kilka budynków, największy z nich był zamknięty i przypominał olbrzymi ratusz- to tam odbywały się testy. Reszta była sklepami dla zapominalskich. Znajdował się tu podstawowy ekwipunek i przedmioty, których zdajający mogli potrzebować przed samym testem. Całość znajdowała się pod energetyczną kopuła, która oddzielała tą część miasta od reszty metropolii. W górze widać były stworzone niegdyś przez boga obłoki, które leniwie płynęły po sztucznym niebie. Trudno było uwierzyć, że gdzieś tam znajduje się strop, a to wszystko jedynie wieża stworzona przez wszechmocną istotę.
Przy ratuszu stała niewielka budka służąca do rejestracji i informacji.

Zafara przeszedł przez portal i udał się w kierunku budki rejestracyjnej. Na placu nie znajdowało się wiele istot, najwyraźniej albo nie wszyscy wiedzieli o rejestracji do testu, albo odstraszyła ich kosmiczna cena za podejście do testu lub zwyczajnie nie mieli czasu lub nie spieszyło się na potencjalne złamanie karku bądź odpoczywali po pracy. Ponadto żadna z nich nie przyciągała uwagi antyspołecznej, lecz pacyfistycznej istoty, jaką był Zafara. Szukał wzrokiem znajomej mysiej zwiadowczyni, lecz tej nie dostrzegł nigdzie. Na to duch pustyni stał się świadkiem pewnej sceny. Otóż stojąc niedaleko budki rejestracyjnej dostrzegł zielonego, mierzącego dobre dwa metry jaszczuroluda.
Wykłócał się o coś strasznie z przyjaźnie wyglądająca białowłosą kobietą, której twarz pokrywały przypominające kamienie łuski, która pracowała w rejestracji. Jego długi ogon nerwowo wił się na boki, a później na wszystkie strony, gdy się bardziej rozjuszył.
- ...Jaka drużyna?! - warczał w kierunku okienka, zagłuszając słowa kobiety. - Nie ma mowy o żadnej drużynie, ja pracuję sam!
- Proszę pana, proszę na mnie nie krzyczeć! Takie są zasady, na to nie da się poradzić nic innego jak po prostu się nie zapisywać - broniła się rejestratorka.
- Urghhh - mruknął gniewnie duży przedstawiciel rodziny jaszczurkowatych. Kiedy wypatrzył Zafarę, wymierzył w niego palcem i huknął do niego. - Ty, futrzasty! Idziesz do mnie, do drużyny! Ty też! - zgromił jeszcze jednego przechodzącego niedaleko niego regularnego. - I ty też! - następnie wskazał w kierunku fontanny na coś, co wyglądało jak hybryda kopy szmat i wijących się wodorostów.
Dziwactwo to siedziało koło niej, na chodniku, konsumowało popcorn i wpatrywało się w całe zajście jak w przedstawienie.
- Nie obchodzi mnie, z kim podejdę do testu! Ma ktoś z tym jakiś problem?! - rzucił władczo do wybranych przez niego istot.


Strife
Noc. Jeszcze pierwszy dzień. Sektor 13.

Celebrytka z przypadku po wypaleniu połowy blanta i zadymieniu części pomieszczenia rozpoczęła swoją opowieść:
- Tak jak powiedziałam, trafiłam na to piętro jak tamci z przypadku. Na tamto poprzednie też trafiłam przypadkiem, bo portal na drugim piętrze coś rozjebało i zamiast wyrzucić mnie na dobre trzecie piętro, wyrzuciło mnie na chujowe trzecie piętro, gdzie jacyś rankerzy ze swoimi przydupasami zrobili na nie najazd trzy miesiące temu. Wtedy ktoś tak rozwalił portal na tym piętrze, że wybuch portalu sprowadził kataklizm na ten wymiar - opowiadała, zaciągając po drodze szluga. - Od tamtego czasu rozgrywał się tam koniec świata… mmmm, takie postapo połączone z rozpadaniem się wymiaru - wyjaśniła. - Jak tam trafiłam, to wszyscy się tam zarzynali…
- Chwila, sorry że ci przerwę, ale kiedy trafiłaś na to trzecie piętro? - wtrąciła się Lina, która zauważyła niedopowiedzenia w historii Ryo. - Mówisz, że rankerzy rozwalili tam portal trzy miesiące temu. A co z latarnikami, wieżami latarniczymi?
- A, jeśli jesteśmy przy latarnikach - westchnęła ciemnowłosa. - Zapomniałam wspomnieć o tym. Jak ci rankerzy rozpoczęli rozpieduchę na tym piętrze, ktoś zebrał w ramach ewakuacji wszystkich latarników przy tym portalu. A jak ci latarnicy zebrali się przy tym portalu, to ten wówczas wyleciał w powietrze, razem z latarnikami i kawałem miasta.
W międzyczasie czerwonowłosa poszła sobie przygotować ostry sos z makaronem i dużą ilością sera.
- Ty tam trafiłaś wcześniej niż trzy miesiące temu? - spytała się Lina.
- Nie no, tydzień temu tam wpadłam. Nie wypytujcie mnie zresztą o zbyt wiele, bo na razie tylko tyle wiem, ile wiem…
Tymczasem Strife dość mocno zblazowany dostrzegł kątem oka, że ktoś uchylił drzwi, na których wisiał plakat najwspanialszej według gunslingera istoty. Ten ktoś… miał długie czerwone włosy, pokryte w dużej mierze świeżą krwią, z których nawet skapywały pojedyncze krople posoki. Do jego uszu nie docierały już słowa rozmawiających ze sobą kobiet, jakby te znajdowały się coraz dalej od niego samego. Na drzwiach zaś w miejscach, gdzie intruz położył swe dłonie, odbiły się krwawe ślady.


Henry Mason
Późne popołudnie. Pierwszy dzień. Jeden z zaułków w Sektorze 24

Doktor musiał przeżyć pierwszą od dłuższego czasu porażkę, gdy chodziło o złapanie celu, zwłaszcza, gdy ten był niemal w zasięgu ręki czy też… latarni. Dłonie, które stworzyła mistrzyni cieni, nie stanowiły dla Henriego żadnego wyzwania, ale okazały się dość mocno upierdliwe jak sama ich stworzycielka. Parę razy oberwał solidnym gongiem w łeb, latarnia też doświadczyła szturcańców, jednak Henry ostatecznie z pomocą laserowego pistoletu i mocy latarni załatwił rozkapryszone twory z shinso. Nie doznał obrażen, które utrudniałyby mu poruszanie się. Niestety, dalsze skany terenu drugą latarnią nic nie wykazało. Dziewczyna rozpłynęła się najwyraźniej w powietrzu. Po przeżyciu porażki naukowiec zajął się pozostałymi celami, które już - poza wyjątkami - nie robiły mu takich problemów.
Boty śledziły przez jakiś czas drużynę Księcia. Parę z cybernetycznych pajączków zostało zdeptanych przypadkowo przez niektórych przechodniów. Reszta zaś, która przetrwała selekcję naturalną, “popełzała” dalej. Młodzieniec na wózku zagadał do kilku istot, wypytując się o coś. Po drodze uruchomił małą, purpurową latarnię, która wyglądała na taką z wyższej klasy niż posiadał Henry - latarnię kategorii B. Cóż, młodziak wyglądał na kogoś bogatego, a kto bogatemu zabroni. Blondyn analizował jakieś dane znajdujące się w sześcianie, po czym przejeżdżał po nim palcami. Trio pojechało dalej - w kierunku jednego najbliszych z portali w Sektorze 24. Po chwili… boty Henriego się zatrzymały i nie ruszyły dalej. Jeszcze chwilę rejestrowały obraz, w którym trio mniej lub bardziej zwróciło się w kierunku robocików. A więc ten młodzieniaszek zorientował się, że są śledzeni. Jednak na jego twarzy nie dostrzegł złości, a wręcz przeciwnie - wyglądał na niezwykle rozbawionego zabawą w podchody. Pomachał do bocików, a szelmowski uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Po tym pojechał ze swymi towarzyszami dalej… a boty, które miały śledzić Księcia, po chwili się dezaktywowały i przestały przekazywać dane.
Za to owieczka i jej partner nie stanowili dla Henriego żadnego, ale to żadnego wyzwania. Różowowłosa piękność wraz ze swym towarzyszem poszli do jednej z drogerii “Belladonna”. Wyszli z niej po kwadransie, a zakupy w ładnej, błękitnej siatce niósł nieumarły. Owieczka zagadała do paru mężczyzn i korzystając ze swego uroku dowiedziała się, gdzie można znaleźć w pobliżu dobry motel. Szli truchtem z ponad pół kilometra. Ta dwójka doszła do motelu o nazwie “U Ikara”, gdzie bez wahania weszli. Boty nie przedostały się dalej, bo nieumarły, który przepuścił owieczkę w drzwiach, zamknął wrota przed pajączkami - a te drzwi o wiele za ciężkie dla takich malutkich robocików.
Blondwłose dziecko i staruszek jak nie zostali odnalezieni, tak dalej nie zostali odnalezieni. Nie było żadnej szansy ich wytropić, bowiem bociki, które miały ich śledzić, już na samym początku pościgu zgubiły ich trop na dobre.
Pozostała jeszcze kwestia kontaktu z osobą, która chciała się porozumieć z Henrym przed tym, jak zdecydował się ścigać tajemniczą dziewczynę-cień w czarnym płaszczu.
- Zdrazwuj, tawariszu Henrij, z tej strany Wołodia. Ja do tiebia dzwonil kilka razy, a ti nie odebral. Ja w sprawje testu - z komputera Henry’ego rozległ się charakterystyczny, głęboki głos, z równie charakterystycznym akcentem jednego z jego znajomych, z którymi dzielił lokum.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 14-07-2015, 00:10   #8
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
On zawsze wie gdzie ma mnie znaleźć. Zawsze wie kogo mi zabrać. Zawsze. Wie.


Mamrotanie Strife'a po sporej dawce LSD

- O kurwa… - Ledwie wyjęczał, z widocznym przerażeniem na twarzy. Poderwał sie na proste nogi, po drodze przewracając stolik, Momentalnie zmaterializował oba serafiny, i wycelował w intruza, który wyglądał zbyt znajomo.
Strife celował w pokrwawione drzwi z plakatem jego idolki. Jednak nikt z pomieszczenia nie wychodził. Usłyszał kroki rozlegające się stamtąd, jakby ktoś szedł się myć.
- Zostańcie tu i japy w kubeł. - Strife powoli stąpał w stronę “łaźni” jak to żartobliwie ja nazywał. Z tym że w tamtym momencie nie było mu ani trochę do śmiechu. Zblizył się do drzwi, i jedną spluwą powoli je odchylił. Miał nadzieję że to tylko faza po zielsku.
Gunslinger uchylił ostrożnie drzwi. Do jego uszu dochodziło nucenie - bardzo przyjemne i… nieprzyjemnie znajome, które mogło w nim budzić wspomnienia. Słyszał bowiem głos własnej siostry, jakby się z czegoś cieszyła. Usłyszał furgotanie zasłony pod prysznicem.
- Strifeee, chcesz się przyłączyć do kąpieli? - do łowcy dotarły słowa jego własnej siostry. Brzmiały dość… zalotnie?
Ten chory demon zawsze tak z nim pogrywał, jego własną siostrą. Zęby zgrzytnęły głośno, a uścisk zacieśnił się na spluwach.
- Za moją siostrę skurwysynu...- Serafiny wypaliły.
Strife strzelał, Bóg ponownie kule nosił. Pociski przeszywały zasłony i rozbijały płytki łazienkowe i kafelki na kawałki. Demon wrzeszczał, gdy amunicja dziurawiła jego ciało. Wkrótce jednak okazało się, że to zwycięstwo to pyrrusowe zwycięstwo. Oczywiście, byłoby to zbyt proste, gdyby ten popapraniec tak łatwo zginął.
Rzecz jasna, nie zginął. Nie tylko nie umarł, ale po tych wrzaskach rodem z dandejskich scen demon jeszcze bezczelnie chichotał.
- Mój braciszek, jak zawsze narwany - zawołała wniebowzięta. - Chciałam tylko wykąpać twoją koleżankę. Była strasznym brudaskiem… - zachichotała.
- Była… - Wycedził, ledwie przez zęby zaciśnione w grymasie nienawiści.
- Jak jej coś zrobiłeś...- Zaciął się na moment, gdy pot spływał mu już strugami po twarzy.
- Zdychaj. - Serafiny cyknęły, przestawiając się na ostrzał maszynowy. Strife nie puści tych spustów póki nie zobaczy krwawej miazgi.
Łowca był niezwykle zdeterminowany, by demona załatwić na cacy. Teraz nie był Strife’m, był jebanym jeźdźcem Apokalipsy. Tak, ten drań powinien zapłacić za to, co zrobił. Motywowany tą myślą rozwalał całą łazienkę na proszek.
Krew pryskała na wszystkie strony, łącznie z tkankami i kawałkami organów. Wkrótce, gdy Strife wyczerpał całą amunicję, zmasakrowane ciało wypadło spod prysznica. Jednak to co zobaczył, wstrząsnęło nim.
Nie było to bowiem ciało jego siostry.
- Matko Striiiife! Ty mój brutalu! - zawył z ekstazą demon, który jak na złość nie chciał zdechnąć. - Coś ty narobił? - w tym pytaniu objawiła się ostentacyjna dramaturgia. Widać, stary znajomy lubił się zabawić - niestety zawsze kosztem Strife’a. - To chyba ta twoja brzydka lokatorka, prawda? Niewielka strata, była kiepska do ruchania - zachichotał szaleńczo.
Serafiny z hukiem opadły na podłogę. Łzy napłynęły mu do oczu gdy powoli stąpał w stronę ciała. To był jakiś koszmar. I dokładnie przypominało każe ostatnie spotkanie z Legionem.
-Lina. - Rzucił w powietrze, gdy pochylił się nad zwłokami. Błagał we wszystko co wierzył że to tylko koszmar.
- Lina? - spytał się demon. - Ja myślałam, że ma na imię Flądra, Ostra Dupa i inne takie pierdółki - zachichotał jego stary znajomy.
- Lu, co się… - Ryo odezwała się, gdy weszła do łazienki. - A ty kto? - spytała potwora.
- Wróżka zębuszka, dziecko - nieproszony gość skierował swoje spojrzenie na nowo poznaną znajomą Strife. Było to dość lubieżne spojrzenie. Czerwonowłosa dziewczyna oblizała swoje wargi i dodała. - A to kto, braciszku? Nie zapoznasz mnie ze swoimi znajomymi? - spytała Strife’a z udawanym zarzutem.
Strife jedynie ryknął rzucając się całym swoim ciałem na Legiona. To było jakby być muchą i walczyć z bazooką, niestety nie panował nad sobą w tym momencie.
Ta, która zwana była Legionem, podobnie jak swój oponent ryknęła wniebogłosy… Chyba tylko po to, żeby poprzedrzeźniać się ze Strife’m. Fala uderzeniowa odrzuciła Strife’a do tyłu. O dziwo jednak Legion też krzyknął, odbijając się od jakiejś energetycznej powłoki. Ciało parowało w tych miejscach, gdzie uderzyła tarcza stworzona przez…
- Nie wiem czemu mam wrażenie, ze się znamy, ale widać ciągnie swój do swego - burknęła Ryo.
- Znamy? Nie sądzisz chyba, bachorku, że zadawałabym się z takimi odpadami jak ty - prychnęła zdegustowana istota, która niegdyś była siostrą Strife’a. - Wiecie, dobrze się bawiłam, ale muszę trochę świat pozwiedzać, całkiem ciekawie jest tutaj, zwłaszcza tam na górze. Z wami tutaj, to nuda, panie - mruknął Legion, uśmiechając się sardonistycznie. - Poczekam sobie… trochę, jak przestaniecie być tacy nudni.
- Dobra, weź sobie stąd spadaj, ja cię też nie lubię - prychnęła Ryo. - Lu, jak to twoja rodzina, to chyba ci współczuję.
- Lina… zabiłem ją. - Strife złapał się za głowę. - Zabiłem. - To już majaczenie przypominało. Nie mógł uwierzyć że dał się nabrać na sztuczkę Legiona. Chciał oddać wsyztko co ma i będzie miał za machinę czasu by w pizdu cofnąć czas. - Lina. -. Wyjeczął jeszcze.
- Linalinalinaaaałojojojoj - Legion przedrzeźniał jeszcze chwilę Strife’a, zanim Ryo zdecydowała się stworzyć kulę ognia. Ta jednak nie trafiła w demona, który tylko jakby od niechcenia zrobił unik. Pocisk tylko zesmolił ściany. - Patrz na tego bachora, ma przynajmniej wolę walki! A nie jęczy jak dziwka, którą gwałcą w dupę młotem pneumatycznym - zachichotał Legion, próbując dobić Strife’a psychicznie.
Uniósł wzrok na… no praktycznie zwłoki swej siostry. - Skurwielski demon jebać ciebie i całą twoją nację. Jak ja was nienawidzę. - Wykonał salto z piruetem w tył by znależć się koło swych rozpylaczy ropzierdolu jak zwykł je nazywać. Wycelował nimi ponownie w demona. Tym jednak razem przestawił Serafiny na rozbryzg. Wiedział że wiele razy nie wypali ale to było najsilniejsze co posiadał w tym momencie.
Ciemnowłosa uniosła brew, i gdy Strife zaczął rozpierdol swoimi maszinganami, ta rzuciła się za bok i zasłoniła się tarczą z shinso.
- Łiiiiiii! Strife mnie nienawidzi, Strife mnie nienawidzi, nyahahaha! Jupiii! - ryczał demon, jeszcze bardziej podekscytowany niż chwilę temu. Wszystkie pociski jakie jednak wystrzelał Strife… uniosły się w powietrzu i opadły z brzdękiem na ziemię, niczym ołowiany deszcz.
- A jej też nie znienawidzisz? - spytał niespodziewanie Legion wskazując… na Ryo osłaniającą się tarczą z shinso. - Niby czym się różni ode mnie?
- Przypadkowe kurwisko. Chciałem ja tylko wyruchać. - Odpalił bez namysłu. Nie uwaźał tak wcale, ale wiedział doskonale jak Legion postępuje.
- Hihihi, tylko wyruchać. Przecież tej tutaj nie potrafiłeś porządnie wyruchać - Legion kopnął denata, z którego zostało tylko rzeszoto oraz nogi z biodrami. - I nie bądź śmieszny, braciszku. Próbujesz zgrywać twardziela, a przy byle śmieciu rozkleiłeś się jak mała dziewczynka, którą ktoś kopnął z całej siły w pupę - Legion teatralnie się rozczulił nad Strife’m, jakby miał się naprawdę rozpłakać.
Przez ten cały czas wytężał swoją tępą mózgownicę jak mógłby zranić Legiona. To był najgorszy demon z jakim kiedykolwiek miał do czynienia. Jego rozrywką było cudze cierpienie. Coś czego Strife chce unikać.
- Co… za kurewsko złe siły stały za twym poczęciem. - Wykrztusił ledwie. - Fkurwia mnie to fchuj, nie? - Kontynuował. Najgorsze było to że nadal nie wymyślił jak go zranić.
- Uznaj swoją wygraną - Ryo bezemocjonalnym głosem odparła za Strife’a do Legionu. - Wygrałeś. Masz to, co zasłużyłeś. Dobiłeś go. Jeśli ci mało, mnie też dobij - dodała, ale nawet Strife, który nie był bogiem intelektu, widział, że ta stara się nie stracić nad sobą panowania.
- Ciebie, bachorku? - spytał ze zdziwieniem Legion. - Ty już jesteś pokrzywdzona, ja ci wcale nie muszę w tym pomagać - zachichotał, skalpując ciemnowłosą spojrzeniem. - Nie wróżę ci świetlanej przyszłości w tej Wieży, wręcz przeciwnie - dodał triumfalnie. - Ale nie zdradzę nic więcej z moich planów. To nie jest mądre tak zdradzać plan zabawy byle ścierwu, jeszcze sobie popsuję rozrywkę - dodał bardziej sam do siebie, ale pozostali uczestnicy rozmowy również to usłyszeli. Zachichotał szaleńczo, a chichot przerodził się w szaleńczy śmiech. - Bywajcie, dzieciaczki. Do zobaczenia niebawem - Legion wzniósł się w powietrze, robiąc dziurę w suficie przyczepy i wylatując w otchłań nocy.
- Znowu mi to zrobił. - Strife zatoczył się i padł plecami do ściany. - Jescze zrobiłęm to za niego. - Spojrzał w stronę ciała Liny. - Jak ja kurwa mam być normalny? - Zapytał, po czym zaczął cicho płakać. - Nie ważne kogo rozjebię, ten skurwiel zawsze robi mi to samo co przedtem. Nie ważne jak przykozaczę, ten jebany demon jest lepszy. - Przywalił łokciem w ścianę, robiąc w niej dziurę.
- Spoko - głos Ryo niespodziewanie przybrał tumiwisistyczny ton. - Kiedy spytałam mojego belfra z akademii, co to jest norma, to nie umiał mi odpowiedzieć na to pytanie. Absolutnie kurewsko wiem, co czujesz - po czym dodała. - Tylko nie licz na ruchanie w ramach pocieszenia - dodała z jakąś nieoczekiwaną obojętnością.
Strife’a mina nie zmieniła się. Nie było mu ani trochę do śmiechu.
- Chujowe to jest. Fchuj nie. Ona nie zrobiła nic złego. Teraz nie żyję bo kogoś to bawi. - łowca pokręcił głową. - Jak mnie to wkurwia. - Skrył twarz w dłoniach.
Ciemnowłosa siedziała w milczeniu. Wyciągnęła manierkę z ATSa i pociągnęła kilka łyków. Nad czymś rozmyślała.
- Nie wiem, co sądzisz o tym, ale musimy pochować gdzieś ciało - odezwała się po chwili.
- Wiem. To trza fchuj. - Podniósł się na proste nogi. I zbliżył do ciała, drżącymi rękoma je podniósł. Coś jeszcze się wylało z wnętrza ciała, ale Strife odwrócił wzrok. W milczeniu wylazł z przyczepy i ponownie zapłakał.
- Co ja mam kurwa zakopać przyjaciółkę jak jakiegoś psa za domem? - Rozryczał się. Stał w tej beznadziejnej pozycji.
Łowca pogrążył się w beznadziejnej rozpaczy. Miał wrażenie, że Legion to wszystko obserwuje i śmieje się z niego, a śmiech wwiercał mu się w uszy. Jednak to była kwestia pamięci. Demon nie musiał być w pobliżu, by dobić Strife’a.
- Bezimiennego nie ma, gdy jest potrzebny… nie dziwota, że tak za nim latali - mruczała do siebie Ryo, opróżniając manierkę do cna, a jej słowa dotarły do uszu Strife’a. - Jebane to wszystko… Przecież z nią rozmawiałam chwilę temu. - mruknęła po chwili.
- Ryo ja nadal nie wiem gdzie ją zakopać. - Mruknąl zwieszając głowę. - Wiesz co. Spierdalaj ode mnie. I to w tym momencie. - Strife rzucił w jej stronę bardzo ostro.
- Ok - rzuciła równie bezemocjonalnie. Zabrała swoje klamoty i spełniła co do joty prośbę Strife’a. Zanim jednak opuściła Strife’a, przelała mu tysiąc kredytów, po czym przeteleportowała się za drzewa i odeszła dalej, nie patrząc w kierunku łowcy.
Łowca zaś został sam, z martwą przyjaciółką.
Łowca odetchnął z ulgą. Ryo nie była złą osobą więc nie zasługiwała na ten sam los co Lina.
Teraz demonowi został tylko Strife. Nigdy wiecej cudzego życia w tę konflikt nie wplącze.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 14-07-2015, 15:01   #9
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Cena świętego spokoju

Duch pustyni spokojnie przemierzał miasto jak zwykle okutany od stóp do głów w swój „wyjściowy” czarny płaszcz, którego stan odstraszał wszystkich mogących mieć ochotę się z nim zapoznać, skuteczniej niż największa nawet giwera. Rozglądał się za swoją dawną znajomą, ale oczywiście nie zdołał jej wypatrzyć. Nie był jednak tym faktem zawiedziony czy też rozczarowany, za dobrze wiedział jak nikłe ma szanse na przypadkowe spotkanie, by odczuwać takie emocje. W ogóle nie był zbyt emocjonalną istotą, dlatego też niezadowolony gad wyładowujący swoją frustrację na ekspedientce nie zrobił na nim wrażenia. Po prostu postanowił zaczekać z boku, aż zielony wielkolud sobie pójdzie. Na propozycję dołączenia do drużyny jaszczuroluda zareagował we właściwy sobie sposób, to znaczy unosząc lekko jedną brew i spoglądając na awanturnika jakby ten do reszty postradał rozum. Na postawione pytanie nie odpowiedział, nie widział takiej potrzeby, nie miał żadnego problemu z tym że jaszczura nie obchodziło z kim podejdzie do testu, jego zdaniem był to wyłącznie problem gada.

Nikt nie odpowiadał na agresywną wypowiedź jaszczura. Wówczas ten rzucił do recepcjonistki. - Dawaj kartkę do testu - pani zaś bez słowa podała jaszczurowi dokument. - Długopis też - dodał natychmiast po tym, jak otrzymał papier.
- Wpisuj się na listę - zaczął do Zafary, siłą podsuwając mu przybory, prawie pod sam nos.
Długouchy nie zamierzał dać się zastraszyć, zdematerializował się i pod postacią półprzeźroczystej zjawy zwyczajnie przeszedł przez namolnego osobnika podchodząc do okienka.
-Dzień dobry, chciałbym poznać szczegóły dotyczące testu.- oznajmił. Chociaż sporo powiedziała mu już Soni zawsze była szansa, że dowie się czegoś o czym nie napisali w internecie, poza tym skoro już przyszedł.
- Dzien dobry, tak więc…~
- Nie ignoruj mnie, kurduplu - jaszczur nie dawał za wygraną. Po chwili, kiedy przełknął całą sytuację, wszczął kolejne próby wcielenia futrzastego do drużyny. - Bo inaczej ci wyrwę to łapsko i nim podpiszę ten zasrany papier. Wpisuj się na listę.
Regularny zaczepiony wcześniej przez jaszczura, uciekł, nie chcąc brać udziału w burdzie, zaś ożywiona kupa szmat z wijącymi się wodorostami nadal pożywiała się popcornem i z rosnącym zainteresowaniem oglądała całe zajście.
Zafara zadarł do góry głowę by móc spojrzeć w oczy natręta. Nie pojmował jego sposobu rozumowania.
-Skoro nie obchodzi cię z kim będziesz w drużynie, dlaczego upierasz się przy mnie?- zapytał jak gdyby nikt przed chwilą nie groził mu powyrywaniem kończyn.
- Nie zadawaj głupich pytań, tylko podpisuj to, co masz podpisać! - ryknął ze wściekłością jaszczur, któremu nie tylko brakowało inteligencji, ale też tego, by spuścić przysłowiowy wpierdol Zafarze. Duch widział, że byle przyczyna będzie w stanie rozjuszyć gada i wyprowadzić go z równowagi.
Tymczasem recepcjonistka sięgnęła po telefon, by wezwać ochronę.

Gad faktycznie nie był zbyt inteligentny skoro myślał że groźba rękoczynów wywrze jakiekolwiek wrażenie na istocie niematerialnej. Zachowanie jaszczura sprawiło jednak że rozżarzona na chwilkę iskierka zainteresowania natychmiast zgasła i Zafara stracił ochotę do dalszej konwersacji, a skoro nie miał ochoty na dalsze towarzystwo zielonołuskiego a wiedział że tamten raczej nie odpuści i dalej będzie przeszkadzał mu w uzyskaniu informacji, rozwiązanie było tylko jedno. Duch pustyni wskazał dłonią chodnik pod stopami gadokształtnego otwierając w tym miejscu portal do miejskiego parku. Gdyby awanturnik spojrzał pod nogi zobaczyłby sielski krajobraz przedstawiający wycinek stawu i rosnące w oddali drzewa zupełnie jakby stał na obrazie, niestety grawitacja nie pozostawiła mu zbyt wiele czasu na jego podziwianie.

Duch pustyni stworzył pod nogami jaszczura sporą kałużę, która miała sprawić upierdliwcowi niemiłą niespodziankę. Dziad chciał jeszcze z pomocą ogona, atakiem nasyconym shinso, dołożyć Zafarze, jednak spotkała go niemiła niespodzianka. Bowiem jaszczur zniknął w otchłani magicznego przejścia, zaś sprytny duszek zamknął zaraz za nim przejście. Zimna kąpiel powinna ochłodzić mu przegrzany móżdżek. Jednak atak dziada krył w sobie jeszcze jedną niespodziankę - bowiem zamach ogonem utworzył falę wody, która uderzyła w ciało Zafary. Jako że była to sprawka shinso, czerwonowłosy doznał nieprzyjemnego uczucia, tak jakby go ktoś wrzucił do szamba, ponieważ duch nie znosił wody. Nie czuł bólu co prawda, ale dostać wodą, gdy tę odczuwało się jak wylanie pomyj czy odchodów na samego siebie - to nie była przyjemna sprawa. Dlatego też czerwonowłosy odróchowo przetarł dłońmi po swoim postrzępionym płaszczu jakby ten faktycznie został uwalany jakąś wyjątkowo odrażającą substancją, co oczywiście nie miało żadnego efektu poza psychologicznym. Przynajmniej jednak Zafara za tę cenę pozbył się nieprzyjemnego towarzystwa. Kobieta odłożyła słuchawkę i przeszła do pytania zadanego wcześniej przez mikrusa.
- Proszę pana, test odbędzie się za dwa tygodnie od dzisiaj. Godzina piętnasta, równa. Do testu potrzebuje pan drużyny. Powinna ona liczyć przynajmniej cztery osoby, włącznie z Panem. Maksymalnie sześć. Ponadto musi pan zapłacić 200 tysięcy kredytów za osobę z pańskiej drużyny. Jednak gdyby Pan nie posiadał takiej ilości osób, można się wpisać na listę rezerwową - wyjaśniła kobieta, która stała się bardziej przychylna Zafarze. Ten uniósł brew lekko zdziwiony ostatnią informacją, gdyby tak kobieta podała ją poprzedniemu interesantowi być może awantura skończyłaby się zanim się jeszcze zaczęła.
- Chciałam to wyjaśnić tamtemu… jaszczurowi, ale nie dawał mi dojść do słowa - kobieta orzekła przepraszającym tonem. Zafara wzruszył ramionami, co się stało to się nie odstanie, nie było więc sensu się tym teraz przejmować.
-Też poproszę o formularz zgłoszeniowy… dwa.- dodał na wszelki wypadek gdyby na pierwszym coś z Soni pomylili. - Dziękuję. Do zobaczenia.- pożegnał się i odszedł kilka kroków rzeby nie blokować kolejki, przeglądając dokument.
W międzyczasie ktoś poczłapał do Zafary.

Było to samo stworzenie, które konsumowało popcorn. Wyglądało jak hybryda słynnej Buki z Muminków, skrzyżowana z oślizgłymi wodorostami, które same się poruszały. O ile stwór z daleka wydawał się nie tak mały, to jednak gdy zbliżył się do Zafary, jego głowa sięgała mu ledwie do klatki piersiowej.
Istota spoglądała z zachwytem na Zafarę i orzekła piskliwym głosem:
- Novem też chciałby się dołączyć do twojej drużyny!
-To miło.- odparł duch pustyni stworzonku i ruszył w swoją stronę. Naprawdę nie rozumiał dlaczego zarówno jaszczur jak i ta dziwna istota chcieli mieć go w swojej drużynie. Nic o nim nie wiedzieli i chyba wcale wiedzieć nie chcieli, a mimo to na jakiejś podstawie podjeli decyzję. On sam był o wiele mniej pochopny, chciał iść na test z Soni i to właśnie jej zamierzał powierzyć znalezienie odpowiednich kandydatów, nie mógł, a może raczej nie chciał podejmować decyzji bez niej.
Zafara kierował kroki sobie znaną drogą. Mimo to słyszał głos Novema tak, jakby ten znajdował się tuż koło niego.
- Czemu nie chcesz Novema w drużynie? - dopytywało się stworzonko, wyraźnie zamyślone i zaintrygowane przyczyną lekceważenia go przez Zafarę.
Zafara tylko ciężko westchnął nad tym jak upierdliwi potrafią być czasami mieszkańcy wieży i kontynuował swoją wędrówkę do domu poważnie zastanawiając się czy nie powinien przemieszczać się kilkanaście metrów nad ziemią dla zapewnienia sobie świętego spokoju.
Novem nie odezwał się więcej, zaś Zafara bez przeszkód powrócił do swojego mieszkania gdzie lakonicznie zrelacjonował Soni to czego się dowiedział, czyli wspomniał o liście rezerwowej dla tych którzy nie mieli własnej drużyny. Soni zaś pochwaliła Zafarę i w nagrodę obiecała mu, że zakupi mu shinso o smaku pustynnej róży, o ile taką znajdzie w odpowiednim sklepie.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 14-07-2015 o 15:09.
Agape jest offline  
Stary 14-07-2015, 18:02   #10
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Bo szpital też trzeba odwiedzać


Quen przez dobrą chwilę przyglądał się Ansarze, zapewne zastanawiając się, czy odpowiedzieć jej, uciec ile sił w nogach, czy samemu się zabić, by oszczędzić sobie kłopotów. W końcu zdecydował się na pierwszą opcję.
- No bo ten… chciałem… chciałem sprawdzić, co sprawiło, że Netha znalazła się w takim stanie. – wybełkotał, starając się nie patrzeć półorczycy w oczy. - I chyba mi się udało… - to stwierdzenie było bardziej dla niego niż dla kobiety. - Co z nią?
- Powiedziałam ci, że masz się zająć Nethą - odpowiedziała półorczyca, niewzruszona motywacją Quena. - Dlaczego musisz odwalać takie głupoty, Xun? Dobrze, że rankerzy przybyli i zajęli się ewakuacją wszystkich z bloku. Ponoć to coś dziwnego było i niebezpiecznego. Z Nethą na szczęście nic poważniejszego się nie dzieje, musi odpocząć. Gorzej było z tymi, co mieszkali bliżej tej anomalii. - wyjaśniła. - Oni też są na tym oddziale, tylko w innej sali.
- Czy może są starsi niż powinni być? - zapytał chłopak, starając się sobie przypomnieć wydarzenia… wcześniejsze. Nawet nie wiedział ile czasu minęło, odkąd stracił przytomność. Ale nie specjalnie się teraz tym faktem przejmował. Ile to było… trzydzieści… nie… dwadzieścia… chyba tak, a przynajmniej coś koło tego. - Co z moimi latarniami?
- Rankerzy wzięli je do badań. Zwrócą je jutro albo pojutrze. Wiedzą, że tu jesteś i że to twoje latarnie.
- Cholerni złodzieje. Pewnie je wyczyszczą i nic nie powiedzą o tym, co to było. - westchnął Quen. - A co z tymi z czwartego piętra?
- Z nimi jest gorzej, z tego, co wiem, to ładnie im zlasowało mózgi. Na przykład nie pamiętają, kim są, czym są i gdzie są. Ponoć mogło być u nich jeszcze gorzej. Te huki, co żeśmy słyszeli, to były od tego, że potracili przytomność - Ansara odpowiedziała na ostatnie pytanie. Do pierwszego najwyraźniej nie widziała sensu cokolwiek dodawać.
- Nie wiesz czy długo mają zamiar mnie tutaj trzymać? - padło kolejne pytanie.
- Dopiero co cię badali. Chcą cię potrzymać na obserwacji parę dni. - poinformowała go Ansara. - Miałeś więcej szczęścia niż rozumu, Xun.
- Nie prawda. Doskonale wiedziałem, w którym momencie mam odpuścić, by ujść z życiem. - odparł Quen, pokazując kobiecie język. - Miałem… wizję czy inne coś. Śniło mi się, że jestem kobietą. I widziałem kolesia w… stroju woźnego… chyba już go widziałem, tylko gdzie?
- Hmm? - zadziwiła się Ansara. - Może to właśnie skutki po tym dziwnym coś z dołu? - zapodała teorię.
- A może. Wydawało mi się, że jak byłem na dole, to moje latarnie twierdziły, że… uważaj, uważaj, bo sam w to nie wierzę… - chłopak zrobił teatralną pauzę [/i] - dzieją się tam rzeczy z przyszłości. Coś koło 20 lat dokładnie. Niezły szmelc mają w tej Wieży co nie?[/i]
Gdy półorczyca usłyszała tę wiadomość, jej brwi wyraźnie się podniosły ze zdziwienia. - Że co? Xun, ty się na pewno dobrze czujesz?
- No to. Mówię przecież, że te latarnie pewnie nawaliły i im coś się poprzestawiało, a akurat zapomniałem młotka, by im przywalić.
- W sumie, to też mogłoby być możliwe - odparła Ansara. - W Wieży często dzieją się dziwne rzeczy. Nic dziwnego, jak tu się styka tyle światów ze sobą. - zauważyła.

Quen poczuł się trochę lepiej. Netha pewnie też, patrząc na to, że pozbawiła się odzieży i leżała na łóżku w samych majtkach, machała wesoło nogami.
- Nyaaan, Ansara, zrobisz mi obiad? - zawołała do półorczycy. Kotołaczka najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że ani nie jest u siebie w mieszkaniu, ani tym bardziej nie jest to pora na obiad. O tej porze wszystkie koty miały przecież grzecznie spać - nawet jeśli trzeba byłoby im podstępem dać do wypicia kompot z maku.
- Queeen! Już wróciłam z pracy, chodźmy się pobawić! NYAA! - i już rzuciłaby się na Quena, gdyby jedna z pielęgniarek nie przybyła na oddział ze specjalistycznym dronem. Medyczna maszyna wstrzyknęła kociej dziewczynie środki uspokajające, a siostra zaprowadziła otumanioną Nethę na jej łóżko, gdzie ta ponownie zasnęła.
Scena z kotołaczką uświadomiła chłopakowi, że sam jest głodny.
- Przepraszam, dostanę coś do jedzenia? - zapytał nieśmiało.
- Już kochaneczku - pielęgniarka uśmiechneła się słodko i pocieszająco do chlopaka. - Jeszcze tylko sprawdzę, co u pozostałych pacjentów. A co chciałbyś do zjedzenia?
- Xun, może ja po prostu pójdę kupię ci jedzenie, nie przeszkadzajmy pani? - zaoferowała się Ansara.
- Jeśli Ci się chce iść na zakupy to ok. - Quen wyraźnie ucieszył się z propozycji koleżanki. Zdecydowanie ufał jej bardziej niż szpitalnemu jedzeniu. - Więc kup frytki, zapiekankę, mleczne cukierki, wodę gazowaną, cztery porcje ryby w sosie słodko-kwaśnym, pomarańczowego kurczaka… i chyba tyle. A i dla Nathy kilka porcji mleka i rybę wędzoną, panierowaną, surową i smażoną. Pewnie zgłodnieje, jak się obudzi. Płacę ja.
- Chłopcze, nie radziłabym ci tyle jeść, zwłaszcza w takim stanie - pielęgniarka zatroskała się o Quena. - Może rozważ wodę i kanapkę, żebyś się nie przejadł, dobrze, kochaneczku? - poradziła.
- Xun, myślę, że pani ma rację - zgodziła się Ansara. - Przejadanie się po nie wiadomo czym to głupi pomysł.
- No dobrze… To niech będzie woda i kanapka. - zgodził sie z kobietami, chociaż wyraźnie było widać, że nie jest z tego zadowolony.
- To, co zwykle, Xun? - spytała się Ansara.
- Jesteście regularnymi? - spytała się pielęgniarka.
- Może tym razem coś bardziej strawnego… Szynka, ser, sałata, pomidor. - złożył swoje zamówienie Quen. - Tak, jesteśmy regularnymi. A coś się stało? - zapytał się siostry.
- Och, mój synek też niedługo będzie podchodził do testu, razem z kuzynką. Nie mają nikogo do drużyny, a pani wygląda na dobrego łowcę - odparła siostra do Ansary, przyjaźnie się uśmiechając do dwójki. - Pewnie razem rozważaliście wziąć udział w teście?
- Szczerze, to jeszcze się nad tym nie zastanawialiśmy. Słyszałem, że otworzyli rejestrację do testu, ale miałem dopiero iść dowiedzieć się o szczegóły. Jak widać, trochę mi to nie wyszło. - wyjaśnił Quen. - Ale tak, jeśli już to zgłosilibyśmy się całą trójką do testu.
- Do testu potrzebna jest drużyna cztero, pięcio lub sześcioosobowa - poinformowała pielęgniarka. - Ale jeśli państwo chcą, ja do niczego nie namawiam - spojrzała przepraszająco na dwójkę przyjaciół. - Bardzo mi przypominasz mojego synka - spojrzała ciepło na Quena.
- Musielibyśmy najpierw sprawdzić, co umieją - odpowiedziała Ansara. - Potem się zastanowilibyśmy co dalej.
- Cztery osoby… hm… - Quenowi nie za bardzo podobała się ta informacja. Oznaczałoby to, że znów muszą współpracować z kimś, kogo nie znają. Ale nie mając innego wyjścia… - Tak, najpierw musielibyśmy sprawdzić, co potrafią i jaką drużynę byśmy stworzyli. A wie Pani coś więcej o teście?
- Poza tym, że odbędzie się za dwa tygodnie, o 15.00, nic więcej. Wybaczcie, rozgadałam się, a muszę wracać do pracy - na pożegnanie dodała. - życzę powrotu do zdrowia, chłopcze - posłała ciepły uśmiech do Quena i wyszła z sali, sprawdzić co u reszty pacjentów.
- Dobra, pójdę po kanapki i po tę wodę - oświadczyła łowczyni i wyszła z sali.

Sam tymczasem postanowił sprawdzić jeszcze raz dane, które udało mu się zebrać w swojej bazie operacyjnej. Siadł na skraju łóżka przywołał bazę. Podobnie jak w przypadku latarni dominowała czerń i minimalizm. Przed Quenem pojawił się prostopadłościan trochę wyższy od niego i na tyle szeroki by mógł w środku wyciągnąć obie ręce. Chłopak wszedł do środka i zaczął przeglądać dane. Śmieci, które wczo… wtedy napłynęły, niekoniecznie musiały być śmieciami. Trzeba było tylko je odpowiednio przeszukać.
Chłopak zdecydował się, korzystając z wolnego czasu, przeanalizować dane. Te były dość trudne do rozgryzienia dla latarnika na jego poziomie. Jednak z jakiegoś powodu młody nie chciał nimi dzielić się z rankerami, którzy wyewakuowali mieszkańców bloku, w którym mieszkali on i jego koleżanki. Ponadto chciał się dowiedzieć koniecznie, co to ma wspólnego z tym, co śnił.
Quen nie poddawał się. Może był narwany, jak to na nastolatka nabuzowanego hormonami przystało, ale właśnie to dawało mu dalszego kopa do eksploracji danych. To, co jednak odczytał z nich, sprawiło, że opadły mu ręce z bezradności. Bowiem czas danych… zmienił się. Pierwsze rejestracje datowały się na dwadzieścia trzy lata w przyszłości. Teraz datowanie ich spadło do… obecnej chwili i działało jak zegarek, pokazując dokładną datę i godzinę.
Była dwudziesta trzydzieści trzy. Ten sam dzień, w którym Quen wszedł w kontakt z anomalią.
Quen był… zaskoczony. Zaczynał się poważnie zastanawiać, czy to była kwestia anomalii, czy też wada sprzętu. Sam tego pewnie nie będzie w stanie wskazać. Nie wiedział nawet jak do tego faktu podejść. Dlatego… postanowił olać datowanie, skupiając się na samych danych. Może na spokojnie uda mu się ustalić coś, co da mu punkt zaczepienia do wizyty w bibliotece.
Niestety, dane, które zawierała w sobie latarnia, okazały się zbyt zaawansowane dla niskopoziomowego urządzenia. Będzie musiał sobie nabyć potężniejszy sprzęt, by dało się cokolwiek sensownego z tego odczytać.
No trudno, trzeba będzie skorzystać z pomocy jakiegoś rankera, czy kogoś w tym stylu. Na lepszy sprzęt pewnie nie będzie go stać, a nawet jeśli, jego zamiłowanie do techniki raczej uniemożliwi mu korzystanie z lepszych latarnii.
W tym czasie półorcza koleżanka wróciła z kanapkami i butelką wody dla Quena. Sobie zaś zakupiła tylko butelkę białej herbaty.
- Ech nic z tego. - rzucił do Ansary, gdy wyszedł ze swojej bazy operacyjnej. - Potrzebuję lepszego sprzętu lub lepszego latarnika. Znasz jakiegoś?
Ansara pokręciła głową.
- Z innych latarników, to znam tylko naszego nauczyciela z akademii. - upiła nieco herbaty.
- To trzeba będzie kogoś poszukać lub zacząć współpracę z tymi rankerami co mi latarnie zapierdzielili. - westchnął Quen.
- Mają ci je zwrócić jutro albo pojutrze. No ale zapamiętałam, jak wyglądał ten, co miał się tymi twoimi latarniami zająć.
- I tak mnie pewnie do niego nie puszczą. Dałabyś radę go tutaj przyprowadzić? Chociaż dlaczego ranker miałby przychodzić do zwykłego regularnego z czwartego piętra. - zamyślił się na głos chłopak. - O wiem, powiedz mu, że udało mi się dokonać odczynów tej anomalii, ale mam kłopoty z ich przetworzeniem.
- Nawet nie pamiętam, jak się nazywa. Wiem, tylko jak wygląda - przypomniała mu Ansara.
- No to byś poszła do biblioteki, znalazła odpowiednią książkę i poszukała? - zapytał Quen, z wymalowaną na twarzy miną pieska proszącego o jakiś smakołyk z talerza pana.
- Zgłupiałeś? - Ansara przewróciła ostentacyjnie oczami. - O boru, kogo teraz robią latarnikami…? - westchnęła z teatralnym załamaniem. - Jakim cudem ktoś taki jak ty został latarnikiem?
- Bo zwiadowcy mieli już wszystkie miejsca zajęte, a na łowcę i shinsoistę raczej sie nie nadaję. - odparł latarnik potulnym głosem. - A poza tym raczej mnie ot, tak z więź… ze szpitala nie wypuszczą. Prawda?
- Jak dla mnie, właśnie bardziej się nadajesz na shinso lub łowcę niż na latarnika, no ale na litość boską, chłopie - łowczyni westchnęła z politowaniem. - Masz bazę operacyjną, masz tą całą sieć, ponoć coś się uczyliście na tych zajęciach, więc czemu sam tego nie znajdziesz, jak to ty masz się w tym specjalizować?
- No dobra, dobra. - westchnął zrezygnowany Quen, wchodząc z powrotem do swojej bazy. - To opisz, jak wyglądał, to może uda mi się go znaleźć. Tylko nie wyjeżdżaj mi tutaj z kolorem łososiowym czy czymś podobnym, bo i tak nie wiem, co to jest.
- Jakim kolorem? - zdziwiła się Ansara. - Dobra, facet był podobnie wysoki jak ja, był dobrze zbudowany, miał białe albo siwe włosy. Były takie długie, do pasa bodajże. Pamiętam, że miał kolczyki z niebieskimi piórami - przypominała sobie kolejne szczegóły. - Nosił długi czarny płaszcz ze złotymi zdobieniami, nosił chyba fioletową chustę? - w międzyczasie Quen szukał informacji w sieci, odsiewając nadmiar obrazów. - Mmm, bliznę miał na brodzie - Ansara również spoglądała na dane, które pokazywał jej latarnik. - Mmmm… czekaj, to ten - wskazała palcem na obraz rankera, którego miała zapamiętać łowczyni.



- Tak, ten - stwierdziła.
- Jutro, pojutrze mówisz? Chyba będzie trzeba poczekać. - ponownie westchnął chłopak. - Nie wydaje mi się, by ktoś taki jak on miał ochotę przyjść do kogoś takiego jak ja, ale zawsze mogę spróbować. Dane kontaktowe… - Quen przejechał wzrokiem po danych o rankerze. - O znalazłem. Dobra, to dzwonię. - rzucił, próbując połączyć się z mężczyzną.
Chłopak wybił numer, który odnalazł i który to miał go skontaktować z rankerem. Jednak tym razem nie było mu to dane.
- Setzer z tej strony. Numer latarni 112233. Na razie nie mogę odebrać łączności. Proszę zostawić wiadomość po sygnale - po tej kwestii rozległ się krótki pisk jak przy popularnych pocztach głosowych.
- Dzień dobry. Jestem Quen. Był Pan jednym z rankerów, którzy zabrali moje latarnie do przebadania. Chciałbym poinformować, że w mojej bazie znajdują się dane prawdopodobnie dotyczące tej anomalii, jednak nie potrafię ich prawidłowo odczytać. Proszę o kontakt. Numer mojej latarnii to 88435179. - chłopak wypowiedział to prawie na jednym oddechu, po czym rozłączył się. - No to teraz pozostaje jedynie czekać. - zwrócił się do swojej towarzyszki.
- No i dobra. Sądzę, że powinien to odebrać. Chociaż podobno rankerzy mają swoje sprawy. Jeśli nie odpowie, to trudno. Albo będziesz musiał kogoś innego znaleźć, albo będziesz musiał załatwić sobie lepszy sprzęt.
- I nauczyć się nim posługiwać. Przecież mam ważniejsze rzeczy na głowie niż takie pierdoły. - latarnik z dezaprobatą pokręcił głową. - Ta Wieża jest bardziej upierdliwa, niż myślałem. Co mi się kurde wtedy śniło, że tutaj trafiłem? - zapytał sam siebie.
- Nie wiem, nigdy mi raczej o tym nie opowiadałeś - stwierdziła Ansara. - A, na razie jak zostaliśmy wyewakuowani z bloku, to rankerzy załatwili nam lokale zastępcze na jakiś czas. Ja dziś śpię w motelu “U Ikara”. Idę do siebie, jakby co… czekaj - półorczyca dobiła herbatę do cna. - Podaj mi swój numer - wzięła pustą butelkę, następnie wzięła uniwersalny marker i przygotowała się do zapisu numeru latarni Quena na naczyniu.
- A nie podawałem Ci go… kilka razy? - zapytał chłopak, mimo to jednak podyktował. - Jak nie będę odbierał, to znaczy, że śpię.
Koleżanka zapisała numer na butelce.
- Dzięki. W razie potrzeby zadzwoń na ten numer - Ansara podyktowała numer, na który Quen mógł się skontaktować z toporniczką. - Jak nie odbieram, to znaczy, że mnie nie ma w pokoju albo jestem zajęta. Ale przeważnie nigdzie nie wychodzę, jak nie mam naprawdę ważnej potrzeby.
- No dobra, to się trzymaj. Jakby co to dam Ci znać, co udało mi się dowiedzieć. Mogłabyś w wolnej chwili dowiedzieć się czegoś o tym teście. I może sprawdzić tego syna pielęgniarki i jego kuzynkę. - poprosił Quen - Ja niestety nie mogę się stąd ruszyć.
- Jeśli będę mieć możliwości. Dobra, trzymaj się Xun. Tylko weź się, poskładaj do kupy - Ansara pożegnała się z kolegą i opuściła salę.
Chłopak natomiast położył się na swoim łóżku, odpakował kanapkę i leniwie zaczął spożywać swoją kolację. Wysiedzenie tutaj zapowiadało się na naprawdę nudne zadanie. Ale na szczęście Netha była obok. Było na czym zawiesić oko.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172