Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2015, 15:43   #7
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Quen Xun
???. !!!

Chłopak obudził się nagi, zanurzony w jakimś błękitnawym, ciepłym płynie. Miał ochotę z niego nie wychodzić. Delikatne światło padało przez szkło i oświetlało środowisko, nadając mu feerii barw. Nie dusił się - maska tlenowa pozwalała Quenowi swobodnie oddychać. Jeśli chłopak miał do czynienia z jacuzzi, to właśnie coś takiego w tym momencie przeżywał, tyle że ta błękitna woda była chłodniejsza od jej gorącej, bąbelkowej odpowiedniczki. Doświadczył jednak przy okazji, że w obecnej chwili nie był facetem - nie posiadał męskich narządów płciowych, jego ciało miało więcej krągłości oraz niezbyt imponujący biust. Teraz znajdował się w ciele kobiety o długich, bladoróżowych włosach z czerwonawymi pasemkami.
Nie rozpoznawał nic z tego miejsca - ani bezbarwnego, grubego szkła, otulającego jego cylindrowaty kokon, przez który widział świat w rozmazanych, kolorowych kształtach, nie wiedział też, w czym pływa ani co to może być za miejsce. Może jakieś laboratorium? A może stał się surowcem, który miał napędzać handel organami i płynami ustrojowymi? Te pytania jednak nie trapiły tak bardzo jego umysłu. Chwilowo nie był tym narwanym chłopaczkiem z czarnymi latarniami. Nie pamiętał o tym, że nim był. Pełnił rolę świadka, obserwującego wydarzenia, które zapewne na zawsze przewrócą jego życie… do góry nogami.
Widział humanoidalne sylwetki w laboratoryjnych białych kitlach. Nie wszyscy badacze byli ludźmi - koło jego inkubatora przechodziła istota o sześciu ramionach oraz postać nosząca noktowizor z kilkoma szkłami na twarzy. Quenowi wydawało się, że ten drugi bardziej przypomina woźnego.
Nagle dojrzał błysk po prawej stronie laboratorium, nie słyszał wybuchu, ale patrząc na to, co się działo, wyglądało to na zamach. Na pewno nie wyglądało to na wypadek w laboratorium. To przypominało niespodziewany atak, włam do pracowni. Wtem głowę Quena napełniła jedna myśl: “Uciec stąd, jak najszybciej” - od tego momentu pruł w górę niczym rakieta. Spłynął rurami inkubatora niczym woda z wanny płynąca do odpływu, tyle że szybciej, by zniknąć w kanalizacji. Zdołał to zrobić, zanim jego dotychczasowe mieszkanie roztrzaskała eksplozja. Uciekinier nie mógł jednak liczyć na spokojne zwianie z tego miejsca, i już nie chodziło o to, że teraz płynął pod prąd - oto bowiem jakiś czarny niczym smoła, nie posiadający kształtu stwór władował się do kanału za Quenem. Czarne macki, które ukształtowała ta istota, przedzierały się przez ciecz, aby schwycić ofiarę. ‘Ręka’ Quena w tym samym momencie wyprostowała się sama, z niej zaś strzeliło białe światło, raniąc potwora i powstrzymując go od dalszego pościgu. Biała poświata zalała cały świat, który obserwował latarnik...

=***=

Młodziak obudził się w szpitalu. Jego czoło było mokre od zimnego potu, wstrząsały nim dreszcze, a na dodatek nie pamiętał, jak się znalazł w szpitalnym łóżku. Choć blado pamiętał to, co widział chwilę temu, niemal odruchowo sprawdził, czy jego ciało nie przeszło przemiany - nie, nadal był tym “starym” Quenem. Za oknem dostrzegł ciemność - musiał być wieczór albo noc. Na prawo od niego leżała Netha i spała. Na lewo zaś… Ansara siedziała na krześle. Pacnęła go dłonią w głowę, w geście skarcenia go jak nieposłusznego dzieciaka.
- Xun, baranie jeden, miałeś pilnować Nethy, a nie lecieć dać się zabić! - skarciła go i zgromiła spojrzeniem. - Nigdy więcej nie wolno ci przyprawiać mnie i Nethy o zawał w taki sposób. Martwiła się o ciebie, zanim straciła przytomność - dodała stanowczo i precyzyjnie, acz jej głos -jak zawsze - był pozbawiony do cna emocji.


Hermes
???. Pokój bez klamek

Złodziejka obudziła się w białym, dobrze oświetlonym pomieszczeniu, na podłożu, które było miękkie jak łóżko w apartamencie, w którym do niedawna mieszkała. Pokój przypominał jej celę bez klamek, słynną ze stereotypów dotyczących zamkniętych oddziałów psychiatrycznych, tyle że Hermes nie obudziła się w kaftanie bezpieczeństwa. Zamiast tego pozbawiono ją bezcennego miecza, naramienników i innych rzeczy mogących stać się potencjalną bronią w rękach zwiadowcy. Najkrócej biorąc - Hermes została odziana w coś w rodzaju pasiaka, który nie wyglądał jak pasiak. Biała koszula i białe spodnie jak u pacjenta szpitali zastępowały jej elegancki mundur, zaś białe, gołe ściany, sufit oraz podłoga - wszystko to pozbawione okien i kanałów wentylacyjnych - towarzystwo. Nie było nawet pieprzonych drzwi, a na nogach dziewczyny zabrakło butów i choćby skarpet. Za to bólu z żeber i głowy jak na złość nikt nie zniwelował do zera, ale dało się funkcjonować, o ile się nie fikało. Przy każdym poborze powietrza białowłosa czuła, jak biedna klatka piersiowa i plecy skarżą się na niedogodności w postaci gorsetu, który podleczył częściowo obrażenia. Na głowie zaś miała czepek jak fakir, którego raz widziała na czwartym piętrze. On również musiał posiadać zdolności regeneracyjne. Poza tym dziewczyna mogła swobodnie ruszać rękami i nogami… do momentu, gdy nie odezwały się rany z pojedynku z gotką.
Kiedy Hermes badała pomieszczenie, wszystko miało tę samą właściwość - w miękkości przypominało jej materac. W pomieszczeniu poza tym była jeszcze toaleta, ale nic więcej - nie było żadnych parawanów, zasłon ani niczego, co chroniłoby prywatność.
Zorientowała się też, że na jej kostkach oraz nadgarstkach znajdowały się bransolety z materiału przypominającego kość słoniową, w których ku swemu rozczarowaniu nie znalazła szczelin ani spoiw. Najprościej mówiąc - jedna taka ozdoba przypominała jej jeden kawałek materiału, idealnie przylegający do ciała. Uśmiechając się cwanie Hermes próbowała sztuczek zwiadowców, których nauczyła się w akademii oraz samodzielnie - jednak wszystkie z nich poszły psu w dupę. Bowiem shinso w ciele Hermes nie chciało płynąć, tak jakby te urządzenia zamroziły kanały tej niezwykłej energii na zbitą kość. Jednocześnie nie zakłócały one funkcji życiowych skutego, toteż więzień został przez nie w kwestii shinso uziemiony na amen.
Po jakimś czasie Hermes dostrzegła, jak w jednej ze ścian formuuje się coś w rodzaju prostokątnego portalu. W przejściu było widać dwa roboty dużo wyższe od małej złodziejki, uzbrojone w paralizatory oraz biały korytarz wyłożony gładkimi płytami. Reszta ekwipunku pozostała poza zasięgiem wzroku Hermes.
- Numer 527, jesteś proszona do pokoju zeznań. Idziesz z nami. - dziewczyna usłyszała polecenie od jednego z robotów.


Zafara
Wieczór. Pierwszy dzień. Sektor testów.

Sektor poświęcony przechodzeniu wyżej, był mały, schludny i nowoczesny. Stanowił go praktycznie jeden olbrzymi plac, na środku którego stała wysoka na kilka metrów fontanna w kształcie smoka. W jego rozwartej paszczy lśniły zęby, wykonane z jakiegoś błyszczącego niczym tęcza minerału. Strugi wody tryskały z rozdwojonego języka, pod wpływem shinso rozwarstwiając się na trzy osobne strumienie, które wypełniały poszczególne misy ozdoby. W każdej pływały inne kolorowe kwiaty, które wydzielały słodki zapach.
Dookoła placu stało kilka budynków, największy z nich był zamknięty i przypominał olbrzymi ratusz- to tam odbywały się testy. Reszta była sklepami dla zapominalskich. Znajdował się tu podstawowy ekwipunek i przedmioty, których zdajający mogli potrzebować przed samym testem. Całość znajdowała się pod energetyczną kopuła, która oddzielała tą część miasta od reszty metropolii. W górze widać były stworzone niegdyś przez boga obłoki, które leniwie płynęły po sztucznym niebie. Trudno było uwierzyć, że gdzieś tam znajduje się strop, a to wszystko jedynie wieża stworzona przez wszechmocną istotę.
Przy ratuszu stała niewielka budka służąca do rejestracji i informacji.

Zafara przeszedł przez portal i udał się w kierunku budki rejestracyjnej. Na placu nie znajdowało się wiele istot, najwyraźniej albo nie wszyscy wiedzieli o rejestracji do testu, albo odstraszyła ich kosmiczna cena za podejście do testu lub zwyczajnie nie mieli czasu lub nie spieszyło się na potencjalne złamanie karku bądź odpoczywali po pracy. Ponadto żadna z nich nie przyciągała uwagi antyspołecznej, lecz pacyfistycznej istoty, jaką był Zafara. Szukał wzrokiem znajomej mysiej zwiadowczyni, lecz tej nie dostrzegł nigdzie. Na to duch pustyni stał się świadkiem pewnej sceny. Otóż stojąc niedaleko budki rejestracyjnej dostrzegł zielonego, mierzącego dobre dwa metry jaszczuroluda.
Wykłócał się o coś strasznie z przyjaźnie wyglądająca białowłosą kobietą, której twarz pokrywały przypominające kamienie łuski, która pracowała w rejestracji. Jego długi ogon nerwowo wił się na boki, a później na wszystkie strony, gdy się bardziej rozjuszył.
- ...Jaka drużyna?! - warczał w kierunku okienka, zagłuszając słowa kobiety. - Nie ma mowy o żadnej drużynie, ja pracuję sam!
- Proszę pana, proszę na mnie nie krzyczeć! Takie są zasady, na to nie da się poradzić nic innego jak po prostu się nie zapisywać - broniła się rejestratorka.
- Urghhh - mruknął gniewnie duży przedstawiciel rodziny jaszczurkowatych. Kiedy wypatrzył Zafarę, wymierzył w niego palcem i huknął do niego. - Ty, futrzasty! Idziesz do mnie, do drużyny! Ty też! - zgromił jeszcze jednego przechodzącego niedaleko niego regularnego. - I ty też! - następnie wskazał w kierunku fontanny na coś, co wyglądało jak hybryda kopy szmat i wijących się wodorostów.
Dziwactwo to siedziało koło niej, na chodniku, konsumowało popcorn i wpatrywało się w całe zajście jak w przedstawienie.
- Nie obchodzi mnie, z kim podejdę do testu! Ma ktoś z tym jakiś problem?! - rzucił władczo do wybranych przez niego istot.


Strife
Noc. Jeszcze pierwszy dzień. Sektor 13.

Celebrytka z przypadku po wypaleniu połowy blanta i zadymieniu części pomieszczenia rozpoczęła swoją opowieść:
- Tak jak powiedziałam, trafiłam na to piętro jak tamci z przypadku. Na tamto poprzednie też trafiłam przypadkiem, bo portal na drugim piętrze coś rozjebało i zamiast wyrzucić mnie na dobre trzecie piętro, wyrzuciło mnie na chujowe trzecie piętro, gdzie jacyś rankerzy ze swoimi przydupasami zrobili na nie najazd trzy miesiące temu. Wtedy ktoś tak rozwalił portal na tym piętrze, że wybuch portalu sprowadził kataklizm na ten wymiar - opowiadała, zaciągając po drodze szluga. - Od tamtego czasu rozgrywał się tam koniec świata… mmmm, takie postapo połączone z rozpadaniem się wymiaru - wyjaśniła. - Jak tam trafiłam, to wszyscy się tam zarzynali…
- Chwila, sorry że ci przerwę, ale kiedy trafiłaś na to trzecie piętro? - wtrąciła się Lina, która zauważyła niedopowiedzenia w historii Ryo. - Mówisz, że rankerzy rozwalili tam portal trzy miesiące temu. A co z latarnikami, wieżami latarniczymi?
- A, jeśli jesteśmy przy latarnikach - westchnęła ciemnowłosa. - Zapomniałam wspomnieć o tym. Jak ci rankerzy rozpoczęli rozpieduchę na tym piętrze, ktoś zebrał w ramach ewakuacji wszystkich latarników przy tym portalu. A jak ci latarnicy zebrali się przy tym portalu, to ten wówczas wyleciał w powietrze, razem z latarnikami i kawałem miasta.
W międzyczasie czerwonowłosa poszła sobie przygotować ostry sos z makaronem i dużą ilością sera.
- Ty tam trafiłaś wcześniej niż trzy miesiące temu? - spytała się Lina.
- Nie no, tydzień temu tam wpadłam. Nie wypytujcie mnie zresztą o zbyt wiele, bo na razie tylko tyle wiem, ile wiem…
Tymczasem Strife dość mocno zblazowany dostrzegł kątem oka, że ktoś uchylił drzwi, na których wisiał plakat najwspanialszej według gunslingera istoty. Ten ktoś… miał długie czerwone włosy, pokryte w dużej mierze świeżą krwią, z których nawet skapywały pojedyncze krople posoki. Do jego uszu nie docierały już słowa rozmawiających ze sobą kobiet, jakby te znajdowały się coraz dalej od niego samego. Na drzwiach zaś w miejscach, gdzie intruz położył swe dłonie, odbiły się krwawe ślady.


Henry Mason
Późne popołudnie. Pierwszy dzień. Jeden z zaułków w Sektorze 24

Doktor musiał przeżyć pierwszą od dłuższego czasu porażkę, gdy chodziło o złapanie celu, zwłaszcza, gdy ten był niemal w zasięgu ręki czy też… latarni. Dłonie, które stworzyła mistrzyni cieni, nie stanowiły dla Henriego żadnego wyzwania, ale okazały się dość mocno upierdliwe jak sama ich stworzycielka. Parę razy oberwał solidnym gongiem w łeb, latarnia też doświadczyła szturcańców, jednak Henry ostatecznie z pomocą laserowego pistoletu i mocy latarni załatwił rozkapryszone twory z shinso. Nie doznał obrażen, które utrudniałyby mu poruszanie się. Niestety, dalsze skany terenu drugą latarnią nic nie wykazało. Dziewczyna rozpłynęła się najwyraźniej w powietrzu. Po przeżyciu porażki naukowiec zajął się pozostałymi celami, które już - poza wyjątkami - nie robiły mu takich problemów.
Boty śledziły przez jakiś czas drużynę Księcia. Parę z cybernetycznych pajączków zostało zdeptanych przypadkowo przez niektórych przechodniów. Reszta zaś, która przetrwała selekcję naturalną, “popełzała” dalej. Młodzieniec na wózku zagadał do kilku istot, wypytując się o coś. Po drodze uruchomił małą, purpurową latarnię, która wyglądała na taką z wyższej klasy niż posiadał Henry - latarnię kategorii B. Cóż, młodziak wyglądał na kogoś bogatego, a kto bogatemu zabroni. Blondyn analizował jakieś dane znajdujące się w sześcianie, po czym przejeżdżał po nim palcami. Trio pojechało dalej - w kierunku jednego najbliszych z portali w Sektorze 24. Po chwili… boty Henriego się zatrzymały i nie ruszyły dalej. Jeszcze chwilę rejestrowały obraz, w którym trio mniej lub bardziej zwróciło się w kierunku robocików. A więc ten młodzieniaszek zorientował się, że są śledzeni. Jednak na jego twarzy nie dostrzegł złości, a wręcz przeciwnie - wyglądał na niezwykle rozbawionego zabawą w podchody. Pomachał do bocików, a szelmowski uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Po tym pojechał ze swymi towarzyszami dalej… a boty, które miały śledzić Księcia, po chwili się dezaktywowały i przestały przekazywać dane.
Za to owieczka i jej partner nie stanowili dla Henriego żadnego, ale to żadnego wyzwania. Różowowłosa piękność wraz ze swym towarzyszem poszli do jednej z drogerii “Belladonna”. Wyszli z niej po kwadransie, a zakupy w ładnej, błękitnej siatce niósł nieumarły. Owieczka zagadała do paru mężczyzn i korzystając ze swego uroku dowiedziała się, gdzie można znaleźć w pobliżu dobry motel. Szli truchtem z ponad pół kilometra. Ta dwójka doszła do motelu o nazwie “U Ikara”, gdzie bez wahania weszli. Boty nie przedostały się dalej, bo nieumarły, który przepuścił owieczkę w drzwiach, zamknął wrota przed pajączkami - a te drzwi o wiele za ciężkie dla takich malutkich robocików.
Blondwłose dziecko i staruszek jak nie zostali odnalezieni, tak dalej nie zostali odnalezieni. Nie było żadnej szansy ich wytropić, bowiem bociki, które miały ich śledzić, już na samym początku pościgu zgubiły ich trop na dobre.
Pozostała jeszcze kwestia kontaktu z osobą, która chciała się porozumieć z Henrym przed tym, jak zdecydował się ścigać tajemniczą dziewczynę-cień w czarnym płaszczu.
- Zdrazwuj, tawariszu Henrij, z tej strany Wołodia. Ja do tiebia dzwonil kilka razy, a ti nie odebral. Ja w sprawje testu - z komputera Henry’ego rozległ się charakterystyczny, głęboki głos, z równie charakterystycznym akcentem jednego z jego znajomych, z którymi dzielił lokum.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline