Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2015, 22:48   #2
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Zaczynają się kłopoty

Quen mruknął pod nosem i podniósł się z poduszki. Już dawno temu nauczył się, że jak Ansara o czymś przypomina, to tak naprawdę ma na myśli: “Zrób to teraz”. I nie dopuszczała do siebie możliwości, że ktoś mógłby powiedzieć nie. Nie była władcza czy zarozumiała. Co to, to nie. Po prostu była stanowcza. Bardzo stanowcza. I nawet nie musiała się starać. Jej topór miał prawie tyle, co Quen, a ten mierzył niecałe 170 centymetrów. Kobieta co prawda uznawała rozmowę z użyciem argumentów, ale w jej przypadku ograniczała się jedynie do argumentów siły. Na pierwszym teście w akademii przekonała jedną z drużyn do sojuszu, rytmicznie uderzając głowami jej członków w ścianę. Jedno było pewne. Lepiej było mieć ją po swojej stronie niż po przeciwnej. No bo w końcu była kobietą z toporem. To było dużo gorsze od mężczyzny z toporem. Ten bowiem mógł się tylko wkurwić. A Ansara oprócz tego… no cóż była kobietą.
Wracając jednak do samego Quena. Miał 16 lat. Chociaż w jego przypadku to nie było takie jednoznaczne. Co prawda od momentu urodzenia do momentu trafienia do Wieży minęło szesnaście lat, ale czy chłopak tyle miał było już inną kwestią. Z reguły ubierał się w brązową koszulę bez rękawów, niebieskie jeansy i czarne adidasy. Do tego dochodziła czapka z daszkiem i czerwona chusta, które utrzymywały we względnym ładzie jego szare, sięgające do ramion włosy. Jego jasna skóra nie opinała zbyt rozbudowanych mięśni, jednak sposób, w jaki poruszał się, zdradzał, że był dość zręczny.
Chłopak wziął odkurzacz i zabrał się za sprzątanie. Mógł co prawda powiedzieć, że przecież jest czysto. No ale mieszkał z dwoma kobietami, a te zawsze widziały więcej. W sumie mógł uważać się za szczęściarza. Mieszkał z dwoma ładnymi babami. Co prawda jedna z nich była ponad dwa razy starsza od niego i chodziła w zbroi, za to druga miała tylko z trzy lata więcej i miała zwyczaj chodzić w samych majtkach. Wielu chłopaków w jego wieku co najmniej zabiłoby za takie współlokatorki. Co dowodziło, że nie byli zbyt inteligentni. Quen starał się ich pozbyć, odkąd opuścili pierwsze piętro, jak dotąd bez większego powodzenia. No ale przynajmniej nie musiał wszystkiego robić sam, za to niektóre rzeczy robił zdecydowanie za często. Na przykład sprzątanie.
W międzyczasie Ansara przygotowywała kolację:
- Masz jakieś specjalne życzenia co do kolacji, Xun?
- Mięso ma być ugotowane, usmażone czy upieczone. Reszta obojętnie. - powtarzał te same zdania za każdym razem. Za każdym razem były potrzebne. Tylko on w tej gromadce nie jadał surowego mięsa. - Jacyś sąsiedzi zapowiadali imprezę? – zapytał, nawiązując do hałasów dochodzących z dołu.
Uzbrojona koleżanka spełniła prośbę Xuna, serwując mu smażoną kiełbasę i sałatkę.
- Skąd mam wiedzieć, kto, jaką imprezę urządza? Nie chadzam na imprezy - odpowiedziała Ansara. - Netha powinna za niedługo wrócić, szykuj się na kolejną porcję ekshibicjonizmu - ostrzegła go po chwili, zerkając ukradkiem na zegar wiszący w kuchni. Wskazywał kilka minut przed osiemnastą.
- A żadnej informacji nie było? Nie wiem, obchód sąsiadów, kartka przy wejściu? - W sumie sam mógł sprawdzić to ostatnie, ale jakoś nigdy o tym nie pamiętał, gdy wracał z pracy. A raczej tego, za co mu płacili, bo roznoszenia jedzenia według jego definicji pracą nie można było nazwać.
- Nie widziałam, zresztą nigdy nie widzę tam nic istotnego. To, co w każdym bloku, w którym mieszkaliśmy - wzruszyła ramionami. Sama zaś poszła przygotować dla siebie kolację. - Pamiętaj, że sprawdzę osobiście, jak posprzątałeś. Jeśli będzie na odwal-odpieprz, sprzątasz jeszcze raz. - dodała.
- Tak jest Pani kapitan. - chłopak zasalutował. Lubił się tak drażnić z półorczycą, a raczej tak tylko mógł bez utraty istotnych części ciała. Odkurzacz zawył, gdy połykał kolejne porcje kurzu, a niewielka, czarna latarnia, do której podłączone były słuchawki Quena, unosiła się nad ramieniem swojego właściciela.
Ansara nie spoglądała na ten festiwal sprzątania, sama zajęła się kolacją. Minęło kilka minut, a z tym, co zapowiedziała półorczyca, zajęła się również osobiście.
- Mmmm… może być - rzuciła werdykt. - Jest w porządku. Zresztą, pewnie Netha i tak zrobi bałagan, znowu.
- Więc przypominaj mi o sprzątaniu po tym, jak już wróci. To chyba oczywiste, nie?
- Toż to oczywiste, Panie Kapitanie - odpowiedziała bez większych emocji Ansara.
Po chwili klamka od drzwi wejściowych się poruszyła, ale drzwi się nie otworzyły. Wkrótce coś słabo, acz słyszalnie zapukał w nie.
- Czyżby nasza kicia zapomniała kluczy… znowu? - westchnął Quen, udając się do drzwi. Nie otworzył ich jednak od razu. Najpierw wyjrzał przez judasza, sprawdzając, czy jego przypuszczenie jest słuszne.
Obserwując chwilę przez judasza, Quen dostrzegł, że to faktycznie ich znajoma kicia. Tylko ta wyglądała na dziwnie wyczerpaną. Niemal słaniała się przy drzwiach. Ponownie zapukała w drzwi, tylko słabiej.
- Kto tam jest, Xun? - zapytała go Ansara.
- Kotka, która nie powinna mieć siły na zrobienie bałaganu. - odparł chłopak, otwierając drzwi. - A Tobie co się stało? Wyglądasz, jakby Cię ktoś do pralki wrzucił.


Netha, ich lokatorka, może nie tyle wyglądała, jakby ją do pralki wrzucono. Kotołaczka miała zmatowiałe rudawe włosy, kocie uszy miała oklapnięte. Twarz zaś poszarzała zdradzała zmęczenie, jednak nie takie, jakie koleżanka doświadczała w pracy jako ochroniarz. Wyglądała, jakby nagle się postarzała o parę dziesiątek lat. Było to podejrzane, bo Netha bardzo dbała o swój wygląd, poza tym - zawsze wyglądała dobrze. I nie miała zapału do wdawania się w byle bójki.
Kotołaczka prawie zemdlałaby, gdyby mocno nie oparła się o framugę drzwi.
- Quen… pomóż… pomóżcie mi.
Ansara zainteresowała się sytuacją. Podeszła do Quena, spojrzała bez emocji na Nethę. - Xun, zabierzmy ją jak najszybciej do pokoju - zawyrokowała.
Chłopak podszedł do kotołaczki i przerzucił jej rękę przez swoje ramię, pozwalając jej oprzeć się na nim całym ciężarem. Dziewczyna nie ważyła tyle, by Quen nie dał rady jej nieść na rękach, jednak różnica wzrostu już w tym przeszkadzała. Nie spiesząc się, latarnik pokierował swoją przyjaciółkę w stronę jej pokoju.
- Co Ci się stało? - zapytał po drodze.
Netha nie odpowiadała, była zbyt oszołomiona. Co gorsza, po drodze zarzygała podłogę. Ansara nie chciała brudzić kanapy, więc posadziła kotołaczkę delikatnie na podłodze.
- ]Nyaaa, Quen, strasznie przepraszam - wybełkotała Netha. - Sprzątałeś tu chyba niedawno? - bredziła dalej. - Nie martw się, ja… ja tu posprzątam, nie trudź się…
- Netha, nic nie rób, nie przemęczaj się. W ogóle zabraniam ci teraz robić cokolwiek - Ansara zadecydowała. - Quen, zajmij się Nethą. Jak będzie trzeba, możesz jej w łeb przyłożyć, ale zajmij się nią. Ja już się zajmę resztą. - westchnęła, niezbyt zadowolona z obrotu wydarzeń.
- Nie przejmuj się. Posprzątam później jeszcze raz. - Quen poprawił ułożenie kotołaczki, tak by ta opierała się plecami o ścianę. - Zaraz Ci przyniosę coś do picia. I miskę. Tak na wszelki wypadek. - chłopak uwinął się w mgnieniu oka i już po chwili znalazł się z powrotem przy dziewczynie. Pomógł jej się napić, po czym powtórzył pytanie: - Co Ci się stało?
- Dzięki, Quen… - westchnęła Netha i napiła się ostrożnie wody. Wzięła głęboki wdech i odparła. - Nyaa, nie wiem, co się stało. Szłam po schodach, tu w klatce schodowej, tak jak zwykle i nagle… - upiła łyczek życiodajnego płynu i kontynuowała. - no, a potem zaczęło mi się robić słabo… Tak jakby mi czas uciekał. Próbowałam… No, pobiegłam na górę, ale wtedy mi sie pogorszyło… dobrze, że dotarłam tutaj… bałam się, żee… że umrę - zakończyła krótką opowieść, pijąc kolejny łyczek.
Quen patrzył zdziwiony na kotołaczkę. Nie dlatego, że jej nie wierzył, ale jednak zabawa czasem była dość niespotykaną zdolnością. Przynajmniej w świecie, z którego Xun pochodził. W Wieży też nikogo takiego nie spotkał, ale to mogło wynikać z faktu, że był dopiero na czwartym piętrze.
- Chyba powinniśmy iść do lekarza, niech Cię obejrzy i stwierdzi, czy to przejdzie samo, czy będzie trzeba temu dopomóc. Pamiętasz, gdzie dokładnie to się działo?
Kotołaczka słabo pokiwała głową. - Dwa piętra niżej.
Czyli tam… tam skąd dochodziły te dziwne huki?
Quen był latarnikiem. Nie powinien się bezpośrednio mieszać w zagrożenie. Quen był też w pewnych kwestiach ignorantem.
- Przejdę się tam i sprawdzę, co się dzieje. Może uda mi się znaleźć przyczynę twojego stanu. - wyjaśnił Nehtcie.
Chłopak odpiął od latarni kabel od słuchawek, a te położył na szafce. Podszedł do swojego łóżka, zza którego wydobył dwie kusze. Posiadały rączkę jak w pistoletach i podczepiany magazynek. Wyposażone były też w tajemniczy mechanizm, przez który przechodził każdy wystrzelony bełt. Wielkością przypominały większy rewolwer. Umocowane były do specjalnych szelek, które Qeun założył pod koszulę. Do tego spod łóżka wyciągął jeszcze deskorolkę. Ona również nie była zwykła. Miała zamontowany silnik. Tak samo jak kusze umocowana była do szelek, które pozwalały przewiesić ją przez plecy niczym plecak.
Przygotowany latarnik opuścił swoje mieszkanie i szybko udał się piętro niżej. Tutaj zwolnił, wysyłając naprzód jedną ze swoich latarni, by wybadała teren.
Czarny sześcian poleciał na dół i skanował po drodze otoczenie. Piętro, na którym znajdował się Quen, nie kryło w sobie nic podejrzanego. Schody zaczęły się już piętro niżej. Tam bowiem latarnia już wykryła dziwne fluktuacje, a do bazy operacyjnej zaczęły napływać... śmieci. Tam, gdzie według Nethy miało znajdować się epicentrum tego “czegoś”, latarnia się zawiesiła. Obracała się w powietrzu niczym beczka, po czym zastygła w przestrzeni i nie ruszała się ani wte, ani wewte. Czarne urządzonko tkwiło w miejscu i za Chiny Ludowe nie chciało się ruszyć.
Ponieważ latarnia utkwiła w miejscu i najwyraźniej zawiesiła się na amen, Quen mógł przeanalizować dane, które napłynęły do bazy, zanim jego mały badacz szlag trafił. Informacje, które Quen odczytał, były na tyle nietypowe, że wydawały się, że nie pochodzą z tego miejsca, i co więcej - z tego czasu. Ta druga wieść była szczególnie ważna, coś mówiło młodziakowi, że to jest bardziej istotne. Dane wydawały się pochodzić… z dwudziestu trzech lat naprzód? Z przyszłości?!
Quen zaklął pod nosem. Sprzęt pewnie znów nawalił. A przecież starał się o niego dbać. Jak zwykle trzeba będzie wszystko sprawdzić samemu. Chłopak sprawdził wypełnienie magazynków w kuszach i powoli ruszył na dół. Dwadzieścia trzy lata. Dobre sobie. Bóg musiał mieć ciężki dzień, skoro pozwalał na takie… coś. Chociaż jego to pewnie gówno obchodziło.
Chłopak schodził na dół, powoli doświadczając czegoś w rodzaju odpływania w mgłę. Czym niżej się znajdował, tym uczucie pływania w coraz gęstszej zupie z shinso wywierało na Quena bardziej i bardziej. Chłopak przestawał powoli poznawać, czy jest dzień, czy noc, a z jego nosa zaczęła płynąć krew. Jednak po chwili wytrwałego brnięcia po schodach dostrzegł swoją latarnię.
Xun oparł się ręką o ścianę, a rękawem wytarł krew płynącą mu z nosa. Nie zamierzał zawracać, a nawet jeśli by chciał, pewnie nie wiedział, w którą stronę ma iść. Jego umysł płatał mu figle. I to mu się nie podobało. Jedyne czego był pewny to czarny sześcian znajdujący się przed nim. Ruszył w jego stronę, starając się przypomnieć sobie, czy znał lub chociaż kojarzył kogoś mieszkającego na typ piętrze.
Chłopak przedzierał się desperacko przez tę dziwną strefę w kierunku swojej latarni. Czarny sześcian sterczał nad ziemią w niezmienionym stanie. Quenowi teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, by ją sobie odebrać.
Latarnik powoli wyciągnął rękę w stronę sześcianu. Był jednak w każdej chwili ją cofnąć, gdyby miało mu zagrażać jakieś niebezpieczeństwo.
Latarnik starał się wpłynąć na latarnię, by ta do niego wróciła, jednak urządzonko nie reagowało na gesty chłopaka. Tymczasem ten nieubłaganie coraz bardziej tracił siły.
Jeśli czegoś nie dało się zrobić w latarniczy sposób, należało zrobić to w fizyczny sposób. Qeun zwyczajnie wyciągnął rękę, by pochwycić w nią sześcian, a następnie jak najszybciej się oddalić z tego miejsca. Odczuwał co prawda potrzebę zdobycia informacji związanych z tym dziwnym fenomenem, jednak bardziej niż to odczuwał potrzebę przeżycia.
O dziwo, to poskutkowało. Quenowi udało się odzyskać latarnię. Czuł, że ta nasyciła się dziwną energią z otoczenia, ale nie sterczała już w powietrzu.
Mózg podpowiedział, że dzięki temu będzie mógł później przeprowadzić analizę energii. Ale najpierw rzeczy ważniejsze. Xun sięgnął po deskorolkę. Nim położył ją na ziemi, nacisnął jeden przycisk przy silniku. Sprawiło to, że kółka skierowały się w dół, a sama deskorolka zaczęła unosić się nad podłogą, nie dotykając jej. Miało to pomóc w wyjechaniu, a raczej wyleceniu na wyższe piętro. Mając nadzieję na sukces, Quen uruchomił silnik.
Deskolotka uratowała Quena od dalszej utraty sił. Wraz z latarnią chłopak doleciał do drzwi swego mieszkania. Kiedy wyszedł z tego obszaru nasyconego anomalią, poczuł gwałtowne pogorszenie swego stanu. Wcześniej nie był w stanie określić, czy jest dzień, czy noc… teraz do tego doszły okropne nudności i bóle głowy.
Ansara otworzyła mu drzwi. Na jej twarzy nie można było chyba dostrzec aprobaty, ale Quen był już zbyt oszołomiony, by słuchać jej gderania. Znalazł się w pobliżu Nethy, tak samo siedząc na podłodze. Świat mu wirował przed oczami.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline